- nowość
W cieniu wróżb - ebook
W cieniu wróżb - ebook
Opowieść o wróżbicie pełna odwołań do wielu doświadczeń znanych praktykującym sztuki tajemne. Spokojny i nieśmiały wróżbita, sporządzający własną talię kart, przeżywa w imaginacji lub na jawie – jak jest w rzeczywistości, zdecydować może sam czytelnik – nieprawdopodobne przygody i dokonuje pewnego odkrycia. Pomagają mu w tym własne obsesje, przede wszystkim natręctwo koncentrowania się na liniach. W tle ukazana jest miłość i niezwykle gwałtowne namiętności. Utwór, pełny plastycznych obrazów, jest wglądem w prawidła obowiązujące w świecie wyobraźni, a także w proces tworzenia, gdyż towarzyszymy bohaterowi w pisaniu powieści.
Zagubione w refleksjach. Między światem a snem.
Introspekcyjna podróż przez meandry ludzkiej psychiki, w której granice między rzeczywistością a iluzją są nieustannie przesuwane. Autor z mistrzowską precyzją bada złożoność relacji międzyludzkich, śmierci, tęsknoty i samopoznania, zapraszając czytelnika do odkrywania głęboko skrytych emocji. Na kartach tej opowieści ożywają wspomnienia, koszmary i refleksje, które prowadzą bohatera ku nieuchronnym konfrontacjom z samym sobą i z otaczającym go światem.
W pełnym niepokoju rytmie narracji, bogatym w symbolikę i filozoficzne przemyślenia, autor zadaje pytania o istotę istnienia i o to, jak stawiamy czoła własnym lękom i pragnieniom. To opowieść o drodze do wewnętrznej prawdy, gdzie każda myśl, każda chwila stają się zarówno wyzwaniem, jak i odpowiedzią.
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-962-1 |
Rozmiar pliku: | 879 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wróżenie jest trudne. Wymaga uważnego wsłuchiwania się w swoje myśli. Gdy jestem w stanie dostrzec w nich coś nowego, pochłania mnie to i wyczerpuje. Tę nową myśl należy potem zinterpretować i opowiedzieć o niej komuś obcemu, pokonując zażenowanie i tę specyficzną różnicę, jaka występuje między mówieniem do siebie i do innej osoby.
Interpretacja jest i tak łatwiejsza niż odkrycie. W takich chwilach odprężam się, myśląc o różnych ludziach i sprawach – to proste i zwyczajne, nawet jeśli wróżba się nie udaje, a karty trzeba rozkładać drugi lub trzeci raz. Być może w takich momentach robię rzeczy niezwykłe, sam o tym nie wiedząc. To wydaje się równie łatwe: czasem w sąsiednim domu gaśnie kilka żarówek, na czyste niebo napływają chmury, a potem spada krótki deszcz. Innym razem stadko wron, ogarnięte niezrozumiałym przerażeniem, wzbija się w powietrze i, zamiast odlecieć, kilkakrotnie okrąża jakieś miejsce, jakby otaczało niewidzialnego przeciwnika. Zdarza się też, że interpretuję kolorowe wyobrażenia, które okazują się zbędne – słuchacz wybucha płaczem, dziękując za wydobycie z niepamięci jakichś miłych wspomnień. Nie tylko starsze kobiety, lecz także mężczyźni w sile wieku reagują wówczas tak, jakbym pokazał im bliską niegdyś, dawno zagubioną fotografię.KLEJNOT BEZCZASU
Mój przyjaciel podejrzewa, że dzielę się na kawałki i wędruję jednocześnie po różnych miejscach. Może ma rację, choć trudno mi to jednoznacznie ocenić. Kiedy wróżę, myślę o rozmaitych sprawach, czasem tak intensywnie, że zapominam, gdzie jestem. Dotyczy to tylko momentu interpretacji, czyli chwili, gdy dostrzeżona wcześniej myśl zatrzymuje się, rozwija i przekształca. Wtedy nosi w sobie ziarenko pomysłu, które często można powiązać z pytaniem, na które wróżba ma odpowiedzieć. Tymczasem samo patrzenie to zupełne zapomnienie. Nie zastępuję jednej myśli drugą, lecz wpadam w szczelinę między nimi, zamarzając w dezorientacji. W przeżyciu mistycznym czas ma zawisnąć w miejscu, skrystalizować się w lód lub kamień i przeniknąć człowieka nieokreślonym uczuciem – wstrząsającym jak zetknięcie z jadem, kiedy podobno zalewa nas na przemian gorąco i zimno. Moje zamarznięcie jest inne. Jest chaosem – zatrzymaniem czasu między ostatnią chwilą przeszłości a pierwszą chwilą przyszłości. Wróżenie to poszukiwanie porządku, które, jak każde porządkowanie, wymaga treningu. A każdy trening pozostawia w nas ślady przeszłości. Gdy wypatruję nowej myśli, nie wiem, czy napotykam właśnie taki ślad, przemierzając drogę z przeszłości do chwili obecnej, czy może dopiero wtedy, gdy cofam się w czasie do wcześniejszych zdarzeń. Śledzę nurt spienionej wody – słodkiej i słonej, gorącej i zimnej, piętrzącej się i rozcinanej tamami – aż wyłoni się myśl. Dopiero wtedy dostrzegam, jak nieruchoma była ta szalejąca woda, jak nieuporządkowany – a więc nierealny – był jej przepływ od jednej chwili do drugiej. Póki jednak patrzę tylko na nią, trwam w chaosie, tracąc różnicę między dawnym a nowym, z wielką trudnością znosząc ból zamętu i rozdarcia.
Uważnie patrzę na swoje myśli. Na pulsowania wody. Moje ręce drżą, więc nadaję temu drżeniu pewien rytm, tak że zaczynają uderzać o stół, lecz lekko nieruchomieją po jednym subtelnym wysiłku, wsłuchując się już tylko w tętnienie krwi. A krew jest coraz łatwiej wyczuwalna. Rozgrzewa się twarz, zaczynają drgać powieki.
Zamykam oczy. Tak silnie i zdecydowanie, że po długiej chwili, rozluźniwszy mięśnie, nie przestaję patrzeć w ciemność. To zresztą zrodziło nastrój zniechęcenia. Nie chcę otworzyć oczu do końca, żeby nie patrzeć na własne dłonie czy na otaczających mnie ludzi. Chcę powtórnie znieruchomieć, nawet oślepnąć, ciemność i niechęć do wszelkiego ruchu są przecież tylko innymi stronami chaosu. A więc jeszcze nie wynurzyła się z niego myśl.
Jakieś słowo… Tak, myślę o słowie, które przemienia się w zdanie, a ja je powtarzam, wprawiając się w miłe odurzenie. To nie jest niechęć; chaos ustępuje, bo to odurzenie jest naprawdę przyjemne. Dzięki temu możemy je nazwać odurzeniem – inaczej pozostałoby niechęcią, pozbawioną wyrazu i uczuć, jedynie instynktowną ucieczką w głąb siebie. Teraz pozostało jedynie upodobanie do zimna abstrakcji, jakby moje myśli zatonęły w jakiejś grze z pojęciami: odurzenie – przyjemne odurzenie – miłość.
O ile czas jest wodą, o tyle skojarzenia są wiatrem. Gdy wiatr jest gwałtowny, budzi sprzeciw; opieram się pędowi myśli i staram się silnie koncentrować pamięć. Tymczasem nie pamiętam niczego. Miłość… Inne skojarzenia, może związane z uczuciem innym niż miłość, nieokreślonym jak w dawnych, dziecięcych snach. To była tęsknota.
Tęsknota jest wiatrem, lecz nie wiatrem wspomnień. Dziecięce sny są dla mnie bardzo odległe, zapadają się w głębiny tajemniczości, bo trudno je sobie przypomnieć, ale jeszcze trudniej zastosować sztuczkę polegającą na wyobrażaniu sobie rzeczy, które potem uchodzą za wspomnienia. Od dawna nie potrafię sobie wyobrazić tak intensywnych kolorów. Kiedyś czułem tęsknotę, gdy myślałem o jasnych barwach. Były książki, które, nawet opisując szare mury czy brązową korę drzew, nadawały każdemu przedmiotowi słoneczny blask. Wtedy wyobraźnia łączyła się z tęsknotą i marzyłem o tym, by na zawsze pozostać w takich oświetlonych słońcem miejscach. Nie lubiłem chwili, gdy kończyła się bajka. Czułem się odpowiedzialny za kraj, który dzięki niej powstawał, a więc i czułem, że niszczyłem go, wyrywając go z wyobraźni. Zwykły świat, który po nim następował, był przepełniony nie barwą, lecz gamą odczuć, które mieściły się gdzieś między odwagą a lękiem.
To także wspomnienie z dzieciństwa. Złożone nie z marzeń i snów, lecz z jawy. Byłem zwierzęciem. I jak każde małe zwierzę, lubiłem się bawić, a moją rozrywką była walka. Igrałem z lękiem. Na szczęście tylko z własnym; byłem złośliwy wobec samego siebie, bo dręczenie innych wydawało mi się naiwne i płytkie. Fascynowała mnie głębia i ciemność – na przykład ta ukryta na dnie beczki, do której uwielbiałem wpełzać i z której trudno było wyjść, a także ciemność nocy. Zwłaszcza wtedy, gdy wyobraźnia zaludniała pokój wykrzywionymi twarzami, a mimo to owijałem się w kołdrę i turlałem po podłodze, czując wyraźnie, że spadam na jakieś niebezpieczne ciało.
Gdy już spadłem, doznawałem wrażenia, że ludzkie twarze zamieniają się w zwierzęce pyski. Lęk dochodził do szczytu, ale potem nagle mijał, a ja bawiłem się, gryząc i drapiąc, bezpieczny, choć czynny, jak na łowach, z których zdobycz przynosiła potem matka. W marzeniach ona nie istniała; byłem zawsze sam. Samotne były też polowania, bezkrwawe i piękne, podobne do rycerskiej gonitwy po soczystej trawie, kończące się powrotem do zamku (a może odkryciem nowego królestwa?), gdzie czekała mnie figlarna, lecz serdeczna opieka dobrych wróżek.
Pochylam się nad kartami i szepczę jakieś słowa. To słowa miłości. Proszę nimi o coś, jakbym się modlił. Bo i teraz kocham. Kochałem te krainy, kochałem bajki, wróżki, a nawet jelonki, zajączki i łanie, biegające wraz ze mną po lesie. W lesie każdemu chce się wołać, krzyczeć, więc i teraz wołam – może wybiegnie mi na spotkanie dzisiejsza wróżba, bo nie będzie się wstydziła, wokół nie ma ludzi, tylko rzeka i wielki las. Wróżki krępują się obecnością ludzi, ale nie tych, którzy patrzą na mnie teraz w skupieniu, oczekując przepowiedni. Pora więc na ostateczną rozprawę z chaosem: spiętrzenie dwóch czasów, przyszłego i przeszłego, w jednej fali daje nie tylko myśl. Rodzi się tam coś jeszcze, czerwonego jak krew, co wzmoże skupienie i ożywi wyobraźnię. Zwę to coś „klejnotem bezczasu”.
Mogę wreszcie powiedzieć coś wyraźniejszego. W tej właśnie chwili czuję, że mógłbym poznać mowę zwierząt, porozmawiać z zającem czy łanią. Wraz z nimi – prędkimi, nieustającymi w biegu – przemierzę nieznane kraje, które dadzą mi schronienie na czas podróży.
Mówię o lęku i kryjówkach, jakie niekiedy tworzy ciemność. A przede wszystkim o miłości:
– Jesteś jak jasny promień światła. Ciepły, ale bolesny. Masz poczucie winy, może z powodu nierozważnego słowa, ale z takim uczuciem trzeba walczyć. Nie dopuść, by on, jest przecież ktoś taki, dopatrzył się w twoim głosie tonu przeprosin, bo wtedy o wiele silniej skupi się na doznanej krzywdzie.
Widzę w oczach słuchaczki zrozumienie. Być może błysnęły w nich także podziw i trwoga. Kilka słów, nieistotnych objaśnień. Opieram ręce na stole, lekko pochylam się do przodu, wstaję. By stłumić rozmarzenie, żegnam się nieco zbyt szorstko. A szorstkość to dla mnie przeciwieństwo kobiecości, dziewczęcości, które ogarnia mnie w chwili rozstania z kimkolwiek, aż uginam nogi i dygam jak pensjonarka. Naprężając umyślnie mięśnie nóg, kiwam głową.
Po kilku minutach słyszę lekkie pukanie.
– Proszę!
Wraca ta sama słuchaczka wróżby. Witam ją zniecierpliwionym, nieprzyjaznym spojrzeniem, bo niepisane prawa domu zapewniały mi w tej chwili odrobinę samotności.
– Przepraszam – mówi. – Chciałabym o coś zapytać.
– Tak?
Patrzy na mnie niepewnie. To mnie rozczula, więc rozluźniam wargi. Milczy jeszcze przez moment, a następnie cicho pyta:
– Jak pan to robi?
Pyta pani, jak wróżę. Otóż… zwyczajnie. Przychodzą mi do głowy różne myśli, czasem wspomnienia, a czasem gra skojarzeń. „Wiatr skojarzeń” – ładna nazwa, nieprawdaż? Potem staram się je połączyć w całość. Oczywiście, w całość stosunkowo jednolitą, odnoszącą się do pytania, choć niekiedy bardziej interesuje mnie to pytanie, które dopiero się pojawia… Nie ma tu żadnych czarów. Tylko trochę wiary w to, że moje myśli mogą być podobne do myśli innych.
– To rzeczywiście zwyczajne. – W głosie kobiety wyczuwam lekkie speszenie. Podchodzi do krzesła, tym samym oddalając się od drzwi.
– Pani wybaczy, ale jestem zmęczony. Chciałbym odpocząć.
– Nie będę pana męczyć – pada odpowiedź.
Nie będę pana męczyć…
To nie była ani niegrzeczność, ani nieporozumienie. Kobieta wiedziała o mnie więcej, niż się spodziewałem. Po zakończeniu wróżenia odprężam się, pozwalając, by pędzące, wzmocnione po spotkaniu z „klejnotem bezczasu” myśli powoli uspokoiły się, spowolniły i wreszcie zanikły. Zanikanie myśli to dla mnie odpoczynek. Można je łatwo zakłócić, bo zanikające myśli trwają dłużej niż zwykłe, a więc można je przerwać, zmienić, oszukać… Ale skoro możliwa jest zmiana nieprzyjemna, to dlaczego nie miałaby pojawić się zmiana przyjemna? Tak właśnie stało się w tej chwili.
Twarz kobiety ma teraz miły, figlarny wyraz. Jak u wróżki z dziecięcych snów.
Myśli nie zanikały, ale ich intensywność była jakby nasycona kolorytem złamanych barw. Obiecywały, że znikną, że nie porażą jaskrawym blaskiem, lecz ukażą się w całej okazałości, nim przyjdzie chwila zwiędnięcia. To nie trening skupiania nauczył mnie takiego patrzenia na myśli. To działała jakaś siła z zewnątrz.
– Widzę, że pana zaniepokoiłam. Czy przestraszył się pan, że mogłabym… gdybym zechciała…
– Męczyć mnie? Ależ – uśmiechnąłem się – nie pomyślałem nawet o tym!
– Cieszę się. Ja…
– Także się cieszę! – Wróciłem do ostrego, rzeczowego tonu. – Jeśli ma pani inne pytania, proszę zadawać je szybko. Wkrótce znów będę zajęty.
– Tak, w porządku – odpowiedziała szybko. – Chcę spytać o coś bardzo intymnego.
– Proszę.
– Bez przerwy mam wrażenie, że patrzę na kogoś innego. Innego… w każdej chwili. Jest pan w ciągłym ruchu. To tak, jakby poruszał się pan w czasie. Starzał… może nie to, ale raz jest pan dzieckiem, raz dojrzewającym chłopcem, potem znów dzieckiem, ale zupełnie innym…
– Nie zastanawiałem się nad tym. A jak brzmi pani pytanie?
– Jeśli mam rację, jeśli tak jest rzeczywiście, to chciałabym wiedzieć, jak te pańskie przemiany pomagają we wróżbach. Czy zamienia się pan w tego, komu wróży? Może to naiwność z mojej strony, proszę się nie śmiać, tak właśnie pomyślałam: zamienił się pan we mnie. We mnie taką, jaka będę później.
– Nie, proszę pani. Chyba nie – odpowiedziałem wolno. – Jestem tak wielkim egoistą – tu się uśmiechnąłem – że utożsamienie się z kimś innym byłoby dla mnie zbyt pracochłonne.
– Powinien się pan zakochać!
Zdanie to było tak zaskakujące, że bardziej odruchowo niż rozumowo odpaliłem:
– Czy to wystarczy?
– Nie! – Kobieta nagle spoważniała, przez co zrobiła się jakby starsza. O wiele starsza. – Nie – powtórzyła. – Ale wtedy przynajmniej zrozumiałby pan, jak bardzo potrzebni są nam inni ludzie. I jak potrzebne są przeprosiny, nawet te niechciane, bolesne, ale przełamujące samotność.
– Nie zgadza się pani z moją wróżbą?
– Nieważne. I tak mi się podobała. Była może trochę za oschła, ale same słowa, sama melodia tych słów była czymś pięknym. To nie brzmiało jak przepowiednia, rada ani wyrok. Pan mówił do kogoś innego niż ja. I był tak szczęśliwy, tak rozmarzony, że chciałabym, aby pan do tego stanu powrócił. Dlatego przyszłam tu „przeszkadzać”. – Spojrzała mi w oczy. – Może kiedyś ta wróżba okaże się inna?
Uśmiechnąłem się kolejny raz.
– Sądzę, że to raczej pani nastrój wpłynął na wyobraźnię. Na pani wyobraźnię, nie na moją!
– Ale co pan naprawdę czuł w czasie wróżenia?
Milczałem.
– A jednak ciągle się pan zmienia! – oświadczyła. – Może właśnie w ten sposób można zrozumieć tak wielu ludzi.
Mówiła chyba coś jeszcze, a ja odpoczywałem, marząc o spacerze po łąkach i wspinaczce na wzniesienia, a mój przyspieszony po wysiłku oddech pozwalał wyraźniej czuć zapach kwiatów i traw.
– Gniewa się pan, że przeszkadzam?
– Przestałem – odrzekłem, chyba tylko w myślach. W mojej wyobraźni dodałem:
„Pani obecność mnie uspokaja. Powiem więcej, nie tylko nie tracę możliwości marzeń, tego zwykłego odpoczynku po wróżeniu, ale czuję też, że pani… że pani sama jest takim marzeniem!”
„A jednak nie wszystko się panu podoba” – usłyszałem. „Pan nie lubi biegów, wspinaczek, w ogóle nienawidzi pan łąki”.
Złudzenie? Zapewne. Kobieta nie poruszała ustami. Moje usta też były szczelnie zamknięte, gdy wyobraziłem sobie ich ruch. Usta odpowiedziały: „Skąd pani wie?”.
„Wiem, mój drogi. Każdy ruch cię męczy. Boisz się zmęczenia, a więc nie patrzysz na innych ludzi. Nie chcesz towarzyszyć ich wysiłkom. I mnie zalecasz to samo! Czy nie lepiej po prostu kochać?”
„Kochać?”
„Tak. Samotność boli bardziej niż zbliżenie, nawet najbardziej raniące”.
„Mówię to, co przychodzi do mnie podczas wróżb. Trafiam wówczas na jakąś głębię, na większą prawdę o rzeczach”. Najwyraźniej uciekałem, zmieniałem temat rozmowy. Ale bezskutecznie.
„I chcesz wierzyć, że jesteś wtedy sam? A od kogo przychodzą takie myśli?”
Po chwili milczenia usłyszałem zwyczajny, niepewny głos:
– Zajęłam panu rzeczywiście zbyt dużo czasu. Pójdę już.
– Do widzenia. I proszę się nie gniewać. Wróżbiarz jest z reguły drażliwy, a poza tym ma wiele innych wad artystów.CUDOWNE KRAINY
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że rozmawiam z kobietą w taki naturalny, niewymuszony sposób po raz ostatni, przed wejściem w osobliwy okres życia. Przed chwilą wróżyłem, a za moment, w spokoju ducha, zanurzę się w myślach o cudownych krainach. Zrobię to – i wkrótce stanie się to dla mnie oczywiste – by skazać się na długotrwały ból.
Jedna chwila, jedna myśl, za którą się ślepo podąży, jest w stanie zmienić bieg życia. I takich chwil żałuję. Oto znalazłem się na łące, owinąłem białym, czystym i lekkim płaszczem, z zadowoleniem (nie widziałem labiryntu niebieskich żyłek na dłoniach, co stwarzało iluzję zupełnego oderwania się od świata) podniosłem ręce w skórzanych rękawiczkach. Nagle wyrwałem się z tego marzenia, co było równie gwałtowne jak wyrwanie ze snu: dużo szczegółów, nie wszystkie pasowały do siebie, a więc rozbudziłem się czujny i nieufny. Gdy realny jest i lew, i piasek, i baśniowe ptaki w soczyście zielonych, ale suchych trawach, jakże mogę patrzeć tylko na rękawiczki?
Sen zniknął i wzmogła się tęsknota. Wtedy właśnie wykonałem ten fałszywy, decydujący krok. Pozwoliłem sobie na poddanie się uczuciu gniewu, który natychmiast przekształcił się w uczucie łączące w sobie żal, bezsilność, a nawet rozczarowanie. Odtąd rozpoczął się czas tęsknoty. Nie twórczej, mobilizującej i kierującej ku jakimś wspaniałym wspomnieniom, lecz tęsknoty, dla której właściwszą nazwą byłaby rozpacz.
Patrzyłem na swoje myśli, układające się w logiczny, precyzyjny ciąg. Czułem się jak wędrowiec, który zabłądził na bezdrożach, lecz po chwili błąkania się w gęstym lesie natrafił na wyraźną ścieżkę. Powiedziałem sobie: „Pójdę tą drogą”. Postanowiłem zapomnieć o baśniowych krainach i trzymać się ścisłego kierunku, jaki wyznaczały ścieżki skojarzeń, przylegające do głównej myśli. Jednak w jakimś proroczym natchnieniu nazwałem tę drogę „szlakiem przekleństwa”. Narysowałem symbol tego szlaku na kartonie i dołączyłem go do talii kart. Już wtedy wiedziałem, że nigdy tej karty nie wylosuję.
Od tego momentu czułem się uwięziony. Myśli o baśniowych krainach pojawiały się nieproszone, choć starałem się dotrzymać postanowienia i wciąż je odganiałem. Nie odpędzałem jednak tęsknoty, bo wierzyłem, że zachowała jeszcze ogromną moc. I nie myliłem się.ZACZYNAM MYŚLEĆ O LINIACH
Wkrótce pokój zapełnił się ludźmi. Wróżyłem wszystkim naraz. Zanim zacząłem, wszyscy zajmowali miejsca, krążąc wokół, jakby odprawiali jakiś rytuał. Obserwowałem ich wahanie przy siadaniu – zawsze bawiła mnie ta niepewność. Często gość nie podchodził od razu do wskazanego krzesła, lecz zatrzymywał się, dreptał w miejscu, a jeśli nie przychodził sam, starał się ukryć za innymi, by nie rzucać się w oczy. Patrzyłem na linie, jakie kreśliły w przestrzeni ich niezdecydowane ciała, i myślałem sobie, że każde uczucie, każdy nastrój – jak ta właśnie niepewność – mógłby być wyrażony abstrakcyjnym rysunkiem: powyginaną kreską. Nieważny byłby jej kolor – może jedynie jej grubość miałaby znaczenie: cienka linia jest ostra, a szeroka przywodzi na myśl ciemność i cień.
Takie myśli o liniach bawiły mnie, ale nie podczas wróżb. Wtedy przecież nastawiałem się na wpatrywanie w jakiś punkt, na oczekiwanie myśli, która miała stać się objaśnieniem. Tymczasem sens tych poszukiwań mógł być uchwycony jedynie z zewnątrz – właśnie jako linia. Jako zimny opis ciągu skojarzeń, który może prowadził do celu, ponieważ całą czujność należało poświęcić na przeciwdziałanie pokusie rozgałęziania tej linii. Przypominał mi on niepewną, wahającą się drogę, jaką kroczyli moi goście.
Takie wyobrażenie było bardzo prawdziwe i bolesne. Oto gubię się w chaosie skojarzeń, dobieram słowa, wypatruję myśli, która zaraz ma się pojawić – a tymczasem wystarczy nieco oderwać wzrok od przyszłości i spojrzeć z dystansem na samego siebie, aby się dowiedzieć, że istnieje określona, wyraźna linia, wiodąca mnie przez cały czas wyznaczoną drogą. Mogę więc pytać: „Dlaczego męczę się, szukając swego szlaku, jeśli i tak nie mogę z niego zejść?”. Po takim zapytaniu zmęczenie staje się dotkliwsze. I nie chcę już wahać się ani wybierać. Jeśli to robię, to po to tylko, żeby odnajdywać szlak, dowiedzieć się o tym, co _powinienem_ wybrać, bo to coś jest przedłużeniem mojej linii.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.