Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

W zakątku cmentarza czyli koniec wieczności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W zakątku cmentarza czyli koniec wieczności - ebook

Kolejna niezwykła książka niezwykłej Autorki. Magdalena Kawka sięgnęła po temat, można powiedzieć, ryzykowny. Życie po życiu, ale bardziej dosłownie.

Czy zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje na cmentarzu, gdy za ostatnim odwiedzającym zamyka się brama? Jakie emocje, namiętności i obawy kłębią się między nagrobkami?

Czy wiecie ile samozaparcia potrzebuje Artystka, by zdobyć choćby lichą pomadkę, która podreperuje jej nadwątloną śmiercią urodę?

A Poeta? Ileż, biedak, musi przerzucić rozmokłych kartonów po zniczach, zanim znajdzie jeden, na którym da się coś zapisać…

Po drugiej stronie życia zwykłe, codzienne czynności zyskują inny wymiar i stwarzają niewyobrażalne trudności. Zwłaszcza, gdy człowiek nieustannie obawia się świateł znad łąki oraz tajemniczej Kobiety z Klasą, o której krążą potworne historie. I gdy najbardziej ze wszystkiego boi się utraty wieczności.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7075-7
Rozmiar pliku: 873 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Szybko zapadał zmierzch. Słońce zakończyło swą codzienną wędrówkę za horyzont, przestało użyczać blasku placom i ulicom i z ulgą schowało się za zalesiony pagórek, pogrążając miasto w krótkotrwałym cieniu. Zazwyczaj o tej porze następowała chwila na głębszy oddech, nim znów rozbłysną pomarańczowe latarnie, a mrok, forpoczta ciemności, już zacierający ręce, będzie zmuszony wycofać się między drzewa.

– O Boże, czy ja nie spóźnię się na ten samolot do Krakowa?! Ale czy na pewno się nie spóźnię?! – Młoda kobieta w eleganckiej czarnej sukni nerwowo przestępowała z nogi na nogę. – Bo ja muszę lecieć akurat tym, dzieci na mnie czekają. Czy mógłby pan rzucić okiem? – desperacko podsunęła bilet mężczyźnie z fantazyjnie zaczesaną pożyczką.

– Od rzucania okiem lepszy jest Pan Poeta – zaśmiał się rubasznie mężczyzna, bezceremonialnie trącając łokciem swego smutnego towarzysza.

Poeta, wysoki, złamany smutkiem młodzieniec o spojrzeniu zdołowanego basseta, od stóp do głów spowity był w głęboką czerń. Nieogolone, zapadnięte policzki zdradzały lenistwo, w najlepszym razie rezygnację; w oczach malowała się chmurna zaduma. Gdyby beznadzieja miała postać – niewątpliwie tak by wyglądała.

Szyję miał obwiązaną białym szalikiem, który biały przestał być dawno temu. Szare końce smętnie zwisały na plecach. Brakowało jedynie czarnego kapelusza z szerokim rondem, skrywającego w cieniu rozwiewne źrenice; wówczas dekadencki obraz byłby dopełniony.

– Poza tym, jeśli jest pani tutaj, to już raczej nie ma mowy o spóźnieniu… – zarechotał mężczyzna z pożyczką.

– Panie Maryś! – odezwał się z wyrzutem Poeta. – Trochę delikatności. Widzi pan, że kobieta zdenerwowana… Niech pani, z łaski swojej, spocznie i niczym się nie martwi – zwrócił się uprzejmie do nerwowej pasażerki.

– Spocznie, a to dobre! – zarechotał znowu Maryś i złapał się za pokaźny brzuch, z rozmiarów wnioskując, wyhodowany na regularnej piwnej pożywce. Rechotałby dalej, nie zwracając uwagi ani na kobietę, ani tym bardziej na swego towarzysza, gdyby nagle z oddali nie dobiegło go wołanie.

– Panie Marysiu, panie Marysiu! Jest pan tam?

Jak spod ziemi wyrosła nagle niewysoka, czarnowłosa niewiasta w zwiewnych szatkach. Na głowie miała błękitny kapelusz z dużym rondem, spod którego jak peleryna spływały gęste, długie włosy, miękkimi falami układając się na plecach. Woalka w takim samym kolorze przysłaniała twarz.

Trudno było odgadnąć krój sukni czarnowłosej piękności. Zwoje muślinów, tiulowych szali i koronek otulały ją, fruwając wokół bioder. Żyły własnym życiem, co było nader cenną kategorią w tym przytulnym, lecz specyficznym miejscu. Sprawiały, że kiedy się poruszała, wyglądała, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Jak delikatny obłoczek, połyskujący wszystkimi odcieniami błękitu… Jedynie wprawne oko mogłoby dostrzec niewielkie zabrudzenia w dole sukni, małą plamę na gorsie oraz ślady po rozpruciu przy szwie rękawa, nieudolnie zacerowane granatową nicią. Kiedy uniosła woalkę, w czarnych oczach odmalowała się troska, za to policzki płonęły ceglastym pomarańczem, zupełnie niepasującym do jej chłodnego typu urody.

– Tu pan jest, panie Marysiu! – ucieszyła się na widok mężczyzny. – Nie mogłam spać cały dzień – poskarżyła się płaczliwie – coś mnie uwierało w plecy. Może pan do mnie zajrzeć? Deska jakaś się wypaczyła. To już tyle trwa, więcej tego nie zniosę – zaszlochała. – Panie Marysiu, bardzo proszę, niech pan idzie!

Przybycie kobiety nie wywołało entuzjazmu, a już z pewnością nie w mężczyźnie z fantazyjną pożyczką, a jednak z rezygnacją dźwignął się ze swojego miejsca i powlókł za nią.

– Kurwa, nie jestem żadna Marysia – mruknął pod nosem i już go nie było.

Poeta popatrzył za nimi bez żalu. Nie zauważył, że na widok kobiety w kapeluszu twarz niedoszłej pasażerki zrobiła się nagle kredowobiała, jakby w jednej sekundzie odpłynęła z niej cała krew. Kobieta złapała się za gardło, nie spuszczając wzroku z kierunku, w którym przed chwilą zniknęli.

– To… to… była… to… – bełkotała, nie mogąc wydusić słowa.

– Poznała ją pani! – ucieszył się Poeta. – Tak… – rozmarzył się, nie patrząc na nią. – Artystka, wielka sława. Talent, i w dodatku doceniony – dodał z goryczą. – Owszem, zasługuje, nie powiem, ale czyż sztuka ma tylko jeden wymiar?

Odwrócił się i wreszcie spojrzał na pasażerkę.

– Co pani? – zdziwił się, bo kobieta w dalszym ciągu trzymała się za gardło, jakby nie mogąc złapać tchu.

– Ona… ona… ja ją znam… ona…

– Co ona? – zniecierpliwił się, nie mogąc doczekać dalszego ciągu. – Wszyscy ją znają, mówię przecież, że światowej sławy.

– Ale ona… – jęknęła pasażerka i to chwilowo były jej ostatnie słowa. Zemdlona osunęła się na ziemię.

Poeta westchnął, ale nie ruszył się z miejsca.

– No i co z tego, że ona – wydął blade wargi. – Bywają gorsze nieszczęścia, na przykład taka zgaga. Niby nic, a piecze. Albo wypadające oko – dodał, wpychając sobie gałkę z powrotem w oczodół.

Kolejny dzień nie przyniósł widocznej zmiany. Ciało pasażerki nadal leżało w rogu, pod murem, na szczęście niewidoczne z głównej alei. Natknęła się na nie Artystka, kiedy jak zwykle przechadzała się wąskimi alejkami w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza.

– Panie Marysiu, panie Marysiu! – wydarła się piskliwie, jakby obdzierali ją ze skóry. – Panie Marysiu! Tu ktoś leży!

– O święta godzino, znowu ta histeryczka – westchnął ktoś z boku i czym prędzej się oddalił.

– Trzymaj mnie pan! – mruknął Maryś do Poety. – Jak ona jeszcze raz nazwie mnie Marysią, nie ręczę za siebie!

Poeta poklepał go po ramieniu.

– Spokojnie, panie Maryś, to w końcu Artystka.

– Ale ile razy mam jej powtarzać, że jestem Maryś, kurwa, nie Marysia!

Poeta podrapał się po głowie.

– Ona w zasadzie wcale nie mówi: Marysia. Ona tak w wołaczu się zwraca.

– To niech się, kurwa, zwraca w mianowniku, ja się nie obrażę.

Artystka nerwowo miotała się wokół leżącego ciała.

– O Boże, ona chyba nie żyje!

– Ale odkrycie… – mruknął Maryś.

– Ona ma myśli, że jakoś dziwnie nie żyje – sprostował Poeta, silnie akcentując słowo „dziwnie”.

– O Boże, zróbmy coś, skąd ona jest, od tamtych?

– Możliwe, całkiem świeża. Z tym że ja bym nie używał takiego nieprecyzyjnego określenia. To nie jest niedoszła pasażerka, wręcz przeciwnie… To tamten samolot, co to wiecie…

– Panie Marysiu, panu znowu się na żarty zbiera! – ofuknęła go Artystka. – Ta biedaczka nie może tu leżeć w nieskończoność, zróbcie coś! – zażądała tonem osoby przyzwyczajonej, że wszystkie jej życzenia są natychmiast spełniane.

– Cicho, ktoś idzie! Krzaki szeleszczą. – Poeta znieruchomiał.

Wydawało się to dość nieprawdopodobne. O pierwszej w nocy na cmentarz raczej nikt nie zaglądał. Zdarzyło się kilka razy, że miejscowe pijaczki urządziły sobie libację, ale zazdrosny Maryś tak im pogonił kota, że jeden prawie zemdlał, a drugi został abstynentem, o czym Maryś nie miał zielonego pojęcia. (Gdyby wiedział, wyrzuty sumienia nie dałyby mu zasnąć spokojnie.)

– Cicho! – powtórzył Poeta zupełnie niepotrzebnie, gdyż pozostała dwójka zastygła w bezruchu (nie licząc leżącej pod płotem pasażerki, która z oczywistych względów pozostała nieruchoma).

Znajdowali się w najstarszej i najrzadziej odwiedzanej części cmentarza, przez co najspokojniejszej. Nagrobki były tu nieco nadgryzione zębem czasu i porosłe szarozielonym mchem, ale za to zabytkowe i najokazalsze. I miejsca było jakby więcej. Kamienne lwy sąsiadowały z wyniosłymi aniołami opartymi nonszalancko o grobowce, popiersia kobiet i mężczyzn patrzyły w dal nieprzeniknionym wzrokiem, a ilość kolumienek, rzeźb, płaskorzeźb, edykułów i ozdobnych murków wbijała przechodnia w ziemię, co być może w takim miejscu nie było posunięciem zbyt zręcznym. Jedynie stąd widać było znajdujące się za murem fragmenty ruin Starego Zamku.

– To ja – szepnął niewysoki mężczyzna, wynurzając się z mroku i trwożliwie rozglądając na boki.

– Trendy Romek! – ucieszył się Maryś. – A już myślałem, że to znowu te moczymordy. Tym razem bym nie odpuścił.

– Panie Romku, pan tutaj? Znowu będzie pan miał na pieńku z Górnikiem – zaniepokoił się Poeta.

– Co tam Górnik – obruszył się Trendy Romek. – Wieści mam takie, że z krzeseł pospadacie. O, a ta co tu robi? – dostrzegł pasażerkę spod płotu. W jego głosie nie było jednak zdziwienia.

– Pan ją zna? – ucieszyła się Artystka.

– Kilka dni temu się pokazała, ale zdaje się nikt jej nie powiedział…

– Wiedziałem, że jest od was, świeżutka taka. Zabieracie ją?

Trendy Romek podrapał się po głowie.

– Może i dobrze się składa, pójdę i powiem, żeby ją wzięli, a wy zawołajcie wszystkich. To naprawdę ważna sprawa – oświadczył z powagą, obrócił się na pięcie i tyle go widzieli.

– Dlaczego powiedział pan do niego: trendy? – zaciekawiła się Artystka, tracąc chwilowo zainteresowanie pasażerką. Przebywała w tej ekscentrycznej społeczności najkrócej z obecnych i nie wszystkie osobliwości cmentarza były jej znane. – Nie zauważyłam, żeby był szczególnie oryginalnie ubrany… Zwykły garnitur i to nie najlepszej jakości, chyba bistor… Fryzura też jakaś taka przeciętna. – Artystka znała się na rzeczy.

– Jego gęby kostropatej pani nie widziała czy co? Trędowaty taki, że nietrudno zgadnąć skąd przezwisko – roześmiał się Maryś.

Nie zdążył wyjaśnić niczego więcej, gdyż od strony nowego cmentarza nadciągnął osobliwy pochód. Prowadził go wysoki, barczysty mężczyzna o wyjątkowo nieprzyjemnym wyrazie twarzy i obszarpanym ubraniu, co rzucało się w oczy, zważywszy, że pozostali mieszkańcy na ogół byli ubrani przyzwoicie. Niektóre garnitury, garsonki i sukienki miały nieco staroświecki i niemodny krój, ale widać było, że właściciele dbają o nie, jak mogą.

Za mężczyzną kroczyli trzej młodzieńcy w skórzanych kurtkach, ubrani jak motocykliści. Trzymali się za ręce. Gest ten w innych okolicznościach mógłby wzbudzać zdziwienie, może nawet zażenowanie, jednak tutaj był jak najbardziej uzasadniony. Środkowy motocyklista nie miał bowiem głowy. Miejsce, gdzie można by się jej spodziewać, ziało przejmującą pustką.

Kondukt zamykał Trendy Romek.

– Gdzie ona jest?! – ryknął obszarpany, nawet się nie przywitawszy. Obrzucił niechętnym spojrzeniem Artystkę i splunął pod nogi Poecie.

– Trochę kultury – odezwał się oburzony Poeta. – Kobiety tu są.

– Jedną widzę, tamta nieświeża się nie liczy.

– Ależ ona jest całkiem świeża – zaprotestowała Artystka, nachylając się nad pasażerką.

– Nie ją miałem na myśli – huknął mężczyzna.

Artystka teatralnym gestem złapała się za głowę.

– No, no, ty się, Górnik, licz ze słowami. – W Marysiu odezwało się poczucie cmentarnej solidarności. – Nie jesteś u siebie. Zabieraj tych swoich wybrakowanych i jazda stad, pókim dobry! Niech przyjdą, jak głowę znajdzie – zarechotał.

Zabarwione niepokojącą czerwienią białka Górnika złowrogo błysnęły w świetle księżyca. Poeta instynktownie się cofnął, za nic mając solidarność, która Marysiowi kazała stanąć w obronie Artystki. Górnik sapnął chrapliwie, rozstawił szeroko nogi jak byk gotujący się do ataku i zaryczał.

– A w ucho chcesz?!

– Panowie, panowie, tylko bez nerw – włączył się odważnie Trendy Romek. – Mamy ważniejsze sprawy. Panie Górniku, przecież pan wie, że to nasza wspólna troska. Jak przegramy, to wszyscy razem, nie będzie lepszych i gorszych. A ty, Maryś, choć raz wykazałbyś odrobinę powagi – zwrócił się do rechoczącego Mariana. – Ja mam propozycję, jeśli wolno oczywiście – spojrzał wymownie na Górnika, który po wcześniejszym wystąpieniu odpoczywał oparty o nagrobek. – Zabierzemy teraz ciało, a za godzinę spotkamy się w ruinach. Zbierzcie kogo się da, to naprawdę poważna sprawa – zakończył i skinął na motocyklistów, którzy natychmiast rzucili się do płotu. Ściślej rzecz ujmując, dwóch się rzuciło, bo trzeci rzucił się w przeciwnym kierunku i wylądował w pokrzywach. Po krótkich przepychankach i szamotaninie udało im się w końcu podnieść pasażerkę i ulokować ją na szerokiej desce, którą przezornie przynieśli ze sobą.

Kiedy byli gotowi do odmarszu, Górnik oderwał się od nagrobka, wypluł trawkę, którą właśnie przeżuwał, i nie zaszczycając nikogo ani jednym spojrzeniem, dał sygnał do odwrotu. Na odchodnym rzucił:

– Tylko dlatego, że ja WIEM, co to za sprawa, tym razem ci daruję.– Ten to cierpi na przerost ego – pokręcił głową Poeta, mając na myśli Górnika. – Myślałby kto, że artysta jakiś – dodał po chwili – I właściwie dlaczego on tak pana nie lubi, panie Maryś?

Marian siedział rozparty na starej, zdezelowanej ławce i wzdychał, gładząc się po brzuchu.

– A co mnie, kurwa, obchodzą jego stany. Ja bym się zmartwił, jakby on zapałał do mnie sympatią, a w ogóle, stare dzieje. Może kiedyś panu opowiem. Szlag by to! – trzepnął się ze złością w kolano. – Tak mnie suszy, mój złoty, tak mnie suszy, a moja stara tylko badyle przynosi i ognisko mi na grobie rozpala. Żeby ona za życia mojego taka dobra była… A jakby tak flaszeczkę małą, malutką… Wiesz pan, te Cygany to niegłupi naród jest. Oni podobno w Zaduszki żarcie i picie na groby przynoszą… Czemu ja, do ciężkiej pelargonii, nie jestem Cyganem! – wyrzucił z siebie z rozpaczą.

– Starsza Bliźniaczka mówiła, że to chodzi podobno o grób czy coś takiego…

Maryś się obruszył.

– A słuchaj pan tej starej bździągwy, to zobaczysz, jak na tym wyjdziesz!

– Ale Młodsza też mówiła…

– Druga mądra do kompletu. To ja już wolę Artystkę, chociaż histeryczka i w proboszczu się kocha.

Jak na zawołanie, z bocznej alejki wyszła Artystka, prowadząc się pod rękę z Młodszą Bliźniaczką ubraną w jasną sukienkę, w wianku z przywiędłych kwiatów na głowie.

– Panowie! – zawołała Artystka z oburzeniem. – Już wszyscy poszli! Idziemy, idziemy! – wykonała gest, jakby kury zaganiała.

– Nie chce mi się – burknął Maryś. – Chory jestem.

– Ależ panie Marysiu – zaświergotała, nie zwracając uwagi na jego minę. – Niech pan weźmie przykład ze mnie. Obraził mnie, a mimo to idę. Dlaczego? Bo mam poczucie wspólnoty, bo nie myślę tylko o sobie – powiedziała patetycznie i dodała normalnym głosem: – I nie chcę, żeby ich było więcej. I tak mówią, że nosa zadzieramy…

Do niedawna animozje między mieszkańcami starej i nowej części cmentarza były na porządku dziennym czy, zważywszy porę ich aktywności, raczej nocnym (w dzień większość nie wystawiała nosów ze swoich kwater, z wyjątkiem Artystki, która kradła utensylia do makijażu z torebek wdów i osieroconych kochanek). Ci ze starej, zabytkowej części, ukrytej za siódmą gęstwiną, uważali się za elitę, która wie, co to honor i żyje (nieżyje) według zasad niemających żadnej wartości dla plebsu i społecznych kundli, jak nazywali lokatorów nowej.

Problem pojawił się, kiedy wyszło na jaw, że kilkoro mieszkańców nowego cmentarza przejawia takie same upodobania. Kilka osób ze starej części spotkało na nowej swoich przyjaciół, ktoś odnalazł żonę, ktoś kompana od kieliszka i stare podziały zaczęły odchodzić w niepamięć, ustępując miejsca komitywie. Wspólny los był o wiele bardziej wiążący, niż chcieliby przyznać. Do tego okazało się, że w starej części jest zbyt dużo miejsca jak na tak niewielką ilość grobów i w związku z tym kilku nowo przyjętych wylądowało właśnie tu, ostatecznie burząc dawny porządek.

Jeszcze tylko małe grupki po obu stronach, pamiętające dawne podziały, pozostawały im wierne, szczycąc się, że pielęgnują minione wartości, w istocie kultywując własne frustracje i tępiąc się wzajemnie.

– Nie mogę znieść tego przeklętego Górnika – ciągnęła Artystka, popychając przed sobą Poetę i Marysia – ale dawno nie widziałam Romka tak zaniepokojonego. A ty co myślisz? – zwróciła się do dziewczyny w wianku. – Bo mi tu pachnie grubszą aferą. Romek nie z tych, co raban podnoszą bez powodu, nie uważasz? Jak myślisz, o co tu może chodzić? A może znowu poszła plotka, że proboszcza mają przenieść – zaniepokoiła się. – Myślisz, że to prawdopodobne? Dlaczego nic nie mówisz? – zdziwiła się w końcu.

– A co mam mówić, do cholery, jak ty cały czas gadasz i gadasz! – zdenerwowała się Młodsza Bliźniaczka. – W domu ciągle skrzeczy ta starucha, a teraz jeszcze ty – powiedziała z wyrzutem. – Myślałam, że się rozerwę trochę…

– Ależ to twoja siostra, nie możesz tak o niej mówić – obłudnie uśmiechnęła się Artystka, która z całego serca nie znosiła Starszej Bliźniaczki.

Starszej Bliźniaczki nikt nie lubił. Ona sama za sobą nie przepadała. Była osiemdziesięciodwuletnią zgryźliwą i złośliwą staruchą, która nie mogła darować siostrze, że umarła w wieku dwudziestu dwóch lat i w związku z tym na zawsze zachowała młodość, która u niej samej przeminęła jak sen złoty. Twierdziła, że to najbardziej niesprawiedliwa rzecz i największy ewenement na świecie: być starszą bliźniaczką. Że to wbrew naturze, logice i zdrowemu rozsądkowi.

Młodsza początkowo znosiła to z pokorą i nawet pewnym poczuciem winy, ale pewnego razu nie wytrzymała i kiedy Starsza udała się na spoczynek, ukradła jej sztuczną szczękę, bez której tamta sepleniła tak straszliwie, że nikt nie mógł jej zrozumieć, natomiast wszyscy się z niej śmiali. Przez jakiś czas był spokój. Starsza z oczywistych powodów nie miała szans na nową protezę, więc zaczęła odsuwać się od innych mieszkańców, nie mogąc znieść kpin i prześmiechów. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy zabrakło jadu i złośliwości sączących się jak ropa z zakażonej rany, bez ustanku, wieczór w wieczór, noc w noc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: