Wspomnienia z młodości ubogiej służącej - ebook
Wspomnienia z młodości ubogiej służącej - ebook
Wspomnienia z młodości ubogiej służącej zawierają obrazki z życia gdańskiego mieszczaństwa oraz biedoty drugiej połowy XIX wieku, czyli okresu wciąż słabo znanego zarówno gdańskiej historiografii, jak i współczesnemu polskiemu czytelnikowi. Narracja książki prowadzona jest najczęściej w żartobliwym tonie, językiem soczystym, pozornie naiwnym i okraszonym lokalnym słownictwem. Podczas lektury czytelnik zagląda do domów mieszczan, kwater wojskowych, suteren biedoty, miejskich sklepów i zakładów produkcyjnych, wraz z narratorką wędruje po tętniących życiem ulicach Gdańska, jego cichych przedmieściach i wiejskich okolicach.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7908-198-1 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowo wstępne Kim była Marie Sansgêne?
Gdy w 1908 roku w renomowanym berlińskim wydawnictwie F. Fontane & Co. ukazały się Wspomnienia z młodości ubogiej służącej, napisane przez autorkę pochodzącą z Gdańska i ukrywającą się pod pseudonimem Marie Sansgêne, wydawało się, że zanosi się na sporą sensację. A to z tego powodu, że wspomnienia „przedstawicieli ludu pracującego” należały wówczas do rzadkości, a żadna ze służących nie chwyciła jeszcze dotąd za pióro, by opisać swe życie. W utrzymanym w formie dialogu wstępie do książki troskliwy mąż objaśnia to swojej żonie następująco: „Dlatego, że służące jako takie nigdy i nigdzie nie pisują książek; skoro tylko przestają nimi być, kobieca próżność uniemożliwia im opisanie akurat tego wycinka ich życia. Dlatego właśnie musiała się pojawić tak otwarta i tak wolna od fałszywego wstydu istota, jak ty!” (s. 12).
Pominąwszy kilka recenzji w prasie codziennej, książka jednak bardzo szybko popadła w zapomnienie. W Gdańsku też nie wzbudziła szczególnego zainteresowania; może dlatego, że nakreślony przez autorkę wizerunek wyższych kręgów społecznych miasta był dla ówczesnych gdańszczan zbyt problematyczny.
Owym biograficznym wspomnieniom eksperci poświęcili uwagę dopiero przy okazji ponownego wydania książki. Opatrzone zwięzłym posłowiem Curta Meyera Wspomnienia z młodości ubogiej służącej ukazały się około 1974 roku za sprawą bremeńskiego wydawnictwa Friedrich Röver w ramach serii adresowanej wyraźnie do starszego czytelnika, zatytułowanej Biblioteka Dużym Drukiem. Dziś książka postrzegana jest jako jeden z najważniejszych tekstów autobiograficznych spisanych przez przedstawicielkę dziewiętnastowiecznej służby. Amerykańska historyczka Mary Jo Maynes nazywa utwór a tale of survival on the margins (opowieścią o przetrwaniu na obrzeżach społeczeństwa). Jak dotąd jednak nie zaprzątnął on uwagi badaczy zajmujących się tematyką gdańską. A przecież mowa tu o imponującym, soczystym i spisanym z niezwykłym temperamentem dokumencie, przytaczającym opowieści, których przez długi czas nie chciała nawet znać historiografia mieszczańskiego Gdańska.
Kim zatem jest Marie Sansgêne? Mamy tu do czynienia z pseudonimem, o czym informuje również fragment wstępu, w którym mąż radzi swej życiowej towarzyszce: „Koniecznie wydaj tę książkę, tylko usuń nazwisko, by zachować anonimowość” (s. 11). Owego męża autorka zresztą opisuje w swojej książce, ponieważ poznaje go w Gdańsku w trakcie służby. To znacznie od niej starszy, wykształcony i zamożny mężczyzna, najprawdopodobniej miłośnik sztuki lub jej krytyk, który żeni się z rezolutną, zaradną młodą kobietą, nie zwracając uwagi na różnice klasowe, i razem z nią opuszcza miasto, by prowadzić dostatnie życie. Z tego związku przyjdzie na świat kilkoro dzieci.
Jak można wywnioskować z książki, Marie Sansgêne urodziła się w Gdańsku w marcu 1853 roku. Z lektury wspomnień dowiadujemy się sporo o jej dzieciństwie i latach młodości, spędzonych w historycznym centrum miasta. Wszystkie późniejsze badania nad prawdziwą tożsamością autorki i jej męża kończyły się jednak – aż do dziś – niepowodzeniem. Może komuś uda się wnieść nieco światła w te ciemności, jeśli na podstawie licznych, rozproszonych w tekście informacji przejrzy gdańskie księgi parafialne i adresowe?
W literaturze podaje się czasem, że Marie Sansgêne naprawdę nazywała się Anna Hill. Po raz pierwszy stwierdził tak Michael Vogtmeier, uznawszy ją za „małżonkę znanego berlińskiego krytyka sztuki: Annę Hill”. Taka osoba rzeczywiście istniała i publikowała nawet pod pseudonimem Sans Gêne, ale jej dane biograficzne nie pokrywają się z tymi dotyczącymi naszej autorki, poza tym Anna Hill pochodziła z Frankfurtu nad Menem. Mimo to badacze obstają uporczywie przy tej błędnej atrybucji.
Nie powiodła się również próba dotarcia do bliższych informacji za pośrednictwem wydawnictwa, ponieważ firma Verlag F. Fontane & Co. od dawna już nie istnieje, a jej archiwum zachowało się jedynie we fragmentach i nie udziela żadnych informacji. W rezultacie nie sposób też zrekonstruować dziejów publikacji. Trudno przedstawić dowody na to, że książka pojawiła się na rynku rzeczywiście już w 1906 roku, jak się twierdzi w niektórych tekstach literatury przedmiotowej oraz w nowym wydaniu z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku; w każdym razie wydania z tego roku nie można znaleźć w żadnej z bibliotek. Najwcześniejsze wzmianki, jakie pojawiły się w prasie, pochodzą z marca 1908 roku. W jednej z praskich gazet wypożyczalnia książek Hermann Cassinelli dała ogłoszenie, w którym wymieniła utwór jako jeden ze swych nowych nabytków. Potwierdzony bibliotecznie nakład z roku 1908 określony został mianem „drugiego wydania”. Być może książka odniosła początkowo taki sukces, że krótko po jej wydaniu trzeba było drukować jej nowy nakład już w tym samym 1908 roku? W każdym razie założone przez syna sławnego pisarza Theodora Fontane wydawnictwo F. Fontane & Co. publikowało swego czasu całą serię wspomnień ludzi z niższych warstw społecznych. W pierwszym wydaniu dzieła pani Sansgêne reklamowało na przykład dziesiątą już edycję książki zatytułowanej Przypadki Mieze Biedenbach. Wspomnienia kelnerki. Inne publikacje tego wydawnictwa odnosiły jeszcze bardziej spektakularne sukcesy, na przykład Dziennik marnotrawnej pióra Margarethe Böhme, czyli wspomnienia (fikcyjne, jak się później okazało) pewnej prostytutki, które ustanowiły jeden z największych rekordów ówczesnego księgarskiego świata, osiągając łączny nakład w liczbie około 1,2 miliona egzemplarzy.
Wróćmy jednak do książki. Nie ulega wątpliwości, że w zredagowaniu dzieła pomógł swej małżonce wykształcony mąż, spisując własnoręcznie jej opowieści, albo też przeglądając i porządkując jej zapiski. Przypuszczenie Edy Sagarra, jakoby to on napisał całą książkę, budzi jednak wątpliwości. W każdym razie recenzenci książki, współcześni autorce krytycy mający dobre wyczucie w sprawach ówczesnego uzusu językowego, styl utworu określali mianem „klarownego i autentycznego”, posuwali się nawet do twierdzenia, że „rdzeń książeczki z pewnością jest autentyczny”.
Pseudonim „Sansgêne” dobrany został z rozmysłem. Nawiązuje do postaci Catherine Hübscher (1753–1835), urodzonej w Alzacji praczki, która jako żona François-Josepha Lefèbvre’a towarzyszyła mu w trakcie jego błyskawicznej kariery generała wojsk napoleońskich. A ponieważ była tak samo rezolutna, jak autorka Wspomnień z młodości, jej przydomek „Sans gêne” (po francusku tyle, co „bez zahamowań”, dosłownie: „bez żenady”) był nadzwyczaj trafny. Do tego wszystkiego pojawił się jeszcze wątek lokalny, ponieważ w okresie pierwszego Wolnego Miasta Gdańska (1807–1814) Napoleon mianował Lefèbvre’a „księciem Gdańska”, toteż nieprzebierająca w słowach alzacka praczka mogła żądać od innych, by nazywali ją „księżną Gdańska”. Jej nazwisko pojawiło się ponownie na ustach wszystkich pod koniec XIX stulecia za sprawą Victoriena Sardou (1831–1908), który w 1893 roku opublikował sztukę teatralną Madame Sans Gêne, należącą do najczęściej grywanych komedii z przełomu wieków.
W swoich wspomnieniach Marie Sansgêne opisuje własne dzieciństwo i lata młodości, a następnie siedem lat życia na służbie. Pracę tę rozpoczęła, mając czternaście lat, a zakończyła, wstępując w związek małżeński w wieku dwudziestu jeden lat. Obserwacje, jakich dokonuje w rozmaitych gdańskich mikroświatach, są po prostu wspaniałe. Dotyczą własnej rodziny, z uczciwą, niezwykle pracowitą matką („w mej opinii najsumienniejsza, najporządniejsza i najbardziej praktyczna na świecie kobieta”, s. 14) i chorym ojcem mieszkających na Starym Przedmieściu, które było wówczas nad wyraz ożywioną dzielnicą starego Gdańska; pierwszych prób działalności zarobkowej, jak choćby w sklepie nabiałowym albo przy przesypywaniu zboża na Przeróbce; posady w rodzinie rybaków na Stogach, wraz ze wszystkimi doświadczeniami ubogiego życia ludzi pracujących na morzu; pracy na rzecz rodziny prowadzącej wędzarnię ryb; posady w rodzinie emerytowanego generała brygady i wielu innych zajęć. Za każdym razem Marie Sansgêne daje fascynujący wgląd w życie codzienne i dostarcza interesujących opisów charakterologicznych swoich pracodawców, którzy bywają przyzwoici i serdeczni, ale też skąpi i nieznośni. Jako służąca podlegała pruskim przepisom prawnym, regulującym życie warstw najniższych, czyli tak zwanego Gesindeordnung (Prawo dla służby domowej), mając jedynie ograniczone prawa obywatelskie. Dlatego też w dużym stopniu uzależniona była od swoich pracodawców, zarówno od ich swawoli, jak i od życzliwości. A ponieważ autorka była niewątpliwie rozgarniętą dziewczyną, nieustannie popadała w konflikty z ludźmi o nieco mniejszej bystrości umysłu. Na uwagę zasługuje fakt, że osoba wychowana w nader skromnych warunkach, nawet u swoich pracodawców bardzo często napotyka ograniczenia natury materialnej. Z jednej strony służąca oznaczała dla mieszczan ówczesnej doby symbol statusu, a zarazem konieczność wymuszoną praktyką życiową, ponieważ w czasach poprzedzających mechanizację gospodarstwa domowego wszystkie czynności, od pieczenia ciasta po pranie bielizny, wymagały niezwykle dużo czasu i sił. Z drugiej strony zaś rosnące koszty utrzymania wraz z dostępnymi, najczęściej ograniczonymi dochodami prowadziły do tego, że często nie można już było sobie pozwolić na zatrudnianie służby. Owych trudnych uwarunkowań doświadczać będzie nieustannie także Marie Sansgêne – zostanie nawet okradziona z należnych jej pieniędzy przez dyrektorkę prywatnej szkoły, w której się zatrudniła w charakterze służącej.
W opowieściach Marie Sansgêne stary Gdańsk wcale nie jest oazą dobrobytu i szczęścia, tylko wielkomiejskim organizmem, skupiającym nieprzebraną liczbę odmiennych tożsamości rodzinnych, rozmaitych doświadczeń i mentalności. Pod tym względem książka stanowi kopalnię wiedzy dla badaczy zajmujących się historią gospodarczą i społeczną miasta w drugiej połowie XIX wieku. Autorka nie zajmuje przy tym radykalnie krytycznego stanowiska w kwestiach społecznych, z jej opowieści przebija głównie chęć zwrócenia uwagi na problemy bytowe służby.
Książka jest także cenna ze względu na obrazowanie językowe. O ile fragmenty narracyjne są – ręką męża bądź przez wydawnictwo – uładzone i upiększone, o tyle autorka co rusz wplata do swej opowieści zdania z języka potocznego, w gdańskim Plattdeutsch (dolnoniemiecki) i w urbanolekcie Missingsch, stanowiącym mieszankę Plattdeutsch i niedbałej wysokiej niemczyzny rodem z większych miast Prus. Postanowiliśmy zatem pozostawić te wstawki w oryginalnym brzmieniu, zakładając, że w ten sposób choć po części uświadomimy czytelnikowi polskiego tłumaczenia językową różnorodność ówczesnego Gdańska.***
Główną odpowiedzialność za publikację tych nieistotnych wspomnień z mojej młodości ponosi mój mąż. Kiedyś wywiązała się między nami rozmowa następującej treści:
On: Moja ukochana żono, spisawszy wspomnienia ze swej młodości, spełniłaś me od dawna pielęgnowane pragnienie. Oczywiście, wdziękowi twej ustnej opowieści nie dorównuje jej wersja pisana, gdyż tej drugiej brakuje akurat rzeczy najwspanialszej, spojrzenia opowiadającej, melodyjnego tonu jej głosu i zmieniającego się wyrazu jej oczu przemawiających do słuchacza. Mimo to opowiadanie, przy całej swej prostocie, wydaje mi się tak zajmujące, przy całej niepokaźności poszczególnych fragmentów – tak znaczące jako całość, przy całej swej typowości – do tego stopnia niepowtarzalne, że proponuję ci wydanie go drukiem.
Ja: Na miłość boską, nie! Napisałam je dla siebie, dla ciebie i dla naszych dzieci, ale nie dla szerszego kręgu czytelników. W przeciwnym razie musiałabym wiele w nim pozmieniać, sporo rzeczy całkiem usunąć, a inne pododawać.
On: I właśnie w ten sposób wszystko byś popsuła! Wszystkie naprawdę dobre książki autorzy napisali najpierw tylko dla siebie, lub co najwyżej dla nielicznych, i właśnie z tego powodu mogły one później wywrzeć tak ogromny wpływ na innych. Koniecznie wydaj tę książkę, tylko usuń nazwisko, by zachować anonimowość.
Ja: A kogóż to zainteresują te proste i same w sobie nieistotne przeżycia jakiejś biednej służącej? Tobie wydają się ważne, ponieważ dotyczą mnie, osoby ci drogiej. Każdy inny od razu zacznie przy nich ziewać i porzuci książkę.
On: Wysoko urodzone panny i niedojrzałe młokosy na pewno! Ale ten, kto zna życie, wie również, że to, do czego zabieramy się uczciwie, jest zawsze interesujące. Z całą pewnością twoja opowieść ma dwie cechy, które od dawien dawna uważane były za najważniejsze, czyli prostotę i szlachetną naturalność. Nasze czasy – częściowo przez to, co sensacyjne i wyrafinowane, częściowo przez to, co przesadnie naturalistyczne, czyli w istocie odpychające – podrażniły i wypaczyły swe gusta do tego stopnia, że nawet prosta i nieprzyprawiona strawa dobrze im zrobi, niczym wodzianka choremu żołądkowi. Naiwność, niewyszukany humor i plastyczność są trzema kolejnymi zaletami twej sztuki opowiadania historii. A treść twej opowieści dostarcza obfitego materiału do badań nad frapującymi w naszych czasach kwestiami społecznymi. Przed kilkoma laty znany teolog i przyjaciel robotników Paul Göhre wydał memoriały i wspomnienia pewnego robotnika. Książkę tę nazwano ostatnim dziełem sztuki o charakterze ludowym. „Ostatnie” to ono z pewnością nie jest, jako że wielka bariera, którą w XVII wieku zbudowała między wykształconymi i niewykształconymi nauka łaciny, dziś zaczyna stopniowo zanikać, sądzę zatem, że wkrótce sztuka dla mas ponownie rozkwitnie z rozmachem. Twoja książka jest prawdziwą siostrą tego dzieła, powabną przy tym i zajmującą. W ogromnej mierze zasługuje na to, by nazwać ją unikatową w niemieckiej, ba, światowej literaturze. Dlaczego? Dlatego, że służące jako takie nigdy i nigdzie nie pisują książek; skoro tylko przestają nimi być, kobieca próżność uniemożliwia im opisanie akurat tego wycinka ich życia. Dlatego właśnie musiała się pojawić tak otwarta i tak wolna od fałszywego wstydu istota, jak ty!
Ja: Skończ z tymi niemądrymi komplementami! Zakochany krytyk to ślepy krytyk! Jeżeli jednak się na to odważysz i uda ci się znaleźć wydawcę, to życzę wam dużo szczęścia, ja umywam od tego ręce.