Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • bestseller
  • promocja

Winy, które nosimy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Winy, które nosimy - ebook

Szwedzki duet pisarski powraca z ósmym tomem serii o psychologu kryminalnym Sebastianie Bergmanie i funkcjonariuszach Krajowej Policji Kryminalnej.

Wydział Krajowej Policji Kryminalnej znajduje się w głębokim kryzysie, odkąd jeden z jego pracowników został zdemaskowany jako seryjny morderca. Vanja Lithner, walczy o zachowanie stanowiska , a na farmie w okolicy Västerås zostaje znaleziona martwa kobieta. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją z myślą o psychologu kryminalnym Sebastianie Bergmanie.

W przeszłości Sebastian pomógł rozwiązać wiele spraw, jednak po ostatnich wydarzeniach nie jest mile widziany w policyjnych kręgach. Czy jego powrót okaże się ratunkiem dla wydziału czy przyniesie mu ostateczną klęskę?

Niespodziewanie zostają znalezione zwłoki Tima Cunninghama – dawnego pacjenta Sebastiana. Tim stracił dziecko w tsunami, które zabrało również żonę i córkę Sebastiana. Okazuje się, że z rodziną Cunninghamów i tragicznymi wydarzeniami sprzed niemal dwudziestu lat związane są jeszcze inne tajemnice. Czy córka Tima – Cathy – będzie umiała je rozwikłać?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-029-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niena­wiść.

Krą­żyła po całym ciele, wypeł­niała go. Napę­dzała. Od prze­bu­dze­nia aż do chwili, gdy nie­spo­koj­nie zasy­piał na kilka godzin. Nie­rzadko ze zwy­kłego wyczer­pa­nia.

Nie­na­wiść.

Czy­sta i nie­za­fał­szo­wana.

Nosił ją w sobie już od jakie­goś czasu, od tam­tego nie­szczę­snego dnia, ale wcze­śniej bywała osła­biona, a cza­sem nawet przy­gnie­ciona przez inne uczu­cia: smu­tek, roz­pacz, złość, poczu­cie, że się nie spi­suje.

Nie tym razem. Teraz wszyst­kie inne uczu­cia znik­nęły.

Została tylko nie­na­wiść.

Zary­zy­ko­wał. Czerw­cowa noc była cie­pła i jasna. A oko­lica popu­larna i uczęsz­czana. Zanie­sie­nie nie­przy­tom­nej kobiety do wody, a potem, po jej śmierci, z powro­tem do samo­chodu, nie­wąt­pli­wie jest ryzy­kowne. W każ­dej chwili ktoś mógł się poja­wić, zoba­czyć go i uda­rem­nić tak dobrze zapla­no­waną zemstę, jesz­cze zanim zro­bił pierw­szy krok.

Ta kobieta.

Szcze­rze jej współ­czuł…

Była nie­winna. Stała się ofiarą. Jed­nak kilka osób nie­stety musiało zgi­nąć. Naprawdę czuł żal z tego powodu. Pra­gnął całym ser­cem, by ist­niał inny spo­sób, inna droga. To wła­śnie przez koniecz­ność zga­sze­nia życia dru­giego czło­wieka czuł nie­pew­ność, poświę­cał czas na próby zna­le­zie­nia innego roz­wią­za­nia, ale nic takiego nie znaj­do­wał. Tylko to mogło przy­cią­gnąć uwagę, na któ­rej mu zale­żało. Która była mu potrzebna.

Zabi­ja­nie wyda­wało się łatwe – w tele­wi­zji i fil­mach. Czy­ta­jąc tablo­idy i słu­cha­jąc pod­ca­stów kry­mi­nal­nych, można było dojść do wnio­sku, że każdy czło­wiek jest zdolny do ode­bra­nia życia dru­giemu.

Jed­nak zabi­ja­nie nie było łatwe.

Dobrze, że kobieta stra­ciła przy­tom­ność, że nie sta­wiała oporu, gdy nogą w gumo­wym kalo­szu trzy­mał ją pod wodą o głę­bo­ko­ści nieco prze­wyż­sza­ją­cej dzie­sięć cen­ty­me­trów. Pła­kała, ale nic nie można było na to pora­dzić, musiała umrzeć.

Przy­po­mniał sobie frag­ment książki:

_Ważne, że rozu­miał, zda­wał sobie sprawę, że to jest skie­ro­wane prze­ciwko niemu. Napę­dzało go nie zabi­ja­nie jako takie, lecz wyzwa­nie, próba sił. Hinde chciał się z nim pośred­nio zmie­rzyć. To było spo­tka­nie wiel­kich mistrzów._

Spo­tka­nie wiel­kich mistrzów.

Dwa bły­sko­tliwe umy­sły pod­czas walki.

Kobieta w bagaż­niku była pierw­sza. Ile jesz­cze ich będzie, zale­żało wyłącz­nie od prze­ciw­nika. Jeśli rze­czy­wi­ście był tak bystry, za jakiego chciał ucho­dzić.

Ten aro­gancki dupek.

Seba­stian Berg­man.Znowu wró­cił. Z pełną świa­do­mo­ścią uni­kał mia­sta, nie odwie­dzał go od wielu lat, odkąd był czę­ścią Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej i badał sprawę seryj­nego gwał­ci­ciela. Oka­zała się nim kobieta. Był to naj­bar­dziej ner­wowy okres w jego życiu. Mie­siące, w cza­sie któ­rych myślał, że może być ojcem…

Nie! Nie chciał koń­czyć tej myśli. Wszystko było dobrze. Był dziad­kiem Amandy i to wszystko.

Przy­naj­mniej z bio­lo­gicz­nego punktu widze­nia. Amanda mówiła na niego po pro­stu Seba­stian. Miano dziadka przy­pa­dło Val­de­ma­rowi. To było skom­pli­ko­wane. Jak wiele innych kwe­stii mię­dzy nim a Vanją.

Jego córką.

Sze­fową Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej, odkąd Tor­kel musiał odejść na wcze­śniej­szą eme­ry­turę.

Szybko roz­wią­zali pierw­szą sprawę pod jej kie­row­nic­twem – dwóch snaj­pe­rów w Karl­shamn – ale nikt o tym nie mówił. Wszystko przy­ćmił Billy, wie­lo­letni czło­nek zespołu i naj­lep­szy przy­ja­ciel Vanji. Może jedyny, myślał cza­sem Seba­stian. Billy – czło­wiek, który oka­zał się seryj­nym mor­dercą.

Dla­tego Seba­stian wró­cił do Uppsali.

I wędro­wał myślami.

Nawet naj­bar­dziej skom­pli­ko­wane fakty nie były tak trudne do ogar­nię­cia jak to, że kolega, któ­remu ufali, któ­rego wszy­scy lubili i sądzili, że znają, przez kilka lat jeź­dził z nimi i mor­do­wał ludzi. Po jego dra­ma­tycz­nym uję­ciu, które Tor­kel i Ursula nie­mal przy­pła­cili życiem, Billy stał się innym czło­wie­kiem. Bez owi­ja­nia w bawełnę wyznał, czego się dopu­ścił, był pomocny, ze szcze­gó­łami opo­wie­dział o swo­ich meto­dach i wska­zał miej­sca ukry­cia ciał. Począt­kowo Seba­stian miał wra­że­nie, że to tylko gra, spo­sób na zła­go­dze­nie wyroku w zbli­ża­ją­cym się pro­ce­sie. Jed­nak żaden inny wariant niż doży­wo­cie nie wcho­dził w grę i z cza­sem, im czę­ściej się spo­ty­kali, tym więk­szą miał pew­ność, że Billy czuje ulgę, że został zatrzy­many.

Że już po wszyst­kim.

Przez cały czas wie­dział, że czyni zło. Zma­gał się ze wsty­dem i poczu­ciem winy, ale ta siła, ta żądza, była zbyt silna. Nie mógł się oprzeć. Choć wie­dział, że może przez to stra­cić wszystko. Sam tak powie­dział pod­czas jed­nej z wielu roz­mów, które odbyli od czasu zatrzy­ma­nia – że kiedy My była w ciąży, a on miał zostać ojcem, posta­no­wił, że z tym skoń­czy. Stawi temu opór. Miał zbyt wiele do stra­ce­nia. Wszystko. A potem tra­fił do Karl­shamn i nada­rzyła się oka­zja do popeł­nie­nia poten­cjal­nej zbrodni dosko­na­łej.

Uznał, że zrobi to po raz ostatni. Ostatni raz zabije.

Ale nie dla­tego wró­cili do Uppsali. To było pierw­sze.

Pierw­sze zabój­stwo, a czwarta ofiara.

Billy zastrze­lił na służ­bie dwie osoby. Dwu­krot­nie został oczysz­czony z zarzu­tów w postę­po­wa­niach, które potem prze­pro­wa­dzono, ale wła­śnie wtedy obu­dziła się w nim żądza, powstało nie­zdrowe połą­cze­nie mię­dzy zabi­ja­niem a przy­jem­no­ścią. Wtedy posma­ko­wał abso­lut­nej wła­dzy kogoś, kto ma w rękach życie innej osoby i je odbiera. Trze­cią ofiarą była Jen­ni­fer – kole­żanka, z którą miał romans, ale to też nie było zapla­no­wane. Billy nie miał nawet świa­do­mo­ści, że zabił, dopóki nie zna­lazł jej ran­kiem po naprawdę krwa­wej nocy. Nazwał to nie­szczę­śli­wym wypad­kiem.

Tego samego nie dało się powie­dzieć o Hugo­nie Sahlénie. Sie­dem­na­sto­let­nim chło­paku. Jego ojciec miał przy­chod­nię wete­ry­na­ryjną naprze­ciwko lokalu, w któ­rym kilka kobiet przez pewien czas sprze­da­wało usługi sek­su­alne. Przed­się­bior­czy Hugo dora­biał sobie do sty­pen­dium, foto­gra­fu­jąc klien­tów i ich samo­chody znaj­do­wane w sys­te­mie Szwedz­kiej Agen­cji Trans­portu i wymu­sza­jąc pie­nią­dze. Nie­wiele. Po kilka stó­wek. Tyle, by nie zostać zde­ma­sko­wa­nym.

Chyba że się trafi na poli­cjanta.

Chyba że się trafi na Billy’ego Roséna.

– Tu w lewo – roz­le­gło się z tyl­nego sie­dze­nia. Kobieta, która pro­wa­dziła cywilny radio­wóz, jakaś The­rese – Seba­stian nie zapa­mię­tał nazwi­ska – włą­czyła kie­run­kow­skaz, żeby kie­rowca jadą­cego za nimi radio­wozu wie­dział o ich zamia­rze skrętu.

– Jesteś pewny? – spy­tał Seba­stian, odwra­ca­jąc się za sie­bie. Za kratą sie­dział Billy w kaj­dan­kach i wyglą­dał przez boczną szybę. Jak to czę­sto działo się w ostat­nim cza­sie, jego twarz była nie­mal zupeł­nie pozba­wiona wyrazu. A pra­wie nie­wi­dzący wzrok miał wbity w dal. Krótko ski­nął głową w odpo­wie­dzi.

– To nie jest droga, o któ­rej mówi­łeś przed­tem – powie­działa zacię­tym tonem The­rese jakaś tam.

– Prze­pra­szam, ale jedziemy dobrze… Wtedy nie bar­dzo pamię­ta­łem, byłem dość… – zaczął Billy i urwał. Seba­stian zasta­no­wił się prze­lot­nie, co zamie­rzał powie­dzieć. Jaki był?

Wzbu­rzony? Pod­eks­cy­to­wany? Naćpany?

Wszyst­kie słowa wyda­wały się zbyt słabe, nie­wy­star­cza­jące do opi­sa­nia uczu­cia, które musiało mu towa­rzy­szyć, gdy po raz pierw­szy z pre­me­dy­ta­cją zakoń­czył życie mło­dego czło­wieka. Pew­nie dla­tego umilkł.

Pozo­stałe ciała zostały zna­le­zione. Wtedy Billy nie musiał być obecny. Wystar­czyły mapy i trans­mi­sja z tele­fonu jed­nego z poli­cjan­tów. Jed­nak Hugona Sahléna nie zna­le­ziono. Według wska­zó­wek Billy’ego prze­szu­kali trzy różne loka­li­za­cje, ale bez rezul­tatu. W końcu posta­no­wili zabrać go na miej­sce.

Zebrali się w tak zwa­nej pusz­czy Fiby – lesie, w któ­rym Billy zabił nasto­latka. Jak wyni­kało z zeznań, udu­sił go. Kiedy pokrótce opi­sał zda­rze­nie tak, jak je zapa­mię­tał, wsie­dli do jed­nego z samo­cho­dów i popro­sili, by poka­zy­wał drogę.

Skrę­cili na żwi­rową ścieżkę, która w zasa­dzie nie była niczym wię­cej niż dwoma śla­dami kół z pasem trawy pośrodku.

– Gdzie jeste­śmy? – zapy­tał wprost Seba­stian.

– Nie wiem dokład­nie. Gdzieś w Stora Bran­den – odparła The­rese. Seba­stian nie zasta­na­wiał się, co to za miej­sce. Uznał, że pew­nie jakiś park, rezer­wat przy­rody czy coś w tym stylu. Nie­ważne.

– Za zakrę­tem będzie mijanka – ode­zwał się cicho Billy z tyl­nego sie­dze­nia. – Zatrzy­maj­cie się tam.

Miał rację. Skrę­cili i zapar­ko­wali we wska­za­nym miej­scu. Jadący za nimi kie­rowca zro­bił to samo.

– On leży tam, kawa­łek dalej – dodał Billy i ski­nął głową w kie­runku przed­niej szyby i znaj­du­ją­cego się za nią gęstego lasu. The­rese wyłą­czyła sil­nik i wysia­dła. Otwo­rzyła tylne drzwi i pomo­gła wysiąść Billy’emu. Seba­stian odpiął pas i wyszedł za nimi. Poli­cjanci z dru­giego samo­chodu wypu­ścili psa z klatki w bagaż­niku. Billy wska­zał głową kie­ru­nek mię­dzy drze­wami i ruszyli w mil­cze­niu.

Kiedy szli, Seba­stian zer­kał na Billy’ego. Obra­że­nia twa­rzy, które odniósł z ręki Tor­kela, się zago­iły i jedy­nym ich śla­dem były pozo­sta­ło­ści po siniaku – żół­to­zie­lone miej­sce pod okiem, w pobliżu nasady nosa. Pra­wie nie widział na lewe oko, ale nie dało się tego zauwa­żyć. Kiedy nadej­dzie czas pro­cesu, będzie taki jak zwy­kle.

Grzeczny, dobrze ubrany, wyga­dany.

– Nie wygląda na mor­dercę – będą mówili ludzie.

Od tego dzie­liły ich jed­nak mie­siące. Śledz­two było grun­towne i cza­so­chłonne. Seba­stian miał nadzieję, że dopi­sze mu szczę­ście i pro­ces zbie­gnie się z pre­mierą jego książki. Kolo­rowe gazety ochrzciły Billy’ego Mor­der­czym Poli­cjan­tem. To okre­śle­nie było zapi­sane bia­łymi lite­rami na czar­nym tle nad każ­dym arty­ku­łem na jego temat.

To było dobre prze­zwi­sko.

I dobry tytuł.

Jeśli tylko nie będzie zwle­kał z publi­ka­cją książki, wzbu­dzi ona duże zain­te­re­so­wa­nie. Poprzed­nia – _Uczeń –_ sprze­da­wała się znacz­nie gorzej od wcze­śniej­szych. Nie zyskała takiego roz­głosu i rza­dziej o niej pisano. W rezul­ta­cie jego występy w tele­wi­zji były nie­liczne i nikt nie wyda­wał się już zain­te­re­so­wany zapra­sza­niem go na wykłady. Nie miał żad­nej sieci zna­jo­mych, któ­rzy mogliby go wes­przeć, ani przy­sług, na które mógł liczyć, bo sam dopro­wa­dził do tego, że w więk­szo­ści miejsc był spa­lony i ludzie, któ­rzy teo­re­tycz­nie mogliby mu pomóc, uni­kali go. Wpraw­dzie miał dość pie­nię­dzy, by sobie pora­dzić, ale jego karie­rze dobrze byłoby nadać roz­pędu w koń­co­wej fazie. Był w końcu po sześć­dzie­siątce…

Od zatrzy­ma­nia Billy’ego minęło pra­wie sześć tygo­dni, ale wciąż nie­mal codzien­nie gdzieś o nim pisano. Jeśli znajdą teraz Hugona Sahléna, wzmia­nek będzie jesz­cze wię­cej. Jedyny pro­blem z pisa­niem o Bil­lym i jego czy­nach pole­gał na tym, że nie wie­dział, czy ich roz­mowy i spo­tka­nia zaowo­cują książką.

Billy nie udzie­lił mu zgody. Ani My.

Nie żeby to było konieczne, mógł sobie pisać, o czym i o kim chciał, ale ponie­waż spo­ty­kali się pod pre­tek­stem, że Seba­stian chce pomóc, wyba­dać, co się stało, roz­szy­fro­wać wszyst­kie jego emo­cje, spró­bo­wać zna­leźć spo­sób na posu­nię­cie się naprzód, jako ogniwo mię­dzy nim a odma­wia­jącą spo­tka­nia My. Naj­bli­żej mu było do tera­peuty Billy’ego. Będąc nim, nie mógł zaś napi­sać ani linijki. Argu­ment, że byłoby to nie­etyczne, nic go nie obcho­dził. Nie mogło być jed­nak nie­zgodne z pra­wem – gro­ziło to pozwem, cią­gną­cym się pro­ce­sem i prze­graną. Niczego jed­nak nie spi­sali, nie otrzy­mał też żad­nego ofi­cjal­nego zle­ce­nia zwią­za­nego z pracą tera­peuty. Ani od Billy’ego, ani od My, ani od poli­cji kry­mi­nal­nej. Był… przy­ja­cie­lem.

Wspar­ciem w trud­nym cza­sie.

I zamie­rzał na tym zaro­bić.

– Jak się teraz czu­jesz? – spy­tał, gdy Billy wska­zał ręką w prawo i zeszli z wąskiej ścieżki. Billy nie odpo­wie­dział. Tylko szedł dalej, roz­glą­da­jąc się wokół. – Jak się czu­łeś tam­tego dnia? – dodał Seba­stian. – Pamię­tasz?

– Jak tam My? – odpo­wie­dział pyta­niem Billy. Nie było to zaska­ku­jące. Im bar­dziej dopusz­czał do sie­bie, co zro­bił, im wyraź­niej­sze były kon­se­kwen­cje, tym więk­szą trud­ność spra­wiało mu wyra­że­nie uczuć. Seba­stian miał z nim w aresz­cie sesje, w cza­sie któ­rych Billy nie powie­dział ani słowa.

– Wła­ści­wie znisz­czy­łeś jej życie – odparł Seba­stian i wzru­szył ramio­nami. Nie było to coś, czego Billy już by nie wie­dział.

– Ale wszystko z nią w porządku? Chłopcy dobrze się czują?

– Nie jest z nią w porządku. To zaj­mie sporo czasu.

– Na­dal się z nią spo­ty­kasz?

– Tak.

– Pozdra­wiasz ją ode mnie?

– My tego nie chce.

Billy ski­nął głową i się zatrzy­mał. Wska­zał duży leśny wykrot po lewej stro­nie, mię­dzy dwiema dorod­nymi sosnami. Przy­wo­dził na myśl ciemną, otwartą pasz­czę wie­lo­ryba, wyra­sta­jącą z głę­biny w fil­mie o Pino­kiu.

– Tam leży – powie­dział. Obaj poli­cjanci z psem pode­szli bli­żej. – Przy­kryty kamie­niami i zie­mią.

Pies wska­zał teren odda­lony mniej wię­cej o metr od wska­za­nego miej­sca. The­rese ode­szła na bok i wezwała posiłki. Ze sprzę­tem do kopa­nia. Jeden z opie­ku­nów psa zaczął ostroż­nie się opusz­czać do zagłę­bie­nia. Billy obser­wo­wał te poczy­na­nia. Po jego policzku spły­nęła samotna łza. Trudno było roz­strzy­gnąć, czy pła­cze nad ofiarą, czy nad sobą. Seba­stian nie pytał.

Podej­rze­wał, że Billy sam tego nie wie.Siadaj.

Rosma­rie Fre­driks­son wska­zała ruchem głowy jedno z krze­seł po dru­giej stro­nie biurka. Vanja wypeł­niła pole­ce­nie. Zało­żyła nogę na nogę, lekko się odchy­liła. Pró­bo­wała wyglą­dać na tak odprę­żoną, jak tylko mogła, choć czuła się jak ktoś wezwany do gabi­netu dyrek­torki na repry­mendę. Kiedy była uczen­nicą, ni­gdy jej tak nie wezwano. Ni­gdy też nie odwie­dziła gabi­netu Rosma­rie Fre­driks­son. Szybko się rozej­rzała. Był to pokój narożny. Na przed­ostat­nim pię­trze. Z okien roz­cią­gał się widok na park Kro­no­berg i na Kung­sholms­ga­tan. Obrazy na ścia­nach nic jej nie mówiły, ale nie znała się na malar­stwie. Rów­nie dobrze mogła tam wisieć for­tuna. Na małym sto­liku przy oknie stał wazon z bia­łymi liliami. Ich słod­kawy zapach roz­no­sił się po całym pokoju. Popa­trzyła na biurko i dwa krze­sła. W rogu wokół niskiego sto­lika stały trzy małe fotele. Pod­łogę pokry­wał gruby dywan w sze­roki wzór. Nie­opo­dal stał jesz­cze jeden mały sto­lik z eks­pre­sem do kawy. Było to miej­sce na bar­dziej swo­bodne spo­tka­nia niż to, które się zapo­wia­dało.

– No i jak tam?

Przy odro­bi­nie dobrej woli można było uznać to pyta­nie za wyraz tro­ski, szcze­rej chęci dowie­dze­nia się, jak Vanja i jej ekipa się czują po wstrzą­sa­ją­cych wyda­rze­niach ostat­nich dni. Jed­nak nic w tonie głosu czy spoj­rze­niu Rosma­rie nie prze­ma­wiało za taką teo­rią.

– Z czym? – odparła Vanja.

– Z twoim wydzia­łem.

– Ursula wró­ciła, więc pra­cu­jemy dalej. Ona, Car­los i ja – odparła Vanja i lekko wzru­szyła ramio­nami. Co wię­cej mogła powie­dzieć? Billy zdra­dził ją w spo­sób wręcz nie­praw­do­po­dobny, a poza tym pró­bo­wał zabić Ursulę. Osoba obda­rzona choćby mini­malną dozą empa­tii powinna rozu­mieć, jak wygląda sytu­acja w jej zespole.

Rosma­rie wstała i pode­szła do eks­presu do kawy.

– Z Kra­jo­wego Wydziału Kry­mi­nal­nego nie­wiele zostało, prawda?

