Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Turnus mija a ja niczyja - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 kwietnia 2025
30,00
3000 pkt
punktów Virtualo

Turnus mija a ja niczyja - ebook

Satyryczno sarkastyczna książka o chciwej kobiecie, która w sanatorium zdobywa kolejnych mężczyzn. Posiadanie męża jej w tym nie przeszkadza. Halina maniakalnie kupuje i wydaje pieniądze i równie maniakalnie zarywa starszych mężczyzn. Nie szuka miłości lecz podboju gdyż lubi gromadzić/ Wszystko: przedmioty, ciuchy, ciastka, facetów...

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 65 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Katarzyna T. Nowak

Turnus mija, a ja niczyja.

Motto:

Musimy konsumować, pożerać, nasze domy, meble, samochody (kobiety)

jakby chodziło o „przysmaki” natury, które psują się bezproduktywnie, jeżeli

szybko nie wejdą w niekończący się cykl ludzkiego metabolizmu.

Elfride Jelinek.

Motto 2

Turnus mija, a ja niczyja dzionek ucieka, ja bez człowieka doba pryska, ja bez paniska księżyc wyziera, ja bez frajera nocka zapada bez skórkojada (…)

Krzysztof Gradowski

- No więc tak: jutro cały dzień spędzę w sklepach, kupię se długi, czarny, puchowy płaszcz, mam w szafie cztery puchowe ale nie czarne, mam misia, futerko i dwie kurtki no to czas na kolejny długi płaszcz koniecznie z kapturem, taki nie za ciepły, nie za gruby, potrzebuję też buty, bo mam kilkanaście par ale mi się znudziły i chcę takie czarne wiązane, za kostkę, i płaskie, nie lubię obcasów, rozumiesz; poza tym jakiś sweter, tez czarny bo mam czarne tylko cztery, w tym jeden z golfem a chcę taki w serek długi, za tyłek, najlepiej z wełny chociaż może nie, wełna gryzie to może z moheru, czemu nie? I do tego koniecznie długa, biała spódnica, widziałam na zdjęciu babkę w długim czarnym swetrze i białej spódnicy, no rewelacja i tez tak chcę, może gdzieś w kwietniu dostanę białą spódnice, jak myślisz? Poza tym sweterek mgiełkę, bo mam tylko sześć, a uwielbiam mgiełki no i nowe kolczyki by się przydały, najlepiej ze srebra a jak znajdę dobrą lekką czapkę to ze dwie. No, może trzy. Skoczę też na plac, choć mam pełną spiżarnię. Uwielbiam zakupy! A ty co jutro robisz?

- Nie mam planów, ciociu.

- Aha. No ja mam konkretny plan. Musze się zaopatrzyć. Poza wszystkim za tydzień jadę do sanatorium do Ciechocinka i…

- aaa do Ruchocinka ciocia jedzie – zaśmiała się Wiktoria A zna ciocia ten dowcip? Święty Antoni wychylił się z obłoków, spojrzał na Polskę i pyta św. Piotra:

- Co oznacza tam w dole z prawej strony czerwone światełko?

- To jakiś mąż zdradza żonę.

- A to czerwone światełko z lewej strony?
- To jakaś zona zdradza męża.

- A ta wielka czerwona łuna?

- To…aaaa to Ciechocinek!

- Ależ dziecko co ty pleciesz! Jadę się kurować.

- I po to te wszystkie ciuszki?

- Nie po to tylko na wiosnę. Na WIOSNĘ. A do Ciechocinka to będą dziecko osobne zakupki. Pojadę specjalnie autobuskiem do Lidla, Kik i Pepko, tam są fajne ciuszki. Potrzebuję sukienki. Kilka sukienek. I bluzeczki z dekoltem. No i szpileczki. I bieliznę. I zobaczę na miejscu co jeszcze.

Po wyjściu Wiktorii Halinka zachichotała:

- Ruchocinek! Dobre.

Tej wiosny skończyła sześćdziesiąt lat. Była niska, lekko przysadzista, miała nieładną, ale dość miłą twarz z brązowym znamieniem na prawym policzku. Farbowane kręcone blond włosy do ramion nosiła najczęściej rozpuszczone. Wyglądała mniej więcej na swój wiek, lat dodawały jej zbędne kilogramy, około dziesięć może dwanaście ponad normę jaką pokazywała waga. Od lat wiecznie była na diecie, która polegała na codziennym urządzaniu pożegnania z obżarstwem, czyli spożyciu dużego obiadu i sporej ilości ciastek, bowiem „od jutra dieta”. Kolejnego dnia było dokładnie to samo. „Jestem ciastkowa”, mawiała koleżankom przeżuwając pączka, które dziwiły się, ze mimo diety o której tak chętnie opowiada, nic nie chudnie. Ciastka narzucały jej swoją wolę. Mówiły: „zjedz mnie”, „zjedz mnie” i Halina nie jadła - ona się opychała. Żarła. Wsuwała aż uszy jej się trzęsły.

