- W empik go
Trzy opowieści - ebook
Trzy opowieści - ebook
César Aira, argentyński prozaik uznawany za współczesnego klasyka, specjalizuje się w krótkich, intensywnych powieściach pisanych pod prąd narracyjnych trendów. On sam swoje dzieła nazwał kiedyś „zabawkami dla dorosłych” – to fabuły z iskrą szaleństwa, eksperymentalne i zaskakujące. Zebrane w tomie teksty ukazują typowe cechy pisarstwa Airy.
Powieść Próba (1992) przedstawia pełne napięcia spotkanie dwóch dziewczyn-punków z rówieśniczką i szybko okazuje się wybuchową historią o buncie i miłości. Płacz (1992) może przywodzić na myśl Borgesowskie fabuły o iluzoryczności świata, tyle że w zupełnie innej – dadaistycznej czy surrealistycznej – wersji. Utwór Jak zostałam zakonnicą (1993) wstrząsnął literaturą hispanoamerykańską: opowiada o dzieciństwie pełnym osobliwych zdarzeń, które rzucają długi cień na życie niewinnego człowieka.
Trzy opowieści są pierwszą prezentacją twórczości Airy w naszym kraju, ale jej ton może się wydać polskim czytelnikom znajomy. Jako miłośnik i znawca tradycji awangardowej w literaturze i jako Argentyńczyk, autor nie mógł przecież przeoczyć dzieł Witolda Gombrowicza.
César Aira od lat wymieniany jest wśród kandydatów do literackiej Nagrody Nobla.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66267-34-3 |
Rozmiar pliku: | 307 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja historia, historia „jak zostałam zakonnicą”, zaczęła się bardzo wcześnie; skończyłam dopiero sześć lat. Początek tego wszystkiego wyznacza wydarzenie, które bardzo dobrze pamiętam, umiem je zrekonstruować w najdrobniejszych szczegółach. Wcześniej nie ma nic; potem wszystko zlewa się w jedno żywe, ciągłe, niczym nieprzerywane wspomnienie, obejmujące również godziny snu, aż do momentu, gdy w końcu włożyłam habit.
Przeprowadziliśmy się do Rosario. Pierwsze lata dzieciństwa razem z mamą i tatą spędziłam w małej miejscowości w prowincji Buenos Aires, z której nie pamiętam zupełnie nic i nigdy tam nie wróciłam: nazywała się Coronel Pringles. Wielkie miasto (bo tak jawiło mi się Rosario – rzecz logiczna, zważywszy na to, skąd przyjechaliśmy) zrobiło na nas ogromne wrażenie. Już po kilku dniach ojciec postanowił dotrzymać danej mi obietnicy: zabrał mnie na lody. To miały być moje pierwsze lody w życiu, bo w Pringles ich nie było. On, który w młodości bywał w różnych miastach, nie raz wygłaszał pochwały tego smakołyku, wspominał go jako pyszny i wykwintny, choć nie bardzo umiał wyjaśnić jego wyjątkowości słowami. Opisał go, najzupełniej trafnie, jako coś niewyobrażalnego dla osoby, która nie miała z lodami styczności, i już to wystarczyło, żeby myśl ta zapuściła mocne korzenie w moim dziecięcym umyśle i przybierała na sile, stopniowo urastając do rangi mitu.
Poszliśmy do lodziarni, którą wypatrzyliśmy poprzedniego dnia. Weszliśmy. Dla siebie poprosił o loda za pięćdziesiąt centavo, pistacjowego, waniliowego i z rodzynkami w whisky, a dla mnie takiego za dziesięć, truskawkowego. Różowy kolor wprawił mnie w zachwyt. Byłam bardzo dobrze nastawiona. Uwielbiałam mojego tatę. Odnosiłam się z czcią do wszystkiego, co miało z nim związek. Usiedliśmy na ławce przy deptaku, pod drzewami, które wtedy jeszcze rosły w centrum Rosario – pod platanami. Obserwowałam, jak za jedzenie zabiera się tata, który w kilka sekund uporał się z zieloną gałką. Z wielką ostrożnością nabrałam porcję na łyżeczkę i wsadziłam ją do ust.
Ledwie pierwsze cząstki loda rozpuściły mi się na języku, poczułam się chora z obrzydzenia. Nigdy nie miałam w ustach czegoś tak paskudnego. Byłam raczej kapryśna, jeśli chodzi o jedzenie; sceny przy stole nie miały przede mną żadnych tajemnic, jeśli tylko nie chciałam czegoś jeść. Ale to przebijało wszystko, z czym dotąd się zetknęłam; najgorsze marudzenie, nawet takie, na jakie dotąd nigdy sobie nie pozwalałam, tym razem wydawało mi się aż nadto usprawiedliwione. Przez ułamek sekundy rozważałam, czyby tego jednak nie ukryć. Tata tak się starał, żeby mnie uszczęśliwić, a to w jego przypadku – mężczyzny raczej zdystansowanego, gwałtownego, nieokazującego czułości – było naprawdę rzadkie, że psucie takiego momentu wydawało się grzechem. Przeszła mi przez myśl przerażająca alternatywa, żeby połknąć całego loda, byle tylko zadowolić tatę. To był raptem naparsteczek, najmniejszy możliwy pojemnik, dla małych dzieci, ale wtedy sprawiał wrażenie, że waży tonę.
Nie wiem, czy stać by mnie było na aż taki heroizm, ale nawet nie miałam okazji spróbować. Pierwsza porcja wywołała na mojej twarzy odruchowy skurcz obrzydzenia, którego nie mógł przegapić. Była to mina niemal przesadna, w której spotykały się moja fizjologiczna reakcja i towarzyszące jej następstwa psychiczne: rozczarowanie, strach i tragiczny smutek wynikający z niemożności podążania śladem taty nawet w kwestii życiowych przyjemności. Nierozsądnie byłoby próbować to ukrywać: nawet dziś nie byłabym w stanie, bo ten grymas nigdy nie zniknął z mojej twarzy.
– Co ci się dzieje?
W jego tonie pobrzmiewało wszystko, co miało się zaraz zdarzyć.
W normalnych okolicznościach wybuchnęłabym płaczem i to uniemożliwiłoby mi odpowiedź. Zawsze miałam łatwość do łez, jak wiele nadwrażliwych dzieci. Ale ten obrzydliwy posmak, który zjechał mi do gardła, a teraz powracał jak chłośnięcie biczem, zelektryzował mnie raptownie.
– Gggh.
– Co?
– To jest… fuj.
– Jakie?
– No fuj! – wykrzyknęłam w rozpaczy.
– Nie smakują ci lody?
Przypomniało mi się, jak po drodze powiedział między innymi, i to w tonie przyjemnego oczekiwania: – Zobaczymy, czy ci zasmakują lody. – Oczywiście mówił tak, przyjmując za pewnik, że będą mi smakować. Jakie dziecko nie lubi lodów? Są tacy ludzie, dorośli, dla których wspomnienie dzieciństwa układa się w jeden długi ciąg lodów i niewiele więcej. Dlatego teraz w jego pytaniu pobrzmiewało fatalistyczne niedowierzanie, jakby mówił: „Nie do wiary! W tym też musisz mnie zawieść?”.
Widziałam, jak w jego oczach rodzi się oburzenie i pogarda, ale starał się hamować. Uznał, że da mi jeszcze jedną szansę.
– Jedz. Są pyszne – stwierdził i dla wzmocnienia tych słów włożył sobie do ust kolejną porcję.