Wiersze zebrane - ebook
Wiersze zebrane - ebook
Pierwszy wydany zbiór wszystkich wierszy poetki i publicystki pochodzenia żydowskiego Loli Szereszewskiej (1895–1943), której twórczość była do tej pory na marginesie recepcji literackiej, a stanowi niezwykły zapis biografii indywidualnej, będącej jednocześnie częścią doświadczenia zbiorowego. Twórczość Szereszewskiej czerpie z poetyki Młodej Polski i grupy Skamander, jednak charakteryzuje się własnym, odrębnym stylem poetyckim. Ważnym elementem jej wierszy jest sensualizm i erotyzm, wpisanie w kontekst przyrody – pojawiające się w wierszach postacie kobiece są jednocześnie żywiołem ziemi, równiną wezbraną strumieniem, sadem jesiennym, winnicą. Poezja Szereszewskiej, której życiowa podróż została tragicznie przerwana (zginęła wraz z córkami w 1943 roku), to również głos wierzący, że można coś zmienić tuż przed nadchodzącą katastrofą.
Azymutami tej poezji są nazwiska z tak odmiennej konstelacji: Eker, Ginczanka, Vogel, Pawlikowska-Jasnorzewska czy Iłłakowiczówna, co nie dziwi, mając na uwadze, że w równym stopniu sięgała po strategię mityzacyjną, techniki lirycznego realizmu czy „Szpilkową” – była dla tego pisma znaczącym głosem – ironię, a także refleksyjną czujność, dzięki której nie umykało jej totalitarne i militarystyczne zwyrodnienie współczesności.
Spis treści
Spis treści
ULICA
Ulica 9
Wartość 12
Samotność 14
Przełom 16
Porządek 17
Chemik 19
Czarna kawa, biała kawa 20
Cynik 22
Dialog 24
Odchodząc 27
Dzień na wsi 28
NIEDOKOŃCZONY DOM
Refleksja 31
Niedokończony dom 32
Wiersz 34
Powódź 35
Przeprowadzka 36
Fryzjerka 37
Chleb 39
Skrzypce 40
Las 41
Łąka 42
Maliny 43
Biedronki 44
Pająk i mucha 46
Dżdżownica 48
Koral i perła 49
Łąki 51
Lipiec 52
Kwiaty 53
Wiśnia 54
* * * (Siedzimy razem zamyśleni…) 55
* * * (Wspomnienie święte…) 56
Ojcze 57
Jesień 58
Erotyk 59
Noce zakopiańskie 60
Sonet tatrzański 61
Marusarz 62
GAŁĘZIE
Gałęzie 65
O pośpiechu 66
Murarz 67
O książkach 68
Matka 69
Dziewczyna 70
Wschód nad morzem 71
Czerwiec 72
Lipiec 73
Na przełaj 74
Jabłka 75
Zazdrość 76
Mitologia 77
Oczekiwanie 78
Linie równoległe 79
Pokora 80
Miramare 81
Ręce na kierownicy 82
Halabarda 83
Maria Stuart 84
Wieczność 85
O samotności 86
Strach 87
Hiszpańskie pomarańcze 89
Węgiel 90
Szkoła 91
Krzywda 93
WIERSZE RÓŻNE
Marie Antoinette 97
Katarzyna 98
Georges Sand 100
Marlene Dietrich 101
Marynarz 102
U wróżki 103
Wrzesień 104
Październik 105
Te same dróżki 106
Żołnierze 107
Tuberoza 108
Upał nad morzem 109
Bajka o drobiu 110
Cudze chwalicie… 112
Ballada o pięknej Lorecie i przybłąkanym szpicu 113
Do młodych …z tamtej strony 115
Przepraszam, że żyję… 116
Kaganiec 117
Zachód nad morzem 118
Błękitna rzeczka i brunatna rzeka 119
Keep smiling 121
Europa 122
Mąż stanu 123
Tydzień lotu 124
Portret poety 125
Współczesność 126
Szalony sen 130
Afryka 131
Do czytelników „Szpilek” 133
Przedwiośnie 136
Obcość 137
Uchodźcom 138
Prowokator 139
Wakacje Mickiewicza 140
Towarzysze 141
TŁUMACZENIA
Else Lasker-Schüler, Abel 145
Rut 146
Pojednanie 147
Faraon i Józef 148
Nota wydawnicza 151
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8196-897-3 |
| Rozmiar pliku: | 777 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleja śród dwóch rzędów prostokątnych domów.
Korytarz kamienisty wzdłuż płaskich kamienic.
Asfaltowana szosa śród betonowych złomów,
spoglądających martwo mnóstwem szklanych źrenic.
Jak iście groteskowa parodia natury,
stylizowany wąwóz śród ścian prostopadłych
tętni syren porykiem, pędu drży wichurą –
o świcie śpi zmęczeniem latarń zbladłych.
Niby mechanizm skomplikowany i sprawny,
nieustający w ciągłym, powtarzanym ruchu,
ulicą sunie szereg kukieł przezabawny,
tłoczą się zwartą masą człowiecze okruchy.
Począwszy od maleńkich, w puch kołder spowitych,
miękko złożonych na dnie ruchomych pudełek,
pachnących słodko mlekiem i mlekiem opitych,
tępo patrzących przed się parą błękitnych perełek.
Potem cokolwiek większe, ruchome tobołki,
chwiejące się na słabych i miękkich kończynach,
i takie, co w rynsztoku fikają koziołki,
na czworakach pełzając, sprzedają zapałki i fiołki,
a tuczą się na niechlujnych, zgniłych obierzynach.
Czasem przesuną parami paradne drewniane figurki,
idą środkiem jezdni i komicznie podnoszą nogi,
ubrane w guziczkami ozdobne mundurki,
w stalowy bezruch masek i mars całkiem srogi.
Gdzie indziej znów podobny, lecz rozmiarem mniejszy szereg
dumny czapek lampasem, tornistrów plecakiem,
lub opatrzony beretami z jednakowym znakiem,
sunie przez trotuary wężowym zygzakiem.
Na rogach w dzień sprzedają w budkach papierosy i gazety,
jaskrawe kwiaty lub na dobroczynność sztuczny kwiatek.
Na rogach w nocy sprzedajne kobiety
zaczepnie trwają w jaskrawości tanich szmatek.
Zawsze i wszędzie płaczliwie żebrzą w sposób przykry,
wtuleni w szary mur i z twarzą jak mur szarą,
(bo miasto przecież również zna prawo mimikry)
kalecy i nędzarze – robaczywą chmarą.
Obok tanecznym kroczkiem lub sportowym krokiem
dama, cacko, kobietka – uśmiech niesie błogi,
twarz zasłoniła szminką, obnażyła nogi,
zdobywcze koła kreśli podczernionym okiem.
Tuż – z kułakiem w kieszeni – pyszny i wzgardliwy,
niepomny na to, czy go stryczek czeka,
depcze niedbale prawo dane przez człowieka,
nieustraszony, żywiołem straszliwy,
bandyta – rycerz dwudziestego wieku.
Gdzieś w mrokach bram lub w mrokach mknącej limuzyny
tulą się szczelnie dwie jednostki płci odmiennej,
mając miłosnych gestów rytuał niezmienny –
czy pochodzą z salonu, czy też z suteryny.
Na skrzyżowaniu ulic pocieszna figura
wywija ponad tłumem pałką jak obuchem.
Dziwacznym ruchem rąk kieruje ciągle ruchem,
torując drogę do szkół, sklepów, spelun, biura.
A gdy się wreszcie zepsuje mechanizm którejś z kukiełek,
co określać przyjęto powszechnie nazwą zgonu,
miękko złożona na dnie jednego z czarnych pudełek,
ostatni odbędzie spacer aleją śród złomów betonu.Wartość
Wszystko jest nudne i monotonne,
jak sztuka teatralna powtarzana wiecznie.
Dążenia, ruch i śmiech – zupełnie śmieszne i daremne,
wszelkie wysiłki niemądre i zbyteczne.
W kawiarni, na ulicy, w domu –
wszystko, wszyscy szarzy,
uśmiechają się blado i plotą trzy po trzy –
i każdy ma stępiony wyraz twarzy,
i wszystko jedno, co mu się przydarzy,
nadal przed siebie kroczy wciąż bezpiecznie.
Za ladą stoją nakręcone manekiny,
sprzedają towar, wyuczone umówione dźwięki –
w salonie takie same żywe manekiny
sprzedają wychowanie, takt i uścisk ręki.
W bankach od wieków liczy się papierki,
w szkołach porcjami łyka niewiadome.
W fabrykach z potu, krwi budują samochody,
tanki i mydło, aeroplany i cukierki.
Matki hodują przyszłe pokolenia,
ogrodnik potomności da przedziwnie skrzyżowane kwiaty,
profesor gwoli wiedzy zbiera żuki i motyle –
wszyscy gromadzą materialne i konkretne graty
masywne, trwałe, wieczne –
sami trwają chwilę.
Wszystko jest śmieszne i nieważne,
codzienne, nudne, błahe, durne –
komu co z tego, że Lindberg jest odważny
i opanował wichrem przestrzenie ponadchmurne?
Komu co z tego, że Ford już od miesięcy
maszyn wypuszcza w świat codziennie x-tysięcy?
Jacyśmy naiwni, dziecinni i mali,
wszak wszystko jest przejściowe, względne i chwilowe.
Za sto lat wszyscy będziemy fruwali
i każdy cham będzie o wiele lepszą miał od Forda głowę.
Jedno jest tylko ważne, istotne i wieczne,
jedno jest piękne, wielkie, choć okrutne,
choć beznadziejnie ciężkie i kamiennie smutne.
Gdy się w człowieku kochanie rozpali,
że wszystko zawiruje mu mistycznym tańcem,
wszystko nadziemskim obłokiem przesłoni,
a codzienność zaniknie w niewidocznej dali –
i życie może go częstować kopniakiem, szturchańcem,
zaś ukochana istota śmiać się w nos, pluć w oczy –
on – omotany – prawdy nie dojrzy, w jądro sprawy nie wkroczy,
opętany, szalony, narkotyzuje się własnym uczuciem.
Wszystko mierzy wielkością rozmodlonego serca.
Samotny jak pająk, zajęty siatki snuciem,
siatki – którą oddechem przerwie mu lada szyderca.
Skupiony, zamknięty, nawet w nieszczęściu szczęśliwy –
oto człowiek prawdziwie żywy.Samotność
Żyjemy tłumnie, gromadnie,
każdy z nas to ognisko wielkiego łańcucha,
egzemplarz w stadzie, zarejestrowany,
oszacowany, ostemplowany.
Ułamek zera miliardowej liczby.
Ktoś z ciżby.
Uczono nas ukłonów, uśmiechów, uśmieszków,
uczono nader grzecznie schodzić bliźnim z drogi,
nauczono tuzina odpowiedzi, pytań,
stopniowania w formułkach pożegnań, przywitań,
uczono kunsztu, jak się dłonie ściska
proporcjonalnie do stanowiska.
Umiemy lawirować śród przeszkód bez liku,
przezwyciężać trudności, zmagać z ciężkim losem,
nawet z rozczarowaniem damy sobie radę.
A maskując cierpienia, zwiększamy ogładę –
jedno w jedno sprawne kółka olbrzymiej maszyny –
każdemu wyznaczono robotę, cel, czyny.
Lecz niechaj się przydarzy, że jednostkę ludzką,
przywykłą żyć w gromadzie, wyrwie los z gromady,
zerwawszy zwodne pęta pozornej kultury,
zostawi sam na sam ze sobą samym – okruchem natury.
Człowiek przywykły do pozornych, tandetnych wartości
boi się samotności.
Bo pozbawiony ceremonii, komunałów, blichtru,
nie wie, co począć z pierwiastkami uczuć,
z nawałnicą zagadnień, lawiną tajemnic,
nieprzebytymi obszarami niezmierzonych ciemnic.
Lęka się największej zagadki na ziemi i niebie:
samego siebie.
Tęskni za wspólnym prądem, za masową falą,
w której szuka łatwego odurzenia, ogłuszenia.
A zapomina, że w najtrudniejszej godzinie istnienia,
gdy będzie musiał przejść z życia w śmierć,
zostanie nieodwołalnie i kompletnie sam,
bez niczyjej pomocy.
U progu wieczystej nocy
absolutnie samotny –