Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wieki średnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieki średnie - ebook

Mimi jest zapracowaną do granic możliwości kobietą po trzydziestce. Miota się między prowadzeniem własnego biznesu, dbaniem o dom i dzieci, byciem dobrą żoną, córką i przyjaciółką. Ambicja nie pozwala jej prosić o pomoc. Nie potrafi się przyznać do porażki, ani odpuścić. Pewnego dnia coś w niej pęka... To, co zaczyna się dziać później, to prawdziwa magia, by Mimi mogła urodzić się na nowo... To pełna uwagi podróż w głąb kobiecej duszy. Skrajna w emocjach, poruszająca wiele ważnych tematów książka, skłaniająca do refleksji na wielu płaszczyznach.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 5,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Redakcja

Marta Sikorska

Korekta

Marta Sikorska

Projekt okładki

Marta Sikorska

Składanie i łamanie tekstu

Marta Sikorska

"Po: Martwię? Ja się nie martwię? Dlaczego zaraz... że zaraz się martwię?

Mistrz Oogway: No to jakie masz zmartwienie?

Po: Ahhhh... Wyszedłem dzisiaj na największą lebiegę w dziejach całego Kung Fu! Największą w Chinach! Największą na świecie!

Mistrz Oogway: Możliwe...

Po: A Piątka! O matko, żebyś to widział! Normalnie mnie nienawidzą!

Mistrz Oogway: Normalnie...

Po: Jak Shi Fu miałby niby ze mnie zrobić Smoczego Wojownika? Ohhh... Ja nie mam tak łatwo jak tamci... Nie mam pazurów, skrzydeł, albo jadu... Nawet Modliszka ma te swoje rączki... Ahhh... Chyba sobie odpuszczę i zajmę się gotowaniem klusek...

Mistrz Oogway: Odpuścisz, nie odpuścisz... Kluski, nie kluski... Za bardzo się przejmujesz tym, co było, wiesz? I tym, co będzie też! Jest takie przysłowie: wczoraj to już historia. Jutro to tajemnica, ale dzisiaj to dar losu. A dary są po to, by się nimi cieszyć..."

Kung Fu Panda

WSZĘDZIE I NIGDZIE

Cześć! Jestem MiMi. Wszystko, co przeczytasz na stronach tej książki, zdarzyło się naprawdę albo tylko w mojej głowie. Tylko czy to nie jest to samo?

To oczywiste, że rodzice nie dali mi na imię MiMi. To ksywka. Nadały mi ją moje dzieci, gdy całowałam je na zmianę po policzkach, a one przekrzykiwały się: Jeszcze mi!! Jeszcze mi!!! A potem zostałam Mimi.

Jak to często bywa, nazwy biorą się od skojarzeń z konkretną sytuacją. Ta całuśna jest jak najbardziej miłym wspomnieniem. Choć z drugiej strony, czy nie wiąże się z odrobiną zazdrości? Hmmm. Chyba wolę nie dociekać...

Dla ścisłości jestem po trzydziestce, ale jeszcze przed czterdziestką. Czyli jak to się ładnie ujmuje - w wieku średnim.

Swoją drogą co to za durna nazwa - Wiek Średni? Ja rozumiem, że już nie młódka. Do pani w wieku eleganckim też jeszcze nie startuję. Chodzi mi jedynie o określenie. Zobacz, uczysz się, rozwijasz, kształcisz, walczysz, stawiasz firmy albo robisz awanse. Wychowujesz dzieci, prowadzisz dom. Jesteś w sile wieku. Tak Ci się przynajmniej zdaje. W końcu dość samodzielna, by stać na własnych nogach. W końcu dość silna, by tworzyć swoje... A tu wychodzi, że jesteś średnia...

I w sumie jak spojrzę w przeszłość, to to było średnie. Średnio miałam czas by którąś dziedzinę życia naprawdę zgłębić. Średnio miałam przestrzeń, by się nad czymś dłużej zatrzymać. Miałam wszystko i nic. W każdej dziedzinie sukces i klęskę w jednym momencie. Nigdy wystarczająco dobra dla samej siebie. Wiecznie widząca niedociągnięcia w innym miejscu. Nie stawałam nawet na chwilę, by powiedzieć sobie, że się dobrze spisałam. Nie celebrowałam ani jednej minuty, zawsze z myślą, że to przecież nic wielkiego. Czyli podsumowując ŚREDNIO;

Ponoć ludzie myślą o nas tylko wtedy, gdy zastanawiają się, co my o nich myślimy. Dlatego nie warto przejmować się za bardzo opinią innych. Tyle z teorii... A czemu o tym wspominam? Bo wiem, co ludzie o mnie myślą. Sama taki obraz wykreowałam. Brzmi trochę psychopatycznie, ale tak było.

Myślą mianowicie, że jestem niesamowicie pozytywną osobą, towarzyską i otwartą. Skorą do pomocy. Że szeroki uśmiech jest nieodłącznym elementem mojej twarzy. Że w każdej sytuacji mam gotowe rozwiązanie. Uwielbiam przyjmować gości, a drzwi mojego domu są zawsze otwarte dla strudzonych wędrowców. Doskonale zarządzam czasem i dzięki temu z łatwością łączę wychowywanie dzieci i prowadzenie domu z pracą online i innymi zajęciami. Ble ble ble ble...

A do tego mam czas dla siebie.

Dobrze zapamiętaj powyższy fragment. Bo on jest źródłem całego zamieszania.

To taka gra w awatary. Jak w bajce Emotki. Stoję sobie wśród wielu nieporadnych ufoludków, które mnie otaczają i nie mówię tu o moich dzieciach. Zza ściany mojej facjaty przyglądam się otoczeniu bacznie i dość nieufnie. Tak... Jestem typem, który tak naprawdę prawie niczym się nie jara. Tak w głowie się nie jara, bo zewnętrznie jak najbardziej reaguję adekwatnie do sytuacji i rodzaju otaczających mnie ufoludków. Taka mimikra. Pożyteczna, ale bardzo męcząca umiejętność.

Wiesz, jak bardzo chciałabym się śmiać? Tak mocno i głośno, z głębi brzucha jak moje dzieci. Śmiać się tak z niczego i tak całą sobą. Żeby mnie złapały skurcze policzków. Żeby mi łzy ciekły z oczu. Żebym nie mogła złapać powietrza... Pamiętam, jak to było. Było cudownie... Kiedy się zgubiło?

Zamiast tej bezgranicznej radości na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Jest szeroki, pełen białych ząbków. Obejmuje nawet oczy, w których zapalają się malutkie iskierki. Ale to nie to... W środku ja się nie śmieję. Jestem nieruchoma. Zamrożona.

I cyk focia na IG. I cyk do relacji na FB... Co to myśmy nie robili. O ho ho... Jak to myśmy się świetnie bawili. U la la... A w środku jedna myśl: Noż ku... mać długo się jeszcze będziemy szczerzyć?

Tak oto pokrótce kształtuje się sytuacja na początku tej książki. Troll Popi na zewnątrz, a wewnątrz wytrawny krytyk filmowy. To jak walka o Śródziemie, a granicą jest moja skóra ;)

NA SPEEDZIE

Dzwoni budzik. Jest 06:50. Z wielkim bólem otwieram zaschnięte oczy. To nawet nie to, że jestem już zmęczona, choć jeszcze nie wstałam. Naprawdę bolą minie oczy. Bardzo bolą. Nie jestem w stanie uchylić szparek. Mam wrażenie, że są suche jak pieprz. To dlatego, że wczoraj znowu za dużo siedziałam przed ekranem.

Ale budzik dzwoni, więc wyłączam melodyjkę z Harr'ego Pottera i prawie po omacku idę do łazienki przemyć twarz. Zimna woda trochę pomaga. Mrugam kilka razy, patrząc w lustro. Lubię siebie i swoje odbicie, choć wiem, że mogłoby być lepiej. Dużo lepiej. No ale, właśnie od tego są cele, by przy ich realizacji ulepszać siebie...

Myję szybko zęby, bo nie chcę całować dzieci na dzień dobry, rozsiewając brzydkie zapaszki.

W tym momencie dociera do mnie, że jestem spóźniona. Nie tak dosłownie w tej chwili, ale w wielu miejscach dziś jestem spóźniona. Czas nie naciąga się jak gumka od gaci. Niestety... Przyspieszam mycie zębów, choć to nic nie pomoże. Spóźniona jestem, ale dopiero potem.

Budzę dzieci, a adrenalina i kortyzol już buzują w moim ciele. I spokojne, miłe i pełne miłości wyprawienie dzieci do szkoły szlag właśnie trafił. Choć się na wierzchu bardzo staram, to w środku trafia mnie piorun za piorunem, a Mąż dostaje niezawinionym fochem. Wdech wydech, wdech wydech... Zbieram się w sobie i przepraszam, poziom mojej frustracji rośnie.

Jest 7:45. Dzieci rasowo się gramolą. Szukają ubrań, wkładają buty, zapominają o umyciu zębów i zapakowaniu śniadań, trampek na wf i bóg wie czego jeszcze. Uśmiecham się i udaję, że w spokoju dopijam herbatę, ale już kątem oka widzę ilość nieodebranych wiadomości na smartfonie... I wiem, że mimo planu nie zdążę na nie odpowiedzieć przed 08:00.

O 07:55 dzieci w końcu wychodzą do szkoły. Jednym łykiem dopijam herbatę i już wkładam kalosze. Wyjdę chwilkę wcześniej na spacer z psem i idąc, odpowiem na te wiadomości. Będę przez to szła wolniej, ale jakoś ogarnę 2 w 1. Całuję niepocieszonego Męża i wychodzę. Nim wrócę, już go nie będzie. Trudno... Postaram się, żebyśmy zjedli dziś razem obiad.

Za bramką odpalam smartfona, tak żeby Mąż nie widział, bo znowu będzie ględził, że ciągle na telefonie. Idę i słucham niezliczonych głosówek. Nagrywam odpowiedzi. Wpisuję w kalendarz. Ja pier... Nie rozdwoję się.

08:30 standardowy telefon do mamy. Sprawdzam, czy się dobrze czuje, jak spała, czy nie jest jej smutno. W tym czasie słyszę jak mój smartfon pika, bo dostaję odpowiedzi na moje wcześniejsze odpowiedzi. A mama opowiada i opowiada... Ja się wewnętrznie niecierpliwię, bo te wiadomości i już 08:45, a ja dalej w lesie i to dosłownie. Muszę z tego lasu dobiec do domu, umyć głowę i zrobić szybki make-up... Przecież o 09:00 mam spotkanie... biegnę i odpowiadam aha, nooo, serio?... A mama opowiada. Czuję się z tym źle, bo nie po to dzwoniłam, żeby teraz kończyć na łapu-capu. W innej sytuacji naprawdę miło by nam się rozmawiało...

08:52 udaje mi się rozłączyć z mamą. Sypię psu karmę i zrzucam buty. Biegnę do łazienki. Łeb pod kran. Mega szybkie mycie. Mega szybkie suszenie. Brwi, rzęsy, brązer, rozświetlacz... nie ma czasu na pełen make-up. Odpalam kompa. Wkładam jakąś w miarę niepogniecioną bluzkę, byle nie czerwoną, bo od tego biegu, to ja cała jestem już czerwona.

09:00 loguję się na spotkanie i przez 40 minut jestem mega wyciszona, skoncentrowana i profesjonalna.

Srety – tety... Tak myśli osoba po drugiej stronie kamery, dla której właśnie prowadzę szkolenie. Moja intuicja podpowiada mi, że z tej rozmowy chleba nie będzie, ale to nie jedyny problem mojego rozdrażnienia. Z boku ekranu miga wiadomość od mojego Męża: "Pamiętasz, że o 09:30 masz zawieść auto do mechanika?"

Kur... Ja pier... rzesz jego jeb... mać... No nie pamiętam! Nie przyznam się przecież! Piszę więc, że pamiętam, ale że się chwilkę spóźnię. Mąż nie jest zadowolony. Kortyzol i adrenalina idą level wyżej, bo myślami spóźniam się właśnie ze sprzątaniem apartamentu pod wynajem.

W realu natomiast pcham spotkanie do brzegu. Daję zadania. Wyznaczam datę następnej rozmowy.

Jest 09:45. Wsiadam w auto i pędzę do mechanika. Od mechanika biegnę do domu. Szybko wstawiam pranie. Obieram ziemniaki. Podszykowuję mięsko, bo po sprzątaniu apartamentów już nie zdążę. Zamiatam. Prasuję. Rozkładam pranie do szafek i robię masę tych innych rzeczy, których nikt nie widzi, jak się je robi, ale każdy zauważy, jak się ich nie zrobi.

10:30 nerwowo zerkam na zegarek i myślami popędzam mechanika. Między czasie wstawiam ogłoszenia. Mam sprytny system, do 10:40 wstawiam 150 ogłoszeń i zyskuję zasięg na kilka tysięcy osób. Nieważne... Nie wchodźmy w detale mojej pracy online...

Zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie jadłam. Ze smartfonem w ręce, cały czas podbijając ogłoszenia, schodzę do kuchni i robię koktajl. W duchu wyklinam na mechanika. O 11:00 miałam być pod apartamentami i z auta poprowadzić kolejne spotkanie. Jeśli zacznę prowadzić je z domu, to mogę nie zdążyć przygotować apartamentu na następnych gości, którzy na marginesie tej sytuacji, jadą do nas pociągiem i będę wcześniej, niż przewiduje regulamin naszego obiektu. Będą więc mi stać nad głową, wstawiać walizki... jak wszystko będzie jeszcze w powijakach... No trudno.

Oddychaj... Oddychaj... Oddychaj...

Biorę głęboki wdech i łapie minie szloch.

Z koktajlem w ręce idę naszykować zmianę pościeli do apartamentów. Szczęśliwie resztę mam już w aucie. Ledwo kończę pakować torbę Ikea z zapasem ręczników, dzwoni mechanik. No w końcu... Jest 10:52...

Dobrze, że nie ściągałam butów. Biorę torby z pościelą i ręcznikami. Lecę do mechanika. Pewnie wyglądam jak ruska handlara z lat 80tych. Trudno... Nie mam czasu się głowić nad wyglądem.

Wpadam do mechanika z tymi tobołami. Biorę kluczyki, płacę, ładuję torby i już mnie nie ma... Albo raczej nie byłoby, gdyby nie to, że właśnie wybiła 11:00. Poprawiam włosy. Wycieram twarz spodem bluzki i odpalam spotkanie na parkingu pod warsztatem...

Mechanik przygląda mi się badawczo, ale olać to. Jestem skupiona, zabawna, profesjonalna i spokojna przez następne 35 minut. A przynajmniej tak myśli osoba po drugiej stronie kamerki. Spotkanie szczęśliwie przebiega bez większych zakłóceń. Spieszę się i nawet się cieszę, że osoba po drugiej stronie nie ma wielu pytań. Choć moja intuicja podpowiada mi pełnymi zdaniami: Nie ma pytań, znaczy, nic nie zrobiła od naszego ostatniego spotkania. Niestety, nie mam czasu posłuchać intuicji, bo o 12:50 będą już następni goście pod drzwiami apartamentu.

Kończę spotkanie zgrabnym podsumowaniem i listą 3 zadań do wykonania dla osoby z drugiej strony kamery oraz umówieniem kolejnego terminu. Zapisuję w kalendarzu i ruszam. Jednak nie jadę daleko, bo po chwili staję w korku. Adrenalina i kortyzol idą level wyżej.

Odpalam smartfona i w korku odsłuchuję i odczytuję wiadomości. Od razu odpowiadam... Będzie mniej potem. Okłamuję sama siebie. Wiadomości nigdy się nie kończą. Zwłaszcza przy tak intensywnej pracy, przy wstawianiu ogłoszeń itp. Korek rusza a ja z nim. Turlam się pod górę i wiem, że jestem spóźniona już w kolejne 2 miejsca.

Jest 11:58 gdy podjeżdżam pod apartament. Biorę wszystko na raz. 2 torby z pościelami i ręcznikami, pojemnik z płynami itp. mopa, odkurzacz i biegnę na piętro. Nie wchodząc w detale, trzymając się wcześniej wypracowanego systemu, dokładnie sprzątam apartament. Nie bez przyczyny trzymam od 4 lat standard 9.2 na booking. Krople potu płyną mi wszystkimi rowkami. Uświadamiam sobie, że nie zapakowałam nic do picia. Choć czuję, że moje gardło jest już suche, nie mam czasu na gotowanie i chłodzenie wody. Ledwo kończę odkurzać, jak goście pakują się do środka. Szeroko się uśmiecham i proszę, by zostawili bagaże w przedsionku i poszli coś zjeść...

Niestety to Ci uparci. Postanawiają się przebrać, oczywiście tak "szybciutko i już ich nie ma"... Wnieśli bagaże, żeby wyciągnąć z nich ubrania za zamkniętymi drzwiami. Moje myśli klną tak, że mechanik i budowlaniec by się nie powstydzili. Po kilku minutach wychodzą zadowoleni. Biorą klucze i idą w siną dal.

A ja wchodzę do apartamentu i widzę te na wpół rozbeblane, na wpół zamknięte walizki. Chlebek kruszy się już na pół blatu. Butelka z colą poci się na stole. Buciki stanowią piękną mozaikę pod drzwiami... No Ku... Miałam tylko domyć podłogę, a tańczę z walizkami, przestawiam buty i od nowa sprzątam kuchnie. Jeb.... mnie coś zaraz, bo wiem, że już prawie 13:45.

Pakuję sprzęty i niemal na skrzydłach wiatru lecę do domu, szczęśliwie bez większego korka na remontowanym moście. Szybka procedura otwórz bramkę, spacyfikuj radość psa, zamknij bramkę, podjedź pod dom. Patrzę na zegarek – Jest 14:25.

Wtaszczam się do domu z pierwszą turą (brudne pościele) i od razu odpalam pod garnkiem z ziemniakami. Lecę do łazienki wstawić pranie z apartamentów...

NIESPODZIANKA!!! Zapomniałam, że rano wstawiłam już jedną pralkę. Adrenalina i kortyzol znowu rosną, już prawie oddycham urywanie. Wybebeszam pranie i od razu pakuję nowe, robiąc w głowie szybką kalkulację, czy wieszać na dworze, czy władować mokre do suszarki. Wiem, że może mi się zdążyć, że nie wyjmę od razu z suszarki i wszystko będzie wyglądało jak psu z gardła, ale nie mam czasu rozwieszać. Za 25 minut zamykają świetlicę.... Kur... Ziemniaki kipią...

Ratuję awarię z ziemniakami, nastawiam timer. Lecę z praniem do suszarki na piętrze. Szybkie trzepanki i już program leci. Chwytam klucze, telefon i biegnę po Mi do szkoły. Dobiegam o 14:56.

Mi wita mnie uśmiechem i przytulaskiem, i gada co tam się zdarzyło dzisiaj. Przytakuję, ledwo łapiąc oddech i kur... zdaję sobie sprawę, że nie usłyszałam ani jednego jej słowa. Nie zrozumiałam sensu jej opowieści, bo czuję, jak ten przeklęty smartfon wibruje mi w tylnej kieszeni. Staram się go olać i skupić się na córce. Nie wychodzi... Mam tylko nadzieję, że ona nie zauważyła. Po raz kolejny dziś łykam niewidzialne łzy i próbuję nabrać powietrza, ale w połowie zaczynam się dusić.

15:10 dochodzimy do domu. Mi od razu informuje, że jest głodna. Ja ją z kolei informuję, że obiad za 20 minut, bo muszę zrobić mięsko. Córka robi nadąsaną minkę i zakłada rączki. Mnie pomału puszcza gumka i już czuję, że jak Mi się odezwie jeszcze słowem, to wybuchnę. Odwracam się do kuchenki i nastawiam patelnię. Znowu próbuję głęboko odetchnąć. Proszę Mi, żeby naszykowała stół do obiadu.

15:20 wchodzi Ma. Od progu z dąsem i podniesionym młodzieńczym głosem skarży się na koleżankę J... z ławki oraz na wychowawcę, niesprawiedliwca do 10tej potęgi. Wylewa z rozmachem wiadro emocjonalnych pomyi. Kur... ja pie... klnie moja dusza, a twarz i głos starają się uspokoić Ma. Mięso skwierczy na patelni. Mi jęczy, że jest już baaaaardzo głodna.

15:30 siadamy do obiadu. Nie czekam na Męża. Przyjedzie, to zje. Mam tylko nadzieję, że albo będzie zaraz, albo sporo potem. Muszę odpowiedzieć na kolejne wiadomości i nagrać filmik... A po prostu wiem, że będzie prychał, bo używam telefonu, "jakbym nie mogła tego zrobić, gdy jestem w domu sama..."

Po obiedzie pytam o lekcje. Trafiam na FOCHA. Rozumiem go, ale się gotuję. "Czy ja nie mogę, choć chwilę po szkole odpocząć? " Chciałam tylko orientacyjnie wiedzieć, jak bardzo będę potrzebna przy odrabianiu lekcji. Wewnętrzna gumka naciąga mi się coraz bardziej i oczami wyobraźni widzę, jak puszczają pojedyncze nitki. W tym momencie następuje kłótnia pt. "NIE GAP SIĘ NA MNIE!!! CO ROBISZ TAKIE OCZY!!! MIMI ONA SIĘ GAPI ZŁOŚLIWIE I CIAMKA!!!..."

Gumka puszcza. Jak trąba powietrzna, totalnie nieadekwatnie do sytuacji zmiatam wszystko. Mało mi brakuje do rękoczynów. Idę do łazienki i skaczę przy grzejniku. Ponoć kortyzol gromadzi się w łydkach. Poskaczę, to może go zneutralizuję. Chce płakać, tak na maksa mocno wyć, ale tylko łykam. Kłótnia na dole cichnie. Myśląc, że już jest ze mną ok, wychodzę. Wraca Mąż. Włazi do kuchni w butach i głośno rzuca kluczyki na stół. Zwracam mu uwagę (tak mam głos na granicy nerwa) i słyszę: "Przestań się drzeć! Bez końca się drzesz!" Zapowietrza mnie ostatecznie. Łzy stają pod powiekami, ale łykam. Za 17 minut mam spotkanie online z nową osobą i muszę wyglądać...

16:30 Siadam do spotkania ku niezadowoleniu Męża. Przez 30 minut staram się być pozytywna i profesjonalna. O 16:37 wchodzi Ma z pytaniem z Przyrody. (Tak, Mąż jest na dole, a ja ponoć w pracy. Odsyłam do taty). 16:42 wchodzi Mi, bo musi się przytulić. Wzrokiem jej pokazuję, że nie teraz. Nie działa. Siada na podłodze i tuli mi się do kolan, a mi spada koncentracja, i z jednej strony klnę w duchu, a z drugiej mi się serce kraje. 16:50 przychodzi Ma, że tata jej kazał przeczytać temat, a ona nie rozumie. Ma łzy w oczach. Pokazuję wzrokiem, że nie teraz. Siada po drugiej stronie komputera. Moja koncentracja spada nadal. Staram się, jak mogę, ale już wiem, że ten kontakt mi uciekł. Kończę spotkanie i pomagam w przyrodzie Ma. Mi w tym czasie siedzi na moich plecach.

17:40 zarządzam przebieranie i szykowanie na trening. Czeszę warkocze. Sprawdzam, czy mają wodę... Robię sobie Inkę do kubka termicznego i o 18:00 udaje się nam wyjść. W ostatniej chwili zgarniam listę osób, do których mam zrobić telefony. Daję Mężowi buziaka, bo nim wrócę, wyjdzie do drugiej pracy. Jedziemy na trening.

18:10 podjeżdżamy pod salę. Szybki buziak w aucie i moje córy lecą na akrobatykę. Ja lecę do Lidla. Między czasie dzwoni moja mama. Bo pomyślała, że może jak jestem z dziećmi na treningu, to bym wpadła na herbatę. Delikatnie odmawiam i czuję palące wyrzuty sumienia. Rozmawiamy przez 12 minut. Kocham ją, ale naprawdę nie mam dziś czasu. Wiem... Tydzień temu też nie miała i dwa tygodnie temu też. Kur... co za kołowrotek. Ja pier... 12 minut w plecy...

Lecę przez Lidla jak torpeda. Lista śniadań, obiadów i kolacji na 7 dni. Chemia do apartamentów i domu. Owoce na przekąski i przysmaki do wzięcia na zawody w sobotę. Nie wiem, czy to ja pcham wózek, czy on mnie ciągnie. Zajmuję całą ladę i jeszcze brakuje. Ona już kasuje, ja jeszcze wykładam. Biegnę na drugą stronę i szybko zbieram. Płacę tyle, że mi słabo i turlam to do auta. Teraz tylko w kartoniki i potem tylko w domu wyniosę i rozpakuję, bo się za mocno zagrzeje, nim Mąż wróci... Fitness jak nic. Cardio i Pump w jednym. Uff... Jadę pod sale.

Jest 19:10, jak parkuję. Mam 35 minut na 5 telefonów. Dzwonię, popijając zimną Inkę. Po drugiej stronie słuchawki trafiam na trudne pytania i obiekcje. Spokojnie. Jestem profesjonalistką. Odłączam się od rzeczywistości i choć te 30 minut rzetelnie przepracuję bez rozpraszaczy. Naprawdę rzetelnie pracuję.

Kur... 19:47 muszę lecieć, bo znowu nie zobaczę, jak robią akrobacje i będą miały żal. Mój rozmówca jednak wcale nie ma zamiaru kończyć. Olać gościa. Wysiadam z auta i z telefonem przy uchu biegnę na salę. Muszę jakoś skończyć rozmowę. Trener zerka na mnie z dezaprobatą.

Ale jestem. Ma!!! Mi!!! Jestem!!! Piękne fiflaki!!! Mega rundak skarbie!!!

20:00 trening się kończy i mój rozmówca też w końcu kończy. Dziewczynki wychodzą z sali. Mi jest smutna: "Nie patrzyłaś, tylko gadałaś przez telefon..." I co ja mam jej odpowiedzieć?

20:25 podjeżdżamy pod dom. Karmię dzieci, psa, koty. Wnoszę i upycham po szafkach zakupy. Poganiam Dziewczynki do kąpieli. Ma przypomina sobie o matematyce. Już nawet nie mam siły się denerwować. Czy można się bardziej nabuzować niż ja dziś? Wątpię... A mimo wszystko gul mi skacze i mówię kilka niemiłych słów. Ma zaczyna płakać, a ja wiem, że o 21:00 prowadzę spore szkolenie i muszę zażegnać ten kryzys jak najszybciej, bo już 20:52.

Odpalam kompa, prezentację w Canva i zaplanowany Zoom. Ustawiam światła. Pudruję nos i zmieniam bluzkę, a Ma czyta treść zadania. Mi idzie myć zęby i nie może sobie poradzić z pastą. Staram się oddychać. Idę nałożyć pastę i widzę wymiętolone pranie w suszarce. Kur... przypominam sobie, że drugie gnije w pralce. Kur... Szczęśliwie w tym momencie Ma rozwiązuje zadanie z matmy.

Siadam do spotkania równo o 21:00. Ale już o 21:07 Mi staje w drzwiach i pyta, czy przytulę. To spotkanie dla wtajemniczonych, więc biorę ją na kolana i tak z odpadającą od jej ciężaru ręką prowadzę szkolenie. Co chwilkę proszę, żeby mi nie gmerała we włosach. Szczęśliwie mam wcześniej przygotowaną prezentację i łatwiej mi nie zgubić wątku.

Mi robi się za ciężka, wiec proszę ją, żeby się położyła u mnie na łóżku i poczekała do końca. Wiem, że Ma czuje niesprawiedliwość. Obiecuję sobie, że jak tylko skończę, to pójdę ją też przytulić.

21:40 wraca Mąż. Nie przychodzi się przywitać, żeby mnie nie rozpraszać. Wieczór to jedyne godziny mojej pracy, które jakoś szanuje. Słyszę jak Ma gasi światło w swoim pokoju. Zerkam nad monitor i widzę, że Mi zasnęła zwinięta jak kotek na moim łóżku. Ja prowadzę prezentację.

21:50 kończę szkolenie. Idę siku i zauważam znowu tę suszarkę. Wyładowuję do miski i składam. Idę przytulić Ma. Śpi z lokami opadającymi na nosek i kotem zwiniętym w rogu poduszki. Całuję te polisie delikatne jak pączusie z cukrem pudrem. Chce mi się wyć. Wiem, że ją dziś co najmniej 2 razy zawiodłam. Jeśli nie więcej...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: