Ujon - ebook
Nie znam Cię, drogi Czytelniku. Nie wiem, co lubisz, czego szukasz, co napawa Cię lękiem. Nie wszystko, co opisałem, potrafię racjonalnie wytłumaczyć – mogę Ci jedynie o tym opowiedzieć. Bez większej nadziei, że uwierzysz. Oddaję w Twoje ręce trzynaście opowiadań. Pełnych tajemnic, lęków i koszmarów. Historii, które mogą Cię zaskoczyć, rozbawić, przestraszyć, zasmucić. Może skłonić do refleksji. Dowiesz się między innymi: Dlaczego zawodowy zabójca wolałby mniej zabijać? Czy pojedyncze słowo może zmienić sposób postrzegania świata? Czy dziecięce marzenia mogą być przerażające? Czy aby docenić życie, trzeba wpierw umrzeć? Ta książka to podróż do świata, gdzie zacierają się granice realności. Zapewniam Cię, że po przeczytaniu, już zawsze będziesz wypatrywać tego, czego nie widać przy pierwszym spojrzeniu.
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397388031 |
| Rozmiar pliku: | 848 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umysł, który ciągle oszukuje, abyśmy nie postradali zmysłów. Wszystko, co widzimy, przechodzi przez cenzurę podświadomości. Ile razy, kiedy wydawało się wam, że widzieliście nieusprawiedliwiony ruch w ciemnym kącie albo przerażający kształt wśród drzew, tłumaczyliście sobie, że to tylko wyobraźnia? Wątpicie w każdą przeżytą chwilę, która mogłaby sugerować, że świat nie jest taki, jakim chcielibyście go widzieć. Aż pewnego dnia przychodzi zrozumienie, że każdy potwór mieszkający pod dziecięcym łóżkiem mógł być prawdziwy.
Nie wszystko da się wytłumaczyć, można jedynie o tym opowiedzieć. Przed wami trzynaście niezwykłych opowieści. Każda z nich zawiera ziarno prawdy, z którego wykiełkowała. Mam nadzieję, że kiedy już będziecie pewni, gdzie leżą granice prawdy i fikcji, będę miał szansę powiedzieć wam, jak bardzo się pomyliliście.UJON
Cztery miesiące przed narodzinami chłopca wprowadzili się do starego domu za miastem. Nieruchomość kupili okazyjnie, gdy małżeństwo, które ją zamieszkiwało przez dziesięciolecia, zmarło. Poprzedni właściciele wszystko zapisali jedynemu wnuczkowi, któremu zależało na jak najszybszym spieniężeniu nieruchomości. Dzięki czemu wynegocjowali dobrą cenę. W skład posesji wchodziły ponadto: stary rozpadający się garaż, staw, sad czereśniowy oraz niewielki ogródek warzywny.
Dom wymagał natychmiastowego remontu; dach w kilku miejscach przeciekał. Elewacji nie dotykała ręka fachowca od czasu, kiedy został zbudowany. Tynk na ścianach mocno popękał, zaś rynna była oberwana i woda, spływając po ścianie, znaczyła za sobą ciemny ślad. Od północnej strony dom porastał mchem do wysokości prawie półtora metra. Wszędzie dookoła leżały sterty liści, spomiędzy których przebijała się wysoka, dawno niekoszona trawa.
– Och, tu jest idealnie – powiedziała mama nienarodzonego chłopca, zdążywszy ledwie rzucić okiem na obejście, wysiadając z samochodu.
– Cóż, kochanie – zaczął tata, kręcąc nosem – to miejsce faktycznie ma swój urok.
– Prawda! – rzuciła mama i w tej jednej sekundzie wszystko zostało zaplanowane. – Zobacz, tu postawimy ławeczkę, a tu huśtawkę, na schodkach kilka donic z kwiatami, wytniemy to drzewo, aby wpuścić trochę światła do salonu, zmienimy dach, ściany pomalujemy na biało, a nad stawem będziemy piknikować; ciekawe, czy są w nim ryby, trzeba skosić trawę i pozbierać te liście. Myślisz, że te jabłka są dobre? A nie, to czereśnie… – mówiąc to wszystko bardziej do siebie niż do męża, zniknęła za domem.
Tata rozejrzał się dookoła, nie podzielając do końca entuzjazmu swojej ciężarnej żony. Ale gdy widział ją tak szczęśliwą, postanowił nie zabierać głosu i nie komentować ruiny, która z szybko rosnącym prawdopodobieństwem zostanie jego domem. Czuł, że decyzja już zapadła bez jego udziału. Nie przeszkadzało mu to. Niewiele mu przeszkadzało, nie zwracał uwagi na takie rzeczy, jak dom. Kochał swoją drugą połówkę i chciał wraz z nią wychowywać dziecko, które miało się niebawem narodzić. Jeżeli ona zdecyduje, że to odpowiednie miejsce, aby tego dokonać – on się zgodzi.
– BU! – Podskoczył wystraszony, a mama zachichotała. – Coś się tak zamyślił? Cudnie tu, prawda?
– Bardzo śmieszne… Z kim tu zamieszkasz, jak dostanę zawału? – chwycił ją wpół, pocałował i spojrzał jej w oczy. Po czym poważnym tonem dodał: – Jeżeli tobie się podoba, to mnie też.
Po kilku tygodniach załatwiania uporczywych formalności dom należał do nich. Od razu zaczęli szukać odpowiedniej firmy remontowej. Zdecydowali się zatrudnić dwie ekipy: jedną do wymiany dachu, a drugą do wykonania elewacji. Postanowili nie szukać ogrodnika, doszli bowiem do wniosku, że z ogrodem poradzą sobie własnymi siłami.
Do dnia porodu mama i tata w pośpiechu doprowadzili dom i ogród do zadowalającego stanu. Dach pokryto czerwoną dachówką. Drewniane okiennice i ściany pomalowano na biało. Trawnik został dokładnie przystrzyżony, a pnie drzew zabezpieczone wapnem. W ogródku czerwieniły się maliny i pierwsze pomidory. Nad stawem stanęła altana wyposażona w zestaw mebli rattanowych i murowany grill. Wnętrze domu także zostało odnowione. Ściany pokryto świeżą farbą, a wszystkie pomieszczenia dostały nową podłogę. Dziecięcy pokoik również był gotowy na przyjęcie przyszłego lokatora. Małe łóżeczko, szafa, komoda, miejsce do przewijania i kosz na pieluchy w ciszy wyczekiwały malucha. W kącie stanął fotel bujany dla mamy, aby miała gdzie usiąść z dzieckiem w ramionach.
W dniu porodu tata nie mógł zawieźć mamy do szpitala; tego dnia wyjechał w interesach do miasta oddalonego o prawie dwieście kilometrów. Musiała sobie poradzić sama. Taksówkarz mało nie dostał zawału, gdy na niego krzyknęła, wsiadając do samochodu.
– Do szpitala! Co się pan gapi, niech pan zapierdala! – rzadko się tak unosiła, jednak ból sprawił, że w tamtej chwili nie była sobą.
– Przepraszam panią, ale jestem zajęty. Czekam na pasażera…
– Zamówi sobie następną! Nie gap się tak człowieku, jedź!
– Dobrze, dobrze. Proszę się trzymać, jedziemy – powiedział kierowca, lekko wystraszony, bowiem zorientował się, że kobieta, która wtargnęła do jego taksówki, zaczęła rodzić. – Będzie dobrze. Niech pani zapnie pasy.
– Ja ci dam pasy, ty, ty, ty baranie! Jedź wreszcie! – Tym razem trzeba było mamie wybaczyć brak ogłady i chwilową niepoczytalność.
Przez całą drogę do szpitala kierowca bał się wypowiedzieć choćby jedno słowo więcej. Dojechał do celu najszybciej jak potrafił. Dobry był z niego kierowca, ale i przyzwoity człowiek – odprowadził mamę do izby przyjęć i poczekał, aż pielęgniarka zabrała ją na oddział położniczy.
Wracając do taksówki, odetchnął z ulgą. Ze schowka po stronie pasażera wyjął kupione na wszelki wypadek papierosy. Rzucił palenie parę lat wcześniej, ale wciąż zdarzało mu się zapalić, kiedy dzień czymś go zaskoczył albo gdy się denerwował, tak jak dziś. Zaciągnął się dymem, opierając się o karoserię samochodu. Uśmiechnął się szeroko na myśl o tym, że w całym tym zamieszaniu zapomniał wystawić rachunek za kurs.
Chłopiec nie spieszył się na świat. Akcja porodowa trwała czternaście godzin, aby ostatecznie zakończyć się cesarskim cięciem. Malec został wydobyty z brzucha swojej mamy, zważony, obejrzany, obtulony w szpitalne szmaty i podstawiony do piersi na pierwsze ziemskie śniadanie.
Kiedy tata dotarł do szpitala, chłopiec już leżał w ramionach swojej zmęczonej mamy i odpoczywał. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na ojca, który właśnie usiadł na krześle stojącym obok łóżka, wyciągając drżące ze strachu ręce w stronę malca.
Nigdy wcześniej nie trzymał noworodka w ramionach. Zwykle unikał małych dzieci. Nie wiedział, jak się zachować w ich obecności. Tym razem było inaczej. Pragnął wziąć chłopca na ręce i przytulić. To było jego dziecko i to zmieniało wszystko. Leżała przed nim istota, którą powołał do życia. Chłopiec, za którego będzie musiał wziąć odpowiedzialność. Kiedy tak o tym myślał, popadając w coraz większe przerażenie, malutka dłoń objęła palec wskazujący jego prawej ręki i ścisnęła go najmocniej, jak potrafiła. Przypieczętowanie umowy. Tak bardzo zwyczajnie, poprzez uścisk dłoni, po męsku, bez wypowiedzenia jednego słowa został zawarty kontrakt na całe życie. On zobowiązał się być tatą, a maluszek jego synem.
* * *
Nie da się przygotować na zmiany, jakie zachodzą w życiu rodziców po narodzinach dziecka. Nagle wszystko staje się okropnie skomplikowane. Wyście na zakupy czy odwiedziny u przyjaciół okazują się logistycznym wyzwaniem wymagającym ponadprzeciętnych umiejętności planowania. Życie zostaje wywrócone do góry nogami. Dnie zlewają się z nocami. Wszystkie plany trzeba odłożyć na potem. Młodzi rodzice stają się zakładnikami malutkiego człowieka, który bez gróźb czy rozkazów potrafi zawładnąć całym ich światem, odbierając im wszystkie dotychczasowe radości.
Można by oczekiwać, że młodzi rodzice zaczną się buntować. Ale tak się nie dzieje. Kiedy zbliżają się do granicy wytrzymałości, dziecko się do nich uśmiecha – tajna broń, która zawsze działa. Dzieci podświadomie wiedzą, kiedy się uśmiechnąć, pogaworzyć czy spojrzeć w oczy. Jakby chciały powiedzieć: „Hej, to nie tak, że ja tylko się drę, płaczę i robię kupę”. Rozmywają się wówczas wszelkie troski, worki pod oczami stają się mniejsze, a rodzice czują się doładowani świeżą energią. W takich momentach rozumie się, jakim szczęściem są dzieci. Aż do kolejnej nocy, kiedy to maluch budzi się kilkanaście razy z rykiem.
* * *
Jednak chłopiec był wyjątkowo spokojny. Jako niemowlę nie sprawiał kłopotów. Leżąc w łóżeczku, czujnie obserwował cienie tańczące na ścianie pokoju. Rzadko płakał i równie rzadko się uśmiechał. Można by rzec, że było to ponure dziecko. Często leżał bez ruchu, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt, jakby samo patrzenie w to miejsce sprawiało mu wielką przyjemność.
Kiedy miał trzy lata nadal nie mówił, a rodzice zaczynali się niepokoić. Aż nadszedł dzień, w którym dane im było usłyszeć pierwsze słowo ich dziecka. Słowo, które miało odmienić ich życie na zawsze.
* * *
Pewnego lipcowego popołudnia zjedli we trójkę obiad w altanie nad stawem. Rano padał deszcz, więc teraz powietrze było rześkie i pachniało skoszoną poprzedniego wieczora trawą. Mama krzątała się przy stole, ścierając blat, tata w tym czasie odniósł do domu naczynia, aby je powkładać do zmywarki.
Nagle mama skamieniała, upuściła szmatkę i płyn z dozownikiem, który trzymała w drugiej dłoni, wybiegła z altanki i zaczęła panicznie krzyczeć.
– Synku! Gdzie jesteś, synku?!
Malec niejednokrotnie potrafił się schować przed rodzicami i uważał to za doskonałą rozrywkę. Był jednak za mały, aby zrozumieć, że tylko on dobrze się wówczas bawił. Choć po ostatnim razie, kiedy schował się w szafie i rodzice nie mogli go znaleźć przez godzinę, odnieśli wrażenie, że zrozumiał, jak źle się zachował.
– Co się stało!? – zawołał tata z okna domu.
– Nie ma go, dopiero co tu się kręcił, a teraz nie mogę go znaleźć!
– Biegnę! – odparł i popędził w stronę altanki.
Kiedy tata dotarł na miejsce, zatrzymał się i zbladł. Natychmiast rzucił się do stawu. Dostrzegł bowiem rączkę kierownicy od rowerka ich syna wystającą ponad lustro wody, kilka metrów od brzegu. Był to rowerek biegowy, cały wykonany z drewna, z namalowanym z boku dinozaurem. Mały lubił śmigać nim po trawie. Często jednak tracił równowagę i lądował pod rowerkiem. Najwidoczniej tym razem coś poszło nie tak i wjechał do wody.
Rozległ się paniczny krzyk mamy, który momentalnie ugrzęzł jej w gardle, aby zamienić się w ciche łkanie.
– Jak… jak to się stało?! Kiedy…
Tata nie usłyszał już krzyku żony. Cały świat przestał dla niego w tym momencie istnieć. Liczył się tylko ten staw i dziecko. Zanurkował w płytkiej wodzie, ale nic nie dostrzegł; pod powierzchnią było wyjątkowo ciemno. Dno pokrywał gruby muł, który teraz, wzburzony, wciskał się tacie do oczu. Ten starał się wymacać palcami ciało syna. Na myśl, że wyciągnie z wody jego zimnie martwe ciało, serce przyspieszało i coraz bardziej brakowało mu tchu.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a on nie mógł znaleźć dziecka. Raz za razem wynurzał się, aby pośpiesznie zaczerpnąć haust powietrza i jak najszybciej znaleźć się z powrotem pod wodą. Przy każdym wynurzeniu do jego uszu docierało łkanie sparaliżowanej na brzegu stawu żony. Nie mogła się zmusić, aby wejść do wody i mu pomóc. Ogarnięta przerażeniem, nie mogła się poruszyć. Tata nie miał teraz czasu się nią zajmować, nic jej nie groziło. Przydałaby mu się każda pomoc, ale nie mógł stracić choćby minuty na wyrywanie jej z transu. „Musi gdzieś tu być, zaraz go znajdę”, myślał, ponownie znikając pod wodą.
Po kilku minutach poszukiwań, które równie dobrze mogłyby być godzinami, gdy po raz kolejny wynurzył się, aby zaczerpnąć powietrza, usłyszał dziecięcy śmiech.
Zerwał się i ruszył w kierunku, z którego dochodził. Woda i muliste dno ograniczały mu ruchy; potykał się, ale parł zawzięcie przed siebie. Śmiech robił się coraz głośniejszy, a po kilku kolejnych krokach tata ujrzał synka.
Był cały i zdrowy. Siedział przy brzegu, ukryty pomiędzy tatarakami, co tłumaczyło, dlaczego rodzice go wcześniej nie dostrzegli. Patrzył w stronę pobliskich krzaków i śmiał się w najlepsze, jakby zobaczył coś wyjątkowo zabawnego.
W jego zachowaniu było coś wyjątkowego i zarazem niepokojącego. Tata nie potrafił tego wówczas zrozumieć. Chłopiec spojrzał na ojca, uniósł rękę z wyprostowanym palcem wskazującym i skierował ją w miejsce, w które dotychczas się wpatrywał. Uśmiechnął się do taty szeroko i wypowiedział swoje pierwsze w życiu słowo:
– Ujon.
* * *
Zdarzenie to mocno wstrząsnęło rodzicami chłopca; na nim samym nie zrobiło żadnego wrażenia. Minęło kilka dni, nim emocje opadły, a rodzina wróciła do codzienności. Staw został ogrodzony. Nie wyglądało to estetycznie, ale uspokajało nerwy rodziców. Obiecali sobie, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, zanim syn nie podrośnie na tyle, aby ogrodzenie zlikwidować.
Od przygody w stawie chłopiec bardzo często wymawiał swoje pierwsze i jak dotąd jedyne słowo. Nikt nie wiedział, co ono znaczy. Ujon. Chłopiec kręcił się po całym domu, powtarzając je raz za razem, jak tajemnicze zaklęcie, którego moc znał tylko on. Ujon. W końcu rodzice uznali, że jest to jedynie element nauki mowy, ot zwykłe gaworzenie.
Któregoś ranka podczas śniadania, kiedy mama podała chłopcu naleśniki, ten spojrzał na nią znad talerza i powiedział:
– Dziękuję, mama.
Było to tak niespodziewane, że mama aż upuściła widelec. Gdy tylko zrozumiała, co się właśnie stało, podbiegła do syna uradowana i mocno go uściskała.
Odtąd, z każdym kolejnym dniem, chłopiec uczył się nowych słów. Buzia mu się nie zamykała, a domownicy zapomnieli, jak brzmi cisza. Nadal jednak, gdy chłopiec przebywał sam w pokoju, dało się słyszeć wypowiadane przez niego zaklęcie. Ujon.
* * *
Jesienią chłopiec zachorował na zapalenie płuc; zapewne zaraził się w przedszkolu, do którego uczęszczał od miesiąca. Całymi dniami leżał w łóżku, podczas gdy mama się nim opiekowała. Czytała mu bajki, rozmawiała z nim na przeróżne tematy i podawała herbatę na wzmocnienie.
– Ujon – powiedział chłopiec niespodziewanie, patrząc w okno.
– Słucham? – zapytała mama, wyrwana z drzemki, którą ucinała sobie w fotelu przy łóżku chłopca.
– Ujon – powtórzył radośnie chłopiec.
– Gdzie?
– Tam. – Wskazał paluszkiem na okno.
Dawno niewypowiadane zaklęcie powróciło. Mama od miesięcy nie słyszała tego słowa. Słowa, którego znaczenia nigdy nie poznała. Uznała, że synek miał gorączkę, więc pewnie coś mu się przypomniało i majaczy.
– Mamo, nie widzisz go? – zapytał. – To Ujon, o tam, siedzi na parapecie.
– Nic nie widzę. Czym jest Ujon, kochanie?
– Ujon to Ujon, dawno go nie było, cieszę się, że wrócił.
– Gdzie on jest? – dociekała z niepokojem mama
– No tu siedzi – powiedział chłopiec zdziwiony i zaskoczony słowami mamy. Jak to go nie widzi, pomyślał, przecież tu siedzi i uśmiecha się do niego. A teraz przykłada palec do ust i pokazuje mu, aby był cicho. Chyba nie chce, żeby o nim mówiono.
– Gdzie dokładnie, kochanie?
– A już nigdzie, przywidziało mi się coś, mamusiu – dodał, nie przestając patrzeć w kierunku okna.
Mama postanowiła nie drążyć tematu. Kiedy chłopiec, zmęczony, w końcu zasnął, udała się do kuchni, gdzie tata kończył późną kolację.
– Znów mówił o Ujonie – powiedziała, patrząc na męża, który oderwał się od kotleta z lekkim wyrazem zaskoczenia na twarzy. – Miałam wrażenie, jakby mówił o czymś rzeczywistym. Twierdził, że siedzi przy oknie w jego pokoju. Przecież nie ma czegoś takiego jak Ujon…?
– Oczywiście, że nie ma, kochanie. Nasz synek ma bujną wyobraźnię, do tego jest chory i ma gorączkę. Wymyślił coś sobie, do jutra zapomni.