– To prawda. Będziemy musieli prze­pro­wa­dzić rekru­ta­cję.

– O ile nie zosta­nie­cie zli­kwi­do­wani. Kawy?

Vanja była tak zasko­czona, że tylko ski­nęła głową. Rosma­rie wci­snęła przy­cisk na eks­pre­sie, a ten zaczął mleć ziarna tak gło­śno, że unie­moż­li­wiał roz­mowę. Vanja i tak nie miała nic do powie­dze­nia. Mil­czała więc, gdy maszyna napeł­niała małą białą fili­żankę. Rosma­rie pode­szła i ją podała.

– O ile nie zosta­niemy zli­kwi­do­wani? – powtó­rzyła powoli, gdy Rosma­rie wró­ciła za biurko.

– Mie­li­ście być jed­nym z naj­lep­szych wydzia­łów w Szwe­cji, a nie odkry­li­ście, że jest wśród was seryjny mor­derca. To nie wzbu­dza zaufa­nia.

– Dobrze to ukry­wał i był naszym kolegą z pracy, przy­ja­cie­lem…

Vanja umil­kła. Sama sły­szała, że jej słowa brzmią bar­dziej defen­syw­nie, niż zamie­rzała. Że broni się moc­niej niż powinna. Nawet tak typowo biu­rowa poli­cjantka jak Rosma­rie powinna rozu­mieć, że jeśli ktoś miałby nie­po­strze­że­nie popeł­nić poważne prze­stęp­stwo, to wła­śnie dobrze wykształ­cony, inte­li­gentny, doświad­czony śled­czy kry­mi­nalny. Poza tym trudno podej­rze­wać kole­gów z pracy o zbrod­nie, o któ­rych popeł­nie­niu nie ma się poję­cia.

– Tra­fi­cie do Naro­do­wego Wydziału Ope­ra­cyj­nego, pod moje kie­row­nic­two.

– Wiem o tym – powie­działa Vanja. Rozu­miała, dokąd zmie­rza ta roz­mowa. Miała doświad­czyć tego, co Seba­stian i Tor­kel wie­lo­krot­nie przed­sta­wiali jako abso­lut­nie naj­gor­szą cechę Rosma­rie Fre­driks­son: odru­chu rato­wa­nia wła­snej skóry.

– Będę z tobą szczera – powie­działa Rosma­rie. Pochy­liła się nad biur­kiem i spoj­rzała na Vanję w spo­sób z pew­no­ścią w zamie­rze­niu poufały, ale tak naprawdę koja­rzył się z wężem, który wła­śnie zoba­czył małą bez­bronną myszkę. – Kiedy jeden z moich wydzia­łów tonie w gów­nie, ono bry­zga rów­nież na mnie.

Vanja tylko ski­nęła głową. Co miała powie­dzieć? Aby nie spra­wiać wra­że­nia nie­za­in­te­re­so­wa­nej, upiła łyk kawy i znów ski­nęła, tym razem nieco bar­dziej dobit­nie, jakby chciała poka­zać, że naprawdę zdaje sobie sprawę z powagi sytu­acji.

– Mam jed­nak pewien pomysł, który może spra­wić, że ja i ty wyj­dziemy z tego nie­mal bez szwanku.

Vanja i tym razem nie odpo­wie­działa. Była pewna, że i tak usły­szy ciąg dal­szy. Czy tego chce, czy nie.

– Potrze­bu­jemy kozła ofiar­nego.

Rosma­rie odchy­liła się na opar­cie krze­sła. Vanja zesztyw­niała.

– Kogo? – zapy­tała cicho, miała wręcz pew­ność, że zna odpo­wiedź. Była nowa, w miarę młoda, po raz pierw­szy na sta­no­wi­sku kie­row­ni­czym. Przy­po­mniała jej się zasada Petera, wedle któ­rej odno­szący suk­cesy pra­cow­nik zostaje awan­so­wany tak długo, aż prze­staje być kom­pe­tentny. Nie wie­działa nawet, czy jej przej­ście na nowe sta­no­wi­sko zostało we wła­ściwy spo­sób zaanon­so­wane. Po pro­stu… je dostała, gdy Tor­kel nie wcho­dził już w grę. Dosko­nale. Kurwa! Ni­gdy wię­cej nie dosta­nie pracy, jeśli zosta­nie wska­zana jako osoba odpo­wie­dzialna za tę gów­no­bu­rzę.

– Tor­kel – powie­działa Rosma­rie takim tonem, jakby wszel­kie inne moż­li­wo­ści nie wcho­dziły w grę. Vanja tak się wzdry­gnęła, że pra­wie roz­lała kawę. Ze wszyst­kich imion to było ostat­nie, które spo­dzie­wa­łaby się usły­szeć. – Zaak­cen­tu­jemy, że to wszystko zda­rzyło się pod jego nad­zo­rem – cią­gnęła Rosma­rie. – Nie prze­kra­cza­jąc gra­nicy dobrego smaku, poru­szymy pro­blem uza­leż­nie­nia, suge­ru­jąc, że jego osąd był zabu­rzony.

– Billy dzia­łał przez kilka lat – wyja­śniła Vanja. – Pro­blemy Tor­kela zaczęły się po śmierci Lise-Lotte.

– Ale dla­tego wła­śnie musiał odejść.

– Wszy­scy pra­co­wa­li­śmy z Bil­lym. Nikt nic nie podej­rze­wał. Nawet Seba­stian.

– Seba­stian, no wła­śnie… – Usta Rosma­rie skur­czyły się w coś, co mogło być uśmiesz­kiem zado­wo­le­nia lub gry­ma­sem dez­apro­baty. Nie dało się stwier­dzić, która z tych moż­li­wo­ści jest praw­dziwa. – Przej­rza­łam jego umowy. W tych przy­pad­kach, w któ­rych w ogóle jakieś były.

– Pra­co­wał bar­dziej w cha­rak­te­rze kon­sul­tanta…

– Zwy­kle pod­pi­su­jemy umowy także z kon­sul­tan­tami. Poza tym z tego, co widzę, ni­gdy nie spraw­dzono jego prze­szło­ści.

– Tor­kel dobrze go znał.

– Prze­cież nie w taki spo­sób zatrud­niamy ludzi na odpo­wie­dzialne sta­no­wi­ska, prawda?

– Tak.

Vanja lekko się sku­liła na krze­śle. Już widziała oczyma wyobraźni, jak to będzie wyglą­dało. Media wygrze­bią wszystko, co tylko się da zna­leźć na temat Tor­kela, cofa­jąc się tak daleko w prze­szłość, jak to tylko moż­liwe. Vanja wie­działa, że okres po jego pierw­szym roz­wo­dzie także nie był bez­pro­ble­mowy. Rosma­rie miała godną podziwu umie­jęt­ność wska­zy­wa­nia wia­ry­god­nego kozła ofiar­nego. Vanja pomy­ślała, że do tego potrzeba lat tre­ningu.

– Wiesz, co myślą ludzie? – spy­tała Rosma­rie, wyry­wa­jąc ją z zamy­śle­nia.

– Na jaki temat?

– Na temat sze­fów. Zwłasz­cza kra­jo­wego szcze­bla… Że, tak samo jak poli­tycy, ni­gdy nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści. Że wszystko ucho­dzi im na sucho. A jeśli ktoś ich wyko­pie, to naj­czę­ściej lecą w górę. – Posłała Vanji spoj­rze­nie, które natych­miast sko­ja­rzyło jej się z poli­ty­kiem w cza­sie wybo­rów. To spoj­rze­nie mówiło, że jej zda­nie jest nie­pod­wa­żalną prawdą i nie zamie­rza słu­chać uwag. Vanja żad­nej nie zgło­siła. – Czas, by ktoś odpo­wie­dział za nie­pra­wi­dłowe zarzą­dza­nie.

– Tor­kel to naj­lep­szy szef, jakiego kie­dy­kol­wiek mia­łam – odparła. Sto razy lep­szy niż ty, miała ochotę dodać i liczyła na to, że jej wzrok prze­ka­zuje ten komu­ni­kat. Jed­nak nawet jeśli prze­ka­zał, Rosma­rie Fre­driks­son pozo­stała na to cał­ko­wi­cie nie­wraż­liwa.

– Daję ci szansę na ura­to­wa­nie zespołu i two­jej posady.

– Oraz odsu­nię­cie od sie­bie wszel­kiej kry­tyki ze strony mediów. – Vanja pra­wie ugry­zła się w język. Za mocno? Zbyt szcze­rze? Rosma­rie chwi­lowo sku­piła się na Tor­kelu, ale to nie ozna­czało, że Vanja jest bez­pieczna. Jed­nak Rosma­rie tylko lekko wzru­szyła ramio­nami.

– I na ura­to­wa­nie sie­bie. Wyświad­czam ci przy­sługę. Będziesz przy­szło­ścią. Nowym, które nadej­dzie. Młodą kobietą, sprzą­ta­jącą po nad­uży­ciach wła­dzy popeł­nia­nych przez uprzy­wi­le­jo­wa­nych star­szych męż­czyzn.

– A jeśli nie chcę być kimś takim?

Rosma­rie spoj­rzała na Vanję, jakby nie do końca rozu­miała. Jakby miała przed sobą nasto­latkę w okre­sie buntu, która się kłóci tylko dla­tego, że może, a nie dla­tego, że to do cze­go­kol­wiek dopro­wa­dzi. Lekko wes­tchnęła. Vanja odczy­tała to jako pierw­szy znak, że jej sze­fowa się dener­wuje.

– W takim wypadku naj­praw­do­po­dob­niej zosta­nie wsz­częte śledz­two w spra­wie nie­wła­ści­wego kie­ro­wa­nia wydzia­łem, który pozo­sta­wał poza kon­trolą. Nastąpi reor­ga­ni­za­cja, a twój wydział prze­sta­nie ist­nieć jako nie­za­leżna jed­nostka.

– Prze­cież to szan­taż.

Rosma­rie znów się nachy­liła.

– Nie zatrzy­masz się na wydziale zabójstw. Będziesz się piąć po szcze­blach kariery.

Po raz pierw­szy Vanja poczuła, że dostrzega w Rosma­rie auten­tyczne cie­pło, zaan­ga­żo­wa­nie. Jej sze­fowa była niczym men­torka, dzie­ląca się tajem­ni­cami z adeptką, by ta osią­gnęła peł­nię swo­jego poten­cjału.

– To jest gra, któ­rej zasad musisz się nauczyć.

– Pole­ga­jąca na sprze­da­wa­niu przy­ja­ciół?

– Na walce o to, co jest dla cie­bie ważne.

Vanja umil­kła. Odkąd uro­dziła jej się Amanda, miała inne prio­ry­tety. Praca i kariera nie stały już w jej życiu na pierw­szym miej­scu, ale oczy­wi­ście w dal­szym ciągu była ambitna i zachłanna. Chciała mieć wszystko, co tylko mogła. Ale nie za wszelką cenę.

– Tor­kel jest dla mnie ważny.

Rosma­rie znów się odchy­liła na opar­cie. Tym razem nie pró­bo­wała nawet masko­wać wes­tchnie­nia iry­ta­cji. Poło­żyła dło­nie na biurku i wstała. Można to było zro­zu­mieć tylko w jeden spo­sób: że spo­tka­nie dobie­gło końca.

– Tor­kel zosta­nie obcią­żony – zade­cy­do­wała. – Pyta­nie brzmi tylko, czy pocią­gnie za sobą na dno cie­bie i twój wydział, czy nie.Nie żyje.

Ta jedna myśl gorącz­kowo krą­żyła jej po gło­wie.

Umarł, na zawsze. Tim, jej ojciec, umarł.

Łzy znów zaczęły pły­nąć. Cicho, lecz nie­ubła­ga­nie. Miała wra­że­nie, że jest ich mniej, ale ból i żal się nie zmie­niły. Wie­działa, że zostaną z nią na długo. Cathy wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów, żeby się uspo­koić. W dal­szym ciągu szok tkwił w jej wnę­trzu niczym odrębny byt.

Tim miał przy­je­chać do domu, ale tego nie zro­bił. Zaczęła się nie­po­koić. Dzwo­niła do niego, ale bez skutku. Była coraz bar­dziej prze­ko­nana, że coś jest nie tak. Jeśli miał się spóź­nić albo zmie­niały mu się plany, zawsze o tym infor­mo­wał. Chcieli zjeść razem lunch, spę­dzić popo­łu­dnie w mie­ście, a o szes­na­stej odwie­dzić amba­sadę ame­ry­kań­ską, by poroz­ma­wiać o jej wizie.

Wie­działa już, że nic z tego nie doj­dzie do skutku.

W porze lun­chu zadzwo­niła do niej poli­cjantka.

Zapy­tała, czy jest spo­krew­niona z nie­ja­kim Timem Cun­nin­gha­mem. Poin­for­mo­wała, że zna­le­ziono go sku­lo­nego w bra­mie w oko­li­cach Stu­re­plan. Zda­niem per­so­nelu karetki praw­do­po­dob­nie doznał ataku serca. Stwier­dzono zgon na miej­scu.

Oszo­ło­miona dotarła do szpi­tala Karo­lin­ska, bo tam prze­wie­ziono ciało. Błą­dziła po dłu­gich kory­ta­rzach, aż w końcu udało jej się zacze­pić kogoś, kto coś wie­dział. Po dłuż­szym cza­sie tra­fiła do Zakładu Medy­cyny Sądo­wej, ale usły­szała tylko, że nie może zoba­czyć ciała. Musiała pocze­kać na leka­rza, a i tak nie było pewne, czy pozwolą jej zoba­czyć Tima. Zasady były surowe. Od tam­tego czasu sie­działa w ponu­rej sza­ro­nie­bie­skiej pocze­kalni i pła­kała. Miała wra­że­nie, że trwa to całe wieki.

Po jakimś cza­sie dotarło do niej, że już nie jest sama. Dołą­czyli do niej mło­dzi rodzice z dwójką małych dzieci. Sie­dli kawa­łek dalej. Kobieta miała zapła­kane, nie­wi­dzące oczy, a męż­czy­zna zdu­szo­nym gło­sem czy­tał z dziećmi komiks o Bam­sem. Cathy pomy­ślała, że przy­szli ze względu na ojca kobiety albo innego ich krew­nego. Spró­bo­wała wziąć się w garść, opa­no­wać łzy. Nie pła­kać przy obcych. Nauczyła ją tego matka. Nie warto oka­zy­wać sil­nych emo­cji przy nie­zna­jo­mych. W naj­gor­szym wypadku może to zostać uznane za oznakę sła­bo­ści.

Ski­nęła głową kobie­cie i wstała. Odru­chowo zaczęła obra­cać w pal­cach mały pier­ścio­nek z moty­lem wiszący jej na szyi. Towa­rzy­szył jej, odkąd pamię­tała, a nawet dłu­żej. Został kupiony w Taj­lan­dii w Boże Naro­dze­nie. Kiedy kraj dotknęło kata­stro­falne w skut­kach tsu­nami. Cza­sami wyda­wało jej się, że pamięta tam­ten dzień. Wodę, chaos i strach. Rów­nie dobrze mogły to jed­nak być wspo­mnie­nia frag­men­tów nagrań oglą­da­nych w róż­nych sytu­acjach albo histo­rii, które jej póź­niej opo­wia­dano. Na przy­kład o kup­nie tej ozdoby na targu. Prze­cież nie mogła tego pamię­tać. Ponie­waż cała rodzina prze­żyła, doszła do wnio­sku, że pier­ścio­nek przy­nosi szczę­ście. Doty­ka­nie go zwy­kle ją uspo­ka­jało. Był to tani, mały kawa­łek alpaki z czer­wo­nymi i nie­bie­skimi kamie­niami, które zawsze koja­rzyły jej się z poczu­ciem bez­pie­czeń­stwa. Nie chciała się go pozbyć, bez względu na to, ile razy mama suszyła jej o to głowę. Nie chciała mieć niczego droż­szego ani bar­dziej doro­słego. Ten pier­ścio­nek zna­czył dla niej coś, czego nie potra­fiła ująć w słowa.

Była to jedna z nie­wielu walk, któ­rych jej matka nie wygrała.

Cathy ruszyła z powro­tem do reje­stra­cji. Musiała wie­dzieć teraz. Co się stało jej ojcu? Musiała go zoba­czyć. Jak do tego doszło? Snuli tak wiel­kie plany. Ona miała poje­chać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a on do… Wszystko było jed­nym wiel­kim cha­osem.

Zoba­czyła męż­czy­znę w gar­ni­tu­rze roz­ma­wia­ją­cego z kimś z per­so­nelu. Na widok Cathy szybko zakoń­czył roz­mowę i do niej pod­szedł. Miała wra­że­nie, że gdzieś go już wcze­śniej widziała.

– Cathy? – ode­zwał się, wycią­ga­jąc do niej rękę. – Stan Ludlow, kolega two­jego taty z Hey­man & Schro­der. Tak bar­dzo mi przy­kro – kon­ty­nu­ował dobrą angielsz­czy­zną, przy­jaź­nie ści­ska­jąc jej dłoń. Teraz go roz­po­znała. Widzieli się prze­lot­nie na jakimś even­cie fir­mo­wym, a jej ojciec nie­raz pochleb­nie się o nim wyra­żał.

– Tim wpi­sał mnie jako osobę do kon­taktu w nagłych przy­pad­kach. Przy­je­cha­łem naj­szyb­ciej, jak mogłem. Jak się czu­jesz? – zapy­tał łagod­nie. Cathy pró­bo­wała robić wra­że­nie sil­nej, ale nie­spe­cjal­nie jej to wycho­dziło. Oczy znów zaszły jej łzami.

– Nie wiem. Nie mogę tego zro­zu­mieć… – Tylko tyle była w sta­nie wykrztu­sić.

– Niczym nie musisz się mar­twić. Pomo­żemy ci ze wszyst­kimi prak­tycz­nymi spra­wami i będziemy cię wspie­rać w tym trud­nym cza­sie. Pamię­taj, że zapew­nimy ci wszystko, czego będziesz potrze­bo­wała.

Cathy nie bar­dzo wie­działa, co odpo­wie­dzieć. Męż­czy­zna był przy­ja­zny, ale cała sytu­acja miała w sobie coś dziw­nego. Firma Hey­man & Schro­der zawsze była gdzieś w tle i prak­tycz­nie kie­ro­wała całym ich życiem. Teraz wystą­piła z cie­nia, zale­d­wie kilka godzin po tym, jak jej ojciec został zna­le­ziony mar­twy.

– Dzię­kuję – odparła dość ostrym tonem. – Nawet jesz­cze nie mia­łam moż­li­wo­ści go zoba­czyć, więc nie wiem, czego potrze­buję.

Stan zro­bił krok do tyłu i posłał jej prze­pra­sza­jący uśmiech.

– Wybacz. Zabrzmiało… jakby przy­słali mnie z pracy. Tak naprawdę jestem tutaj, bo obie­ca­łem to two­jemu tacie. Był moim przy­ja­cie­lem. Nie chciał, abyś została sama.

Cathy spoj­rzała na niego pyta­jąco. Coś spra­wiało, że nie mogła poskła­dać w całość tego, co wła­śnie jej powie­dział.

– Jak to? Pro­sił cię o przyj­ście tutaj? Skąd mógł… To zna­czy… Skąd wie­dział?

Cathy urwała. Stan wyglą­dał na zakło­po­ta­nego, nie odpo­wia­dał, ale jego mil­cze­nie było wymowne. Zro­zu­miała jego zna­cze­nie, ale nie mie­ściło jej się w gło­wie. Pomy­ślała, że to nie­moż­liwe.

– Wie­dział, że umrze?

Liczyła na odpo­wiedź prze­czącą, ruch głowy, smutny uśmiech, który powie jej, że wszystko opacz­nie zro­zu­miała, ale Stan tylko ski­nął głową, a następ­nie dodał:

– Kilka mie­sięcy temu Tim prze­szedł ruty­nowe bada­nia, a nasz fir­mowy lekarz odkrył tak zwany tęt­niak aorty, czyli uszko­dze­nie tęt­nicy. Tęt­niak był dosyć duży i ulo­ko­wany w naprawdę pecho­wym miej­scu.

– Wie­dział, że umrze, i nic nie mówił?

Cathy posłała Sta­nowi pona­gla­jące spoj­rze­nie. Tym razem nie tylko liczyła na odpo­wiedź prze­czącą. Potrze­bo­wała jej. To wszystko było zbyt poważne. Nie­po­jęte. Stan patrzył na nią z cie­płym współ­czu­ciem w oczach.

– Wie­dział, że jest ryzyko. Toczyły się roz­mowy na temat ope­ra­cji, która miała zapo­biec nie­bez­pie­czeń­stwu, ale była… skom­pli­ko­wana. Nie chciał cię nie­po­koić. Przed prze­pro­wadzką i tym wszyst­kim.

Cathy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała upo­rząd­ko­wać sprzeczne uczu­cia. Czarny jak noc smu­tek zyskał nie­pro­szone towa­rzy­stwo w postaci wrzą­cego gniewu skie­ro­wa­nego prze­ciwko męż­czyź­nie, któ­rego miało jej bra­ko­wać już do końca życia.

– Wie­dział, że umrze? – Jej pyta­nie zabrzmiało ostrzej, niż zamie­rzała. Stan wycią­gnął rękę i znów chwy­cił jej dłoń. Tym razem deli­kat­niej. Pocie­sza­jąco.

– On wie­rzył w życie, Cathy. W każ­dej sytu­acji zawsze myślał o tobie. Zro­bił to, co uwa­żał za naj­lep­sze dla cie­bie.

– Mógł pozwo­lić mi w tym uczest­ni­czyć i zade­cy­do­wać.

Nie potra­fiła już powstrzy­mać łez. Zachwiała się na nogach, jakby opu­ściły ją wszyst­kie siły. Stan zro­bił krok do przodu i ją objął. Przy­trzy­mał w ramio­nach i pod­niósł. Ojciec nie żył dopiero od kilku godzin, ale już tak bar­dzo za nim tęsk­niła. Jak miała prze­żyć bez niego całe życie? Od śmierci jej mamy byli tylko we dwoje. Wszę­dzie na świe­cie, przez cały czas. Razem. A teraz nagle nikogo przy niej nie było.

Została sama.

To wra­że­nie tylko się spo­tę­go­wało, kiedy jakiś czas póź­niej zna­la­zła się u boku ojca, żeby się z nim poże­gnać. Na wózku ze stali nie­rdzew­nej paliła się świeczka. Ojciec nie leżał w łóżku, lecz na noszach, na zim­nym błysz­czą­cym metalu, przy­kryty bia­łym prze­ście­ra­dłem pod­cią­gnię­tym aż pod brodę. W pomiesz­cze­niu nie było okien ani żad­nych mebli. Nie był to pokój ani sala, lecz prze­strzeń, w któ­rej śmierć była tak czę­stym gościem, że nikt już nawet się nie przy­go­to­wy­wał do kolej­nej z jej nie­zli­czo­nych wizyt.

Lekarz wpu­ścił ich do środka i potwier­dził, że Tim praw­do­po­dob­nie zmarł w wyniku uszko­dze­nia aorty, ale pew­ność zyskają dopiero po sek­cji zwłok. Cathy spy­tała, dla­czego będą go roz­ci­nać, i dowie­działa się, że ponie­waż został zna­le­ziony poza domem i nie było rzu­ca­ją­cej się w oczy przy­czyny śmierci, sprawa nale­żała do poli­cji i nie mieli wyboru.

Stali w mil­cze­niu. Córka Tima i jego kolega. Jego rodzina i praca. Wszystko, co go zaj­mo­wało, gdy żył.

Cathy popro­siła Stana, by zosta­wił ją samą. Wzięła wizy­tówkę, którą jej wrę­czył, i obie­cała zadzwo­nić, gdyby cze­goś potrze­bo­wała. Na razie jed­nak potrze­bo­wała samot­no­ści. Kiedy wyszedł, przy­su­nęła sobie krze­sło i usia­dła obok tego, co kie­dyś było jej ojcem. Jakiś czas sie­działa w mil­cze­niu i tylko patrzyła. Myśli wiro­wały jej w gło­wie. Przez chwilę się zasta­na­wiała, gdzie są ubra­nia, które miał na sobie, gdy rano wycho­dził z domu w Brom­mie. Nie­ważne. Wyglą­dał na spo­koj­nego i to była dla niej kojąca myśl. Czy śmierć nade­szła szybko? Pomy­ślała, że musi poczy­tać wię­cej o tęt­niaku aorty. Dotknęła jego policzka. Był o wiele za zimny.

– Trzeba było coś powie­dzieć – wykrztu­siła.

Miała ochotę dalej być na niego zła. Ze zło­ścią potra­fi­łaby sobie pora­dzić. To jed­nak nie wcho­dziło w grę. Teraz już lepiej rozu­miała wyda­rze­nia z ostat­niego okresu jego życia. Wszystko nabrało sensu. Dziw­nie się zacho­wy­wał. Chciał opu­ścić willę. Ubie­gał się o nową posadę w innym kraju. Zała­twiał jej stu­dia w Sta­nach. Przy­go­to­wy­wał ją do życia bez sie­bie. O to w tym wszyst­kim cho­dziło.

Wie­działa, że będzie za nim ogrom­nie tęsk­niła.

Póź­niej będzie się musiała zasta­no­wić, co zro­bić ze swoim miej­scem w Yale. Firma Hey­man & Schro­der zaj­mie się wszyst­kimi prak­tycz­nymi kwe­stiami, ale w Szwe­cji pozo­stało coś nie­do­koń­czo­nego. Nie­wy­po­wie­dzia­nego, co było ważne dla jej ojca i czego nie zdą­żył dopro­wa­dzić do końca. Była pewna, że chciał jej coś powie­dzieć. Coś, co mu cią­żyło. Nie potra­fiła uchwy­cić, co to takiego, ale w ostat­nim cza­sie czuła bijący od niego nie­po­kój. Wów­czas wią­zała go z psy­cho­lo­giem, do któ­rego nagle zaczął cho­dzić. Nale­gał, by i ona się z nim spo­tkała.

Nazy­wał się Seba­stian Berg­man.Wzięła głę­boki oddech.

Wie­działa, co powie­dzieć, lecz nie wie­działa jak. Przy­pusz­czała, jak to zosta­nie ode­brane, co nie uła­twiało sprawy. Nie mogła jed­nak tak po pro­stu odwró­cić się na pię­cie i wyjść. Nie po tylu wspól­nie prze­pra­co­wa­nych latach i po wszyst­kim, co dla niej zro­bił. Znów głę­boko wcią­gnęła powie­trze i przy­ło­żyła kciuk do przy­ci­sku dzwonka. Zamek został prze­krę­cony szyb­ciej, niż się spo­dzie­wała, a kiedy otwo­rzyły się przed nią drzwi, zro­zu­miała dla­czego. Stała przed nią Ursula.

– Cześć. Ty tutaj?

Głu­pie nawet jak na pyta­nie reto­ryczne. Vanja od razu poczuła, że to, co ją czeka, wła­śnie stało się jesz­cze trud­niej­sze ze względu na obec­ność kole­żanki.

– Tak. Wchodź – powie­działa Ursula i ją prze­pu­ściła. – Tor­kel jest w kuchni.

Vanja zdjęła kurtkę i buty. Poszła za Ursulą.

Tor­kel sie­dział przy stole. Choć ostat­nio widziała go zale­d­wie kilka tygo­dni wcze­śniej, pomy­ślała, że się skur­czył, a z całą pew­no­ścią posta­rzał. Wyglą­dał jak cień czło­wieka, który nie­cały rok wcze­śniej kie­ro­wał ich grupą. Spo­wo­do­wały to żałoba, alko­ho­lizm i poważne urazy. Vanja była zdzi­wiona na wieść, że zamie­rzają go wypi­sać ze szpi­tala. Prze­cież mimo wszystko został dwu­krot­nie postrze­lony, a na obu dło­niach miał popa­rze­nia trze­ciego stop­nia. Jed­nak w obec­nych cza­sach szpi­tale chciały się pozby­wać pacjen­tów jak naj­szyb­ciej. Tor­kel nie był tu wyjąt­kiem. Łóżek i per­so­nelu zawsze bra­ko­wało. Dwa razy dzien­nie przy­cho­dziła do niego pie­lę­gniarka i opa­try­wała mu dło­nie, ale poza tym musiał radzić sobie sam. Na szczę­ście miał Ursulę. Vanja podej­rze­wała, że spę­dzali razem w miesz­ka­niu mnó­stwo czasu.

Na jej widok Tor­kel się roz­pro­mie­nił i pró­bo­wał wstać, ale zanim zdą­żył, Vanja szybko pode­szła i go przy­tu­liła.

– Miło cię widzieć – powie­dział, wska­zu­jąc krze­sło naprze­ciwko. Vanja usia­dła. Ursula została przy drzwiach. – Masz na coś ochotę? – zapy­tał Tor­kel, ruchem głowy wska­zu­jąc pie­kar­nik i lodówkę.

– Nie, dzię­kuję.

– A jak tam Amanda? I Jona­than?

– Dobrze. Wszystko super.

Tor­kel ski­nął głową i zapa­dła cisza. Można było ją inter­pre­to­wać jako wezwa­nie, by Vanja wyja­wiła powód wizyty. Ona jed­nak wolała jesz­cze przez jakiś czas tego nie robić. Jesz­cze przez kilka minut poroz­ma­wiać z nim przy­jaź­nie i po kole­żeń­sku, zanim wszystko zepsuje.

– Jak się czu­jesz? – zapy­tała.

Tor­kel wzru­szył ramio­nami i lekko roz­ło­żył ręce. Miał na nich baweł­niane ręka­wiczki.

– Chyba… tak dobrze, jak to moż­liwe. Nie piję. Znowu.

– Miło to sły­szeć – odparła. Nie znała aktu­al­nej sytu­acji Tor­kela z alko­ho­lem. Ursula nic o tym nie wspo­mi­nała, a ona nie chciała pytać. – A ciało? Dło­nie i w ogóle.

– Powoli się goją. Rany postrza­łowe nie będą miały trwa­łych kon­se­kwen­cji. A jeżeli cho­dzi o dło­nie… według leka­rzy nie odzy­skają peł­nej spraw­no­ści.

Vanja ski­nęła mu głową ze współ­czu­ciem, a jed­no­cze­śnie poczuła nara­sta­jącą złość.

Niech szlag trafi Billy’ego!

Gnój pier­do­lony!

Naprawdę musiała się zmu­szać, by o nim nie myśleć, odkąd został osa­dzony w aresz­cie. To było zbyt bole­sne, wpra­wiało ją w zbyt wielką wście­kłość. Ze wszyst­kich zdrad, któ­rych doświad­czyła w ostat­nich latach, także ze strony matki, ta była naj­gor­sza. Jej naj­lep­szy przy­ja­ciel. Czło­wiek, któ­remu ufała w stu pro­cen­tach, któ­remu pozwa­lała odbie­rać córkę z przed­szkola i się nią opie­ko­wać. Sku­tecz­nie stłu­miła te myśli, ale Tor­kel naj­wy­raź­niej nie zamie­rzał tak łatwo odpu­ścić.

– Widu­jesz się z Bil­lym? – zapy­tał.

– Nie.

– Czy w ogóle z nim roz­ma­wia­łaś po tym wszyst­kim?

– Nie.

– I pomy­śleć, że naprawdę to wszystko spo­wo­do­wał… – powie­dział Tor­kel nie­mal smut­nym gło­sem. Vanja musiała stłu­mić szy­der­czy śmiech. „Spo­wo­do­wał” było chyba nie­do­po­wie­dze­niem roku.

– Ale go zatrzy­ma­li­śmy – dodała sto­jąca przy drzwiach Ursula. – Dzięki tobie i Seba­stia­nowi.

– A z Seba­stia­nem się widu­jesz? – zapy­tał Tor­kel.

– Cza­sami odbiera Amandę z przed­szkola, ale tak poza tym to nie. Nie spo­ty­kamy się. – Rzu­ciła krót­kie spoj­rze­nie Ursuli, która nawet drgnie­niem mię­śnia twa­rzy nie dała po sobie poznać, że ma na ten temat jakąś szcze­gólną opi­nię. Mię­dzy nią a Seba­stia­nem do cze­goś doszło. To coś spra­wiło, że zupeł­nie się od niego zdy­stan­so­wała. Vanja nie wie­działa, o co cho­dzi – Ursula nie miała w zwy­czaju dzie­lić się oso­bi­stymi spra­wami. Musiała przy­znać, że sama ma podob­nie.

W kuchni znów zapa­no­wała cisza. Vanja zaczęła się wier­cić na krze­śle. Tor­kel i Ursula wie­dzieli, że nie przy­szła tylko po to, by zabić tro­chę czasu roz­mową. Uznała więc, że wyja­śni cel wizyty.

– Wła­ści­wie dla­tego tu jestem – zaczęła, spo­glą­da­jąc na nich oboje. – Z powodu sprawy Billy’ego.

– Aha? – To krót­kie słowo ujaw­niało scep­tyczne nasta­wie­nie i świa­do­mość, że cokol­wiek powie Vanja, nie spodoba się to żad­nemu z nich.

– Roz­ma­wia­łam dziś z Rosma­rie…

Reak­cja mniej wię­cej odpo­wia­dała spo­dzie­wa­nej. Ursula pogar­dli­wie prych­nęła, a na ustach Tor­kela poja­wił się mały uśmie­szek. Jakby w obser­wo­wa­niu, do jakiego stop­nia zła może być sytu­acja, kryła się odro­bina komi­zmu.

– No i co powie­działa? – zapy­tał, nachy­la­jąc się do niej. Vanja po krót­kim waha­niu uznała, że nie ma dobrego spo­sobu na prze­ka­za­nie takiej infor­ma­cji.

– Jutro zamie­rza zor­ga­ni­zo­wać kon­fe­ren­cję pra­sową i zrzu­cić całą winę na cie­bie, za to, że byłeś nie­uważny i zanie­dby­wa­łeś swoje obo­wiązki.

– Cho­lerna zdraj­czyni – mruk­nęła Ursula. Tor­kel tylko ski­nął głową, jakby wła­śnie tego się spo­dzie­wał po swo­jej byłej sze­fo­wej.

– Ci, któ­rzy tam będą, usły­szą, dla­czego odsze­dłeś. Dowie­dzą się o piciu i o całej resz­cie… – dodała Vanja.

– Billy dzia­łał lata przed tym, jak on zaczął pić – zapro­te­sto­wała Ursula.

– Wiem. To samo jej powie­dzia­łam.

– Co jesz­cze powie­dzia­łaś?

Vanja odwró­ciła się do niej. Czyżby w gło­sie kole­żanki usły­szała wyrzut? Spoj­rze­nie Ursuli to potwier­dzało. W Vanji znów wez­brała iry­ta­cja. Cho­lera jasna, prze­cież to nie była jej wina. Ona tylko prze­ka­zy­wała infor­ma­cje.

– Powie­dzia­łam, że nikt z nas niczego nie podej­rze­wał, że Billy oszu­kał nas wszyst­kich i że to nie­spra­wie­dliwe wska­zy­wać Tor­kela jako kozła ofiar­nego.

– Rato­wa­nie wła­snej skóry to coś, co wycho­dzi jej naj­le­piej – stwier­dził Tor­kel.

– Będziesz brała udział w tej kon­fe­ren­cji pra­so­wej? – spy­tała Ursula. Wyraź­nie nie zamie­rzała pomi­nąć wątku udziału Vanji w całej spra­wie.

– Nie mam zbyt wiel­kiego wyboru. Będę mówiła o przy­szło­ści.

– Two­jej przy­szło­ści? – odparła Ursula, akcen­tu­jąc pierw­sze słowo.

Okej, tego było już za wiele. Nie zamie­rzała wysłu­chi­wać oskar­żeń o zała­twia­nie spraw Rosma­rie i uży­wa­nie Tor­kela jako tram­po­liny do wła­snej kariery. Zro­biła, co mogła, ale prze­cież to nie ona była sze­fową.

– O naszej przy­szło­ści. Druga opcja zakłada, że i tak wystawi Tor­kela, ale jed­no­cze­śnie zamknie wydział zabójstw. Nie wiem, jak kto­kol­wiek mógłby na tym zyskać.

Ursula nie odpo­wie­działa, lecz skrzy­żo­wała ręce na piersi, wyraź­nie nie­za­do­wo­lona.

– To nie twoja wina – prze­rwał Tor­kel z wyraźną szcze­ro­ścią w gło­sie, rzu­ca­jąc spoj­rze­nie w kie­runku Ursuli. – Jestem pewny, że zro­bi­łaś, co mogłaś. Wszy­scy wiemy, jaka jest Rosma­rie.

– Przy­kro mi – odparła szcze­rze Vanja. – Ale chyba powi­nie­neś wyłą­czyć tele­fon i przez jakiś czas nie czy­tać wia­do­mo­ści.

– Dam sobie radę. Dzięki za ostrze­że­nie.

– Przy­naj­mniej tyle mogłam zro­bić.

Ich spoj­rze­nia spo­tkały się nad sto­łem. Tor­kel posłał Vanji uspo­ka­ja­jący uśmiech, a ona przy­po­mniała sobie, jak wiele dla niej zna­czył przez wszyst­kie lata, jakie wspar­cie jej zapew­niał i że był naprawdę dobrym czło­wie­kiem. Pochy­liła się nad sto­łem, żeby chwy­cić go za ręce, ale znie­ru­cho­miała w pobliżu bia­łych ręka­wi­czek.

– Naprawdę mi przy­kro – powie­działa.

– Wiem.

Jej tele­fon zaczął dzwo­nić. Spoj­rzała na wyświe­tlacz. Nie­znany numer. Ode­brała połą­cze­nie. Oka­zało się, że to poli­cja z Västerås.

Po krót­kiej roz­mo­wie i otrzy­ma­niu zdję­cia z miej­sca zbrodni odwró­ciła się w stronę wyraź­nie zacie­ka­wio­nej Ursuli.

– Mamy robotę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: