Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tyłem do kierunku jazdy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Ebook
39,99 zł
Audiobook
44,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Tyłem do kierunku jazdy - ebook

NAJNOWSZA POWIEŚĆ SYLWII CHUTNIK, LAUREATKI PASZPORTU POLITYKI

Staśka zawsze była krewka. Spryciula, cwaniara, fryga. W PRL-u była jak kolorowy ptak. Biegła ulicami Warszawy w ufarbowanych pepegach. Zawsze dwa kroki do przodu. Tu biznes, tam flirt, na boku wódeczka.

Magda właśnie to kocha w swojej babci najbardziej. Sama też nie mieści się w szablonie i walczy o siebie – również przy wsparciu queerowej grupy znajomych. Ale czasem nawet przyjaciele nie są w stanie pomóc i wtedy Magda próbuje po prostu utrzymać się na powierzchni. Mimo zrzędzenia matki i kolejnej nieudanej randki. Ma w końcu mieszkanie do spłacenia, no i ciągle wierzy, że może być szczęśliwa.

Przewrotna, zabawna i dająca nadzieję opowieść o przebojowej Staśce, która pokochała pięknego Rumuna, i o Magdzie, dziewczynie po przejściach. O babci i wnuczce, które łączy to, co najważniejsze – potrzeba wolności i życia pełną piersią. Zawsze tyłem do kierunku jazdy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9248-2
Rozmiar pliku: 768 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W serii Proza PL ukazały się:

Sylwia Chutnik, _Cwaniary_

Sylwia Chutnik, Jolanta

Sylwia Chutnik, W krainie czarów

Anna Cieplak, Lata powyżej zera

Jacek Dehnel, Krivoklat

Zośka Papużanka, On

Zośka Papużanka, Świat dla ciebie zrobiłem

Zofia Posmysz, Wakacje nad Adriatykiem

Żanna Słoniowska, Dom z witrażem

Magdalena Tulli, Szum

Magdalena Tulli, _Włoskie szpilki_

Michał Witkowski, Fynf und cfancyś

Michał Witkowski, Margot

Michał Witkowski, _Tango_

Michał Witkowski, _Wymazane_

Więcej na:

www.seriaproza.plŻyję prawie dziewięćdziesiąt lat, a w życiu miałam tylko jeden dobry seks.

Oj, wnusiu. Jaki to był dobry seks, nie przytrafił mi się taki nigdy więcej. A do łóżka szłam często i z ochotą. Najgorsze, że nie mogłam już tego nigdy powtórzyć z tym samym chłopakiem. Bo on był tu tylko na chwilę. Szczęście jest tylko na chwilę, a kiedy przychodzi, to musisz się na nie rzucić i wziąć dla siebie jak najwięcej. Pamiętaj o tym.

Spotkaliśmy się na pokazie tańca. Lato, ciepły chodnik i zimny sok. Jak go tylko zobaczyłam, to od razu sobie pomyślałam: „No matko boska, takiego to bym z łóżka nie wygoniła”. Ale jak go do tego łóżka zaprosić? To sobie wymyśliłam szybko, że coś mi niby upadło, i pochyliłam się mu tuż przed nosem. Siedział na ziemi, a ja mu – hop – nogi prawie całe pokazałam. Dekolt sukienki zjechał mi do pępka. W tej grze chodzi o to, żeby być świadomą swoich atutów. Bo tak: jak masz cycki, to pokazuj, a jak masz krzywe nogi, to zasłaniaj. Ale jeśli zgrabniutkie, jak u łani, to rób wszystko, żeby ludzie patrzyli tylko na nie.

I on patrzył. Jak on patrzył! A potem wzrok mu zjechał na szyję, na piersi, ja cała spocona, ale napięłam z całej siły mięśnie i mi aż stanik podskoczył. I do niego: „Kak dieła? Patomu szto ja w pariadkie”. Bo on był z Rumunii, więc do niego po zagranicznemu od razu powiedziałam. Przyjechał z organizacją socjalistyczną na Światowy Festiwal Młodzieży. Rok 1955, Stalin już umarł, myśmy za bardzo nie wiedzieli, co mamy ze sobą zrobić. Wszyscy wtedy rozpaczali, baby to się na ziemię rzucały w jakimś szoku, a ja w domu pończochy cerowałam. Mnie nie interesował nieżywy mężczyzna, ja chciałam prawdziwego, takiego do przytulania. Tamten w trumnie leżał, ludzie mu się kłaniali, normalnie cyrk. Kazali nam iść z zakładu pracy na apel, w głośnikach szloch, w radiu rozpacz, gazety tylko o tym pisały. A my z koleżanką na apelu tośmy się prawie zsikały ze śmiechu, bo co na nią spojrzałam, to tamta robiła zeza. W kółko! Złośliwa małpa, jakby mnie wtedy złapali na śmiechu, tobym wyleciała z pracy i pewnie miała jeszcze dodatkowe problemy. Płakać trzeba było, i to prawdziwie. Minęło mało-wiele. Czas stanął w miejscu, ale ludzie jak to ludzie: zaraz coś nowego wymyślili. I cała kołomyja od nowa.

Niebawem zorganizowano w Warszawie ponad dwa tygodnie zabawy. Występowały delegacje z całego świata: śpiewały, tańczyły, dyskutowały. Przecież ja wtedy po raz pierwszy czarnego chłopa widziałam! Wszyscy podchodzili dotknąć, teraz nie do pomyślenia, zaraz by powiedzieli, że tak nie wolno. Mówić też nie wolno. Ale jaki rasizm – myśmy przecież byli zachwyceni! Czarna skóra, inne rysy twarzy. Taki miły uśmiech. Nawet zapach: Polak to się nie mył nigdy, nie pachniał jaśminem ani pomarańczami. Może skoszoną trawą, a i to chwilę, bo się zaraz opocił. W każdym razie dla nas każdy inny to był ktoś. Lepszy, zagraniczny.

Co tam się działo! Wszyscy ze wszystkimi się kotłowali. Choroby weneryczne to nie wiedziały, w co ręce wsadzić. On przeżył wybuch bomby atomowej, ona – strzelaninę i śmierć matki. Japończyk z Hiroszimy rozmawiał na murku z Wietnamką. Precz z wojną! Obok dziewczyna, taka mała i rubaszna, wpisywała się do pamiętnika wysokiego i smukłego niczym trzcina chłopaka. Co ona mu tam mogła pisać? Malowała więc serduszka, wpisywała adres, wyobrażała sobie, że on do niej przyjedzie. Będzie błagał rodziców o jej rękę, przywiezie czekoladki. A gdzie on zajedzie na jednorazowym paszporcie? I co, tak daleko będzie jechał, aż mu się te czekoladki rozpuszczą, i tyle będzie ze ślubu.

Ale to się wtedy myślało, że już tak zostanie na zawsze i nie będzie granic, nie będzie murów, a my rozmawiać będziemy językami świata w nieustannym uniesieniu. I że będziemy zakładać rodziny, we wspólnej kuchni przyrządzać egzotyczne posiłki i rodzić dzieci. Tyle dzieci, żeby każde było innej barwy. Jak wzornik do farb! I żeby każde miało wór zabawek i biegało po wielkim domu, a nie że pokój przysposobiony od wujenki i tylko przepierzenie zamiast drzwi, gdzie każdą myśl słychać obok i zaraz jest, że „co ty tyle gadasz, co ty tyle jesz, darmozjadzie”. W idealnym świecie każdy miałby gdzie mieszkać i co jeść. I by nigdy nie przybierał na wadze, boby się okazało, że węglowodany są zdrowe. Ha, ha, ha! I by mi żaden lekarz nie pieprzył, że mam przestać jeść mąkę. Czy ja głupia jestem, żeby mąkę wsuwać? Przecież ja z niej robię ciasta i placki… Na litość boską, od kiedy to już nie można sobie niczego do ust włożyć? Przecież sztucznych zębów nie zepsuję, dlaczego oni się tak wszyscy na mnie uwzięli?

Kiedyś to było inaczej. Kiedyś można było jeść i się cieszyć, a teraz jesz i płaczesz, że na pewno coś jest nie tak, bo ci za bardzo smakuje i to już jest podejrzane. Teraz mogę być już gruba, już mnie za to nie aresztują.

Jak byłam młoda, to tylko jadłam, co mogłam, i się bawiłam. Wkładałam palec w krem sułtański i go zlizywałam. Na festiwalu w pięćdziesiątym piątym obok stoiska z wodą pieśniarz wywijał smutne songi na czymś w rodzaju długiej bałałajki. Niedaleko przejechał głośny tramwaj pełen przebierańców. Gdzie oni jadą? Pewnie na Pole Mokotowskie tańczyć narodowe oberki albo lokalne przytupasy. Ulica zapchana ludźmi, jakiś spontaniczny pochód uformował się na Marszałkowskiej, ludzie trzymają się pod rękę, coś krzyczą. Nad nimi powiewają proporce i transparenty w różnych językach. Wszystko wymalowane, odświeżone. Nawet niebo pociągnięto niebieską farbą i namazano na nim słońce z twarzą Bieruta. Nie zmyślam, tak było!

Za placem Trzech Krzyży utworzył się pulsujący krąg, w środku którego na bębnie grał jakiś facet podobny do arabskiego szejka. Na głowie miał chustę, a rytmem wprowadzał przechodniów w trans. Dołączyła do nich baba z siatkami, wywijała zakupami we wszystkie strony, zaraz jej się to wszystko rozsypało, ale warto było. Na stopach warszawianek lekkie sandały na korku, większość kobiet miała podobne, pewnie rzucili je wtedy w pedecie. Sama widziałam, ale mi się nie podobały, za wąskie paseczki. W każdym razie ja miałam wygodne pepegi ufarbowane na czarno, zgodnie z wytycznymi z gazet. Widzę siebie bardzo wyraźnie, jak biegnę przez plac Konstytucji, gdzie do zabawy zapraszają Rumuni w ludowych strojach, tańczą horę. Ich ciemne włosy odbijają słońce. Flety, fujarki, tambury – a my bawimy się w „A ja sobie stoję w kole i wybieram, kogo wolę”. Chusteczka na środku taka mała, koleżanka klęczy na niej jednym kolanem z przygodnym chłopakiem. Całują się w policzki, ale później w usta i to dłużej, niż zaplanowane było w tej zabawie. Tłum wywijał wokół, wśród nich kamery Polskiej Kroniki Filmowej. Za chwilę kolejna zmiana z chusteczką: facet przebrany za marynarza patrzył na dziewczyny, które na jego widok prężyły się w letnich sukienkach, podchodził do jednej, kładł chusteczkę na brudnym chodniku. Podtrzymywał wybrankę, kiedy ta klękała. Całowali się w policzek, nagle zawstydzeni całą zabawą i tymi ludźmi dokoła. Koniec, teraz jej kolej. Porywała chusteczkę i wywijała nią w górze. Najszybszy sposób na integrację, tu naprawdę nie trzeba znać języków obcych. Pan z Kamerunu ściskał się z Francuzką, Rosjanka składała gorącego całusa prosto w usta komuś z Kuby. Na końcu taniec zwycięstwa z dalekiej Nigerii. W samym centrum stos patyków i desek. Kobieta z pochodnią podpalała go, a wokół poruszali się powoli mężczyźni opasani grubymi tkaninami. Ich twarze wyrażały spokój, wiedzieli, że wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. Wiedzieli, że zwycięstwo było chwilowe, ale za to doniosłe. Że ci, którzy uczestniczyli w tym spektaklu, będą nieść go w sobie jeszcze długo.

Podpalić ten świat, patrzeć, jak płonie. I zbudować sobie lepszy. Co ja mówię, kupić! Błyszczący i pachnący nowością, a nie zgliszczami wojny. Świeży i biały, a nie osmolony kurzem unoszącym się z gruzów.

Myśmy w dupie byli i gówno widzieli, to każda przygoda była później omawiana przez tydzień. Ledwo wyszedł magazyn „Dookoła Świata”, a już ludzie na ulicach Warszawy wyglądali jak ci ze zdjęć. Szczęście to było dla nas, wielka frajda. Wreszcie coś się działo, byliśmy częścią globu. Krawcowe szyły jak w ukropie, bo się dziewuchy rzuciły z wyrwanymi z „Przekroju” zdjęciami i koniecznie chciały mieć takie kiecki jak z Paryża czy Rzymu. Tu sobie podpięły, tam sobie zafarbowały. Jedna drugiej pomogła i wstydu nie było. Wiązałam apaszkę na tysiąc sposobów. Nigdy potem nie cieszyłam się z tego, że tak dobrze wyglądam. Głowa mnie bolała od wzruszenia sobą. I tym, co się działo wokół.

W każdym razie Dima, bo tak miał na imię chłopak z tego krawężnika, był śniady, do tego ciemne oczy i włosy. Jak on mi się podobał! Zobacz, tyle lat minęło, a ja mam gęsią skórkę, jak to opowiadam. I on do mnie, z uśmiechem: „Kak dieła? Aj em fajn”, a widzę, że nie o rozmowy mu chodzi, tylko o to samo, o co mnie. Bo władza wymyśliła festiwal, żeby pokazać, że Polska jest idealnym gospodarzem imprez i że dobrze się u nas dzieje, że komunizm jest fajny. Mi tam się zresztą podobał. Defilady, flagi, dla każdego to samo. Ludzie mówią teraz, że kolejki były. No były, owszem, ale ile się w kolejkach człowiek nagadał, ilu poznał, co się naflirtował.

Bo myśmy nie interesowali się za bardzo polityką i chcieliśmy się tylko zabawić. Młodzież na całym świecie jest w gruncie rzeczy taka sama: alkohol, buziaczki i żarciki. Czy to będzie system taki czy owaki, to chodzi o to, aby między ludźmi było napięcie, na dodatek erotyczne.

Ty mi się tak nie przyglądaj, bo to ja nie znam odpowiednich słów? Że jak już stara, to niby co? Ty o mnie nie wiesz połowy rzeczy. A gdzie tam: ty o mnie nie wiesz dosłownie nic! Gotowałam ci rosołki, cerowałam skarpetki, ale nie masz pojęcia, jak wyglądało moje życie. Co ja w nim nawyprawiałam. O ludzie!

Popraw mi poduszkę, kochanie, o, teraz już lepiej. Te cholery mnie tu trzymają, nie wiem po co. Popodłączali do prądu jak Frankensteina, bo sami nie wiedzą, co mi jest. Myślą, że urządzenia mnie za nich wyleczą, a starości się nie leczy, tylko na nią umiera… Na czym to skończyłam?

Ach, ten chłopak! Podchodzę do niego jeszcze bliżej, uśmiecham się z całych sił, desperacko. Pot spływa mi po karku, wycieram czoło, a on zaczyna nucić łamaną polszczyzną: _Mam chusteczkę haftowaną…_ bo dzień wcześniej było wspólne uczenie się piosenek na Polu. Włożyłam mu więc chusteczkę za koszulę i cała w chichotach usiadłam na jego kolanach. Tak to się robiło! Żadne tam gry wstępne, tylko bach i od razu na całość. Ręce zarzuciłam na szyję, cała w oczekiwaniu.

Czy ja byłam wtedy odważna – czy głupia? To nie ma żadnego znaczenia, ale fakt, nie bałam się żyć. Kiedy na tańcach nikt mnie nie prosił, a zdarzało się to – przyznaję – rzadko, wtedy sama podchodziłam do grupki chłopców, wybierałam najbardziej urodziwego i po prostu brałam go za rękę i prowadziłam na parkiet. Gdybym ja tak miała czekać, aż mi dobry los przyśle rycerza na koniu, to ja bym sobie jeszcze papiloty w oknie do tej pory kręciła. W każdym razie siedziałam tak na kolanach Rumuna, cała w lecie i tym dziwnym nastroju ni to kolonii, ni to święta. Zapach rozpalonego asfaltu przesycał powietrze. On objął mnie w pasie. Byłam taka szczupła, że mogłabym zmieścić mu się w dłoni. Mógł mnie sobie schować do kieszeni i wyjechać daleko, daleko, a ja bym mieszkała w jego szafie i nigdy na nic się nie skarżyła.

Szabadabada, amore. Poszliśmy się czegoś napić, był upał. Wokół nas tłumy ludzi, każdy podekscytowany biegł w swoją stronę, bo to w każdym zakątku miasta były atrakcje. W mieście wrzało jak w ulu. I my tak pomiędzy ludźmi patrzyliśmy na siebie jak urzeczeni. On mi powiedział, że ma ze sobą kolekcję pocztówek, przywiózł je ze swojego kraju, aby rozdać przyjaciołom z Polski. Cudownie, myślę sobie, w dupie z rumuńskimi widokówkami, żeby tylko mnie przeleciał. Szliśmy objęci, coraz bliżej. Ja mu rękę w kieszeń spodni, a tam cały napęczniały…

No co: „Babciu, przestań”. Lepiej słuchaj, jak ci opowiadam. Nie bądź już taka skromna, wiesz, o czym mówię. Więc ja mu tak przez te spodnie ściskam, pobudzam, żeby przypadkiem mu się nie odechciało. Niemal biegiem wsiedliśmy do autobusu, który jechał w stronę akademików, gdzie nocowała jego delegacja. Na recepcji siedziała jakaś starucha, zaraz się zaczęła gapić, a wtedy Dima jej pomachał, coś tam powiedział w tym swoim języku i babie na blat rzucił banknot. Ja patrzę, a to dolar! Skąd on go miał, nie wiem, lecz od tamtej pory zbieram dolary. Uwielbiam ich widok, kojarzy mi się z tamtym dniem. Baba na recepcji jak zaczarowana łypnęła tylko cwanym okiem i, myk, schowała łapówkę. Pewnie myślała, że ja kurwa, a on jakiś wysoko postawiony z partii. Ja miałam koleżankę, co na gruzy chodziła, bardzo porządna dziewczyna. Co zarobiła, to mamusi oddała. A mamusia na Kościół wpłacała. Gdyby wiedziała, skąd te pieniądze idą – no ale praca jak praca, nie rozumiem, czemu ludzie się czepiają.

Zresztą nie miało to żadnego znaczenia, co sobie recepcjonistka tam kombinowała pod chustką zawiązaną niczym snopki siana. Weszliśmy na drugie piętro. Na szczęście nikogo nie było w pokoju, bo reszta kolegów uczestniczyła pewnie w jakichś tańcach czy innych „aktywnościach młodzieżowych”.

Kochanie, tyle lat minęło, a ja dokładnie pamiętam schody, którymi szłam na górę. Pamiętam zapach pasty do podłogi, fakturę poręczy. I że na półpiętrach były plakaty zachęcające do udziału w żniwach. Stały kwiaty w doniczkach pełnych niedopałków. Wszystko wokół wirowało, czułam się jak we śnie, którego nie miałam nawet śmiałości wyśnić. Byłam młoda. Rozumiesz, jakie to ważne, żeby korzystać z tego, że możesz chodzić, nic cię nie boli i nie masz sztucznych zębów? Żeby każdego ranka rzucać się na kolejne godziny i wyszarpywać je dla siebie, choćby ludzie się oburzali. Nie patrzeć, nie słuchać, robić swoje. Biec przed siebie, na oślep, bo potem to sztuczne biodra i sobie co najwyżej tymi nordik kijkami możesz nos rozwalić.

No dobrze, wchodzimy do pokoju, on zamyka drzwi od środka, patrzy na mnie, a ja rzucam się na niego, jakbym tylko na to czekała. Gdzie ja taka śmiała byłam i po kim to miałam? Nie wiem. Matka moja to pewnie raz się ojcu oddała, i to na tę Konopielkę: z dziurą w koszuli nocnej. Całe życie miała zaciśnięte usta wygięte w oburzoną podkówkę. O! To ja już wiem, po kim to twoja matka ma. Po swej babci. Żebyś tylko ty sobie wreszcie sens życia znalazła, a nie żyła jak one dwie, bo to lepiej się już do trumny położyć i czekać na swoją kolej.

Powiem ci, że czasem człowiek zachowuje się tak, jakby to nie on uczestniczył w jakiejś scenie, tylko jego dubler. No a w tamtym przypadku to chyba nawet kaskader, bo myśmy od razu padli na łóżko, które się okazało za małe. Spadliśmy na podłogę, ale to w ogóle nie miało znaczenia, bo już nie miałam na sobie majtek. Wszedł we mnie, patrząc mi w oczy, ja mu powiedziałam, że wcześniej z nikim tego nie robiłam, żeby mu było miło. Chociaż to oczywiście nie była prawda, miałam jakieś obmacywanki w parkach, no może coś tam jeszcze, nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Zresztą: nic do niego nie mówiłam, bo ani rumuńskiego, ani angielskiego i w ogóle nie o mówienie tu chodziło. Po co sobie psuć zabawę i niepotrzebnie ją komplikować? Rżnął mnie jak knur świnię…

…przestań mi mówić, co ja mam mówić! Nie ograniczaj mnie, smarkulo!

Wrzeszczałam jak zarzynana, tak mi się podobało. Całe ciało miałam od środka zdarte. Kiedy skończył, to mi było mało, więc go trochę popieściłam i znowu mu stanął. Wstaliśmy, oparłam się o parapet. Na parapecie zeschłe kwiatki. Jedna paprotka – pierdut – wywaliłam razem z doniczką. Drugi fikus – paszoł won. Zrobiłam miejsce do siedzenia, on się oparł o szybę. Jak wychodziliśmy, to spojrzałam na nią. Była wypalcowana jego dłońmi. Niewidzialna ręka tu była! Gdybym wiedziała, że już nigdy go nie zobaczę, tobym szybę wyjęła i w ramki sobie oprawiła. Święty bym miała obraz w domu, jak całun turyński.

Po wszystkim zakładałam majtki w oszołomieniu. Potargana, mokra, radosna. Drżałam tak, że kiedy wychodziliśmy z akademika, to potknęłam się o próg. On zaraz doskoczył, szarmancki, i podtrzymał mnie, żebym nie upadła. Usiedliśmy na ławce i całowaliśmy się odurzeni sobą. A potem co, pytasz? Koniec balu, panno Lalu.

Nie było welonu, nie było pieniążków na szczęście, tylko proza życia. Po niego przyszli koledzy, podśmiewali się i patrzyli na mnie z ciekawością. Ja za to musiałam wracać do domu, bo mieszkałam wtedy z mamą i tyle mogłam chodzić, co jej zgłosiłam. Jedną mnie przecież miała.

Och, szczęście, szczęście, czemuś mnie całe życie omijało? Bo pieniądze to nie wszystko, ja sobie za pieniądze miłości kupić nie mogłam, chociaż chciałam wiele rzeczy nimi zakryć. Tak, tak. Lubiłam zarabiać, nie powiem. Ale jeszcze bardziej lubiłabym tego Dimę.

Potem całą noc nie spałam, tak to wszystko przeżywałam. Leżałam na tapczanie, miałam wstawiony w kuchni, przy zlewie. Woda kapała z kranu, a ja w jej rytm dotykałam się po całym ciele zdziwiona, że je w ogóle mam. Szyja, brzuch, no i tam, niżej. Moja mama nazywała ją „julina”. Skąd i czemu, nie wiem. Wołała za mną, żebym kieckę naciągnęła, bo mi julinę będzie widać. Tak już zostało. Patrzyłam na sufit, przesuwały się po nim cienie z ulicy. Przy Złotej ruch, pełno ludzi chodziło po ciemku, po gruzach. Pył cegieł wchodził w nos, zatykał pory, odurzał. Tarłam oczy, wcierałam miasto pod powieki i śniłam o tym, że jestem z nim. Że jest obok mnie, na łóżku. Wokół nas nie ma nikogo, pustka odbijająca echo. A on mnie gładzi po włosach i wpycha palce między zęby. Coraz głębiej i głębiej, jest mi od tego niedobrze, dławię się, mam orgazm.

Usnęłam, kiedy wzeszło słońce. Była niedziela, a ja miałam spotkanie ze swoim chłopakiem.

No właśnie, bo od jakiegoś czasu spotykałam się już wtedy ze Staszkiem. Studiował inżynierię i dyrektorstwo na politechnice. Kiedy zaczynał opowiadać o tym, czego się uczy lub czym będzie się zajmować w przyszłości, to się zaraz wyłączałam, takie to było nudne. Mówił o rurach, a ja sobie wyobrażałam rurę od toalety, że on ją zakłada. Nie ma co, romantyczny kawaler. Mówił o wymiarach, a mi się to wydawało niepoważne, bo wymiary to w szkole robiłam linijką w zeszycie. Chciał mi zaimponować rozwiązaniem arcytrudnego zadania z fizyki, a ja ją ciągle myliłam z chemią, Mendelejewa z Mendelssohnem, szóstkę widziałam jak dziewiątkę i w ogóle mnie to nie interesowało. Czytałam poezję, najbardziej to lubiłam litery. Czytałam dużo poetek, bo tylko one umiały napisać tak, że ja już nie musiałam mówić. Taka Jasnorzewska, nic nie rozumiałam, ale jakie to piękne było, aż serce bolało! Czułam się jednocześnie podniecona i zawiedziona.

Ale Staszek nic nie rozumiał. Ja mu coś mówiłam wierszem, a ten tylko patrzył na mnie beznamiętnie. I tyle było z niego pożytku, że mieszkał na dalekiej Pradze w domku z babcią i miał ten domek mieć dla siebie, jak babcia umrze. Niby ze względu na znajomości w urzędzie mieli mu nikogo potem nie domeldować. Tak mnie podrywał, na lokum. I że będzie zarabiać dobrze gdzieś na zakładzie, a ja będę miała tytuł inżynierowej i meble z zagranicy. Niech tak będzie, co mi tam. Innych perspektyw nie miałam. Chodziłam więc z nim na lody i do kina, jak nam się udało od koników bilety kupić. Widziałam go jednak w kilku sytuacjach i miałam mu wiele do zarzucenia. Przede wszystkim nie był obrotny, raczej typ takiego safandułowatego melepety. Kiedy trzeba było podjąć szybką decyzję, to patrzył w moją stronę, jakbym była jego szefową i miała zadecydować. Tyle że ja nie miałam z tym nigdy problemu, urodzona kierowniczka, można powiedzieć. Wchodziłam więc w rolę ostatecznej szefowej i dzięki temu na przykład zamawianie w kawiarniach szło nam sprawnie. Albo wybieranie kwiatów. On płacił, ja grymasiłam i wyglądałam ładnie. Czego więcej chcieć w wieku dwudziestu lat?

Moja mama dbała o mnie i dobrze karmiła. Pracowałam wtedy w cedecie w dziale bielizny i zawsze miałam ładne majtki. Przychodziłam do domu, kładłam koszyk na stół i wyjmowałam to, co udało mi się zdobyć. Mama z babcią zbiegały się i patrzyły, jakby miał zaraz z torby wyskoczyć Aladyn i zmienić nasze życie. A tu tylko rajstopy, wędlina w kilku plasterkach, czasem puder czy szminka, jak dziewczyny z kosmetycznego przyniosły. Stroiłam się, stałam w oknie i czekałam nie wiadomo na co.

Stasiek następnego dnia po seksie z Rumunem coś jakby wyczuwał. Patrzył się z uwagą, cmokał, brał mnie za włosy i do siebie przyciągał. Miałam kitkę wiązaną na tasiemkę, dwa razy mi się zsunęła, jak mnie tak ciągnął. Nie dziwię mu się, że podejrzewał. Cała promieniałam, cera mi się zmieniła, a na pewno oczy. Błyszczały, że światła w pokoju można było nie zapalać. Cała byłam rozkoszą. Zamyślałam się, wzdychałam, rozkwitałam. W kawiarni facet grał na pianinie _Cicha woda brzegi rwie_, a ja chciałam rwać się do tego mojego kochanka. Rwać z nas ubrania i wcale, a wcale nie być cicho.

Najbardziej na świecie chciałam jednak biec do akademika, gdzie on się zatrzymał. Słuchałam więc jednym uchem wynurzeń narzeczonego („A jak już weźmiemy ślub…”), drugim zaś wychwytywałam bicie serca na myśl o poprzednim wieczorze. Taka byłam niedojrzała, wyobrażałam sobie, że można w życiu być z tym, z którym się chce być. No ale gdzie to człowiek wiedział cokolwiek, jak to wtedy tylko się cieszyło, że domy stoją, jedzenie na stole i coś w szafie wisi. Bawiłam się łyżeczką w wuzetce, rozsmarowywałam krem palcem, wyobrażając sobie niestworzone rzeczy.

– Jesteś jakaś nieobecna, kochanie – zagadnął nieco obrażony Stasiek. Mi tam było błogo, ten krem taki gęsty, taki lepki. Oblizałam go z palca i głośno cmoknęłam. – Mieliśmy iść na spacer.

Liczyłam, że pójdziemy niedaleko domu, że spotkam Dimę, on mnie przerzuci przez ramię i tyle mnie widzieli. Stasiek miał jednak inne plany, cały czas zachowywał się nerwowo, grzebał w marynarce, rozglądał się na boki, jakby coś ukrywał. Wreszcie, w ogrodzie Saskim, tuż przy fontannie runął przede mną na kolano i wyjął pudełko z pierścionkiem. Jezus Maria, jeszcze tego brakowało!

Wszystkie znaki na niebie i ziemi to przepowiadały i gdyby nie moje rozkojarzenie, tobym się pewnie wszystkiego domyśliła. A tak się zszokowałam, jak to mówią: oczy w słup, usta w dziób, i stałam tak, a on klęczał. Ludzie na niedzielnym spacerze pokazywali sobie nas palcami, uśmiechali się jak w _Przygodzie na Mariensztacie_, a mnie było słabo.

Patrzyłam na ptaki dziobiące ziarna rzucane im przez dzieci, dostrzegłam złamaną gałąź, która wisiała złowieszczo nad ławką, gdzie przycupnęli starsi państwo. Chciałam zagadać tę chwilę, przedłużyć nieuchronne, odsunąć od siebie dorosłość i całe to małpowanie małżeństwa. Byłam przeciwna tej maskaradzie. Chciałam mieć przygody, podnosić sukienkę przed nieznajomymi i przygryzać wargi. Stasiek klęczał.

Już dłużej melodramatu nie mogłam przedłużać, wypaliłam więc, że przecież „my się nie kochamy, nie wygłupiaj się”.

Jego twarz wyglądała wtedy jak balon bez powietrza, tego się nie da opisać. Nigdy nie widziałam tak nieszczęśliwego człowieka, skrzyżowanie zbitego psa z silnym skurczem przedzawałowym. Przykro było patrzeć, w normalnej sytuacji bym chłopinę pocieszyła. Tu jednak upozowałam się na Królową Śniegu. „Ach, więc to tak”, odpowiedział. „Nasze wyjścia do kawiarni i karmienie się ciastkami nic dla ciebie nie znaczyło? Jak możesz łamać mi serce, na dodatek publicznie?”

Tylko że ja tej maskarady przecież nie wymyśliłam. Gdyby mi się oświadczył w tramwaju, tobym go odrzuciła w tramwaju, gdyby mi się oświadczył w mięsnym, tobym mu dała kosza właśnie tam. A gdyby w mieszkaniu mi kazał za mąż wychodzić, to też bym powiedziała, że nie. Publicznie albo po kryjomu, jedna blaga. Wzruszyłam więc ramionami, kiedyś to umiałam grać wyniosłą, teraz już mi się nie chce. Odwróciłam się na pięcie i tyle mnie widzieli. Nie umie, facet, bajery odstawić, to jego strata. Bez miłości nie chciałam żyć, a przede wszystkim bez namiętności.

Bo życie musi smakować, musi szarpać serce. Krople potu mijające kark i spływające do samego krzyża. Takiego, gdzie Jezus by nigdy nie zawisnął, co najwyżej do góry nogami, żegnając się ze zgorszenia. Chciałam czuć takie emocje, jakie przeżywałam w czasie kręcenia się na diabelskim młynie gdzieś na Bielanach. Nie przychodziło mi do głowy, że mnie życie i realia mogą złamać. Dziesięć lat po wojnie, dziesięć lat w gruzie i biedzie. To ja chociaż namiętności chciałam zaznać. Złudzeń choćby. Paść na ołtarz i żeby mnie od tyłu brali. Ja nawet twarzy widzieć bym nie musiała, nie o twarz tu chodziło. A tak to co – żonka pod kołderką i raz na miesiąc szybki numerek? Po co mi to?

I tylko młoda to głupia, w parze zawsze idzie brak doświadczenia i brak wiedzy – nie wiedziałam, jak świat jest urządzony. Ledwo powiekami zamrugałam, ledwo do domu wróciłam, a już stałam z brzuchem przed księdzem i że „nie odpuszczę ci aż do śmierci”, wściekła na siebie i los. Za to bogatsza o mieszkanie i obiecany komplet garnków od koleżanek ze sklepu. Dobre i to.

Ja chciałam mieć pieniądze, ja chciałam być jak te zagraniczne aktorki. Stałam w robocie, obdłubywałam ladę ze sklejki, łamiąc sobie pazury, i marzyłam, ach, jak ja marzyłam. Klientka podchodziła, a ja jej chciałam się rzucić do gardła i wrzeszczeć: „Chcę żyyyyć! Chcę mieć przygody, zabierzcie mnie stąd i nie, nie ma muślinu, jest samodział!”.

Pisałam pamiętnik, a tam były wiersze

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: