- W empik go
W ciszy - ebook
W ciszy - ebook
Rozdrażniona życiem piętnastoletnia Adéla pragnie decydować o sobie tu i teraz, dlatego często ucieka do nocnego baru Cisza. Opuszcza szkołę i dom, a jedynym stałym elementem jest dla niej ten bar. Świat dziewczyny z czasem się zmienia, podobnie jak jej ambicje i aspiracje. Idziemy za bohaterką, przyglądając się jej, gdzie jeden rozdział to jeden rok. Mijając trzydzieste urodziny Adéli, widzimy, jak wyimaginowany krąg się zamyka.
Mocna, kipiąca od emocji powieść Alžběty Bublanovej obnaża naturę koła życia. W pogoni za dorosłością i złudną wizją szczęścia można się zatracić. Każdy, podobnie jak bohaterka, ma własną Ciszę, w której szuka schronienia, uciekając przed uwierającą rzeczywistością.
Jola Bugała-Urbańska z @Czytanie.na.platanie
Alžbeta Bublanová uświadamia, że jeśli czujemy w sobie pustkę, to staramy się ją zapełnić w przeróżny sposób. Otchłań wciąga Adélę i chce przejąć kontrolę nad jej życiem, wywołując w dziewczynie chęć ucieczki, rozczarowanie codziennością i trudne emocje. Refleksje nad sensem życia mogą przytłaczać bez względu na wiek.
Barbara Pawliczek, autorka „Punktu wspólnego”
Wypijam pierwszy kieliszek.
– Czuję nienawiść – szepczę.
– Do kogo?
– Do rodziny. Ale też do siebie. Nie wiem, co to jest. Jakaś potrzeba, aby coś osiągnąć. Już teraz. Nie czekać, aż będę miała trzydzieści lat. Boję się, że potem już się nie da. Albo coś zrobię teraz, albo już nigdy. Potem będę już zbyt leniwa. Zacznę rodzić dzieci. Znajdę pracę, w której będę miała spokój. Rano do pracy, z pracy do domu do męża, po drodze wstąpić do sklepu, zrobić zakupy, ugotować obiad. I do tego dzieci. Każdy dom jest taki sam. I czekanie na urlop. A potem na śmierć. Nikt nie ma nic innego. Ja tak nie chcę.
Barmanka mi dolewa.
– Życie cię uspokoi.
Alžběta Bublanová w 2012 r. zdobyła nagrodę Máchova růže od Akademii Czeskiej Literatury za zbiór opowiadań „Čtyři stěny”. Opublikowała powieści „V Tichu” (W ciszy), „Barák” (Kamienica), „Ti, kterým se narodíš” (Im przeznaczone) oraz opowiadania „Odraz ode dna”. Jest współautorką poradnika dla pisarzy „Cvičebnice tvůrčího psaní: I Shakespeare nějak začal” (Ćwiczenia kreatywnego pisania. I Szekspir jakoś zaczynał). Urodzona w Brnie, ukończyła Akademię Literacką im. Josefa Škvoreckiego w Pradze. Od ponad czterech lat uczy kreatywnego pisania i wydaje lokalny magazyn o jednej z praskich dzielnic.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67133-33-3 |
Rozmiar pliku: | 752 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Super. Świetnie. Bosko. Zajebiście. Czyli wszyscy mogą ci gdzieś wleźć. Zapalam papierosa i kiwam głową na Davida (Davida czy Dana? Diabli wiedzą!), żeby mi przyniósł kolejny rum z colą. Pyta, czy light czy normalną. Oczywiście, że normalną. Czy ja jestem jakąś głupią gąską? Jakąś lightką? Tak mówię na te głupie gąski, które wszystko kupują light. Light jogurty, light drinki, light sery, light batoniki, light czekolady, light kawę. Po prostu żenujące. Jak tylko zaczęto je produkować, walczyły o nie, jakby miały umrzeć z głodu.
Pierwsza w nocy. Kumpela chce już iść do domu. Matka pozwoliła jej wyjść, pod warunkiem że wróci o północy, i teraz stresuje się tym, że będzie afera. Niby nie moja sprawa. Ale nocuję u niej. U Katki. Mówię jej, żeby szła, a ja o siebie zadbam. No co, przecież dyskoteka kończy się około piątej, więc potem jeszcze godzinkę albo dwie gdzieś przeczekam i mogę spokojnie iść do domu. Matka wychodzi przed siódmą. W soboty też chodzi do pracy. Pracuje na wszystkie zmiany, na które może. Straszne życie. Nigdy nie chciałabym skończyć tak jak ona. Jest tylko zwyczajną fryzjerką. A jej mąż, czyli mój tato, jest z inną. Ta inna jest całkiem niezłą kobietą. Zostawia mnie w spokoju, ojciec zresztą też. David albo Dan przynosi mi rum z colą. No, jestem już zrobiona. A wydałam tylko dwie dychy na wstęp. David albo Dan jest strasznie irytujący. Pozwolę mu, żeby kupił mi jeszcze kilka drinków, a potem wyparuję. Czy gdzieś są jeszcze normalni przystojni faceci? No świetnie. Tam jest jeden. Ale lightka już go namierzyła i właśnie idzie w jego stronę. Wypijam drinka i kiwam na Davida albo Dana, żeby skoczył po jeszcze jednego. Biorę go za rękę i obejmuję. To go nakręca i kupuje mi podwójny rum. Super. Świetnie. Bosko. Zajebiście. Idę tańczyć. Widzę, jak lightka idzie do toalety. Gdzie jest ten chłopak? A, tam. Kurwa, David albo Dan obejmuje mnie od tyłu i próbuje ze mną tańczyć.
– Muszę iść do toalety! – krzyczę do niego. I idę.
Zatrzymuję się obok tego przystojnego chłopaka. Ale co robić? Po prostu stoi tutaj, pije piwo i patrzy na… co? Ciekawe na co. Pewnie na dziewczyny. Muszę się jakoś znaleźć w jego polu widzenia. Przechodzę obok niego. Tam i z powrotem. Nic. Lightka wraca i zmierza do niego. Wygląda na to, że jej się udało. Krowa. Wracam na parkiet i dopijam rum z colą.
Sobota rano. Albo raczej popołudnie. Dzwoni do mnie Katka. Pyta, czy nie chcę z nią iść do kina. O piątej stoję przed kinem.
– Mam to gdzieś – mówię Katce, gdy przychodzi. – Chcę coś przeżyć.
– Chciałabym to zobaczyć – protestuje Katka.
– Nie bądź głupia. Na dworze jest pięknie.
Jest jesień. Ciepła jesień.
– Idziemy gdzieś do ogródka piwnego. Gdzieś, gdzie są jacyś fajni faceci. Gdzie można pić i palić. Nie mam trzydziestu lat, żeby iść do kina.
Katka w końcu kiwa głową. Dziwię się, że mogła wyjść. Wczoraj przeciągnęła imprezę, a jej matka jest naprawdę surowa. Ale się tym nie interesuję. Jest mi to zupełnie obojętne. Potrzebuję towarzyszki. Zamawiamy rum i przyglądamy się okolicy. Okolicy? Chłopakom. Ale nie ma tutaj żadnych godnych uwagi. Katka wciąż mówi o jakimś Adamie. Z trzeciej klasy. Dowiedziała się, że podobają mu się drobne blondynki. Katka ma czarne włosy, ale jest drobna.
– Chodźmy stąd – rzucam.
– Ale dokąd?
– Tu nie ma co siedzieć. Idziemy do Ivy. Po drodze kupimy farbę i ona zafarbuje ci włosy. I mi też. Ale na czarno. Czarne sprawiają, że wyglądasz starzej. Chcę mieć czarne włosy. I dredy.
Katka się uśmiecha i mówi:
– Faceci nie lecą na dready tylko na cycki.
Robi wszystko, co w jej mocy, aby podobać się chłopakom. A ma do tego warunki. Wszystko jej pasuje. Te blond włosy też jej będą pasować.
Iva nas nie zaprasza do siebie. Rodzice są na nią wściekli. Przyłapali ją z papierosem i ma areszt domowy. Idziemy do mnie. Sama farbuję Katce włosy. Matka jest w domu, ale u siebie w sypialni. Sobotnie wieczory spędza na czytaniu bzdur. Podobno to ją uspokaja. Katka ma piękne długie włosy. Po mojej interwencji nie są już takie piękne. Ale jest blondynką, tak jak chciała. A ja jestem ruda. Katka nie umie robić dredów.
– Wyskoczymy gdzieś?
– Muszę już iść – odpowiada.
– Nie bądź głupia. Chodźmy gdzieś. Chcę się pokazać. – Przeglądam się w lustrze. – Wiesz, co jeszcze bym chciała?
– Piersi – stwierdza obojętnie Katka.
– Tatuaż. Na lewej łopatce. Matka tego nie zobaczy, ale jak ubiorę koszulkę, to będzie go widać. Ale nie wiem, kto mógłby mi to zrobić. Za niezbyt wiele kasy.
– Słuchaj, moim zdaniem to debilizm – ocenia moje życzenie Katka i odpycha mnie od lustra, żeby sobie ułożyć włosy. – Ale jeśli naprawdę ci na tym zależy – obraca się do mnie – pogadaj z Robertem. Pracował kiedyś w salonie tatuażu.
Robert jest starszym bratem naszego kolegi z klasy. Słynie z tego, że próbował z każdą. „Ma nadmiar testosteronu. Staruchy zwykle tak mają” – powiedziała mi kiedyś Veronika. Koleżanka z klasy. Ale moim zdaniem wcale nie jest staruchem. Tylko tak wygląda. Żadna dziewczyna nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ma małe mieszkanko, do którego chodzą prawie wszyscy, których znam. Zapalić, wypić butelkę wina lub spróbować czegoś mocniejszego, chłopaki zabierają tam dziewczyny. Roberta to nie interesuje. Każdy go wykorzystuje. A on po prostu z zazdrością patrzy, jak jakiś chłopak przyprowadza tam dziewczynę. Podobno jego matka do piątego miesiąca nie wiedziała, że jest w ciąży i sporo piła. Rodzice kupili mu mieszkanie, gdy miał siedemnaście lat. Ma małą kuchnię i jeden pokój. Pije piwo w kuchni, gdy para zajmuje jego sypialnię.
Jestem tu dopiero po raz drugi. W kuchni jest ciemno. Chyba nie lubi światła. Mały stolik, a na nim dwie popielniczki, stara gazeta i pusta butelka po piwie. Mam nadzieję, że tatuaże robi bezpiecznie i higieniczne. Trochę zniechęca mnie ten bajzel. Na stole walają się okruszki chleba pokryte kurzem. Zaschnięte kółeczka, prawdopodobnie od kubków z kawą. I plamy z czerwonego wina, które wsiąkło w blat stołu.
Wydycha dym.
– Pięć stówek – rzuca.
Kiwam głową.
– Chodź, usiądź. Wszystko będzie dobrze. Jestem mistrzem. – Ma tłuste włosy. Już dość mocno przerzedzone. Gładzi je. Powinien się choć trochę ostrzyc. I powinien też obciąć paznokcie. Jest strasznie zaniedbany. Nosi ekstrawagancką koszulę i rozciągnięte spodnie dresowe. Podobno chciał tu zgwałcić jedną z dziewczyn. Okropny pomysł. Podwinięta koszula i spodnie dresowe do połowy ud. Paznokcie wrastające w skórę. I kołysząca się resztka włosów. Musi strasznie sapać. Na jego twarzy widać tylko nos. Ma strasznie małe oczy. Takie oczka. Ostre. Szarawe. Cienkie suche usta.
Siadam. Boli, ale jakoś to wytrzymuję. Czuję, jak igła wbija się w moją skórę.
– Poczekaj – syczę. – Nie masz może jakiegoś alkoholu?
– Ten numer nie przejdzie. Alkohol rozrzedza krew. Wtedy nie dotarłbym tam barwnikiem.
– Okej. – Trzymam się mocno stołu. Okruchy dźgają mnie w skórę. Mam wrażenie, że to boli bardziej niż igła. Całe ciało mnie boli. Tak jakby ból się rozlał. Wytrzymam to. Facetom podobają się tatuaże. Podobno rozpala ich to do szaleństwa. Szaleństwo. Szalony ból.
– Nie wytrzymam. Dużo jeszcze?
– To mniej więcej jedna czwarta – mówi sucho. – Chcesz mieć tylko ćwierć skorpiona? – Śmieje się.
– W takim razie zrób mniejszego.
W niedzielę mama zawsze stara się poświęcić mi trochę czasu. Zwykle jest beznadziejnie. Pyta, czy nie mam ochoty wybrać się na zakupy. Przypominam sobie, że David albo Dan mówił, żebym w niedzielę po południu wpadła do jego kolegi do domu, że ma trochę zioła. Tego jeszcze nie próbowałam. A chciałabym. Ale spojrzenie matki jest nieustępliwe.
– Dobrze – mówię jej. – Ale tylko na chwilę. Muszę jeszcze skoczyć do koleżanki. Jutro mamy sprawdzian z matmy. Chcemy się razem pouczyć.
Patrzy na mnie podejrzliwie.
– Gapiłam się na to wczoraj przez całe popołudnie i zupełnie nic nie rozumiem – dodaję.
– Jeśli musisz się uczyć, to może przełóżmy to na kiedy indziej. – Widzę w niej przestraszonego króliczka. Jakby się bała, że kiedyś będę ją winić za to, że w pierwszej klasie jakiegoś głupiego liceum nie zaliczyłam sprawdzianu z matmy.
– Jeśli pójdziemy tylko na chwilę, to nic się nie stanie.
Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.
– Zajebiście, że przyszłaś – mówi David (już znam jego imię). Siedzę obok niego na czerwonej kanapie w mieszkaniu Petera. Jego rodzice pojechali do domku letniskowego.
– Twoim rodzicom nie będzie przeszkadzać, jak wyczują zapach dymu? – pyta dziewczyna (albo raczej dziewczynka) w niebieskiej koszulce.
– Obojętne im. Nie mogą nic powiedzieć. Ojciec ściąga tu różne kobiety. Jak wraca z nocki, a matka jest w pracy. A ja w szkole. Ale wiem o tym. Wszyscy o tym wiedzą. Nawet moja matka o tym wie.
Czuję senność. Ogromną obrzydliwą senność. Tak właśnie ma być to super? Zajebiście? Zamykam oczy. David klepie mnie po kolanie. Otwieram oczy. Odwracam głowę. Cały czas obracam głowę. W końcu widzę Davida.
– Więc dlaczego wciąż są razem? – Słyszę głos dziewczyny w niebieskiej koszulce. Patrzę na nią. Odwracam głowę. Boże, trwa całą wieczność, zanim ją odwrócę. Widzę ją. I boję się jej. Odwracam się z powrotem do Davida. Ale teraz jego też się boję. Boję się nawet tego głupiego pokoju. Boję się wszystkiego. Chcę do domu. Ale do domu jest daleko. Musiałabym jechać tramwajem. I najpierw musiałabym wyjść z tego mieszkania. A wcześniej dojść do drzwi. I wstać. A tego nie da się zrobić. Boję się ruszyć. Patrzę na Davida.
– Co, kotu? – Przytula mnie.
– Chcę do domu.
– Nie bądź głupia.
– Co to jest do cholery?
– Uspokój się. Ciesz się tym.
– Ty się tym cieszysz?
Śmieją się. Oni się ze mnie śmieją! To obleśny pokój i obleśni ludzie. I ja. Moje myśli. Moja głowa. To się nigdy nie skończy. Ktoś mi zmielił mózg.
Siedzę przy śniadaniu. Patrzę na mamę. Nadal wygląda dobrze. Co prawda, jest stara i nie dba o siebie za bardzo, jednak… Jak to się stało, że nikogo nie znalazła? Moje koleżanki co dwa lata mają nowego ojczyma. Kobieta nie może wytrzymać bez faceta. Więc jak moja mama wytrzymuje? Jest tak skupiona na mnie, a jednocześnie daje mi wolność. Trochę mi jej szkoda. Stara się. Tak bardzo stara się o mnie troszczyć. Podczas gdy inne matki rozkazują, ona się stara. Odkupić coś? Ale to bzdura. Jest poniedziałek rano i mam na śniadanie jajka sadzone z rogalikiem i sokiem pomarańczowym. Mama zawsze robi mi jajka w poniedziałek rano. W poniedziałki chodzi do pracy pół godziny później. Nigdy jej o to nie pytałam. Czy wybłagała sobie ten poniedziałek u swojego szefa? Dlaczego? Tylko po to, żeby w każdy poniedziałek robić mi na śniadanie jajka? Boże! Może lepiej jednak nie będę jej o to pytać. Muszę przyznać, że wciąż jest ładną kobietą. Blond włosy, zadbana sylwetka. Niebieskie oczy. W młodości musiała być bardzo piękna. Ja miałabym włosy w kolorze brudnej słomy, gdybym ich nie farbowała. Mam szesnaście lat, ale wyglądam jakbym miała trzynaście. Nic specjalnego. Staram się to nadrobić czarnym eyelinerem i czarnymi cieniami do powiek. Nie mam piersi. Jak to możliwe, że lightki mają piersi, skoro są tak chude? Mama mówi, żebym nie robiła makijażu, że to niszczy cerę i że jestem na to jeszcze za młoda. Za młoda? Nie znoszę tego! Za młoda? Młoda byłam, jak miałam osiem lat. Wiesz mamo, mam zniszczoną cerę, więc muszę robić makijaż. Ale kieszonkowe, które mi daje, naprawdę nadaje się dla ośmiolatki. Boże, jak ja bym chciała już być dorosła. Jeszcze bardziej dorosła.
Dobrze. To nie jest normalne. Wszyscy się dobrze bawią. Po trawie się przecież śmieje, przebiega mi przez głowę. Ale przecież niektórzy muszą to przeżywać podobnie jak ja. Jest piątek wieczór i jestem na dyskotece. Pozwalam, aby jakiś Aleš kupował mi rum z colą. Mój ukochany rum z colą! To mój przysmak. Czuję się po nim świetnie. Jakby w moim mózgu nagle pojawiały się superumiejętności. Powinniśmy dostawać to w szkole na drugie śniadanie. Świetnie. Bosko. Zajebiście. Koleżanka o północy idzie do domu. Cześć. Rozglądam się. Ktoś gdzieś przecież musi być. Zawsze natykam się na debila, który, co prawda, kupuje mi drinka, ale to wszystko, czego mogłabym od niego chcieć. Kolejny rum z colą. I kolejny. Boże, tam jest naprawdę przystojny facet. Idę do niego i mówię:
– Cześć, podobasz mi się. – Nie ma co owijać w bawełnę. Jestem zdesperowana.
– Ale ty mi nie – odpowiada. A może powiedział coś innego?
– Co? To bzdura – stwierdzam ze śmiechem i wypijam łyk picia.
– Jesteś obrzydliwa – mówi.
– Jestem rumową wróżką – wyjaśniam mu i próbuję go pocałować.
Ale próba się nie udała.
Wracam na parkiet. Jest trzecia nad ranem. Do siódmej zostało jeszcze daleko. Mam mnóstwo czasu. Życie jest moje. Noc jest moja. Koło czwartej idziemy do sklepu całodobowego.
– A może poszłabyś się do mnie przespać? – stara się Aleš.
– Nie mogę. O dziewiątej przychodzi jakiś facet naprawić pralkę. Matka się z nim umówiła. – Aleš mnie nie kręci. Ale próbuje nadal. Ręka na moim kolanie. Zastanawiam się, czy mu na to pozwolić. Ostatecznie jednak strącam jego rękę. Trzy rumy. Dwa piwa. Mam dosyć. Przed ósmą idę do domu. Śpię niecałą godzinę. Dzwonek do drzwi. Przypominam sobie rękę Aleša na moim kolanie. Czuję, że jestem trochę podniecona. Cholera, dlaczego? Może powinnam była pozwolić mu tę rękę tam trzymać. Jeszcze jestem pijana. Otwieram. Mechanik.
Stoję w drzwiach łazienki.
– Kawy?
Odwraca się. Nie wie, co powiedzieć, więc kiwa głową.
Stawiam kubek na pralce.
– Tam nie – mówi nerwowo, ale zostawiam to i idę do pokoju, gdzie zapalam papierosa. Boże, wciąż jestem pijana. I chcę rozmawiać. Wracam tam.
– Słuchaj, podoba ci się to?
Znowu się odwraca. To zabawne. Chce mi się śmiać. Jestem debilką, a nieznajomy wierci coś w naszej pralce i pije źle zaparzoną kawę.
– Co?
– Pracować jako mechanik pralki.
– Nie naprawiam tylko pralek.
Wraca do pracy. Nie chcę tak skończyć. Jak on. Wygląda na trzydzieści lat. Mimo to sprawia wrażenie wujaszka. Ale coś w sobie ma. Ale skreślam go, bo o siebie nie dba. Źle ostrzyżone włosy. Brud na rękach. Mechanik pralek.
– No, ale teraz naprawiasz pralkę. Więc jesteś mechanikiem pralek. Mogłeś być na przykład prawnikiem.
– A kto by wtedy naprawiał pralki, panienko?
Panienko? Powiedział „panienko”, a nie „dzieciaku”…
Jestem ładna?
Przede wszystkim jestem pijana. Czy naprawdę powiedziałam temu chłopakowi, że jestem rumową wróżką? A on mi powiedział… Co mi powiedział? Nic pochlebnego. No tak. Już nigdy tam nie pójdę. Lightki przynajmniej potrafią się zachować. Jestem absolutnym zerem. Żenującym zerem. Żenującym natrętnym zerem. Rumowym. Które nie umie palić trawy. Które nie jest piękne. Które nic nie ma. Dlaczego nie jestem piękna?
Jestem piękna. On ma brud na rękach. Ja mam ciało przesiąknięte rumem. Niedojrzałe kształty. Moje ciało pod brudnymi rękoma dotknęło wschodzącej gwiazdy, która teraz będzie już tylko gasnąć. Źle ostrzyżone włosy zamieniają się w to, o czym marzę. O czym marzą dziewczyny. Nie jesteś mechanikiem pralek. Teraz na chwilę jesteś kimś innym. Ciało przesiąknięte rumem. Ciało przesiąknięte rozkoszą. Ciało przesiąknięte ideałami. Pragnienia zmieszane ze zwierzęcą rzeczywistością. Podeptana czystość czy krok w stronę dorosłości? Robię to, co wszyscy dorośli. To nie jest gra z piętnastoletnim kolegą z klasy.
Jest poniedziałek. Szkolna przerwa. Chłopcy prowokują Irenę. Ma największe piersi. Zauważyli, że jestem inna? Powiedziałam tylko Katce, ale ona na pewno to rozpowie. Jak tylko inni się o tym dowiedzą, zaczynają na mnie inaczej patrzeć. Czy Martin nie patrzy na mnie inaczej? Czuję jego spojrzenie. Siedzi w przejściu. Właśnie odpisuje zadanie z matmy. No tak. Spojrzał na mnie inaczej niż wcześniej. Pamiętam, jak kiedyś powiedział mi, że na pewno do trzydziestki będę dziewicą. Wypchałam sobie stanik. Nie za bardzo. Aby nie rzucało się za bardzo w oczy. Iva kiedyś wypchała go sobie naprawdę mocno i wszyscy się z niej śmiali, że wkłada tam skarpetki. Podoba mi się uczucie, że mam to za sobą. Ponieważ… Dlaczego? Ponieważ chcę iść dalej. Chcę wszystkiego, co mają dorośli. I nie chcę już nigdy zostać w tyle. Zrobię wszystko, żeby być kimś więcej niż cała moja klasa. Dziewica aż do trzydziestki? Phi... Ja już mam to za sobą, ale ty, chłoptasiu, wyglądasz jakbyś jeszcze nigdy nie dotknął dziewczyny. Katka mi kiedyś powiedziała, że podobno był z jedną dziewczyną z trzeciej klasy, ale nic z tego nie wyszło. Podobno był tak zdenerwowany, że nie był w stanie nic zrobić. Z Martinem naprawdę bym nie mogła. Już widzę te jego niezdarne ręce, próbę pocałunku, niezręczne spojrzenia i drżący głos, zimne, chude, chłopięce ciało. Martin spogląda na mnie jeszcze raz i wraca do swojego zadania. Gryzie przy tym ołówek. Ma dziwnie ścięte włosy. Czoło usiane pryszczami. Wyciąga drugie śniadanie. Chleb z serem, który zrobiła mu matka.
Sobota po południu. Siedzę u taty i jego przyjaciółki. Tato jest rozwalony w fotelu, trzyma nogi na stole i popija piwo.
– Fajnie, że u nas jesteś. Sami już zaczynamy sobie działać na nerwy – mówi z uśmiechem Radka i miesza sałatkę makaronową. Podchodzi do mnie i wkłada mi do ust łyżkę. – Jest wystarczająco słona? Działamy sobie na nerwy, prawda, Tomie?
Tata wypija łyk piwa i sięga po pilota.
– Wiesz przecież że nie, kochanie.
– Gdy zaczynamy sobie działać na nerwy, każdy chowa się do swojego świata. Twój tata ogląda telewizję. I nic nie mówi.
W domu mama czeka na mnie z kolacją. Nie jestem głodna, a w dodatku się spieszę. Przyszłam do domu tylko po to, aby się przebrać. Siadam przy stole i szybko wciskam w siebie cztery łyżki.
– No dobrze – mówię chłopakowi przy barze, który zaprasza mnie do siebie do domu. Jest ode mnie znacznie starszy.
Leżę na łóżku i patrzę na obraz nad łóżkiem. Wcale mi się nie podoba. Jest bardzo duży, prawie na całą długość łóżka. I jest na nim cały rząd domów. Jeden podobny do drugiego. Pozbawione gustu domy, głupio namalowane. Jest mi zimno.
– Nie grzejesz tu?
– Myślałem, że cię rozgrzałem. – Odwraca głowę do mojej twarzy, prycha lekko i zaciska usta. Gdy mruży oczy wygląda, jakby mu się zapadły w głowie. Albo jakby zmienił się w Chińczyka. Jakby wcale nie miał oczu. Tylko te usta, którymi się na mnie rzuca. Właściwie wcale mi się nie podoba. Chcę już iść do domu. Ale przecież powiedziałam, że śpię u Katki. Jest dopiero trzecia nad ranem.
– Jestem zmęczona, będę spać do popołudnia – mówię i zamykam oczy.
– Nie da rady, musisz stąd iść. Około siódmej moja żona wraca z nocki.
Siedzę w całodobowym barze i piję piwo. Mam przy sobie kilka koron. Jeśli nikt mi nie postawi, to będę mogła sobie kupić jeszcze tylko jedno małe. Idę do toalety, żeby poprawić makijaż. Jestem zmęczona. Na pewno prześpię całą niedzielę. Mam nadzieję, że matka nie zwróci na to uwagi. Mam nadzieję, że nie będzie chciała nigdzie iść. Czasami to robi. Planuje obiad z kimś albo coś tego typu. Ale większość czasu i tak spędza sama. Nie ma nic poza pracą. No, ma jeszcze mnie. I te swoje książki. Dopijam piwo. Jest czwarta nad ranem. Powiedział mi, że mogę u niego zostać do wpół do siódmej. Ale widziałam te jego nerwowe oczy. Rozszerzyły mu się źrenice. Mieszał się w nim strach przed wcześniejszym powrotem żony z subtelnym podnieceniem, że moglibyśmy to jeszcze powtórzyć. Ale na żadnej z tych rzeczy mi nie zależało.
W kącie przy dużym stole siedzi kilku facetów. Wygląda na to, że nie spieszą się z zaproszeniem mnie na coś do picia. Zamawiam małe piwo. Ktoś wrzuca dwadzieścia koron do szafy grającej. Ta noc była całkiem miła, dopóki nie powiedział tego o żonie. Zostałam wykorzystana przez faceta? Faceta, do którego około siódmej rano wraca do domu żona. Faceta, któremu głowa wsysa oczy. Faceta, który właściwie nawet mi się nie podobał. A może mi się podobał? Powiedział, że chciałby się ze mną jeszcze kiedyś spotkać. W następną sobotę. Muszę coś w nim znaleźć. Przecież nie przespałam się z kimś, kto mi się wcale nie podoba. Piję moje małe piwo. Przypominam sobie Martina. Z nim bym nie poszła na randkę. Nerwowo czekać, aż spróbuje mnie po raz pierwszy pocałować. Siedzieć z nim na ławce w parku, słuchać, co zrobili jego kumple, jak miał szlaban i że młodszy brat mu zepsuł kompa. I pocałunek. Nieudany, ponieważ właśnie obok przechodziłaby jego matka.
– Cześć mamo, zadanie domowe już odrobiłem, mogę jeszcze zostać na dworze?
Albo zamknąć się w niedzielne popołudnie w jego pokoju i słyszeć młodszego brata:
– Dlaczego nie mogę grać na twoim komputerze? Jesteś tam z dziewczyną? Martin jest tam z dziewczyną. Mamooo, Martin jest w pokoju dziewczyną!
– Chodź, wypij lufkę.
No, wreszcie. Tylko się uśmiecham.
– Mogę z colą?
Facet kiwa głową i przysiada się do mnie. Stukamy się kieliszkami. Piąta trzydzieści.
Kolejna lufka. Za kwadrans siódma. Ale przecież nie mogę wrócić do domu pijana.
– Muszę się przejść.
– Nie wygłupiaj się, jest zimno. – Facet wciąga mnie z powrotem na krzesło i zamawia kolejną lufkę.
– Chciałabym mieć swoje własne mieszkanie.
– A nie chciałabyś pójść do mnie? – Pociągła twarz i przerzedzone włosy. Koło pięćdziesiątki. Kręcę głową. Rozmyła mi się w pamięci twarz faceta, do którego około siódmej miała wrócić żona. Zgubił mi się w tej pociągłej twarzy. Niech już znowu będzie sobota. Muszę się upewnić, że mi się podoba.
– Zamów mi lepiej wodę mineralną.
W niedzielę wieczorem jestem w domu. Przede mną zadania domowe. Czuję się jak uczennica. Jak mała beznadziejna uczennica. Matka jest w kuchni i przygotowuje kolację.
– W przyszłym tygodniu pojedziemy do babci.
Idę do niej.
– Mamo, w sobotę chciałam iść do kina. Wszyscy tam będą. Martin też będzie.
Mama siada przy stole i wyrównuje obrus.
– On ci się podoba, co nie?
– No.
– A ty jemu?
– Nie wiem.
– W takim razie poczekaj, nic mu nie mów.
– Myślę, że mu się nie podobam.
Matka milczy.
– Podoba mu się Iveta, bo ma świetne ubrania.
Matka wstaje i wyłącza kuchenkę.
– Cały czas wyciągasz ze mnie pieniądze. Ale chłopcy, którzy chcą tylko dziewczyn w świetnych ubraniach, są nic niewarci. A jeśli jemu się podoba ta… Iveta, to nic z tym nie zrobisz.
– A może jednak. Gdybym miała…
– Po prostu nie mam tyle forsy. Wciąż coś. Kino, ubrania… Nawet nie wiem, gdzie się cały czas włóczysz… A skąd wzięłaś pieniądze na tatuaż?
Matka się odwraca i patrzy prosto na mnie.
– Jaki tatuaż?
Milczy.
– Skąd wiesz?
– Nie jestem ślepa. Możesz ze mną więcej rozmawiać?
– Rozmawiam z tobą.
– Nie rozmawiasz. Nic o tobie nie wiem. Nie mam nic przeciwko tatuażom. Ale gdzie, u diabła, go sobie zrobiłaś?
Podchodzi do mnie, kiwa ręką w stronę krzesła. Siadam.
– To wcale nie jest łatwe. Cały czas się zastanawiam, czego ci zabronić, a czego nie. Wiesz, co może się z tobą stać, jeśli ktoś użyje zakażonej igły?
Moja mama siedzi naprzeciwko mnie, momentami wpatrując się w ziemię, a chwilami patrząc mi prosto w oczy. Mimo to nie sprawia wrażenia, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi. Zmieniła się. Czuję się przed nią, jakbym była naga. Jakbym przed nią siedziała z obnażonym ramieniem z wytatuowanym skorpionem, miała przed sobą puste kieliszki po rumie, wypite kufle piwa, na udzie zaschnięta spermę, a na kolanach głowa faceta, którego twarzy nie widzę. Tylko ona.
– Wiesz, co ci się może stać? Wiesz, co ci grozi? Życie nie kończy się, gdy się ma piętnaście lat. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Wiesz, jak kończą dziewczyny, które biorą narkotyki? Wiesz, co jest w stanie zrobić alkohol? Choroby przenoszone drogą płciową? Niechciana ciąża? Nieukończona szkoła? Mam nadzieję, że zanim rzucisz się w wir takich przygód, jak na przykład ten tatuaż, porozmawiasz ze mną. I nie patrz tak na mnie! – Uderza dłonią w stół. – I nie maluj się tak wyzywająco. Tak chcesz się podobać chłopakom? Jak jakiś wrak?
Wrak. Wrak. Wrak. Patrzę w lustro. Przecież czarne kreski na powiekach postarzają. Mnóstwo ludzi ma tatuaże. Matka przesadza. Że nie będę się podobać chłopakom? Nie zależy mi na chłopakach. Podobam się mężczyznom.
Jest sobota wieczór. Siedzę z nim przy barze. Jest całkiem miły i dowcipny. Nie będę się tym zajmować. Opowiedziałam mu o matce. Gładzi mnie po kolanie.
– To nie jest żadna tragedia, po prostu chcę, żebyś była ostrożna.
Tragedia. Ostrożna. Sperma na udzie. Czy on w ogóle uważał? Myślę, że tak pół na pół. Kładę mu głowę na ramieniu. Głaszcze mnie po włosach.
– A dzisiaj, o której wraca twoja żona?
– O siódmej.
– Ale nie chcę jeszcze od razu iść do ciebie. Jeszcze nie.
Kiwa głową.
– Hej, co jadłeś dzisiaj na śniadanie?
Patrzy na mnie, a potem macha ręką.
– Nic.
– A co jadłeś na obiad?
– Też nic.
– A na kolację?
– Trzy hamburgery – odpowiada cierpliwie i gładzi mnie po policzku.
– A gdzie pracujesz?
– To jakieś przesłuchanie, kotku?
– Muszę to wiedzieć.
– Jestem dentystą.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– Myślałam…
– Co myślałaś?
– A co robi twoja żona?
– Jest pielęgniarką.
– W szpitalu?
– W szpitalu.
– A masz dzieci?
– Mam.
– A ile?
– Jedno.
– A gdzie jest?
– U mojej pierwszej żony.
– A dlaczego się rozwiodłeś?
– Raczej by mnie interesowało, dlaczego się ożeniłem.
– Dlaczego się ożeniłeś?
– Już nawet nie wiem.
Jest poniedziałkowy poranek. Martin chyba ma dziewczynę. Całkiem oszalał z tego powodu. Katka mi mówiła, że podobno mnie chciał. Ale mam to gdzieś. Związki w szkole mnie nie bawią i nie chcę mieć problemów. Jestem na to zbyt leniwa. Obijam się. Ale może po prostu zbieram siły. Jak dzika bestia wygrzewająca się na gorącej trawie, do tego odurzający wietrzyk, zapach igliwia, bestia pijana ciepłem, przesiąknięta słońcem, czerpie siły. Poczeka chwilę, a potem ruszy.
Omamiona nicnierobieniem. Siedzę w szkole. Rozglądam się po klasie. Jest lato. Walka o najpiękniejsze, najbardziej opalone i najdłuższe nogi. A do tego obnażone prawie połówki piersi. Twarze bardziej błyszczące od letniego słońca. Gejsze. Chodzą tu jak ciała. Ciała do kochania. Gładkie, jędrne pośladki w króciutkich spodenkach. Płaskie brzuchy. Wysokie obcasy. Lakier na paznokciach, czerwone usta. Usta, które potrafią uczynić cuda. Po prostu lightki w pełnej krasie. Katka trochę zwolniła. Chodzi teraz z jakimś Davidem. Ciągle jest z nim. Siedzę w klasie i czekam na dzwonek. Ostatnia lekcja.
Po szkole idę do Ciszy. To taki klub. Zawsze siedzę przy barze i piję. Ale delikatnie. Nie przychodzą tu żadne lightki. Właściwie nikt z moich rówieśników tu nie przychodzi. Tu jest piękny świat. Pięć stolików i duży bar. Wszyscy piją tu piwo lub shoty. Nie ma kolorowych drinków z palemkami. Mam stałe miejsce na samym środku baru. Tu jest fajnie. Cisza. Może nawet za bardzo. Wrzucam dwadzieścia koron do szafy grającej i wracam do baru. Przychodzi wiadomość od Katki. Pyta, czy nie chcę iść do kina. Nie chcę. Jestem z dorosłymi. Znam tu już całkiem dużo osób. Barmanka Iva, dziewiętnaście lat. Okazjonalny gość Olda, dwadzieścia siedem lat. Stały gość Radim, po czterdziestce. Rozwiedziony. Bezdzietny. Nie zrobił kariery. Chciał być szefem kuchni w najlepszych hotelach. Jest kucharzem w jadłodajni Provazník i spółka, po drugiej stronie ulicy. Moim zdaniem nie potrafi gotować. Czasami coś przynosi do spróbowania. Zawsze czegoś w tych potrawach brakuje, ale człowiek boi się posolić, żeby go nie urazić.
– Niedoceniony. To moje przeznaczenie. Muszę z tym żyć – mówi, a ja żuję niedosolone mięso i kiwam głową.
– Fajna jesteś. – Klepie mnie po ramieniu i zaprasza na wódeczkę.
Do domu najczęściej wracam na czas. Przeszkadza mi tam matka. Może nie bezpośrednio ona. Ale to, że stale jestem z kimś. Że jeśli chcę kupić dżinsy, to muszę ją o to prosić. Ach, gdyby tak mieć pieniądze i mieszkanie. Jeśli już nie jestem piękna. Lightki są coraz piękniejsze. Odkryły nowy sposób, jak być jeszcze piękniejszą. Chodzą do solarium i pokazują ciemne, smukłe nogi w minispódniczkach. Chłopcy nadal się mną nie interesują. Ale mężczyźni tak. Mam jednego… kochanka? Przyjaciela? Chłopaka? Marek, trzydzieści pięć lat. Będzie się żenić. Czasami przychodzi do Ciszy.
– Hej młoda, co słychać?
– Nie chcę być młoda, chcę być dorosła tak jak ty.
– Aż tak?
– Może troszkę młodsza.
Chcę być jak jego narzeczona. Ma dwadzieścia pięć lat. Ma chłopaka, mieszkanie i pracę. A przede wszystkim jest jego narzeczoną.
– Ani się obejrzysz, a będziesz miała tyle co ja teraz.
– To jeszcze dość odległa przyszłość – droczę się z nim.
– Nie chcesz iść gdzieś coś zjeść?
– Nie jestem głodna. Ale moglibyśmy gdzieś pojechać. Masz tu auto?
– Podoba ci się moje auto, prawda?
– Podobasz mi się ty za kierownicą.
Jest koniec zimy. Matka leży w domu. Jak co roku, gdy nadchodzi wiosna. Zawsze mówi o wiosennym przemęczeniu i o tym, jak bardzo jest wyczerpana. Oczekuje, że zaraz po szkole wrócę do domu. Chce tego za każdym razem, gdy ma swoje głupie wiosenne przemęczenie. Abym z nią była. Wsiadam do auta.
Marek włącza radio i wciska gaz.
– Chciałabym pojechać do innego miasta. Tak po prostu.
– Jak sobie życzysz, lady. – Zapala papierosa i gładzi mnie po włosach. – Muszę wrócić za dwie godziny.
– Idziecie wybierać suknię ślubną? – pytam ze śmiechem.
– Ale przez te dwie godziny chcę rozmawiać tylko o tobie.
Następnego dnia o trzeciej siedzę w Ciszy. Barmanka jest przy mnie i trzyma mnie za rękę.
– Już nie wytrzymam. To boli.
– Musisz jechać do szpitala – mówię jej.
– Nie, muszę skończyć zmianę – puszcza moją rękę i mierzwi sobie włosy. Znowu łapie się za brzuch i delikatnie wypuszcza powietrze.
– Okej, wezwij karetkę – rezygnuje. Kładzie głowę na moich kolanach. Głaszczę ją po policzku. Jej włosy są posklejane od potu. Rozmazane czarne kreski na powiekach. Cała się trzęsie.
Biorę za nią zmianę.
– Zatruła się jakimś jedzeniem – mówię ratownikom.
– Co jadła?
– Jajka. Może to salmonella.
Wchodzę za bar i zapalam papierosa.
Następnego dnia też muszę wziąć za nią zmianę. Nie wiedziałam, że ją bije. I nie wiedziałam, że jest w ciąży. Poroniła. Miała siniaki na brzuchu. Nie tylko na brzuchu. Pracuję od trzeciej po południu do trzeciej w nocy. Matce powiedziałam prawdę. Wiła się, krzyczała, machała rękami, płakała, ale w końcu się poddała. Niech sobie robi co chce, nie obchodzi mnie to. Im szybciej zacznę zarabiać, tym lepiej dla mnie. Siedzę w Ciszy i nalewam piwo. Marek słodzi kawę.
– Nie bój się, wyjdzie z tego.
– Zostaniesz tu ze mną do trzeciej?
Kręci głową.
Zaczyna się jesień. Lightki założyły czarne pończochy. Nadal są seksowne. Barmanka wróciła. Znowu pracuje, a ja znowu jestem stałym gościem. Nadal z nim jest.
– Trudno, nie potrafię żyć bez niego.
– Wezmę jeszcze jedno piwo.
– Chcesz dorywczą pracę?
– Tutaj?
– Przecznicę dalej. Szukają kelnerki.
– To dość trudne. Pracować w nocy a w ciągu dnia być w szkole.
– Szukają kogoś na dzienną zmianę. Od jedenastej do jedenastej. To chyba nie dla ciebie.
– A może jednak tak.
– Ale to by była praca na czarno. W twoim wieku i tak nikt by cię nie zatrudnił.
Poniedziałkowy poranek.
– A może mi pani to przynieść bez grzybów?
Kiwam głową.
– Wie pani, że grzyby gromadzą w sobie wszystko co złe, a ludzie je potem jedzą? – Zaplata ręce na piersiach i się prostuje. Jest jesień. Zimno i deszczowo. Mimo to ma na sobie tylko lekką bluzkę. Prześwitującą. Jest około czterdziestki. Ociera pot z czoła, a gdy podnosi prawą rękę, pod pachą widać okrągłą plamkę. Podnosi się.
– Gdzie tu są toalety? – Krótka minispódniczka. Tłuste uda. Po łydce spływa jej pot.
– Jedno risotto. Bez grzybów – mówię kucharzowi.
Nie idę dzisiaj do szkoły. Przede wszystkim biorę zmiany w weekendy. Ale i tak pół tygodnia nie ma mnie w szkole. Katka zerwała z tym swoim i przesiaduje tu po szkole. Daję jej wszystko za darmo.
– Myślał, że będę z nim na poważnie. Już na zawsze.
– Olej to.
– Ej, jak długo zamierzasz to ciągnąć? Przecież cię wyrzucą ze szkoły.
– I bardzo dobrze. Szukam jakiegoś mieszkania do wynajęcia. A wtedy będę już całkowicie wolna. Szkoła nie jest mi do niczego potrzebna. Nic człowiekowi nie daje. Wręcz przeciwnie – tylko pokazuje świat takim, jakim nie jest.
Marek już się nie odzywa. Matka jest wściekła. Dzwonili do niej ze szkoły. Leżę na łóżku w pokoju. Jest dziewiąta wieczorem i jestem zmęczona pracą. Matka stoi nade mną.
– Dokąd w takim razie chodzisz? – Zamykam oczy. Nie słucham jej. Od poniedziałku mam umówiony wynajem mieszkania. Niedaleko centrum. Mała kawalerka. Nieskończenie wielka wolność. Myślę o tym, jak pierwszy raz otworzę tam okno i zapalę papierosa. Usiądę na podłodze. Położę się na podłodze. Podgrzeję parówki, a resztki zostawię na talerzu na całą noc. Zrobię mały bar i zaproszę tam kilka osób. Może Marek do mnie wróci. Matka próbuje ze mną rozmawiać. Najpierw dotyka mojego ramienia, a potem całej ręki.
– Co będziesz w życiu robić bez szkoły? – Otwieram oczy. Już nie jestem obnażona. Nic nie widzi. Znów zamykam oczy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej