Wiedźmy na wakacjach - ebook
Wiedźmy na wakacjach - ebook
Personel Agencji Literackiej TERCET ma dość upału i gastronomicznej działalności Manueli. Majka postanawia zabrać wiedźmy na tygodniowe wakacje. Warszawski zgiełk mają zamienić na wypoczynek pośród urokliwych plenerów Podlasia z dala od ludzi i kłopotów. Nieoczekiwani goście niweczą te plany, a dodatkowe atrakcje zapewniają dwie nieboszczki, jeden literacki niedobitek, czający się w ciemnościach intruz, obfitujące w niespodzianki noce oraz czworonożne bachory, czyli Muza i Czort. Zamiast wypoczywać, wiedźmy zostają zmuszone do obrony swojej wakacyjnej siedziby. Czy jedynemu sekretarkowi na świecie uda się odkryć, komu zawdzięczają te niezapomniane wakacje?
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-76-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Owszem, wdzięczna była bezgranicznie za pomoc, jaką otrzymała od zupełnie obcych jej osób, ale zamierzała jak najszybciej stanąć na nogi zawodowo i finansowo, a potem wznieść wokół siebie mury, które skutecznie powstrzymają wszelkie zewnętrzne paskudztwa. Dlatego – za namową Majki – postanowiła cały zaległy urlop wykorzystać na zgromadzenie jak największej ilości gotówki. Szefowa Agencji Literackiej TERCET miała nieograniczony dostęp do warszawskich salonów. Natychmiast wytypowała potencjalną ofiarę, która miała ułatwić genialnej kucharce start. Kazała Manueli upiec dziesięć muffinek z figowym nadzieniem i zapakować je w eleganckie pudełko. W międzyczasie Ida zaprojektowała na komputerze logo Słodkiej Kuchni Manueli, umieściła je na stworzonym przez siebie bileciku, po czym wydrukowała. Bilecik został na wszelki wypadek wzmocniony kartonem, Majka osobiście wypisała na nim życzenia dla jubilatki, wetknęła do pudełka i wysłała przez kuriera do adresatki. Babeczki jako prezent urodzinowy zrobiły furorę, a kiedy Majka – odbierając od znajomej telefoniczne wyrazy wdzięczności za pamięć – niby przypadkiem napomknęła, że ledwo jej się udało uprosić mistrzynię wypieków o realizację specjalnego zamówienia, rzetelnie upolowana rybka wisiała już na haczyku. Szefowa TERCETU, po długich błaganiach, niechętnie i z oporem zgodziła się podać kontakt do Manueli, uprzedzając lojalnie, że genialna cukierniczka jest droga i chimeryczna. To wystarczyło. Lawina ruszyła.
Panna Gmurek, zdopingowana przez kibicujące jej wiedźmy i sekretarka, błyskawicznie pozałatwiała formalności wymagające zarejestrowania jednoosobowej firmy (tu jej się przydała legitymacja prasowa), po czym rzuciła się w wir pracy, bo zamówienia płynęły strumieniem. Zaporowe ceny, do których ustalenia zmusiła ją dobrze znająca ten snobistyczny światek Majka, działały na klientów jak magnes. Manuela miała duże szanse na szybką realizację swojego największego marzenia.Powietrze parzyło. Dwie kobiety objuczone eleganckimi torbami z logo znanego butiku ostatkiem sił dobrnęły do najbliższej kawiarni i z ulgą weszły do klimatyzowanego wnętrza. Bez słowa opadły na krzesła przy pierwszym wolnym stoliku, rzuciły na posadzkę torby z zakupami i tępo zapatrzyły się w okno przed sobą.
Za szybą trwał sierpniowy żar. Trotuary, po których niemrawo przemieszczali się nieliczni przechodnie, tonęły w ostrym słońcu, albowiem włodarze stolicy z uporem maniaka przekształcali miasto w betonowego molocha. Upał jednak najwyraźniej absolutnie nie przeszkadzał ruchliwej gromadce japońskich turystów, którzy aparatami i kamerami pracowicie dokumentowali swój pobyt w Warszawie.
Z kamienicy naprzeciwko wyszedł zadbany, elegancko ubrany mężczyzna. Rozejrzał się na wszystkie strony, niecierpliwie przepchnął przez grupkę zaaferowanych turystów i pośpiesznym krokiem ruszył w stronę Rynku Nowego Miasta.
Obie kobiety odruchowo powiodły za nim wzrokiem i westchnęły.
– Co podać? – Przy stoliku pojawiła się zmęczona kelnerka.
– Dwa razy zimną wodę z lodem i dwie granity cytrynowe – zdecydowała rudowłosa, a kiedy dziewczyna odeszła, spojrzała na przyjaciółkę porozumiewawczo. – Widziałaś tego faceta? Całkiem, całkiem. Tylko chyba niezmotoryzowany. Nie wiem, czy byś takiego chciała. Wyglądał na jakąś czterdziestkę. W tym wieku już powinien mieć podstawowy posag.
– I pewnie ma. – Platynowa blondynka wzruszyła ramionami. – Na Starówce jest zakaz ruchu. Mogłabyś wreszcie zapamiętać, Dorota. I przestań bawić się w swatkę. – Dyskretnie zsunęła z obolałych stóp klapki na wysokim obcasie i ostrożnie poruszyła palcami. – Wiesz, co? Zamówimy taksówkę. Nóg nie czuję. Gdyby nie to, że chciałam zrobić wrażenie w tym butiku, założyłabym coś wygodniejszego.
– Bałaś się, że cię potraktują jak Julię Roberts w „Pretty woman”? – Dorota zachichotała. – Lenka, awansowałaś na pisarkę. Już nie jesteś zwykłą blogerką. Recenzje masz takie, że daj, Boże, każdemu! No i dzięki pierwszym w życiu tantiemom mogłaś zrobić niezłe zakupy. – Machnęła wypielęgnowaną dłonią ku torbom wsuniętym pod stolik.
– O czym ty do mnie mówisz, kobieto? – Lena Łańska upiła łyk wody i zniżyła głos. – Masz na koncie trzy książki. Naprawdę płacą ci krocie? Recenzje są dobre, bo mam kupę znajomych w blogosferze. Swój swojego nie kopie. Ale przydałaby mi się porządna promocja... Wiesz, dlaczego mogłam sobie pozwolić na taki shopping? Bo bloga rozbujałam. Wejść mam tyle, że płacą mi za patronaty, za blurby... Ziarnko do ziarnka...
– Promocja? – Dorota Drążek, autorka romansów z dużym ładunkiem erotyki, zmarszczyła w zamyśleniu elegancko wydepilowane brwi. Problemy finansowe były jej obce, ponieważ, uznawszy, że małżonek nie dba o nią finansowo, postarała się o dobrego prawnika i wydusiła ze swojej byłej połowy, ile się dało. A dało się sporo. Teraz mściła się za przeżytą traumę, pisząc romanse, w których bohaterki rozkochiwały w sobie egocentrycznych samców, po czym ich porzucały. Czytelniczki piały z zachwytu, a wydawca liczył kasę. Ona też, choć była zdania, że powinna mieć do liczenia więcej. – Promocja? – powtórzyła i kiwnęła głową. – Też o tym myślałam. Nawet już research zrobiłam na ten temat. Słyszałaś o TERCECIE?
– TERCET, czyli wiedźmy, tak? – Lena wzdrygnęła się wyraźnie. – No, nie wiem...
– Ale ja wiem! – przerwała jej podekscytowana Dorota. – Rozmawiałam z autorami, którzy korzystają z ich usług. Owszem, te cholery biorą swój procent, ale autorom i tak się to opłaca. Mają indywidualne umowy dostosowane do swoich możliwości finansowych, a agencja negocjuje dla nich jak najlepsze warunki... Oj, Lenka, nie składałybyśmy ślubów wieczystych, tylko pozwoliły sobie na romansik. A jak już złapiemy wiatr w żagle, zakończymy związek i po zawodach.
– Ale one wredne są podobno – wyszeptała Lena, pochylając się ku przyjaciółce.
– Ale podobno pracuje dla nich nieprzyzwoicie przystojny facet – odszepnęła Dorota i mrugnęła porozumiewawczo. – Ostrzegam, że zarzucę sieci. Będziesz musiała się postarać, żeby go złapać. – Spojrzała na zegarek i wyprostowała się gwałtownie. – No, kochana, czas mi się kończy. Mam dziś wizytę u kosmetyczki. Wciągamy, co nasze i spadamy...W biurze Agencji Literackiej TERCET panowała nietypowa dla tej firmy cisza, którą zakłócał jedynie szum czterech potężnych wentylatorów ustawionych w rogach pokoju. Okna zasłonięte roletami odcinały dostęp ostremu słońcu, ale nawet pootwierane szeroko, w nadziei na przeciąg, drzwi nie przynosiły ulgi. Nie przynosiły jej też ustawione na najwyższe obroty wentylatory.
Piotr Chmura, jedyny sekretarek na świecie, co kilkanaście minut kursował do łazienki, po raz kolejny zlewał zimną wodą ręcznik i zarzucał go sobie na kark, nie przejmując się ściekającymi kroplami. Wracał do sekretariatu, siadał przed szalejącym wentylatorem i marzył o wycieczce na najbliższy lodowiec.
Przy drugim wentylatorze, na macie chłodzącej leżała jak kłoda umęczona krótkim spacerem Muza, pojękując od czasu do czasu rzewnie.
W pokoju obok siedziały cztery wiedźmy, wlewając w siebie hektolitry rozmaitych płynów i usiłując pracować.
W kuchni, nie zważając na upał, miotała się Manuela, piekąc kolejne partie muffinek. Tym razem klientka zażyczyła sobie babeczek z musem waniliowym.
Nachalny aromat wanilii snuł się po wszystkich pomieszczeniach, wwiercał w nosy, właził do w każdy zakamarek. Nagle nie było już tlenu. Była tylko rozgrzana wanilia.
To nie mogło się dobrze skończyć.
Siedząca przy drzwiach Anka poderwała gwałtownie głowę znad komputera i w jej oczach błysnęło szaleństwo.
– Korniszony! – stwierdziła stanowczo i grzmotnęła o blat biurka drewnianą linijką, budząc tym współpracownice z waniliowego letargu. – Wieelki słój korniszonów! Z najostrzejszą papryką świata!
W oczach Gośki zamigotało rozmarzenie.
– Beczka kiszonej kapusty – powiedziała rozwlekle. – Może być nawet taka uklepana nogami. Siedzę w uczciwej drewnianej beczce i rąbię cholernie kwaśną kapustę... Zimną... Kwas mi cieknie po brodzie...
– Śledzie! – dołożyła Majka i rzuciła redaktor Knypek ostrzegawcze spojrzenie, ale ta nawet się nie skrzywiła, zajęta własną wizją. – Wszystko jedno z czym! Cały stół zastawiony śledziami!
– Ogórki kiszone z beczki świeżo wyciągniętej ze stawu. – Ida prawie się oblizała. – I zimny, pachnący kwas... Czy ja jestem wredna? – ściszyła głos. – Ona... Manuela nie wyłazi z kuchni, gorąco tam jak w tropikach, Piotrowi się już nawet gadać nie chce... Dlaczego nie może być, jak dawniej? Mnie się już nawet do pracy nie chce przychodzić... Naprawdę życzę Manueli, żeby jej się wreszcie już poukładało, ale... No... Kurczę, mam ochotę komuś przywalić!
– My też – oświadczyły jednym głosem Gośka i Anka.
Majka przeleciała wzrokiem po współtowarzyszkach biurowej niedoli i doceniła wagę komunikatu. Nie mogła wyrzucić nieszczęsnej Manueli na bruk zwłaszcza, że ta robiła wszystko, by jak najszybciej się wyprowadzić. Ale nie mogła też zlekceważyć sygnałów płynących od pozostałych wiedźm. Sygnałów, które wyraźnie mówiły, że lada chwila zawór bezpieczeństwa może puścić. No i sama miała dosyć tych cholernych słodkości. I zapachowo i konsumpcyjnie. Potarła teraz czoło, próbując zmusić przegrzany umysł do działania i nagle doznała olśnienia.
– Wiem! – oznajmiła z błyskiem w oku. – Zrobimy sobie przymusowe wakacje!
– Ja nie chcę do spa! – zaprotestowała od razu Gośka. – Tam grzeje. Przyzwyczaiłam się do swoich zmarszczek i one do mnie też. Nie zrobię im takiego świństwa... Chyba, że na krioterapię, to chętnie. W ramach ochłody.
– Do żadnego spa, zarazo. – Majka niecierpliwie machnęła ręką, jakby odganiała muchę. – Mam chatę na Podlasiu. Dużą. Wszystkie się zmieścimy i jeszcze będzie miejsce dla niespodziewanych gości. To parterowy dom, bo tam innych nie ma, ale strych przerobiłam na pokoje... Zabieram was do Babinek!
– Nie chcę żadnych babinek! – zbuntowała się Anka. – Muszę znosić was i wystarczy. Towarzystwo staruszek to za dużo na moją wytrzymałość.
– Babinki to osada, moja biedna, przegrzana Anusiu. – Majka przewróciła oczami. – Cztery chałupy na krzyż, szczera pustka, piękne okoliczności przyrody i błogi spokój. Pojedziemy na tydzień. Może tyle wystarczy, żeby Manuela się dofinansowała na to swoje upatrzone mieszkanie do wynajęcia.
– Kuchnia tam jest? – zainteresowała się zachłannie Gośka.
– To nie jest szkoła przetrwania, tylko normalny dom – poinformowała ją sucho przyjaciółka. – Jest duża kuchnia wyposażona tak, że oko ci zbieleje. Jest ogród i świeże jarzynki. I sad śliwkowy. I las pełen wszelkiego dobra, a na pewno grzybów. Do tego blisko Bug i łąki.
– Studnia? – badała coraz bardziej zainteresowana Gośka.
– Woda jest doprowadzona! Wychodka za chałupą też nie ma! Jak zobaczysz pokój kąpielowy...
– ...zbieleje mi oko – dokończyła Gośka radośnie i zatarła ręce. – Jadę! Będę siedzieć w kuchni i olewać resztę świata!
– Piotr też pojedzie z nami? – zapytała Ida.
– Pojedziemy na dwa samochody, bo muszę zabrać Czorta i Muzę. – Majka pokręciła głową. – Gośka się wciśnie ze mną i zwierzakami, a sekretarek weźmie ciebie i Ankę, ale będzie musiał wrócić i dopilnować interesu. Ktoś musi odbierać przesyłki. Wyślę go na drugi turnus po naszym powrocie. Odpocznie sobie.
– Zrobię mu zapasy, żeby nam tam z głodu nie padł – obiecała uszczęśliwiona Gośka. – Kiedy jedziemy?
– Jutro – powiedziała stanowczo Majka. – Nie będę ryzykować.Wyjechali później, niż planowali. Najpierw Gośka pyskowała, kiedy okazało się, że fotel obok kierowcy w samochodzie Majki zajął Czort i nie zamierza z niego rezygnować, a z tyłu rozwaliła się Muza.
– Przestań już kłapać – zniecierpliwiła się Majka. – Taki kurdupel, jak ty wszędzie się wciśnie. Muza się posunie. Najwyżej położy ci łeb na kolanach. Przeżyjesz. Wolisz jechać z Czortem na sobie?
Nie wolała. Dwadzieścia kilogramów kota na niskogabarytowym człowieku mogło jednakowoż stworzyć pewien dyskomfort.
Potem Piotr zaczął wydziwiać, kiedy pojawiła się Ida, wlokąc wielką walizkę na kółkach i wypakowaną podręczną torbę podróżną.
– Po coś ty tyle tego nabrała? Na odludziu będziesz robić rewię mody? Chyba, że to książki do recenzji...
– Książki też – sapnęła Ida i spojrzała na niego koso. – Wzięłam tyle, ile trzeba. Skąd wiesz, że pogoda się nie zmieni? Wolę się zabezpieczyć. W końcu nie będę tego osobiście taszczyć, tylko samo pojedzie.
Anka, jak zwykle, dobiła ostatnia, spóźniwszy się jedynie akademicki kwadrans, podała sekretarkowi swój bagaż i od razu ulokowała się z tyłu, uprzedzając, że musi odespać poranne pakowanie. Ida usiadła obok Piotra, Gośka wreszcie umościła się w samochodzie Majki i ruszyli.
Kiedy wyjechali za miasto, Majka natychmiast przyśpieszyła, a Gośka, która wcześniej usiłowała dogadać się z rozpychającą się Muzą, uspokoiła się nagle i zaczęła z uwagą obserwować mijane okolice. Czort, wielki pręgowany kocur, siedział z przodu jak przymurowany i z fascynacją gapił się w okno. W tle sączyła się muzyka Vivaldiego, na zewnątrz szalał upał, a w samochodzie panował przyjemny chłód.
Piotr także włączył klimatyzację, kiedy tylko ruszyli i poczuł, że wreszcie zaczyna dochodzić do siebie. Ponieważ wiedział, że śpiącej Anki nie obudzą nawet trąby jerychońskie, wrzucił na odtwarzacz swoje ulubione rockowe kawałki i w takt muzyki bębnił palcami o kierownicę, kiedy stawali na kolejnych światłach.
– Jak myślisz, kiedy Manuela się wyprowadzi? – zagadnęła Ida i od razu zrobiło jej się głupio z powodu tego pytania.
– Mam nadzieję, że jak najprędzej. – Piotr uśmiechnął się, kiedy rzuciła mu zaskoczone spojrzenie i wzruszył ramionami. – Co się tak dziwisz? Lubię Manuelę, ale i ona, i my wszyscy mamy dosyć tej sytuacji. Myślisz, że nie marzy o tym, żeby jak najszybciej się wynieść? Oglądałem z nią to mieszkanie, które sobie upatrzyła. Nie obchodziło jej nic oprócz kuchni. Chciałem jej nawet pożyczyć kasę na kaucję, ale się zawzięła. Powiedziała, że nigdy więcej nie chce być od nikogo zależna...
– To akurat mogę zrozumieć – mruknęła współczująco Ida. – Ale myślałam... Ona ciągle coś piecze, a ty tak wciągasz słodkie...
– Już nie – przerwał sekretarek. – Ona piecze dla kasy, a ja też już mam chyba przesyt... Wiesz, co bym zjadł? Po nocach mi się śnią pierogi Gośki. Wszystko jedno z czym. Ale ona nie wlezie do kuchni, dopóki Manuela ją zajmuje...
– Szkoda, że nie możesz zostać z nami. Podejrzewam, że Gośka odpracuje tę przymusową abstynencję gastronomiczną. Dojadłbyś wreszcie.
– Nie mów nic Majce, ale spróbuję wyrwać się do tych Babinek na weekend. I tak będę musiał was odebrać w niedzielę. Przyjadę w sobotę i może jeszcze się załapię na Gośczyne żarcie... O, cholera! – Zwolnił gwałtownie. – Co mu się... A, wstaje. Myślałem, że zasłabł, a on pewnie jeszcze wczorajszy...
– Albo już dzisiejszy. – Ida powiodła niechętnym spojrzeniem za starszym mężczyzną, który niemrawo gramolił się na rower, spadłszy z niego chwilę wcześniej.
W samochodzie przed nimi Gośka aż podskoczyła, widząc najpierw pełną niedowierzania minę, a potem nagły upadek rowerzysty.
– No i masz! – stwierdziła ze zgrozą. – Jesteśmy dopiero za Warszawą, a już widać pierwsze efekty podróży. Aż się boję myśleć, co nas czeka na miejscu.
– Wyraj nas czeka – oświadczyła Majka dobitnie. – Jakie efekty? Bo jakiś chłopina zleciał z roweru? Przecież nic mu nie zrobiłam. Ja jestem na szosie, on był na poboczu.
– A widziałaś jego minę? Głowę daję, że zobaczył tego twojego pantera i doznał wstrząsu!
– To nie jest żaden panter, tylko kotek – wycedziła przez zęby Majka, bardzo przeczulona na punkcie swojego ulubieńca. – Panter... Tfu, co ja mówię... Pantera jest czarna, a Czort pręgowany... Tu jest klimatyzacja; jakim cudem upał ci zaszkodził?
– Odczep się... Aż mi go szkoda. – Gośka zrobiła współczującą minę. – Normalnemu promilowi pokazują się białe myszki, a ten miał pecha. Będzie miał traumę do końca życia...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------