Obiecała sobie – parę miesięcy temu – że schudnie te kilkanaście kilogramów, by wbić się w sukienki w Ciechocinku – w końcu są tam wieczorki taneczne a jakże! – ale dieta ciastkowa unicestwiła te obietnicę.

Mam jeszcze tydzień, mogę schudnąć kilogram, mówiła sobie Halina spożywając kremówkę, jeszcze to ciastko i już z tym kończę. Zmieniam nawyki żywieniowe, detoks od cukru, odwyk! Dam radę!

Kolejnego dnia wyszła jak zwykle do sklepu spożywczego po kilka drobnych sprawunków. Już w sklepie zorientowała się, ze przecież niczego nie potrzebuje i wcale po sprawunki się nie wybrała. To był tylko pretekst, by zajrzeć w witrynkę z ładnie ułożonymi świeżymi ciastkami i ciastami. Jej uwagę przyciągnęło szczególnie jedno, duże biszkoptowe ciastko z kremem.

Mniam, mlasnęła. I po chwili zaopatrzona w dwa sporej wielkości ciastka ruszyła do domu. Kiedy już je pożarła – w szybkim tempie – zasmuciła się: przecież miałam być na diecie, miał być detoks, odwyk, dlaczego to zrobiłam?, zamartwiała się.

No, ale skoro dziś nie wytrwałam to zjem se jeszcze lody a detoks zacznę jutro. Skoczyła więc do lodziarni, która była otwarta cały rok tak się składało, że tuz obok jej domu.

Halina mieszkała w czteropokojowym niedużym domu z ogródkiem na Prądniku Białym w Krakowie. Myślała, by przejść wreszcie na emeryturę, ale jeszcze się wahała. Jako „taśmowa” w fabryce Philipsa – pakowała papierosy do pudełek - radziła sobie całkiem nieźle i myślała, czy by jeszcze kilka lat nie zostać na etacie. Dobrze zarabiała a emerytura nie zapowiadała się kryształowo. Pieniądze były jej bardzo potrzebne by zaspokajać wielki apetyt. Niech emerytura poczeka.

Przecież musi mieć pieniądze na ukochane zakupy, prawda? Halina kupowała pasjami. Wszystko: ubrania, bibeloty, żarcie, kosmetyki. Lodówka i spiżarnia i wszystkie szafki w kuchni pękały w szwach. Tak samo szafy. Dom pełen ozdób i bibelotów przypominał rupieciarnię. Jej życie także. Gromadziła ponad normę. Nieważne co, byle więcej. Już samo wydawanie pieniędzy sprawiało przyjemność. Zamienianie banknotów na rzeczy.

Przez następnych kilka dni opychała się słodyczami do zrzygania.

Jadę w końcu do sanatorium w celach leczniczych, tam się odchudzę! – mówiła sobie między jednym kęsem a drugim.

Wreszcie nadszedł wielki dzień. Dwa dni wcześniej Halina ogołociła supermarkety i tanie sklepy z chińszczyzną z rozmaitych ubrań i kosmetyków. Teraz wybierała ubrania z szafy: sukienki najlepiej ze trzy na wieczorki taneczne, nie, najlepiej pięć: ta z cekinami z Pepco szczególnie się nadaje, i ta purpurowa z głębokim dekoltem i ta fioletowa ze srebrną nitką no i ta naprawdę krótka, kolorowa, szkoda że jest kwiecień , nie można paradować z odkrytymi ramionami, ale wezmę te letnie też, na szczególne okazje. Swetry ze dwa. No, może trzy. Nie będę łaziła w swetrach raczej. Buciki na szpilce na tańce i nie tylko – sześć par. Dresiki: szykowny turkusowy ze złotą lamówką i drugi różowy. Jedna para wygodnych adidasków. Tylko na zabiegi. Dwie pary obcisłych spodni rurek i trzy bluzeczki z głębokim dekoltem, lepiej sześć. Strój kąpielowy jednoczęściowy w kolorze fioletowym. Do tego klapeczki. Piękna, koronkowa bielizna specjalnie zakupiona dwa dni temu na te okazję, może się wbiję.

Nadwaga: dwanaście kilo.

No i przybory do makijażu: szminki, paleta cieni, make up, maskara wydłużająca i pogrubiająca rzęsy, róż. A i ten krem co to działa jak botoks. No i koniecznie perfumy Chanel 5. Włosy zafarbowałam, trochę różowe wyszły, ale taka moda przecież jest.

Spakowała i cudem dopięła walizkę. Pociąg do Torunia odjeżdżał o świcie. Tam miała wsiąść w autobus jadący prosto do Ciechocinka. Z dworca musiała jeszcze przejść lekko ponad kilometr. Z walizą. Weźmie taksówkę, oczywiście.

Wyszła z domu już przed świtem, zawsze musiała być na dworcu przynajmniej godzinę wcześniej. Wtedy się nie denerwowała. Taksówka zawiozła ją pod sam dworzec. Usiadła w hali dworcowej i czekała. Podekscytowanie i podniecenie na myśl o przygodach w sanatorium z trudem utrzymywały ją w miejscu. Z podniecenia aż przebierała nogami. Wreszcie nadjechał pociąg.

Włożyła na tę podróż sukienkę z cekinami i buty na obcasie. Na wierzch ciepły płaszcz. Było dość chłodno. Czapki nie zakładała by nie zburzyć misternie ułożonej przez fryzjera fryzury.

Kiedy zajechała na miejsce aż dostała wypieków z radości.

Uzdrowisko Orion w Ciechocinku było dość dużym budynkiem z basenem solankowym i ogrodem. Tuz obok były słynne, zabytkowe Tężnie Solankowe i Park Zdrojowy z Pijalnią Wód Mineralnych i Muszlą koncertową.

Przydzielono jej dwuosobowy pokój. Stały w nim dwa łóżka, niewielki stolik z czajnikiem, lustro i krzesła. Do tego łazienka z prysznicem i bezprzewodowy Internet. Halina z Internetu prawie nie korzystała. No i telewizor z TV. Ale przecież na to nie będzie czasu, prawda? Łóżko ku radości Haliny okazało się wodnym. Jej radość mąciła tylko wizja natrętnej współlokatorki, której jeszcze nie widziała na oczy, ale już się jej bała.

Rozpakowała walizki i starannie rozwiesiła ubrania na wieszakach. Kosmetyki ułożyła na stoliku nocnym, nie wszystkie się zmieściły więc niektóre zostawiła w sporej kosmetyczce wraz z lusterkiem. Wzięła szybki prysznic, zmieniła bieliznę i rajstopy – sukienki nie zmieniała, uwielbiała cekiny! - natapirowała włosy i zasiadła do makijażu. Poprzedni zmyła, nosił ślady zużycia.

Kiedy czerniła i poprawiała wyskubane, trochę łyse brwi – po dokładnym wyczesaniu i wytuszowaniu rzęs, nałożeniu make up , różu i szminki – do pokoju weszła szczupła, wysoka kobieta z siwiejącymi włosami do ramion bez cienia makijażu w sportowym, popielatym dresie. I w adidasach. W ręce trzymała książkę. Halina widywała książki tylko w Biedronce. Z niezadowoleniem musiała stwierdzić, że przybyła jest ładna. I zgrabna.

- Dzień dobry. Jestem Beata – oznajmiła i wyciągnęła dłoń. Halina podeszła i przywitała się po czym wróciła do pacykowania brwi. Makijaż robiła długo i starannie. Za chwilę miał być obiad w jadalni i zamierzała pokazać się od najlepszej strony.

- Pokażesz mi jadalnię? – spytała współlokatorkę.

- Oczywiście – zgodziła się Beata.

Halina założyła szpilki. Cekiny mieniły się wszystkimi kolorami. Sukienka odkrywała kolana i część ud.

- Gotowa! – zawołała – Idziemy?

Nie zauważyła przerażenia w oczach Beaty, zadowolona z siebie wyszła na korytarz a współlokatorka podążyła za nią.

Przestronna jadalnia była pełna ludzi, każdy chciał zjeść obiad. Halina z Beatą usiadły przy jedynym pustym stoliku. Halina gorączkowo się rozglądała. Kiedy już zaczęły jeść Halina odezwała się z pełnymi ustami:

- Ta tam, ta w czerwonej sukience jaką ma tapetę na twarzy! Masakra! Ewidentnie przyjechała na podryw. I ten dekolt! A tamta w dresie to chyba nie umie się ubrać, taki bezkształtny worek ten dres, nie twarzowy. Do tego brzydka! Faceci lepiej się prezentują. Widzę kilku całkiem przystojnych, tylko jeden cały w dresie, fuj, mógłby się ubrać porządnie do obiadu. Ja zamierzam przebierać się do każdego posiłku. No tak, ty też w dresie. Jak sobie chcesz ale to nie twarzowe, nie.

Po obiedzie Halina zwiedziła budynek: basen, sala fitness, gabinety, do dyspozycji sprzęt Nordic Walking i rowery. Zapisana była na kinesiotaping, masaże, terapię manualną, kąpiel perełkową i solankową, kąpiel kwasowęglową, okłady borowinowe i bicze szkockie. Z gimnastyki zrezygnowała. Nigdy w życiu nie ćwiczyła a i teraz nie zamierzała. Za dużo potu i wysiłku, to nie dla niej. Przypomniała sobie, że ma tu być na diecie i zmarkotniała. Na pewno są tu jakieś cukiernie, biadoliła. Może raz sobie zjem?, zastanawiała się, jedno ciastko i zacznę dietę. Na pewno. Obiecała samej sobie i okolicznym drzewom.

Po drodze oglądała mijanych kuracjuszy, szczególnie mężczyzn ale interesowały ją również kobiety. Lustrowała je z góry na dół, szczegółowo i dokładnie by dojść do wniosku, ze nie ma się tu kogo obawiać. Większość pań była starsza i w jej, Haliny mniemaniu zaniedbana, nie to co ona! Pozostałe panie wprawdzie miały sukienki z dekoltami do kolan i szpilki, ale w pięknej cekinowej sukience była tylko ona! Zauważyła, że wszystkie kobiety są mocno wymalowane: oczy, policzki, usta…Do tego wyszukane fryzury prosto od fryzjera.

Na pewno są tu salony fryzjerskie, ja muszę chodzić raz w tygodniu na czesanie. No, może dwa razy.

Pensjonariuszki czasem tylko zatrzymywały się na krótką pogawędkę, najczęściej spacerowały solo - prawdziwy myśliwy zawsze poluje sam.

Po szczegółowej lustracji – ta ma grube łydki, tamta waży za dużo, a ta ma brzydką twarz – Halina stwierdziła, że wszystkie mijane panie są w wieku pożegnalnym (określenie to usłyszała w jakimś filmie) zatem nie stanowią konkurencji.

Z kolei panowie nie wzbudzali w Halinie westchnień, no może dwóch czy trzech było w wieku wczesno emerytalnym i nie taszczyło przed sobą wielkiego brzucha. Zatrzymała na nich oko na dłużej. Pozostałych łysiejących z brzuchami zignorowała. Jednak ci trzej wyróżniający się bardzo podnieśli ją na duchu. Szczególnie jeden ze szpakowatymi krótkimi włosami, małą siwą bródką w dżinsach i koszulce polo z narzuconym na wierzch swetrem. Kiedy go mijała kiwnęła mu głową.

Następnie wybrała się do miasteczka – czas na małe co nieco. Bez trudu odnalazła małą, rodzinną cukiernie, gdzie kupiła trzy kremówki i eklera. Później udała się do supermarketu, w którym położyła na taśmie przy kasie jogurty owocowe, smakowe czekoladowe mleka i batoniki.

- 40 złotych – powiedziała kasjerka – polecam te świeżutkie prezerwatywy, wskazała leżące na kasie małe pakunki.

- Pani jest bezczelna – oburzyła się Halina – Ja tu przyjechałam na LECZENIE!!!

- Oczywiście – odparła kasjerka i zajęła się następnym klientem.

Halina postanowiła – wciąż oburzona – przejść po hipermarkecie. Wszędzie widziała kuszące, wabiące napisy : „Wyprzedaż”. I działa się magia: to słowo powodowało wzrost ciśnienia krwi, rosła adrenalina, nogi szybciej chodziły a dłonie ledwo mieściły upolowane produkty. Z głośników płynął zachęcający głos: „Jogurty truskawkowe dziś na promocji. Tylko dziś!” I Halina biegła po jogurt. „ Skarpetki bawełniane męskie za pół cceny”. Uskrzydlona tą informacją Halina migiem znalazła się w dziale z bielizną męską. Nagle głos powiedział: „Halino makaron kokardki firmy Lubella kosztuje dziś 30 procent mniej” . Zachwycona zaopatrzyła się w dwie paczki.

Objuczona słodyczami i nie tylko Halina wróciła do pokoju. Dziś nie miała żadnych zabiegów, zaczynają się dopiero jutro. Co tu robić? W pokoju Beata czytała książkę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij