W lasach ludzkiego serca - ebook
W lasach ludzkiego serca - ebook
Wybieramy się w podróż po świecie – na kalifornijską pustynię, do fińskiego lasu, na szwedzką wyspę czy w okolice wietrznego Manhattanu – i zakradamy się do zakamarków ludzkiego serca. Poznajemy grupy przyjaciół, pary i singli uwikłanych w skomplikowane relacje uczuciowe. Konfrontacja z dziką przyrodą i oderwanie od szarej codzienności prowadzą do eskalacji tłumionych konfliktów i obnażenia głęboko skrywanych pragnień i emocji. Utrata pierwszej miłości przez René i zniknięcie Emily stanowią katalizator dla powstania szeregu nowych relacji, które zakwestionują tradycyjne wyobrażenie o miłości. Bohaterowie oscylują tutaj nie tylko między poszczególnymi krajami, lecz także różnymi płciami, a autorka w zmysłowy sposób opisuje dziką ciekawość, niepokój i pożądanie.
W swojej kunsztownie skomponowanej powieści epizodycznej Antje Rávik Strubel poddaje krytyce binarność płci – „segregację klozetową”, jak określa to jedna z bohaterek książki – i eksploruje różne obszary ludzkiej (kobiecej?) seksualności. Łączy przy tym temat zmysłowości z naturą. Tytułowy las – niczym ciemny i bezkresny las na północy Skandynawii – budzi przerażenie, lecz także zachęca do przekraczania moralnych i społecznych granic. Warto się w niego zagłębić, żeby odkryć, co czai się w ludzkim sercu.
Autorka opowiada o miłości i pożądaniu, o intymnych związkach kobiet, jak również związkach kobiet z mężczyznami transpłciowymi. Stare wzorce przekazywane nam z pokolenia na pokolenie, kojarzone z tradycyjnym podziałem ról społecznych na kobiece czy męskie, nie mają już zastosowania w tej historii brzmiącej jak uwertura do nowej epoki poliamorii, w której to kobiety są łowcami. We współczesnej literaturze niemieckiej temat tożsamości płciowej nie był dotychczas eksplorowany z taką szczegółowością i intensywnością.
„Märkische Oderzeitung”
Płeć to spektrum – podobnie jak pożądanie: elegancka powieść epizodyczna Antje Rávik Strubel W lasach ludzkiego serca jest jak dotąd najbardziej queerową książką poczdamskiej autorki.
„Der Tagesspiegel”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968023-2-3 |
Rozmiar pliku: | 573 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stora Le, Dalsland, Szwecja
Wszystko było inaczej ich drugiego lata na kempingu.
Rok wcześniej znajdował się tu ugór porośnięty pokrzywami i kwitnącą żółto rutą. Za kuchnię służyła stara drewniana szopa. Tymczasem z szopy zrobiono składzik do przechowywania wioseł, namiotów i kamizelek ratunkowych, wszystko opatrzone napisem „Hemingway”.
Taką nazwę nosił kemping. Uczestnicy zorganizowanych spływów kanu narzekali na manifestujący się w ten sposób przestarzały obraz męskości, i to akurat w miejscu, gdzie zamierzali odpocząć. Zarządcy kempingu obstawali jednak przy swoim. Goście rezerwowali wczasy na łonie natury, obejmujące wyżywienie, sprzęt, apteczki pierwszej pomocy i tabletki do uzdatniania wody, szkolono ich z techniki wiosłowania i pouczano o zasadach postępowania w miejscach biwakowania, byli ubezpieczeni i nosili nieprzemakalne ubrania. Jedynie nazwa kempingu wciąż przypominała o prawdziwych przygodach. Przywodziła na myśl obozy przetrwania w dziczy, zmagania z siłami natury, które rozstrzygały się zgodnie z wielką, pozbawioną dwuznaczności zasadą: zwycięstwo albo śmierć.
Zeszłego lata skauci rozstawili tipi. Po raz pierwszy w życiu ścięli młode drzewa, ogołocili je z gałęzi i ostrugali pnie. W budowie pomogły im wskazówki starej Indianki z plemienia Czejenów, które znaleźli w internecie, i tym sposobem stały teraz na łące czejeńskie tipi z pięknie skrzyżowanych gładkich pni świerków, przypominając o tym, że nic ani nikt na tym świecie nie ma swojego stałego, z góry określonego miejsca.
Katja i René już w ubiegłym roku, po długiej podróży z Berlina, spały w jednym z tipi. Były to wysokie namioty. Przez otwór na szczycie wpadało świeże powietrze. Paleniska pośrodku nie używano, płócienne plandeki na tyle jednak spłowiały od pogody, że sprawiały wrażenie, jakby stanowiły oryginalny element.
Podczas spływu Katja i René nocowały w dającym się szybko rozstawić namiocie igloo. Ich grupa była niewielka. Pięć kanu na rozległości jeziora Stora Le, które ciągnęło się aż do Norwegii. Z wody stromo wystawała wyspa Trollön, gdzie uczestnicy spływu biwakowali na szczycie płaskowyżu. Woda dookoła była wzburzona. Fale rozbijały się o klify, opryskując ścieżkę prowadzącą zygzakiem od brzegu. Skały na górze pokrywała tak cienka i wysuszona warstwa ziemi, że podczas naciągania linek od namiotów śledzie raz za razem wyskakiwały z luźnego podłoża. Nikt jednak nie protestował. Wszelkie trudności wynagradzał roztaczający się z góry widok.
René i Katja zakryły płachtą prowiant, żeby nie porwał go wiatr, i jeszcze raz zeszły na brzeg. Zepchnęły swoje kanu do wody i zabrały się do wiosłowania, pozostawiając grupę przy ognisku między namiotami. Katja siedziała z przodu, René z tyłu. Kiedy dno się obniżyło, zaczęły łowić ryby. Po pewnym czasie odezwały się zwierzęta. Dochodzące z przeciwległego brzegu ryki mieszały się z urywkami piosenek śpiewanych teraz przez grupę kobiet przy ognisku, nagle zabrzmiało to jak niemiecki hymn.
– Śpiewaliby lepiej szwedzki – zauważyła René. – Albo kanadyjski.
– Kanadyjski? Dlatego że ci kolesie na kempingu twierdzą, że tipi pochodzą z rezerwatu Indian?
– Czejenowie mieszkają na północy USA, nie w Kanadzie.
– Utrzymują, że dostali je od zdegenerowanych przywódców hipisów w zamian za środki halucynogenne – ciągnęła Katja. – I dziewczyny im w to uwierzyły.
– Ta okolica ma w sobie coś z Kanady. Ogromne jeziora, wielkie nietknięte obszary. Bezkresne, głębokie, ciemne...
– Ty i ta twoja słabość do Północy – prychnęła Katja. – Byłaś w ogóle kiedyś w Kanadzie?
– ...lasy – dokończyła René. – Gęste, świerkowe.
– Jak oni w ogóle wpadli na taki idiotyzm, żeby śpiewać tu hymn narodowy? – Katja wsadziła wiosło pionowo do wody i pociągnęła, co René zbalansowała wyważonym ruchem.
– Może dlatego, że ten tekst znają przynajmniej w kawałkach – podsunęła René. – Pamiętasz jeszcze słowa?
– A niby po co.
– To bardziej taka pieśń ludowa.
Katja nic nie powiedziała. Powoli wiosłowała dalej, uważając, żeby nie zaplątać się w linki wędkarskie.
Potem odłożyła wiosło i tylko sterniczka René delikatnie utrzymywała kanu na kursie.
– Nie biorą – stwierdziła Katja.
– Jeszcze nie.
René chętnie chodziła z Katją na ryby. W zeszłym roku łowiły razem po raz pierwszy. W ciepły bezwietrzny poranek zarzuciły wędki z brzegu. Pnie drzew wciąż były wilgotne po nocnych opadach. Katja miała postrzępione dżinsowe rybaczki, starą marynarkę z podwiniętymi rękawami i czerwone szelki. Jej platynowe włosy sterczały w nieładzie na wszystkie strony. Przyniosła imbirowe piwo i schłodziła w wodzie brązowe butelki. Nad jeziorem unosiła się poranna mgła.
Później ściągnęła kurtkę. Powiesiła ją na gałęzi i obracając się, musnęła twarz René. Dłoń Katji znalazła się pod jej brodą, po czym uniosła głowę René do siebie silnymi ciepłymi palcami. Katja stała tak blisko, że skóra René ocierała się o szorstki pasek jej szelek.
Katja była starsza. Kiedy René mieszkała jeszcze w Neuruppin i dopiero odkryła kilka filmowych klasyków: Pustynia serca, Dziewczęta w mundurkach, Sztuka wysublimowanej fotografii, Katja chodziła już po nocnych klubach w Berlinie. Nalewała piwo w Roses, Bierhimmel i Berghain, występowała w performance’ach na temat bezpiecznego seksu, na które dojeżdżała kremowym chromowanym chopperem, znała co do jednego wszystkich drag kingów i wszyscy drag kingowie znali ją, i właśnie tamtego ciepłego mglistego poranka przed rokiem wysoko zadarła głowę René.
Ta nawet się nie zorientowała, że przyszły tu, by się całować. Nie spodziewała się, że podbierak i przynęty w słoikach od weków, wiadro z wodą, kulki ołowiane i ustawione na mchu między wilgotnymi pniami stojaki na wędki będą stanowić scenerię romantycznego epizodu. Podczas pocałunku René aż się uśmiechnęła. Odsunęła się dopiero wtedy, gdy Katja dotknęła jej piersi, chcąc ją chwycić w mocnym uścisku. Piły wcześniej piwo imbirowe i patrzyły na wodę, aż okoń chwycił przynętę. I właśnie w momencie, gdy Katja stała na brzegu z wędką wygiętą w łuk, w czerwonych szelkach i takiej samej koszulce – bezrękawniku z kapturem – jak teraz, René się w niej zakochała. Podczas zabijania ryby odwróciła wzrok.
Wciąż łowiły ryby na środku jeziora. Nurt był słaby, a zza wierzchołków świerków raz jeszcze wyłoniło się słońce. Przygasając, padało na kanu i rozświetlało krótkie włosy Katji.
Robiło się chłodno.
Pod nimi poruszał się pod wodą jakiś cień, może ryba. O zmierzchu nie dało się tego rozpoznać, kiedy jednak Katja wyciągnęła z wody wędkę, przynęta była obgryziona. René patrzyła, jak Katja nabija na haczyk kolejną dżdżownicę. Wyjęła ją ze słoiczka, do którego wcześniej, kiedy jeszcze było widno, zebrały robaki.
– Żrą – zauważyła René.
– Ale nie biorą.
Kanu zakołysało, gdy Katja, mocno się zamachnąwszy, puściła swobodnie kołowrotek. Zarzucana wędka zaświszczała i ten świst na moment przeciął ryki zwierząt i śpiew kobiet. Potem linka zmieszała się z ciemnością. Widziały już tylko kołyszącą się czerwień błystka, która powoli przechodziła w szarość.
– Takie ogniska obozowe to genialna rzecz – oświadczyła René, przytrzymując łódkę na kursie. – Dają poczucie dzikości, ale sprawiają wrażenie cywilizowanych. Ledwie się jakieś rozpali, a już ludzie zaczynają śpiewać. A tekstów do śpiewania nigdy im nie brakuje.
– Śpiewają do upadłego – przyznała Katja. – Bez znaczenia, jak są zmęczeni. Jeśli mają w planie piętnaście kilometrów, to przepłyną piętnaście, po czym kompletnie skonani wtargają jeszcze tony prowiantu na tę głupią skałę, jakby mieli dostać za to medal...
– Też chciałaś przypłynąć na Trollön – odparła René. – Tak jak w zeszłym roku. Wtedy ci się podobało. Wiedziałaś, jak tu stromo.
René uważała, żeby wiosło nie zaplątało się w linkę. Kiedy wychyliła się nad krawędzią łodzi, nic nie udało się jej dostrzec. Za dnia było wyraźnie widać łebki tańczące na falach, teraz jednak nic nie spoglądało na nie w ciemności.
Na myśl nasunęły się jej słowa hymnu Niemiec: ojcowie i bracia, i słowa hymnu tych drugich Niemiec: ojcowie i bracia, i ruiny; wolała myśleć o książce. Nie rozważała tego, jak chce się do niej zabrać. Nie zastanawiała się nad jej budową ani tytułem, wyobrażała sobie jednak to, jak zareaguje Katja, kiedy pewnego dnia René napisze już tę książkę i znajdzie wydawcę. Zaimponuje jej to. Wsunie kciuki pod szelki. Uśmiechnie się sceptycznie. „To teraz staniemy się sławne?”.
Katja będzie chciała chodzić na rauty, wykłady i imprezy, które do tej pory były dla niej niedostępne. Stanie się częścią elity kulturalnej, śmietanki towarzyskiej Berlina, bo ona, René, wyrobi sobie nazwisko. Nazwisko, które będzie je chronić. Te dwie szczupłe kobiety w garniturach, z których jedna maluje sobie usta, a druga – ta, która stawia na żel krótkie platynowe włosy – nie, dwie kobiety, które się całują, dotykają i nawet nie próbują ukrywać wzajemnej fascynacji; są tacy, których to irytuje. René słyszała, jak nawet wykształceni ludzie pytali, czy stosunek seksualny, w ścisłym tego słowa znaczeniu, może dojść u nich w ogóle do skutku. Trzeba brać poprawkę na idiotów. Jednak lęk przed bliskością fizyczną wciąż się utrzymywał.
Jeszcze raz w taki sam sposób zarzuciły wędkę, po czym Katja ją wyciągnęła. Położyła w łódce, chwyciła wiosło i szerokim pociągnięciem, które René zbyt późno skontrowała, obróciła kanu. Łódź się przechyliła. Były jednak na tyle wyćwiczone, że w odpowiedniej chwili zbalansowały przechył i utrzymując szybki rytm, powiosłowały w kierunku Trollön.
Katja nie zwalniała mimo zbliżającego się brzegu. Ich łódka wjechała kawałek na plażę. Aluminium przeszorowało po kamieniach i rano skauci obwinią je o porysowanie kanu. Ale René nic nie powiedziała. Wysiadła, rzuciła wiosło i wędkę na trawę. Wykrzesawszy z siebie wszystkie siły, wciągnęły kanu dalej na brzeg i przekręciły tak, żeby wylać z niego wodę.
– Co się dzieje?
– Nie wiem – odparła Katja i przyniosła drewno na opał, chociaż przy ognisku leżało go już więcej, niż było potrzeba na cały wieczór.
Katja nie zaniosła jednak drewna na górę do reszty. Rzuciła je na małe nielegalne palenisko tuż przy brzegu, nieckę z piachem, którą ktoś obłożył kamieniami, po czym osłaniając je od wiatru, spróbowała rozpalić ogień. Również na to René nic nie powiedziała, chociaż obawiała się, że zejdą tu zaraz skauci i przypomną im zasady postępowania na łonie natury. Jeszcze raz poszła do łodzi, a kiedy wróciła, Katja wspinała się już na płaskowyż.
Chciały zostać z grupą jeszcze trzy dni, a później same powiosłować dalej na południowy kraniec jeziora. Archeologom amatorom udostępniono tam grób z kamieniami runicznymi. I chociaż hobby Katji nie interesowało René, w każdym razie nie na tyle, żeby chodziła na czworakach i wygrzebywała z błota potłuczone skorupy, miała nadzieję, że znajdzie tam kilka przydatnych informacji. Miała słabość do Północy, a to była jej pierwsza książka; zacznie nad nią pracować, gdy tylko wrócą do domu. Na razie pisywała jedynie artykuły do czasopism podróżniczych.
Wiatr znosił dym na skały. Dlatego René rozłożyła koc między morzem a ogniskiem. Usiadła plecami do ognia i zaczekała na Katję. O niczym szczególnym nie myślała. Przed oczami stanęły jej dwie noce w tipi. Najpierw zobaczyła tę sprzed roku, później tegoroczną, po podróży dusznym autobusem, lättöl na pokładzie pasażerskim promu Stena Line i wieczornym grillu na kempingu. I za pierwszym, i za drugim razem miały tipi tylko dla siebie. Spały naprzeciwko wejścia i przed zaśnięciem niemal bezgłośnie kochały się w podwójnym śpiworze.
René myślała o gęsiej skórce na brzuchu Katji. Myślała o gładkiej wewnętrznej stronie jej ud, platynowych włosach, wąskim włochatym paseczku łaskoczącym opuszki palców. Cicho przysunęła się do Katji. Słychać było tylko cichy szelest, kiedy podgłówek śpiwora podnosił się wraz z jej prostującym się ciałem. René wyczuła w ciemności opór Katji. Objęła ją więc w talii i przytrzymała. Była przy tym delikatna. „Moja dziewczynka – powiedziała – moja kochana dziewczynka”, a Katja szeptała, że to bez znaczenia, jak to zrobią, kompletnie wszystko jedno, nic to zupełnie nie zmieni, z René tak czy inaczej będzie wspaniale.
Te noce niczym się od siebie nie różniły, z wyjątkiem drobnych przeinaczeń, do jakich dochodzi, kiedy myśli się o czymś po raz wtóry. Mimo wszystko wciąż dawało się je przyłożyć dokładnie jedną do drugiej.
René objęła kolana. Nie było całkiem ciemno. Łuna ognia sięgała wody i René widziała leżące na brzegu łodzie. Płomienie odbijały się od aluminium.
Katja wróciła i usiadła koło niej na kocu. Za ich plecami biegła stroma ścieżka na płaskowyż, a przed nimi rozpościerała się zatoka przechodząca w jezioro Stora Le, na którego północnym brzegu znajdował się kemping. Gdyby opłynąć Trollön, dotarłoby się do Norwegii.
Katja przyniosła z sobą wyrobione ciasto i dwa patyki z okorowanymi czubkami do okręcenia, żeby upiec ciasto nad ogniem. Było słodkie, o drożdżowym posmaku.
– Jakoś nie mam ochoty na jedzenie – stwierdziła Katja.
– Przecież specjalnie po nie poszłaś.
– No dobrze – odparła.
Delikatnie docisnęły ciasto do drewna, żeby nie spadło, i trzymały patyki tuż nad żarem. Obserwując odbijającą się od wody łunę, pilnowały, żeby płomienie nie spaliły ciasta.
– Zaraz wyjdzie księżyc – powiedziała Katja.
René spojrzała przez zatokę na linie wyznaczające ląd po drugiej stronie. Wznosiły się ostro ku niebu. Wiedziała, że lada chwila wzejdzie zza nich księżyc, bo i takie rzeczy wiedziało się za drugim razem.
– Wiem – powiedziała zadowolona.
– Ty wszystko wiesz – prychnęła Katja.
– Daj spokój.
– Nic nie poradzę – odparła. – Wszystko wiesz. I ja też wszystko wiem. Wszystkiego nas nauczono. W tym cały szkopuł. Jesteśmy tylko dwiema postaciami, które mają przerąbane.
René milczała.
– Tylko czego w zasadzie nie wiemy? Nie wynalazłyśmy nic nowego. Nie możemy wynaleźć nic nowego, bo wszystko już istnieje. Tak jak te głupie hymny. Których człowiek nie jest w stanie wybić sobie z głowy.
– Cicho bądź – skwitowała René. – Po prostu bądź cicho. – A potem: – O, jest.
– No jasne, że jest. Gdzie miałby być?
Siedziały na kocu, nawet się nie dotykając, i patrzyły na wschodzący księżyc.
Przed kilkoma dniami – myślała Katja – kiedy leżały już chwilę w ciemności, w zamkniętym śpiworze, i nadstawiały uszu, słuchając, jak wiatr uderza o ściany tipi, René podciągnęła bluzkę Katji i przekręciła ją na plecy, jej twarz była bardzo blisko twarzy Katji. René dotknęła jej piersi i zaczęła je pieścić, namiętnie, mocno, doprowadzając je z wolna do bolesnego podniecenia. I Katja się opierała. Nie ustąpiła René, nie tym razem, ta jednak jeszcze mocniej ją ścisnęła, stała się gwałtowniejsza, trzymała nadgarstki Katji i szeptała jej do ucha rzeczy, o których wiedziała, że podniecają je obie.
„Moja dziewczynka – powtarzała René – moja srebrzysta dziewczynka”. I chociaż było to nieporozumienie, Katja milczała. Chociaż z nią miało to mniej wspólnego niż z tym, czym nie była. Więcej wspólnego niż z nią miałoby to wręcz z każdą inną, pierwszą lepszą osobą, więcej ze wszystkimi innymi osobami niż z tą jedną, która tamtej nocy leżała z René w tipi. To w ogóle z niczego nie wynika – myślała Katja. Na tym jednak poprzestała.
Ustąpiła.
Położyła się i poszukała odpowiednich obrazów, szepcząc w odpowiedzi, że wszystko jedno, jak to zrobią, nie ma to znaczenia, zupełnie nic nie zmienia, i słychać było tylko szelest, z jakim prześcieradło pocierało o wodoszczelną powłokę śpiwora. René całowała Katję, potem energicznie i z wprawą ją pieprzyła, a następnie szybko usnęła obok niej bez majtek.
Katja leżała i nie mogła zasnąć. Jej ciało się barykadowało. Barykadowało się w miejscach, w których dotykały go dłonie René, w miejscach, w których nie powinno być dłoni René, „nie tak, inaczej, dotykaj mnie inaczej, proszę, zrób to”. Do tej pory Katja zawsze reinterpretowała te dłonie, w sekrecie, bez wtajemniczania René. Żeby to zrobić, brakowało jej odwagi lub okazji. Katja leżała ze świadomością, że nie da rady zasnąć, że nigdy więcej już nie zaśnie, w każdym razie tak długo, aż w wyobraźni będzie zmuszać ręce René do innych ruchów i dyrygować ciałem, które nie istnieje.
Przez ten wysiłek stała się niesprawiedliwa.
Również poprzedniego lata pierwszą noc na kempingu spędziły w tipi. Obok paleniska, z otwartymi suwakami śpiworów. René powiedziała: „Moja kochana dziewczynka” i przygniotła ją swoim cudownym ciężarem, wszystko odbyło się tak samo i powinno być ostrzeżeniem. Ale dłonie, do których już się wtedy przyzwyczaiła, uskrzydlająca czułość i espresso zaparzone rano w imbryku turystycznym nad ogniskiem zniweczyły wysiłek, jaki przez ten rok wkładała w to skóra Katji. Podgłówek śpiwora zrobił się mokry. Ale Katja nie płakała. Nigdy nie płakała, nie miała tego w swoim repertuarze. Tylko szeroko otwierała usta, aż drętwiała jej szczęka. Nie ruszała się. Leżała tak i słuchała wiatru uderzającego o poszycie namiotu, i słyszała szepczącą René: „Katja, Katjuszka, twoje włosy świecą srebrzyście w ciemności jak kostrzewa sina”.
– O czym ty w ogóle mówisz? – spytała René. – O co chodzi?
– Nie wiem.
– Jasne, że wiesz.
Przez te wszystkie lata, kiedy Katja była zakochana pięć czy sześć razy, jeszcze nigdy nie była aż tak zakochana, jak w René.
– Nie, naprawdę nie wiem.
– Dalej. Wyduś to z siebie.
Katja wciąż patrzyła na księżyc, który wschodził nad wzgórzami po drugiej stronie.
– Nie sprawia mi to już przyjemności.
Księżyc po prostu się nagle pojawił, świecił oślepiająco nad wierzchołkami drzew.
– Nie sprawia mi to już przyjemności. Ani trochę.
Nie wstając z miejsca, René odwróciła się do niej plecami, a Katja się na nie zapatrzyła. Neonowozielony napis lśnił na kamizelce ratunkowej, której René nie zdjęła ze względu na ciągnący od ziemi chłód. „Hemingway”. Gdyby było jaśniej, woda wielokrotnie odbiłaby tę nazwę od swojej powierzchni.
– Mam wrażenie, jakby wszystko we mnie zniknęło.
René się nie odzywała.
– Teraz już wiesz. Nie ma nic więcej do powiedzenia.
René odwróciła się do niej przodem. Jej twarz znajdowała się w cieniu, podświetlana od tyłu przez księżyc.
– Wyduś to wreszcie.
– Dobrze. Spróbuję – odparła Katja i odniosła wrażenie, jakby ta myśl w niej kiełkowała na długo zanim ją choćby zaczęła formułować. – Jest jak przy długim orgazmie. Jak przy orgazmie, który jest o krok, a zarazem wykracza daleko poza granicę, i który starasz się coraz bardziej wydłużyć. I w miejscu, gdzie powinno dojść do eksplozji, gdzie za jednym zamachem wszystko powinno się rozwiązać, gdzie powinna pojawić się jakaś logika, jakiś rodzaj logiki ciała, w tym momencie ten orgazm znika. Jakby mechanizm przestał działać. Nie wiem, René. Nie umiem tego wyjaśnić...
Dalej patrzyła na cień przed sobą.
– Czy mimo to miłość nie sprawia ci przyjemności? – spytała René.
– Nie – odparła Katja. – Nie tak. Nie, skoro nie wiemy nawet, jak inaczej należałoby to robić. Nie wiemy tego. Nawet jeśli być może się domyślamy. Nie udaje nam się do tego dojść. A to jedyna rzecz, jakiej warto byłoby się dowiedzieć.
– Nie sprawia ci to żadnej przyjemności? – jeszcze raz spytała René.
– Nie – przyznała Katja.
René wstała. Katja siedziała dalej, podpierając głowę dłońmi.
– Wezmę łódź – rzuciła René w stronę Norwegii. – Będziesz musiała popłynąć z resztą. – A ponieważ wiedziały, że w łodziach nie ma fizycznie miejsca dla trzeciej osoby, René dodała: – Albo iść pieszo.
– Dobrze. Pomogę ci przekręcić łódź.
– Obejdzie się – prychnęła René, po czym zaczekała, aż Katja chwyci tylny uchwyt, nie sposób było bowiem przekręcić łodzi w pojedynkę.
– Mówiłam ci już, że masz piękny kark? – spytała cicho Katja.
René wzięła jedno z wioseł, które wcześniej rzuciły na trawę.
– Kark to okropne słowo. I nie pasuje do takiego złożonego punktu na szyi.
Zsunęła kanu do wody i powiosłowała szybkim tempem na oświetloną przez księżyc wodę.
Katja wróciła do ogniska i położyła się na kocu. Słyszała, jak René wiosłuje przez wodę.
Przy brzegu rozpoznała cienie korzeni zwisających z nieba. Korzenie zaczynały się nad ziemią i sięgały po stromiznach aż do dna jeziora. Poprzedniego roku nurkowała, żeby się dowiedzieć, jak głęboko dochodzą. Spleciono je drucianą siatką, obciążoną kamieniami, żeby nacierające jesienne fale nie zmiotły urwistego brzegu. Katja słyszała, jak René wiosłuje teraz w oddali. I obawiała się, że będzie dalej wiosłować, aż ustawi łódź naprzeciw falom niosącym ją z powrotem do miejsc, gdzie nigdy nie były, a które mimo to postrzegały jako swoją przeszłość.
Śpiewy ucichły, Katja leżała dalej, przysłuchując się, jak ktoś schodzi z płaskowyżu ścieżką między drzewami. Skaut.
– Gdzie ona jest?
– Odpłynęła – odparła Katja. – Gdzie ma być?
– Pokłóciłyście się?
– Nie. Nie pokłóciłyśmy się.
– To co się dzieje?
– Zostaw mnie na chwilę samą, dobrze?
Harcerz wziął jeden z patyków, na których ciasto zdążyło się zrobić brązowe i chrupkie, i poszedł sprawdzić łodzie.
Kiedy Katja przestała słyszeć René na jeziorze, pomyślała, że przy takim księżycu brzeg wygląda jak każdy inny. Wszystkie są takie same. Nieprzenikniona czerń gęsto rosnących świerków, gęstych lasów świerkowych, która blednie ku wierzchołkom, otacza jezioro ciągnące się kilometrami we wszystkie strony.
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
W lasach ludzkiego serca to sześćdziesiąta trzecia książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Edouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Edouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland