Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Tylko miłość - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 kwietnia 2025
47,90
4790 pkt
punktów Virtualo

Tylko miłość - ebook

Hanka Fszak jest pogodną, pozytywną trzydziestolatką z wyróżniającym ją znakiem szczególnym, a mianowicie heterochromią. Ma kochających, zupełnie normalnych i zwyczajnych rodziców, których z czułością nazywa bliźniętami syjamskimi, oraz wspaniałe, acz małe grono przyjaciół: Wiolkę, wspólniczkę w firmie Hagmi zajmującej się przytulaniem, ognistą Monikę i Iwa, pasjonata motocykli, a także ciotkę Fibi, wróżkę. Życie Hanki staje na głowie, kiedy Monika prosi ją o opiekę nad swoimi córkami – nastoletnią Mariką i siedmioletnią Patrycją. Pozytywnie nastawiona do życia Hanka rzecz jasna zgadza się pomóc przyjaciółce i przeprowadza się do jej domu, pocieszając się myślą, że to przecież zaledwie dwa tygodnie, a w bonusie dostaje Gibona, seksownego młodszego brata Moniki, i tchórzliwego psa, wielkiego doga o wdzięcznym imieniu Sikor. Hanka szczyci się tym, że jest odporna na żarty i nigdy nie da się wrobić w nic, co choć odrobinę przypomina sytuację z Ukrytej kamery, a tymczasem los rzuca ją w wir dziwacznych zdarzeń i nieoczekiwanych znajomości, jak na przykład z niebezpiecznym Manfredem. To powieść o miłości, przyjaźni, spełnianiu marzeń i otwieraniu oczu na to, co niby widzimy od dawna, a tak naprawdę obawiamy się dostrzec.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8290-761-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Co mają skarpetki do milczenia?

Nie wierzę, że to się dzieje! Po prostu, do jasnej nadspodziewanej, nie wierzę! Jakim cudem wylądowałam tu, gdziekolwiek to jest, z otworem gębowym zakneblowanym skutecznie skarpetką Gibona? Nienawidzę go! Przysięgam, że nie widziałam nigdy większego idioty niż on! Bo jemu i tylko jemu oraz jego porąbanym pomysłom polegającym na prowadzeniu bujnego życia erotycznego zawdzięczam to, że siedzę… no siedzę w każdym razie, bo jestem przywiązana do starego tapicerowanego krzesła.

Sprężyna wpija mi się w udo, więc czuję się jak księżniczka na ziarnku grochu. Pewnie skończę z siniakiem, ale jakie to będzie miało znaczenie, skoro ten mały sepleniący w kominiarce, ten, który tak lubi machać człowiekowi nożem przed oczami, już mnie ostrzegł, że skończę w piachu. Zatem pewnie skończę w piachu, do tego z siniakiem po sprężynie.

Mam dopiero trzydzieści lat, litości!

To trochę za wcześnie na śmierć, tym bardziej w takich okolicznościach.

Próbuję więc poluzować szarą taśmę klejącą, którą mały sepleniący okręcił mi wokół kostek nóg, a następnie wokół uda i siedziska. Szarpię się jak porypana, a grzywka wpada mi do oczu, zatem krzyczę: „Ty debilu! Jesteś największą dupą wołową, jaką ta ziemia nosiła”, ale rzecz jasna zza skarpetki wydobywa się jedynie mniej więcej coś takiego: „Myyypffyfy. Mpfff mwkfff mfff mwowo myyy fy fa mffff mffiaaa!”.

Ręce też mam oklejone, jakby ktoś chciał wiedzieć. Szarą taśmą, obwiązaną chyba szesnaście razy. Zastanawiam się, czy dłonie mogą mi zgnić i odpaść, pozbawione krążenia. Mogą? Podsumujmy: skończę w piachu, z wielkim siniakiem i bez rąk. Rodzice zidentyfikują mnie po grymasie wściekłości stężałym na mojej i tak nie za pięknej twarzy.

– Mff tbffff pfff mpfff! – mówi do mnie Gibon, rzucając głową za siebie, jakby miał nagły atak.

Wpadł w panikę, to jasne. Pewnie zaraz zacznie toczyć pianę z ust i się udławi. Byłoby szkoda, bo chciałabym go zabić własnoręcznie. Żeby nie było: na co dzień jestem oazą spokoju, łagodną falą obmywającą piaszczysty brzeg, wschodem słońca, śpiewem skowronków i takie tam. Ale dzisiaj, teraz, kipię z nienawiści do Gibona. A zachciało mu się zamężnej kochanki!

Tylko spokojnie. Muszę się rozejrzeć. Przetrzymują nas chyba w jakiejś oborze czy tam stodole, bo pachnie starym, lekko zbutwiałym drewnem. Obora, albo stodoła, jest dość duża, za to pełna rupieci. Oprócz krzeseł, do których nas przemocą przyklejono, widzę taboret, turystyczny stoliczek, krajzegę, dziecięcy trójkołowy rowerek w kolorze wypranego różu oraz stertę gnijącego siana.

Na widok rdzewiejącego kultywatora uprawowego, wyglądającego jak idealne narzędzie do rozczłonkowania zwłok, robi mi się trochę słabo. O rębaku do gałęzi nawet nie wspomnę.

Przede mną stoją widły, za którymi na ścianie wisi niemal pozbawiony kolorów kalendarz z gołą babą i pomalowanymi chyba na fioletowo powiekami. Kalendarz sprzed dziewięciu lat, tak na marginesie. Goła baba jest szczupła i ma sine piersi w rozmiarze G. Gibon, wielbiciel cycków, wcale na nią nie patrzy, za to wciąż stęka i rzuca głową w nerwowym tiku. O co mu, kurka blaszka, chodzi?

– Mpfff! – charczy.

Odwracam głowę i widzę w końcu to, o czym mi od kilku minut yyy… ten… mówił? Mpfffmał?

– Mpfff! – krzyczę zachwycona.

Wkładam całą parę w mięśnie nóg i odpycham się od klepiska. Krzesło ani drgnie. Chyba muszę je rozbujać. No to wbijam palce w podłoże i czuję, jak tylne nogi krzesła odrywają się o dwa centymetry, więc odsuwam się z mocnym szarpnięciem. Tymi pokracznymi wygibasami udaje mi się przesunąć krzesło, znaczy siebie razem z krzesłem niemal pół metra w bok. Jeszcze metr, może zaledwie osiemdziesiąt centymetrów, a dobrnę do zardzewiałego gwoździa wystającego ze ściany pod bardzo obiecującym kątem.

Wyobraźnia, na której brak nigdy nie mogłam narzekać, podsuwa mi piękny obraz: trę nadgarstkami o gwóźdź, tak szesnaście razy, raz na każde owinięcie taśmy, która to następnie spada, a ja z triumfalnym okrzykiem zrywam z gęby plaster i wyjmuję obślinioną skarpetkę Gibona, po czym rzucam mu ją za karę na twarz. Wizja sukcesu i rychłego uwolnienia z oków buja w mojej głowie spiżowymi dzwonami tak głośno, że głuchnę na odgłos otwieranych wrót.

– A co tu się wycynia? – sepleni mały, ściskając w niewielkiej, ale żylastej łapce tym razem nie nóż, ale tasak. – Uciecka się zamazyła, co? Obiecałem, ze pójdziecie do piachu i pójdziecie, ale macie scęście, bo sef chce was widzieć. Gzecnie pójdziecie za mną. Psetnę teraz taśmę, ale nie próbujcie uciekać. Od was zalezy, ile jesce pozyjecie. A sef nie lubi kłamcuchów. Jeden nieopatzny ruch i będziecie martwi, ostsegam.

Wzdycham. No ludzie, czy można poważnie traktować kogoś z taką wadą wymowy? Mały sepleniący mówi tak, ponieważ brakuje mu sześciu górnych zębów, tak od jedynek na boki, symetrycznie. Wiem, bo przyjrzałam się wnikliwie otworowi w kominiarce.

Aż przypomniał mi się mój kolega z podstawówki, niejaki Kolanowski. Otóż Kolanowski, kiedy byliśmy w siódmej klasie, wypił dla kurażu trzy mocne piwa z Biedronki, następnie wsiadł na motorower, którym to wbił się w zaparkowane nieopodal cinquecento i przekoziołkował nad nim niczym cyrkowiec. Przez to stracił przytomność, a ocknął się w kołnierzu ortopedycznym, z ręką na temblaku, z siniakami na pysku oraz bez zębów.

Półtora tygodnia później pojawił się w szkole, nadal wyglądając jak z krzyża zdjęty. Górna warga pozbawiona oparcia zapadała mu się w otwór gębowy, a kiedy polonistka wywołała go do odpowiedzi, z jego ust wydobył się tylko konkretny świst. Babka od polskiego może nie była świadoma tego, że Kolanowski miał drobny wypadek, więc spojrzała na niego znad dziennika i wysyczała:

– Gdzie masz zęby?

– W kieseni – odparł.

Biedny Kolanowski skończył u dyra, który litościwie zwolnił go z ostatniej lekcji. Kolegi Kolanowskiego nikt nie brał na poważnie, tak jak teraz małego sepleniącego. Nie boję się, że ktoś walnie mnie łopatą w czoło, poćwiartuje przy użyciu tasaka, a zwłoki wrzuci do ogniska rozpalonego na polanie gdzieś w ciemnym lesie. No bez przesady, to nie ja, ale głupi Gibon posuwał żonę kochanka żony mafiosa. Zbyt skomplikowane? To może od początku.

Aaaa, zapomniałabym! Uważam, że powinno istnieć Ministerstwo Strat Moralnych, które wypłacałoby sowite odszkodowania za każdy dzień, w którym człowiekowi spada na przykład na głowę lampa, lub ląduje przywiązany do krzesła ze skarpetką Gibona w gębie i to w dodatku w jakiejś oborze na końcu świata.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij