-
W empik go
Uderz w gong - ebook
Uderz w gong - ebook
Pełna zwrotów akcji, wciągająca opowieść o władzy, rywalizacji i tożsamości.
Zefir wzniosła się ponad swoje skromne pochodzenie, bezimienna sierota stała się strateżką, boginią w ciele wojowniczki. A mimo tego, co osiągnęła, nigdy nie czuła się bardziej... bezsilna.
Boleśnie się przekonuje, że taka jest cena wojny, magii i przeznaczenia.
Jednak Zefir nie ma zamiaru godzić się z losem. Zrobi wszystko, by jej wrogowie, zwłaszcza tajemniczy Wrona, ponieśli zasłużoną karę.
Co zrobi, gdy dowie się prawdy? Tego nie wiedzą nawet niebiosa.
Na stronie wydawnictwa "https://www.seeya.com.pl/" Książki – seeYA umieściliśmy epilog – alternatywne zakończenie losów Zefir.
***
Pisząc Królestwo Trojga Joan He inspirowała się Opowieściami o Trzech Królestwach, jedną z największych chińskich klasycznych powieści.
Uderz w gong to zapierająca dech w piersiach, pełna tajemnic druga i ostatnia część Królestwa Trojga.
Wydanie zawiera wspaniałe grafiki - czarno-białe portrety Tidy Kietsungden i mapę autorstwa Anny Frohmann.
| Kategoria: | Dzieci 6-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8252-643-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PÓŁNOC / STOLICA CESARSTWA XIN / KRÓLESTWO CUDÓW
Cesarzowa: Xin Bao²
Premierka: Miazma
Strateg: Wrona (Crow)
Doradczyni: Śliwa (Plum)
Istotni generałowie: Żmija (Viper), Szpon (Talon),
Lamparcica (Leopard)
ZIEMIE POŁUDNIA / KRÓLESTWO WIEDZY
Władczyni: Cykada (Cicada)
Strateżka: Listopad (November)
ZIEMIE ZACHODU
Gubernator: Xin Ren
Zaprzysiężone siostry: Obłok (Cloud), Lotos (Lotus)
Istotni generałowie: Turmalin (Tourmaline), Aster (Aster), Paproć (Bracken)
Doradca: Sikou Hai
Strateg: nieobsadzone
Miazma (Meng Mimeng), premierka cesarstwa,
regentka cesarzowej Xin Bao, dowódczyni Północy
Cykada (Yue Chan), siostra Świerszczyk,
królowa Południa
Turmalin (Ma Baishan), generałka Xin Ren
Wrona (Zhou Senru), strateg Miazmy
Wilgoć w powietrzu. Pachnie ziemią.
Smakuje krwią.
– Obłok, ta zasadzka… To nie cesarstwo za nią stało.
– Ale ocalali tak twierdzą. – Obłok dołącza do mnie w drzwiach kapliczki. – Żołnierze w mundurach cesarstwa dzierżyli cesarską broń.
Oczywiście, że tak. Gdy podnosi się śpiew cykad, zaciskam palce na strzale.
– Południe chce, żebyś tak sądziła.
– Twierdzisz, że Cykada zdradziła.
– I sprzymierzyła się z Miazmą.
– Skąd wiesz? – Obłok żąda odpowiedzi, ale prawdziwe pytanie brzmi: jak mogłabym _nie_ wiedzieć. Nawet brak dowodów nie przesłoni zmysłów strateżki. Cykada nie zdradziłaby nas, gdyby Miazma nie przedstawiła lepszej oferty. Jak zwrot Bagien. Promień strzały wbija mi się w dłoń. _Jest coś jeszcze. Coś innego._ Coś, co mi się wymyka. Ścigam myśli, a cykady skrzeczą jak wrony. _Czemu czuję się tak powolna?_
_Czy to wina tego ciała?_
– Musimy powiedzieć Ren. – Słowa Obłok sprowadzają mnie na ziemię.
– Nie. Wykluczone. – Chwytam ją za ramię. – Jeśli powiesz Ren, że Południe nas zdradziło, już nigdy nie pozwoli nam walczyć z nimi ramię w ramię.
– Nadal chcesz się z nimi sprzymierzać? – Obłok próbuje mnie odepchnąć, ale nie puszczam. – Z ludźmi, którzy cię postrzelili?
– Nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby mnie obdarli ze skóry. Chcesz, żeby Ren pokonała Miazmę? Chcesz, żeby zjednoczyła trzy królestwa?
– Czy chcę? Bez wątpienia – Obłok cedzi słowa. – Wystarczająco mocno – wyrywa ramię z mojego uścisku – żeby zostać wygnaną za _twój_ przewrót, _Zefir_. I żebyś _ty_ mogła zostać i jej pomóc.
– Nie zapomnij więc nigdy. – Znów łapię jej ramię. – Żeby wygrać, musimy grać zgodnie z Pouczeniem Wzlatującej Zefir. I zanim ruszymy na cesarstwo, musimy mieć Południe po naszej stronie. Nie pozwolę Ren ganiać za zemstą.
Obserwuję twarz Obłok, czekając, aż pojawi się na niej zrozumienie, że to nie podlega negocjacjom. _Nie każ mi żałować, że ci zaufałam._
I nie każe. Kilka dni później, nie mówiąc Ren ani słowa o zdradzie Cykady, Obłok wyruszy na Bagna, by z jego własnej stolicy obserwować dla mnie Południe. Te wydarzenia są tak pewne, jakbym już je przeżyła. Rozluźniam palce, by uwolnić Obłok. Nic nie powie Ren…
Ale Obłok mi się wyrywa.
– _Obłok!_
_Nie. To nie powinno się zdarzyć._ Biegnę za nią, wpadam między figowce. Mogłabym przysiąc, że już prowadziłam z nią tę rozmowę. Nigdy niczego nie mówiła Ren. A to znaczy, że…
_Śnię._ Ziemia pod moimi stopami wibruje i tonę. _Nie walcz._ Ruchome piaski zamykają mi się ponad głową. _Jeśli umrę…_
_Obudzę się._
Wynurzam się i łapczywie łapię powietrze. Łóżko pode mną jest miękkie i wilgotne – i nie jest łóżkiem.
Jest bagnem trupów.
Mija mnie maszerujące wojsko. Pod sztandarami Ren.
– _Za Zefir!_
_Nie. Przecież tu jestem._
– Przestańcie! – krzyczę. – Przes…
Krztuszę się, gdy strzała przebija mi gardło.
Moja bezradna dusza się odrywa i mogę jedynie patrzeć, jak horda wrogów, dźgając włóczniami, przytłacza Obłok.
Patrzeć, jak Ren ginie, próbując pomścić zaprzysiężoną siostrę.
_Nie. Nie, nie, nie._ Unoszę się nad polem bitwy. Biję się w głowę pięściami. To musi być sen. To jedyne wyjaśnienie. _Obudź się. Obudź się._
_Obudź. Się._
* * *
Otwieram oczy. Nade mną belki stropowe baraków.二十五
ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY IMIĘ
Niektórzy wierzą, że bóstwa chodzą po tej ziemi.
I choć raz się nie mylą.
Bóstwa istnieją i przyjmują różne kształty, od dzieci po pszczoły. Wiele dynastii temu i ja wolałam szybować pośród niebios jako jedna z chmur. Te dni wydają się teraz snem tak odległym, teraz, gdy z jękiem gryzę piach.
– Aj, Lotos! Nie mów, że już się zmęczyłaś!
Twarz nade mną to Xin Ren. Moja władczyni, zaprzysiężona siostra i partnerka sparingowa, która posłała mnie właśnie na ziemię.
Podaje mi rękę. Chwytam ją i chrząkając, wstaję. Na pobliskich polach treningowych żołnierze powinni ćwiczyć, z naciskiem na _powinni_. Ale trudno oderwać oczy, gdy twoja władczyni i jej zastępczyni walczą na ringu, zwłaszcza gdy rzeczona zastępczyni przegrywa tak widowiskowo jak ja.
– Oko ci dokucza? – Ren podaje mi mój kij.
Chciałabym. Ale dwoje działających oczu nie rozwiąże największego z moich problemów: nie jestem Lotos, pogromczynią tygrysów, zmorą mężów. Jestem Zefir, bóstwem pogody, i ze wstydem przyznaję, że podczas moich czterdziestu tysięcy lat istnienia nigdy nie opanowałam sztuki walki kijem.
– To tylko zmęczenie – odpowiadam, mając nadzieję, że dopadło i Ren. Pojedynkowała się już z trzema innymi żołnierzami, przypominając w ten sposób całemu obozowi, że jesteśmy tu równi, zjednoczeni w misji uwolnienia cesarzowej Xin Bao ze szponów Miazmy.
I ja, podszywająca się pod wojowniczkę oszustka, nie jestem wyjątkiem.
– Jeszcze raz. – Ren cofa się o krok, odbierając mi wszelką nadzieję.
Jeszcze raz się ścieramy.
Jeszcze raz przegrywam.
– Jeszcze raz – mówi Ren i na mgnienie oka wracam na ganek mistrza Yao, który, gdy trącam struny qina, uderza mnie w ramię wachlarzem.
_Jeszcze raz! Zagraj jeszcze raz!_
Ale Ren w niczym nie przypomina mojego byłego mentora. Nawet gdy nie potrafię sparować jej, prostych przecież, uderzeń, nie upomina mnie, ale radzi: _Wymach. Dłonie szerzej. Dźgnij!_ Ale czasem przegrywa się już na starcie i gdzieś przy ósmej rundzie jestem zbyt wolna. Kij Ren wali w mój bok – lewy, prawy, lewy. Cofam się. Nie mogę tego zablokować.
_Nie blokuj więc. Znajdź wzór._ Wzór, który Ren stworzyła celowo. Wzór dla widzów nieoczywisty.
Ale oczywisty dla Lotos. _Bez sztuczek, Pawico!_ Niemal słyszę jej krzyk, krewką odpowiedź na obelgę. _Bez sztuczek…_
Gdy Ren wyprowadza atak na prawą stronę, robię unik w lewo, zmuszając ją do obniżenia kija. _A teraz to zakończę._ Ruszam na nią i potykam się. _Uch!_
Zrządzeniem losu lub kaprysem szczęścia znosi mnie na Ren.
I wbijam moją władczynię w piach.
Świat wiruje. Wiwaty. Imię Lotos. Moje łokcie miażdżą żebra Ren. Nieporadnie próbuję się wycofać.
– Jesteś cała? – Nie odpowiada. – _Ren._ – Otwiera oczy i robi zeza. – Przekomiczne.
– Wiem, wiem. – Siada. – Wybacz. Choć życie mi przeleciało przed oczami. Ale nic mi nie jest! – Jej oczy iskrzą radością. Po chwili poważnieje. – Lotos, a ty? – Zaczynam się pocić, gdy dodaje: – Wydajesz się bardziej niż zmęczona. – Doprawdy? Czy Ren w końcu dostrzegła, kim naprawdę jestem? – Wysypiasz się?
Zdemaskowanie mnie jako Zefir zdecydowanie ułatwiłoby mi życie.
Ale nie jest warte tego, żeby Ren straciła zaprzysiężoną siostrę.
– Sześć godzin dziennie – kłamię.
Dla żołnierza to całkiem rozsądna liczba, ale Ren jest zszokowana.
– To wiele wyjaśnia. Pamiętasz, co się stało, kiedy ostatnio obudziłam cię przed świtem?
Jak zgaduję, coś okropnego.
– Lotos będzie spać więcej.
– Dobrze. To rozkaz twojej władczyni.
Pomagam Ren wstać, z grymasem obserwuję, jak dotyka swojej piersi. Nawet zraniona nic nie powie, zbyje mnie, jeśli będę nalegać. Poddała walkę, bo wie, jak ważne są pozory.
– Za to też przepraszam. – Wskazuje na swój kij, ale przeprosiny nie są potrzebne. Rozumiem. Nie jesteśmy sobie równe. Jeśli przegram zbyt wiele walk z Ren, żołnierze nie będą chętni do słuchania moich rozkazów.
To tyczy się też Ren. Jej przywództwo nad Zachodem powinno być bezsporne, tak jak jej ranga.
Tę bitwę muszę wygrać najpierw.
Gdy opuszczamy pole treningowe, łapię spojrzenie Turmalin. Szybko kończy walkę i do nas podchodzi.
– Pani – mówi, zatrzymując się o krok przed Ren.
– Turmalin. Jakieś postępy z formacją oskrzydlającą?
– Wyuczona perfekcyjnie.
– Świetnie. A Lot gęsi?
Obserwuję Ren, gdy Turmalin zdaje raport z postępu treningów bojowych. Prawdą jest, że nie sypiam zbyt wiele. Koszmary nie pozwalają mi zasnąć – śmierć Ren, czasem z rąk Miazmy, czasem Cykady. Ale to się nie zdarzy. Wciąż jestem jej strateżką, nawet jeśli nie mogę jej otwarcie służyć radą. Zerkam na Turmalin nad ramieniem Ren i pochylam głowę.
_Teraz._
– Pani – mówi do zapatrzonej w żołnierzy walczących na arenie drugiej. – Odnośnie do koronacji…
Zapada cisza cięższa niż południowy żar.
– Moja odpowiedź się nie zmieniła – odpowiada w końcu Ren. – Nie zasiądę na tronie wuja. Będę rządzić w imię ludu, jak czyniłam to przez ostatnie dwa miesiące, by nie zakłócać mu życia. To nie wystarcza?
Powinno. Tytuł gubernatorki to ledwie formalność. Koronacja? Moim zdaniem, zbędne ceregiele. Ale czy mistrz Sencjusz je podzielał? Nie. Jak pisał: _Nie będzie na świecie porządku, póki tytuł odzwierciedlać nie będzie pozycji._ Trzy stulecia później ludzie wciąż się z nim zgadzają. Dlatego też Ren ma aż takie poparcie: nazwisko, które nosi, to Xin.
I pewnie też dlatego ta tradycjonalistka do szpiku kości nie potrafi dojrzeć mojej duszy pod mianem „Lotos”.
Turmalin milczy, a Ren odwraca się od pól treningowych i odchodzi.
Spieszymy za nią.
– Ludzie się niepokoją – kontynuuje Turmalin, tak, jak się umawiałyśmy. W odróżnieniu od Lotos ona znana jest ze swojej wrażliwości. – Miazma się nie ruszyła, od kiedy dotarła do Dasan.
Sprytny plan, jeśli weźmie się pod uwagę, że premierka nadal nie otrząsnęła się po bitwie na Klifach. Zamiast więc zapuścić się w górzyste, nieprzyjazne tereny Zachodu, osiadła w Dasan, próbując nas wywabić…
– Ruszymy więc na Dasan – decyduje Ren.
– _Nie!_ – krzyczę, choć krew Lotos się gotuje. _Bitwa! Bitwa!_
– Nie – powtarza na szczęście spokojna Turmalin. – Jeszcze nie. Tego właśnie chce Miazma. Koronacja ugruntowałaby twoją pozycję w oczach ludu i bitwa byłaby zbędna. Oficjalne pozycje, twoja i Miazmy, muszą być porównywalne.
_Proszę_ – myślę, obserwując Ren, która zatrzymała się przy palisadzie areny trzeciej. – _Przyjmij właściwy tytuł._
– Turmalin, zapominasz o czymś. – Ren patrzy na nią, potem na mnie. – Nie chciałam tego. Nigdy niczego takiego nie chciałam.
Jej oczy wpijają się w moje. Przełykam ślinę. Prosząc Ren o uczczenie jej nowej pozycji, każemy jej świętować krwawy przewrót, śmierć Xin Gonga, przepowiednię, która od dzieciństwa ją prześladowała:
_Xin Ren – ta, która zdradzi swój ród._
Ale przepowiedziane już się stało i jeśli Ren może usprawiedliwiać pełnienie funkcji gubernatorki dobrem ludu, może tym dobrem usprawiedliwić i koronację. Gdy samotnie (Turmalin i ja nie dostałyśmy znaku, że mamy za nią podążyć) wkracza na arenę trzecią, otwieram usta. _Przekonaj ją._ Nabieram powietrza.
– _Nawet karaluchy zwą się królami!_
Ren przyspiesza.
Ruszam za nią, ale Turmalin mnie powstrzymuje. Chwyta moją pięść, zanim dotrze do mnie, że zacisnęłam dłoń.
Może faktycznie powinnam więcej spać. Mamroczę jakąś wymówkę o braku snu i upale, a Turmalin pocieszająco ściska moje palce.
– Jeszcze nic straconego. – Na arenie żołnierze kłaniają się Ren. – Trenuje wojsko – mówi Turmalin. – A _mogłaby_ wciąż tkwić w twojej kapliczce.
– Nie przypominaj mi.
– Chce walczyć. A morale jest wysokie. – Turmalin odciąga mnie od areny i prowadzi w głąb obozu. – Nadal możemy ruszyć na północ. – Rzucam jej wściekłe spojrzenie. – Gdy nadejdzie czas. I nadal mamy sprzymierzeńców.
Ach tak, „sprzymierzeńcy”, którzy za moją dyplomację odpłacili, posyłając mi strzałę w plecy – nie żeby Turmalin albo Ren to wiedziały. Jak mówiłam Obłok: zemsta jest dla plebsu. Stratedzy nie pozwalają, by rozlana wczoraj krew zatruła jutro czerpaną wodę. Czemu miałabym ogłosić rozpad przymierza, skoro potrafię je naprawić?
_Ale czy_ na pewno _potrafisz je naprawić?_ – pyta głos w mojej głowie i chciałabym, by był to jedynie głos zwątpienia. – _Nie potrafisz nawet przekonać Ren, żeby nazwała się „gubernatorką”, choć praktycznie nią jest. Jesteś w ogóle strateż…_
– Zamknij się!
– Zefir? – Turmalin mruży oczy, a ja chciałabym się kopnąć za to, że wrzeszczę na własne myśli.
– Lotos – przypominam jej. – To nic takiego. – Nie wygląda, jakby mi uwierzyła. – To Obłok. Wyobraziłam sobie, jak by teraz ujadała. – _Wybacz, Obłok._ – Jak myślisz, co ona właściwie porabia na Bagnach? – pytam, gdy zmierzamy ku stajniom.
Obozowa kakofonia milknie, powietrze jest ciche niczym głos Turmalin.
– Jeśli nie pojedynkuje się z generałami, to pokonuje urzędników w szachach.
– Szachy.
– Mówiła kiedyś, że w wiosce, z której pochodzi, nikt z nią nie wygrał.
Ach tak? Uśmiecham się. Obłok byłaby przeszczęśliwa, wiedząc, że Turmalin chwali jej dokonania, ale nie powinna być zbyt pewna siebie. Przynajmniej dopóki nie pokona _mnie_.
– Masz szczęście, że cię dziś nie widziała – Turmalin mówi nieprzerwanie. – Twoje cztery przegrane z rzędu pojedynki źle o mnie świadczą.
Mój uśmiech kurczy się do grymasu. _Trzy, nie cztery_. Ale Turmalin, moja zakulisowa nauczycielka, oczywiście zauważyła, że Ren się podłożyła.
– To Ren. Ona po prostu jest dobra.
– Ciężko trenowała.
– Latami – prostuję. Walki wygrywa się doświadczeniem, nie siłą, a moje doświadczenie liczy sobie zaledwie miesiące. Nie tak dawno temu rozkazałam Turmalin otruć konie Ren. Dąsam się, gdy wchodzimy do stajni, i ogarnia mnie poczucie winy, gdy konie rżą.
Turmalin je sprawdza – „codzienne zadośćuczynienie” – a ja podchodzę do Ryżowego Ciasteczka. On, w odróżnieniu od większości ludzi, wie, że nie jestem Lotos.
I szanuję go za to.
– Mógłbyś chociaż udawać szczęśliwego – mamroczę i pstrykam końskie chrapy. Wydmuchuje bąbel. – Zanotowane. Tęsknisz za nią, nie za mną.
Jego odpowiedź jest równie cicha, co niewypowiedziane słowa, które kryję w sercu.
_Też mi jej brakuje._ Brak mi jej żywiołowości, mimo nerwów, które mnie kosztowała. Nawet Obłok mi brak. Pusty boks obok boksu Ciasteczka, ten, w którym powinna stać jej klacz, tylko unaocznia jej nieobecność.
Czy Obłok miałaby więcej szczęścia przy przekonywaniu Ren? Nie wiem; nie wiem, co u niej. Pisze rzadko, śląc jedynie wojskowe raporty. Powinno mnie to cieszyć. Brak innych wiadomości oznacza brak zmian na Południu.
A jednak, kiedy obok stajni przebiega kurier krzyczący „raport!”, niemal go zatrzymuję. _Powiedz mi, że to od Obłok._
A potem dociera do mnie, że to żołnierz, któremu powierzyłam baczenie na izbę chorych.
_Jeśli cokolwiek się zmieni –_ powiedziałam mu – _melduj najpierw mnie._
W naiwności swojej powiedziałam „jeśli” zamiast „kiedy”.
– Ocknął się, generałko Lotos.
* * *
– Mówiłeś, że się _ocknął_. – Odwracam się gwałtownie do żołnierza. – Nie, że _zniknął_.
Za nami łóżko w izbie chorych wyraźnie pozbawione jest zamaskowanego, pogrążonego w śpiączce Sikou Haia.
– B-był tutaj. – Żołnierz się wzdryga.
Co za… Ręka wędruje mi do topora i żołnierz pada na kolana błagać o litość. Reputacja Lotos trwa nawet, gdy jej już nie ma, ale teraz mi nie pomoże. Gdy patrzymy z Turmalin na siennik, obu nam przychodzi do głowy ta sama niewesoła myśl. Ren już gardzi przewrotem. Co więc zrobi, kiedy ocalały syn Xin Gonga uświadomi jej, że _nie był_ przypadkową ofiarą? A co z Aster, Paprocią i pozostałymi generałami, których lojalność zawdzięczamy Sikou Haiowi? Czy ktokolwiek waży się ich obwiniać, jeśli zmienią strony, gdy dowiedzą się, że ich suzeren został bezlitośnie wykorzystany, by podżegał do przewrotu, a potem porzucony?
Nie ja, szara eminencja, która za tym stała.
– Zajmę się tym – rzucam do Turmalin i wychodzę z izby. Obracam się, przeszukując wzrokiem okolicę.
– _Gdzie on jest?_ – Zadaję to pytanie nie tylko sobie.
– _A nie mówiłaś mi przypadkiem, że mam się zamknąć?_
– _Cofam to. I jestem dogłębnie i niezaprzeczalnie skruszona. Więc gdzie on jest?_
– _Nie mam pojęcia._ – W mojej głowie ziewnięcie Kropli Rosy odbija się echem. A gdy ona sama sfruwa mi z kołnierza i rozprostowuje skrzydełka, krzywię się.
– _To się dowiedz._
– _Jakoś nie mam ochoty._ – Udaje się jej umknąć przed trzepnięciem. – _Spróbuj jeszcze raz, a cię użądlę._
– _Musisz tak utrudniać?_
Pytanie retoryczne. Bo choć w odróżnieniu od mojej boskiej siostry nie umiem czytać w myślach, jej myśli mogę odgadnąć. Martwi się. Matka za Maską, cesarzowa wszystkich bóstw, wie, że tu jestem i że mieszam się w losy śmiertelnych. Nadejdzie dzień, gdy mnie ukarze, ale im mniej się wtrącam, tym mniej surowo. To logiczne.
Rozumiem to. Sama _wolałabym_ ścierpieć pięćdziesiąt uderzeń pioruna, a nie sto. Skoro jednak i tak mam cierpieć, niech mój czas tutaj ma znaczenie. Niech wygram, a jeśli, brońcie bogi, muszę przegrać, niech wygra ta jedna osoba.
Mój jedyny rywal.
I nie zamierzam tu obrażać Sikou Haia, ale to nie jego tytuł. Ale, ale gdzież może być? Dokąd w ogóle mógłby dotrzeć? Jego gabinet, daleko w Xin City, nie wchodzi w rachubę. W obozie zaś, w oficynie, w barakach, w zbrojowni ani śladu. Została tylko droga wśród figowców.
Wkraczam między drzewa z dłonią kurczowo zaciśniętą na toporze.
– _Mówiłaś, że nie zostaniemy tu długo_ – brzęczy Kropla Rosy. – _Zanim wzięłaś sobie to ciało, mówiłaś, że jesteś o krok lub dwa od osiągnięcia tych swoich Pouczeń Wzlatującej Zefir. Ale wygląda na to, że więcej ci tych kroków trzeba. Nie naprawiłaś przymierza z Południem. Tu, na Zachodzie, twoja władczyni sama sobie odmawia legitymizacji. A jeśli chodzi o Północ…_
– _Jeśli ruszymy na nich teraz, zrobimy to, czego chce Miazma._
– _No i?_
– _Przegramy!_
Kropla podskakuje w pszczelim odpowiedniku wzruszenia ramionami.
– _Już dawno nie interesowały cię wygrane._
– _Zawsze mnie interesowały._
– _Nie w niebiosach._
– _Tam nie było czego wygrywać. Ani dla kogo._
– _Czyli Nadir i ja to teraz „nikt”._
– _Twoje słowa, nie moje. Sęk w tym, że mnie_ nie potrzebujecie.
– _Ta twoja Ren też nie. Nie jest stworzona, by zwyciężać, nie bardziej niż ty stworzona jesteś do walki na kije._ – To zabolało, ale Kropla Rosy ma więcej do powiedzenia. – _Możesz ją wciągnąć na szczyt, a ona i tak nie obejmie cesarskiego tronu._
– _Nigdy nie chciałam jej na cesarskim tronie._
– _„Nawet karaluchy…”_
– _Te słowa podyktował temperament Lotos. Moim celem jest sprawić, żeby Ren wyzwoliła Xin Bao, i było to moim celem, odkąd…_ – Odkąd w Thistlegate wybłagała moją pomoc. Ale dlaczego usprawiedliwiam się przed Kroplą Rosy? – _Nie przypominam sobie, żebym prosiła cię o ocenę Xin Ren_ – myślę do mojej boskiej siostry. – _Prosiłam za to, żebyś biorąc pod uwagę ich zdradę, dowiedziała się więcej o Południu._
– _To byłoby igranie z przeznaczeniem._
Przeznaczenie. Przeznaczenie. Przeznaczenie. Nuży mnie słuchanie o nim, nuży słońce, oślepiające mnie, gdy wynurzam się spod figowców. Tuż przy mojej kapliczce. Wchodzę i wychodzę.
Sikou Haia tu nie ma.
Warczę i ptaki zrywają się z pobliskiego drzewa. Tchórze, co do jednego.
Poza jednym. Ptak, który nie jest ptakiem, ale, jak dostrzegam, gdy oczy złapią ostrość, kawałkiem białego materiału zaplątanego w gałęzie.
Szata pacjenta.
Zanurzam się w las, podążając szlakiem zwisających z gałęzi strzępów materiału i przeklinając strażnika. _Ocknął się._ Jak widać, już jakiś czas temu. Przepatruję teren, niepewna, czy nie szukam zwłok.
– _Mogłabyś chociaż zdradzić, czy żyje?_ – pytam Kroplę Rosy. Brzęczy. – _Jak sobie chcesz._
Przedzieram się przez krzaki, rozrywam ich splątane gałęzie gołymi rękami, by po chwili ciąć je toporem. To siekanie czegoś na kawałki to nadzwyczaj miłe uczucie, ale niestety, zbyt szybko krzewy się przerzedzają. Czyste, błękitne niebo nad klifem.
Na krawędzi zaś postać w szpitalnej bieli.
Podchodzę. Promienie słońca migoczą na przepływającej poniżej rzece. Tu, wysoko w górach, powietrze jest spokojne. Jeszcze wyżej ptaki i ich niesłyszalne dla nas rozmowy. To cisza pocisku w napiętej procy, pocisku, który mogę zwolnić i kontrolować…
Potrącam stopą kamyk, który odtacza się ze stukotem.
– Chwilę ci zajęło.
Po tych dwóch miesiącach jego głos jest chropawy.
– Miałam nadzieję, że będziesz ostrożniejszy – odpowiadam, podchodząc do niego.
– Żeby znów ponieść śmierć z twojej ręki, generałko Lotos? – Sikou Hai nie odrywa wzroku od rozciągających się za rzeką Bagien.
Ja nie mogę oderwać wzroku od jego głowy.
_Nie z mojej_ – powinnam sprostować. _Twojego brata._ To Sikou Dun na weselu dźgnął Sikou Haia. Wszyscy to widzieli. Czego nie widzieli, to tego, że tańczył do melodii, którą ja grałam. Dowiedział się o przewrocie, wściekł i zatopił ostrze w piersi brata, bo ja to zaaranżowałam – i nie zostawiłam po sobie śladu. Powinnam powiedzieć Sikou Haiowi, że poczynił błędne założenia.
Ale mąż pisma, jakim jest Sikou Hai, ufa podszeptom swojego umysłu. Podejrzewa mnie i będzie podejrzewać już zawsze.
Zostać docenioną za moje machinacje? Satysfakcjonujące.
– Ustalmy coś, generałko – mówi wpatrzony w rzekę. – Czy żywy jakoś ci się przydam?
– Nie wiem. – Sikou Hai to niezakończona sprawa. A ja zwykle nie zostawiam spraw niezakończonych. – Zamierzasz powiedzieć Ren?
– O tym, jaką rolę odegrałaś w przygotowaniu przewrotu? Zabijesz mnie, jeśli jej powiem?
– Zależy. – Obłok wzięła na siebie odpowiedzialność za przewrót, żeby to ją, nie mnie, Ren zesłała na Bagna. Nie zaprzepaszczę jej poświęcenia. – Może.
– Bardziej bym cię szanował, gdybyś powiedziała, że tak.
Te słowa mnie zaskakują, a po chwili rozdrażniają.
– Czemu? – Zachowuje się, jakby dla niego to była tylko gra, jakbym była zwierzyną zwabioną tu strzępami bieli. – Potrafiłbyś kogoś zabić? – _Nie krzycz._ Ale nie mogę mówić ciszej. – Nie sądzę. Czemu więc _mnie_ miano by szanować za rozlew krwi? Bo wyglądam, jak wyglądam? Pozwól, że coś ci powiem, Sikou Hai: jesteśmy tacy sami. Jestem tobą. Jestem…
_Strateżką._
Przerywam. Rozsądek w końcu zatamował rzekę.
– Wiem. – Odwraca głowę. Od rzeki. Do mnie. Nie nosi maski i w słońcu blizny na jego twarzy są wyraźnie widoczne. – _Wiedziałem_ – mówi z emfazą – w chwili, gdy odezwałaś się na spotkaniu, kiedy planowałaś obalić mojego wuja. Nie. Wcześniej. Gdy zagrałaś na guqinie. To wystarczyło, żebym wiedział, że jesteś kimś więcej niż wojowniczką. Ale wiedzieć to jedno. Przyznać to coś zupełnie odmiennego. Wiedziałem, że jesteś kimś więcej, ale nie chciałem przyznać, _kim_ więcej. Nie dostrzegałem w twoich planach taktyki, póki nie porzuciłaś mnie w lesie. – W jego głosie rozbrzmiewa pogarda. – Miałem wtedy aż nazbyt dużo czasu, by zaakceptować to, kim jesteś.
_Potworem czy morderczynią?_
– Jesteś strateżką Xin Ren. – Wzrok Sikou Haia przykuwa mnie i nie pozwala drgnąć. Siedzi tu, blady i kruchy, góruję nad nim niczym głaz, ale przecież nawet głazy spadają z klifów. Serce mi się ściska, gdy mówi: – Teraz to widzę. Ale nigdy o tobie nie słyszałem. – Bierze wdech i się krzywi. – Twój przydomek?
_Przydomek._ Nie mam pojęcia, który wybrać. Słowa. Mam wrażenie, że zapomniałam, jak ich używać.
A wtedy odzywa się temperament Lotos.
– Zefir.
_Noszę imię Zefir._
Widziałam, jak na moją prawdziwą tożsamość reagują dwie osoby. Turmalin, mimo wiary w reinkarnację, nie wiedziała, co myśleć. Obłok chciała mnie udusić, bo ważyłam się posiąść ciało Lotos.
Sikou Hai… Sikou Hai wstaje.
– Zefir – powtarza. – Uczennica Yao Mengqi. Ta, która przepowiada pogodę. Najmądrzejsza z nas. – Jego szorstki głos pełen jest bólu, czci, podziwu. – Dla strategów jesteś bóstwem.
Przez chwilę słyszę jedynie słowo „bóstwo”. Gdy nagle do mnie dociera.
Rozpoznał we mnie Zefir.
Sikou Hai klęka.
– Wzlatująca Zefir. – Patrzy na mnie zapadniętymi, lecz skrzącymi się oczami. – Od tak dawna podążam twoim śladem. Przyjmij mnie, proszę, na swojego ucznia.
Wiatr dmie. Ptaki latają. I ja bym mogła – jestem teraz tak lekka.
Ujrzano mnie.
To najwspanialsze z uczuć.
Ale rzeczywistość nie odeszła zbyt daleko.
– Chwila. Nie zapytasz nawet, jak – _przeżyłam_ – ani czemu – _tak wyglądam?_ Czy on wierzy w reinkarnację? W bóstwa?
– Z tobą niemożliwe jest możliwe – odpowiada stanowczo, nie oferując żadnego wyjaśnienia.
Cóż.
Nie odmówię oddawania mi czci.
Powoli opuszczam topór. Uczeń. Nigdy żadnego nie miałam. Moi nauczyciele – mistrz Yao, poeta, szachistka, były cesarski kosmolog – tak dobrze mnie wyszkolili, że ich przerosłam. Prędzej wytarzam się w gównie, niż pozwolę Sikou Haiowi przerosnąć mnie.
Ale.
Ze wszystkich adoptowanych synów Xin Gonga przeżył jedynie on. Ren go wysłucha, choćby jedynie z poczucia winy. Wreszcie będę mieć przez kogo przedstawiać moje plany.
– Wstań – mówię do niego.
– Przyjmij mnie wpierw.
– Przyjmuję. Wstań teraz.
Kłania się, trzykrotnie dotykając czołem ziemi, zanim wstanie. I się zachwieje. Podtrzymuję go.
– Wracamy. – Jakim cudem wciąż jest przytomny? – I żadnego opuszczania izby chorych bez mojego pozwolenia.
Uwalnia ramię.
– Powiedz, co mnie ominęło.
– Później.
– Nie. Teraz – nalega, a mnie zaczyna drżeć powieka. – Zbyt długo byłem niedysponowany.
– Opowiem ci w… – _drodze._
Mijam Sikou Haia. Moje spojrzenie przykuła rzeka, która niesie coś, z miejsca, w którym jesteśmy, lekkiego i niewielkiego jak liść.
Łódka.
A w niej osoba w czerni.
_Wrona._ Przez myśl przemyka mi jego uśmiech. Zabandażowana dłoń spoczywająca na mojej. Mrugam i wspomnienia znikają, zostawiając za sobą jedynie postać w dobijającej do brzegu łódce. Nasze wojska otaczają wysiadającego pasażera.
W jego rękach lśni coś złotego.
_Posłaniec._
– Chodź – rzucam Sikou Haiowi, a on podąża za mną bez słowa. Układ na szachownicy się zmienił. Nie muszę nic mówić, gdy zarzucam go sobie na plecy jak worek ryżu. Jeśli mamy doradzać Ren, musimy trzymać rękę na pulsie.
Najważniejsze teraz jest, by jak najszybciej wrócić do obozu.
Docieramy tam w chwili, gdy żołnierze wprowadzają posłańca. Popychają go w stronę Ren, a generałowie i urzędnicy gromadzą się wokół.
– Prezent z Północy – mówi posłaniec, unosząc złoconą szkatułkę.
Ren ją przyjmuje.
Otwiera.
Obóz milknie.