Zacisze - ebook
Zacisze - ebook
Osadzona we Wrocławiu i malowniczej wsi Idzików na Ziemi Kłodzkiej powieść, opowiada o sile uczuć, które budują, ale również i niszczą. Julia ma kochającego, dobrze sytuowanego męża, satysfakcjonującą pracę, piękny dom. Powinna być szczęśliwa, jednak na jej nieskazitelnym życiu jest kilka rys. Całej sytuacji nie ułatwia pojawienie się byłego narzeczonego, który przed laty porzucił ją niemal przed ołtarzem. Niebawem stanie przed wyzwaniem – czy w imię miłości można ingerować w życie drugiej osoby? Decydować o jej przyszłości? Wreszcie, czy miłość lub zerwanie można narzucić?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64980-06-0 |
Rozmiar pliku: | 824 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez delikatną fakturę firanki przebijały do pokoju promienie kwietniowego słońca. Odbijały się od lustra toaletki, tworząc na ścianie dziwaczne wzory z jasnych drgających punkcików. Julia przyglądała się im dłuższą chwilę. Obudziła się jakiś czas temu, ale nie mogła zmobilizować się do wstania. W nocy źle spała. Myśli gorączkowo kłębiły się wokół jednej osoby, byłego narzeczonego. Od kiedy wczoraj późnym popołudniem odebrała telefon od Marcina, nie mogła sobie znaleźć miejsca, czuła dziwny niepokój, jakby nagle coś, a raczej ktoś zburzył jej poukładany dotąd świat. – Głupie babsko z ciebie – mruknęła pod nosem, zła na samą siebie. Wreszcie usiadła na łóżku, podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła nogi rękami. Długie kasztanowe loki opadły jej na twarz, ruchem głowy odrzuciła je na ramiona. Wpatrzona nadal w migoczące punkciki na ścianie, kolejny raz analizowała to, co się wydarzyło. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, telefon Marcina nie powinien jej dziwić. Umarła jego matka, osoba, którą dobrze znała i z którą zawsze się rozumiała. Nic w tym zatem dziwnego, że zadzwonił, aby ją o tym poinformować. Podczas rozmowy odniosła wrażenie, że jest skrępowany, jakby bał się, czy w ogóle będzie chciała z nim rozmawiać.
– Witaj Julio. Dzwonię, bo… nie wiem, czy już wiesz – głos mu drżał. – Wczoraj zmarła mama.
– Wiem. Dzwoniła do mnie pani Adela – Julia czuła, jak łzy podchodzą jej pod powieki. Zamrugała, aby je powstrzymać. – Tak mi przykro. Przyjmij ode mnie najszczersze wyrazy współczucia. Bardzo lubiłam panią Wandę – dodała po chwili.
– Ona ciebie również. Nigdy mi nie wybaczyła.
Nastąpiła krępująca cisza. Julia z jednej strony chciała zakończyć tę rozmowę, a z drugiej odczuwała nieodpartą pokusę, aby trwała ona jak najdłużej.
– Jesteś tam, Julka?
– Jestem.
– Ja też nie mogę sobie darować tego, co między nami zaszło.
– Jak sobie radzisz? – zapytała, zmieniając ten niebezpieczny temat.
– Nad wyraz dobrze. Wiesz, mama miała swoje lata, ponadto chorowała. Podświadomie liczyłem się z taką możliwością. Przyjedziesz na pogrzeb? – zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Oczywiście, jak możesz w ogóle o to pytać?
– Cieszę się.
Znowu milczenie. Julia nerwowo przygryzła wargę.
– To w takim razie do zobaczenia. – Nie mogła dłużej znieść tej ciszy.
– Do zobaczenia. Julka?
– Tak?
– Nie, już nic. Do widzenia – rozłączył się.
Na wspomnienie rozmowy Julia westchnęła ponownie. Z zamyślenia wyrwał ją nagły dźwięk dzwonka do drzwi. – A kogo niesie o tej porze? – Z ociąganiem wyszła łóżka i włożyła szlafrok.
– Mamo, coś się stało? – zapytała na widok Barbary stojącej w drzwiach.
– Ja też się cieszę, że cię widzę – pocałowała ją w policzek i weszła do środka. – Godzina dziesiąta, a ty jeszcze w piżamie? – W jej głosie słychać było dezaprobatę.
– Pracowałam wczoraj do późna. Musiałam skończyć kredensik z etażerką dla jednego bardzo upierdliwego klienta. Dzisiaj w nagrodę postanowiłam poleniuchować.
– Niech zgadnę, „malowany hrabia”? – Barbara skierowała swoje kroki do kuchni.
– We własnej osobie – roześmiała się Julia. – Ciągle wymyśla mi coś nowego, ale z drugiej strony ma takie cacuszka do renowacji, że nie mogę się oprzeć i pozwalam się mu tyranizować.
– Nigdy nie zrozumiem twojej pracy – odsunęła krzesło i usiadła przy stole. – Odświeżać antyki dla obcych ludzi – zrobiła wymowną minę.
– Mamo, ale to właśnie jest w moim zawodzie najpiękniejsze: móc przywracać starym rzeczom ich dawną świetność i dawać innym radość, gdy patrzą na odnowione meble.
– Dla mnie to niepojęte. – Barbara od lat wracała do tego tematu, mimo że Julia odnosiła w swoim zawodzie liczne sukcesy.
– Napijesz się kawy?
– Z chęcią.
– Jaki jest powód twojej wizyty? – spytała Julia, przygotowując kawę.
– Akurat byłam w pobliżu. Wiem, że o tej godzinie jesteś jeszcze w domu. Pomyślałam, że wpadnę. Kupiłam szarlotkę w twojej ulubionej cukierni za rogiem, Bączku – dodała, wskazując na przyniesioną paczuszkę. Julia dobrze wiedziała, dlaczego ją odwiedza. Postanowiła jednak matki nie wyręczać i zaczekać aż ta sama wyjawi przyczynę swojego porannego nalotu. Cały czas czuła na sobie jej wzrok. Ogarniała ją coraz większa irytacja, dobrze wiedziała, jak się to skończy.
– Zamierzasz pojechać na pogrzeb Wandy? – zapytała wreszcie Barbara.
– Oczywiście, co to za pytanie? – Julia postawiła na stole filiżanki, następnie przełożyła ciasto na paterę i wyciągnęła z szuflady łyżeczki oraz widelczyki do ciasta.
– Marcin jest już tu jakiś czas – matka wzięła od niej dzbanuszek ze śmietanką. – Adela mówiła mi, że przyleciał zaraz po tym, jak Wanda trafiła do szpitala.
– Dzwonił wczoraj do mnie – Julia nalewała kawę do filiżanek, starając się zapanować nad drżeniem dłoni.
Po minie Barbary widać było, że tego się nie spodziewała. Wbiła w córkę pytające spojrzenie.
– No, co! To chyba zrozumiałe, że do mnie zadzwonił – zaczęła się bronić tamta.
– Nie zapominaj, że masz męża.
– Nie mogłabym, ciągle mi o tym przypominasz – Julia założyła ręce na piersi i wbiła się w oparcie krzesła.
Przez chwilę obie milczały, słychać było tylko dochodzący z holu odgłos tykającego starego zegara. Barbara piła powoli kawę, nie spuszczając wzroku z córki. Była efektowną kobietą po sześćdziesiątce. Wysoka, szczupła, o włosach koloru dojrzałego zboża, uczesanych w elegancki kok nad karkiem. Ubrana w ciemno-brązowy kostium z cienkiej wełny i zamszowe czółenka w tym samym kolorze wyglądała jak paryżanka. Szyku dodawała jej dodatkowo delikatna złota biżuteria.
– Już zapomniałaś, ile przez niego przeszłaś? Zostawił cię niemal przed ołtarzem i wyjechał jak gdyby nigdy nic do Australii – nie kryła oburzenia.
– Boże, mamo!
– Ja dobrze pamiętam, ile wycierpiałaś. Byłam wtedy przy tobie – nie ustępowała Barbara.
– Dość! – jej córka uderzyła dłonią w stół, wywracając dzbanuszek ze śmietanką. – Mam trzydzieści osiem lat i jestem już dużą dziewczynką. Sama potrafię o siebie zadbać – wstała i sięgnęła po wiszącą nad zlewozmywakiem ściereczkę. Ledwo panowała nad napływającymi do oczu łzami. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na tę słabość, nie może dać matce tej satysfakcji.
– W to nie wątpię. Tylko że, skarbie, ja mam oczy i dobrze widzę, co się z tobą dzieje. Nie pozwól, aby ten mężczyzna kolejny raz sprawił ci ból.
– Skończmy tę rozmowę, to do niczego nie prowadzi – Julia wytarła rozlaną śmietankę i ponownie usiadła przy stole.
W duchu błagała, aby matka wreszcie sobie poszła. Miała serdecznie dość tej wizyty. Barbara miała jednak inne plany.
– Kiedy wraca Piotr z Nowego Jorku? – zapytała po chwili milczenia.
– Najprawdopodobniej pod koniec przyszłego tygodnia. Mają jakieś problemy dotyczące otwarcia filii w Pradze i być może będzie musiał przedłużyć swój pobyt.
– Powinnaś była z nim pojechać. Długie rozstania nie służą małżeństwu – powiedziała tonem wszystkowiedzącej kobiety i sięgnęła po dzbanek, by dolać sobie kawy.
– Daj spokój. Dopiero co byliśmy razem w Indiach. Nie zapominaj, że mam pracę.
– Nie musisz pracować, Bączku.
– Ale chcę.
– Ja poświęciłam się twojemu tacie i nie narzekam.
– Zrobiłaś to, co chciałaś. Ja nie zamierzam powielać twojego życia.
– Piotr ubolewa nad tym, że tak rzadko z nim wyjeżdżasz. Bardzo mu zależy, byś poznała jego amerykańskiego pracodawcę.
– Czyżby ci się skarżył? – zapytała Julia z przekąsem.
– Dał mi do zrozumienia, że go to boli.
– A to ciekawe. Mój mąż, wiążąc się ze mną, dobrze wiedział, jaka jestem. Dziwi mnie, że teraz jest zaskoczony.
– Co do pogrzebu, to pojedziemy razem do Idzikowa. Bez sensu jest jechać na dwa samochody – zadecydowała Barbara, powracając do głównego tematu.
– Może zostalibyśmy na weekend w Zaciszu?
– Nie tym razem, Bączku. Ojciec ma w sobotę sympozjum w Lublinie. A sama przecież nie zostaniesz – dodała, jakby czytając w jej myślach. – Zresztą nawet gdybyś się zdecydowała, to nie jest to dobry pomysł. Jest jeszcze zimno, a zanim byś ogrzała dom, musiałabyś już wracać. – Barbara spojrzała na zegarek i podniosła się zza stołu. – Późno się zrobiło. Tomasz zaprosił Izdebskich na herbatę, muszę się przygotować. Przed samym wyjazdem jeszcze się zdzwonimy.
***
Wizyta matki wytrąciła ją z równowagi. Nie mogła sobie znaleźć miejsca; uprzątnęła stół, pozmywała i zdecydowała się wreszcie ubrać. Aby zaprzątnąć czymś myśli, postanowiła zabrać się za sprzątanie domu. I tak miała się tym zająć. Odkąd wrócili z Indii, nie miała na tyle czasu, aby zrobić to porządnie. Niestety czynność ta, choć wykonywana z wyjątkową dokładnością, nie pomogła powstrzymać gonitwy uciążliwych myśli, które ponownie zaczęły krążyć po jej głowie. Nie było co ukrywać, zabolało ją to, że Barbara wypomniała jej dawne czasy. Julka dobrze pamiętała, co przeszła po rozstaniu z Marcinem i jak po tym wszystkim popadła w poważną depresję. Doprawdy, matka nie musiała jej tego przypominać. Z drugiej jednak strony, czyż jej rodzicielka nie stanęła wtedy na wysokości zadania? Darując sobie uszczypliwości i komentarze w rodzaju „a nie mówiłam”, wspierała ją, pozwoliła się wypłakać, wylizać rany. Tak naprawdę to, że udało jej się wyjść z depresji, to zasługa głównie jej i Piotra. Nagle przed oczami pojawił się obraz Piotra, wywołując dziwne uczucie zażenowania. Julia potrząsnęła głową, jakby mogło to w jakikolwiek sposób pomóc w pozbyciu się tego nieprzyjemnego odczucia. Ale jej się to nie udawało. Co za niedorzeczność, dlaczego miałaby czuć się winna? Nic złego przecież nie zrobiła i nie robi. To, że telefon Marcina i perspektywa zobaczenia go po sześciu latach wzbudzają w niej aż takie emocje, nie jest przecież zdradą. Boże! Jaka zdrada, co jej też przyszło do głowy. A niech to – zaklęła w duchu. Na miłość boską, co się z nią dzieje! To jakiś absurd. Kolejny raz potrząsnęła głową. To wszystko wina emocji związanych ze śmiercią pani Wandy. Tak, to na pewno to. Pojedzie na pogrzeb, spotka się z Marcinem i wszystko wróci do normy. Matka ma rację. Ma męża, dom, stabilizację. Nie warto odgrzebywać przeszłości. Musi nad sobą zapanować. Nie może podchodzić do wszystkiego tak emocjonalnie. Życie już nie raz pokazało jej, że emocje nie są dobrym doradcą. Liczy się tylko zdrowy rozsądek. Nagle poczuła, że musi poczuć bliskość męża, usłyszeć jego spokojny głos. Zatęskniła za przyjemnym uczuciem bezpieczeństwa, jaki dawała jego obecność. Piotr był zupełnym przeciwieństwem Marcina. Tego ostatniego wprost roznosiła energia, działał spontanicznie i miał tysiąc pomysłów na minutę. Piotr był emocjonalnie stabilny i dawał jej oparcie. Czasem zastanawiała się jak to możliwe, że mogła darzyć uczuciem dwóch tak różnych mężczyzn. Różnili się również w miłości. Marcin był namiętnym i zaborczym kochankiem, Piotr zaś przypominał w miłości smakosza, który delektuje się każdym kęsem, starając się wydobyć maksimum doznań z każdej chwili. A jej uczucie do nich? Przez chwilę się zastanawiała. Miłość do Marcina była młodzieńcza, intensywna, namiętna. Był jej pierwszym kochankiem, wprowadził w arkana miłości. Piotr zaś to już miłość dojrzała, stabilna. Obaj byli obecni w jej życiu niemal od dzieciństwa. Z Marcinem, synem sąsiadki dziadków, zaprzyjaźniła się podczas jednego z wakacyjnych pobytów w Idzikowie. Szybko okazało się, że mają wspólne zainteresowania. Lubili przebywać w swoim towarzystwie, nigdy się razem nie nudzili. Uczucie między nimi pojawiło się gdy dorośli. Co do Piotra, był studentem ojca, potem jego doktorantem. Często gościł u nich w domu. Ojciec Julii widział w nim swojego następcę. Bardzo przeżył, gdy ten postanowił zrezygnować z kariery medycznej, aby poświęcić się biznesowi. Kibicował mu jednak i śledził jego osiągnięcia. Początek jej przyjaźni z Piotrkiem przypadł na dość przykre dla niej okoliczności. Piotr przyszedł któregoś razu do ojca, ale go niestety nie zastał. Spotkał za to zapłakaną dziewczynę, która na jego indagacje odpowiedziała, że płacze, bo zarysowała rowerem samochód taty. Piotr poprosił, aby pokazała mu tę rysę. Po obejrzeniu, stwierdził, że nie jest tak źle i żeby przestała się dłużej martwić, bo on już się tym zajmie. I rzeczywiście, coś musiał zrobić, bo ojciec w ogóle nie zareagował na zarysowanie samochodu. Szczerze mówiąc, to do dnia dzisiejszego nie wiedziała, jak udało mu się to załatwić. Gdy go o to pytała, z uśmiechem powtarzał, że to jego słodka tajemnica. Kupiła mu wtedy w podziękowaniu dużą bombonierkę i w ten sposób zapoczątkowana została ich przyjaźń. Spotykali się czasami i mogli wtedy rozmawiać godzinami. Piotr imponował jej wiedzą. Był starszy o piętnaście lat, ale nie dawało się tego odczuć. Nigdy nie patrzyła na niego jak na mężczyznę, tylko jak na mądrego starszego brata. Ich kontakt się urwał, gdy Piotr się ożenił i wyjechał do Berlina. Zrezygnował z pracy jako lekarz i rozpoczął karierę w amerykańskim koncernie farmaceutycznym. Pozostał z jej ojcem w luźnym kontakcie – stąd wiedziała, jak mu się wiedzie. Do Wrocławia wrócił, gdy ona już pracowała. Firma farmaceutyczna, której był obecnie dyrektorem generalnym na Europę Wschodnią, zakładała we Wrocławiu swoją siedzibę. Wiedziała od ojca, że jest po rozwodzie i ma córeczkę Olę. Jakiś czas po powrocie ich odwiedził. Pamięta, że to spotkanie po latach było jakieś dziwne. Czuła skrępowanie, wydał się jej taki obcy. Przez całą kolację bacznie ją obserwował. Odniosła wrażenie, że nie spodobało mu się to, na kogo wyrosła i kim się stała. Myliła się jednak w swoich przypuszczeniach. Kilka dni po wizycie zadzwonił do niej z propozycją wyjścia na kawę, oczywiście się zgodziła. Spędzili ze sobą kilka uroczych godzin, ponownie się do siebie zbliżając. Powrócił przyjaciel, z którym mogła o wszystkim porozmawiać i ze wszystkiego się zwierzyć. Uwielbiała ich spacery wałem wzdłuż Odry. Opowiadała mu wtedy o tym, co akurat ją w danym momencie absorbowało, między innymi o uczuciu do Marcina i związanych z tym planach. On mówił o pracy, podróżach, nieudanym małżeństwie. O żonie, która zostawiła go dla angielskiego biznesmena, partnera biznesowego firmy, dla której pracował. O ironio, sam ich sobie przedstawił. Mówił, że jedyną radością w jego życiu jest córka, jego oczko w głowie. Niestety została z matką w Anglii i rzadko się widywali.
Mimo że nigdy nie powiedział jej tego wprost, Julia wiedziała, że Piotrowi nie podoba się Marcin. To uczucie było zresztą wzajemne. Gdy się kilka razy spotkali we trójkę, można było odczuć niechęć obu mężczyzn. Marcin zawsze o Piotrze mówił „sztywniak”. Piotr tyko raz, podczas jakiejś rozmowy pozwolił sobie na uwagę pod adresem Marcina.
– On nie jest taki nieskazitelny, Julciu.
– Och! Nie przesadzaj. To wszystko, co o nim mówią, to plotki.
– Nie jest tajemnicą, że lubi hazard.
– Zabrzmiało to, jakby był jakimś utracjuszem.
– Co ty o nim tak naprawdę wiesz?
– Wiem, że jest cudowny i że go kocham.
– To trochę mało, Bączku – uśmiechnął się.
– Znamy się od dziecka. Jest sąsiadem moich dziadków. Nigdy nie wspominali o żadnych ekscesach.
Piotr się roześmiał i pocałował ją w czoło.
– Jesteś jeszcze bardzo naiwna.
– Bynajmniej – zaprzeczyła ruchem głowy. – Zwyczajnie wierzę w ludzi, a to nie jest to samo.
Piotr jej nie odpowiedział. Nie wracali także więcej do tej rozmowy.
Rozstanie z Marcinem wywołało u niej depresję. Czuła się brzydka i nikomu niepotrzebna. Całymi godzinami leżała w łóżku, nie mając siły ani chęci wstać. Fazy niepohamowanego płaczu przeplatały się z zupełnym odrętwieniem. W tym okresie beznadziejnego smutku Piotr był cały czas obok niej, niczym opoka, bezpieczny port, w którym można ukryć się przed światem. Tak naprawdę to jemu zawdzięczała powrót do normalnego życia.
Przypomniała sobie jedną z ich wielu rozmów. Siedzieli w ogrodzie, lato dobiegało końca. Od rozstania z Marcinem upłynęły prawie trzy miesiące.
– Jak tam, Bączku? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.
– Wyliżę się, jeżeli o to pytasz.
– Nigdy w to nie wątpiłem.
– Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Ciebie też rzuciła żona i jakoś żyjesz.
Pokiwał głową.
– Och! Wybacz – dotknęła jego dłoni, zdając sobie sprawę, jaką palnęła gafę.
– Daj spokój, przecież to prawda.
Milczeli przez chwilę, w oddali słychać było toczące się poza nimi życie; odgłos przejeżdżających samochodów, szczekanie psa, silnik pracującej nieopodal kosiarki. Julia odstawiła filiżankę z herbatą i oparła się o wiklinowy fotel.
– Wiesz – zaczęła. – Czasem zastanawiam się, co też takiego zrobiłam, że spotkała mnie taka niesprawiedliwość. – Przygryzła usta, czując, że za chwilę się rozpłacze. – Ja tylko chciałam kochać i być kochaną – z oczu popłynęły jej łzy.
– Już dobrze, maleńka. – Przytulił ją. – Wszystko będzie dobrze – mówił uspokajająco. Jej piwne oczy spojrzały na niego ufnie, wywołując w jego sercu przyjemne uczucie. Piotr wiedział, że kocha tę kobietę i jedyne, o czym marzy, to móc być z nią i ją chronić. Tak naprawdę kochał ją od chwili, gdy jako zapłakana nastolatka otworzyła mu drzwi do rodzinnego domu. Po prostu musiało upłynąć trochę czasu, aby mógł sobie w pełni zdać z tego sprawę. Otarł kciukiem jej mokre od łez policzki i pocałował w nos. Roześmiała się.
– Traktujesz mnie jak dziecko, Piotrek.
– Nieprawda.
– Jak już chcesz tak bardzo odgrywać rolę starszego brata, to lepiej zaproś mnie na lody. Zawsze dobrze mi robią na chandrę.
– Nie ma sprawy. Idziemy?
– Pewnie – podniosła się z miejsca.
– Gdzie chcesz pójść?
– Do Barki Cafe w Zatoce Gondoli.
Nie zdziwił się jej wyborem. Julia bardzo lubiła to miejsce. Gdy byli na miejscu, zaproponował, żeby wypożyczyli łódkę i wybrali się na wodną wycieczkę po Wrocławiu. Zgodziła się z ochotą.
Czas mijał, a wraz z nim powoli zabliźniały się rany. Jesienią wybrała się z matką nad morze. Szły wzdłuż plaży, było ciepłe październikowe popołudnie. Barbara mimochodem napomknęła wtedy, że Piotr to dobry kandydat na męża. Że namiętności nadają się do ckliwych romansideł, a w związku liczy się stabilizacja i bezpieczeństwo.
– Piotr cię kocha, Bączku – odgarnęła niesforny kosmyk z czoła córki.
– Powiedział ci to?
– Tak.
– Prosił cię, abyś mi o tym powiedziała? – schyliła się po leżącą na piasku muszelkę.
– Nie musiał.
– A ty co myślisz, mamo? – obracała w dłoni muszelkę, była koloru beżowego i miała karbowaną fakturę.
– Dojrzały związek to gwarancja sukcesu.
– Zabrzmiało to jak hasło reklamowe firmy ubezpieczeniowej.
Roześmiały się obie. Julia nadal obracała w dłoni znalezioną muszelkę.
– Lubię go i to bardzo, ale nie wiem, czy go kocham – spojrzała na matkę bezradnie.
– Miłość przyjdzie z czasem, kochanie – Barbara pogłaskała ją po policzku. – Piotr to dobry człowiek, nigdy cię nie skrzywdzi.
Czy wychodząc za Piotra, go kochała? Oczywiście, że tak! Wiedziała jednak, że istnieje miłość większa. Starała się być dobrą żoną. Moment, w którym zdała sobie sprawę, jak bardzo go pokochała, miał miejsce rok po ślubie. Piotrek wracał z Nowego Jorku, czekała na niego na lotnisku, gdy oznajmiono, że samolot ma opóźnienie z powodu złych warunków pogodowych. Myśl, że mogłaby go stracić, wywołała strach, który dławił ją w gardle. Nagłe uczucie miłości, które przepełniło jej serce, zaparło dech w piersi. Gdy zobaczyła go wreszcie w hali przylotów, nie zastanawiając się, pobiegła w jego stronę. Roześmiany, wyciągnął do niej otwarte ramiona.
– Bałaś się? – pytał, tuląc ją do siebie. W odpowiedzi kiwnęła głową. – Głuptas z ciebie.
– Kocham cię, Piotruś – szepnęła. A on mocniej ją do siebie przytulił.
***
Julia wyszła na taras z komórką. Czuła, że musi zadzwonić do Piotra, usłyszeć jego głos, bo inaczej zwariuje. Tak bardzo było jej źle. Miała wrażenie, że znalazła się nad przepaścią i nie mogła się cofnąć. Mieszkała w najbardziej zielonym miejscu we Wrocławiu, na urokliwym osiedlu Zalesie. Zajmowała jedną z przedwojennych willi, którą Piotr odziedziczył po rodzicach. Spojrzała na ogród, którego widok zawsze ją uspokajał. Mimo że mieli już połowę kwietnia, nadal było chłodno. W jej nozdrza uderzał charakterystyczny korzenny zapach ziemi. Młode liście zieleniły się na drzewach. Rosnąca wzdłuż ogrodzenia niezapominajka leśna sprawiała wrażenie niebieskiego kobierca. Wiśnia japońska w rogu ogrodu kwitła obficie, roztaczając delikatny zapach; cała w białych kwiatach, przypominała pannę młodą. Magnolia rosnąca nieopodal, jakby zazdroszcząca jej urody, eksponowała z dumą wzniesione różowe kwiaty. Żywopłot z ligustru pospolitego epatował zielenią koloru groszku, konkurując w barwie z żywozielonymi szpilkami modrzewia.
Zerknęła na zegarek, dochodziła szósta. W Nowym Jorku było południe, Piotr pewnie był na lunchu, nie będzie więc mu przeszkadzać. Wybrała numer. Po chwili usłyszała tak upragniony głos męża.
– Stało się coś, Julciu? – zapytał, jakby nieobecny. W oddali dało się słyszeć pojedyncze angielskie słowa.
– Chciałam tylko z tobą porozmawiać.
– Nie mogę teraz rozmawiać, Bączku. Zadzwonię później.
Nim zdążyła zareagować, już się rozłączył. Tego było dla niej za wiele, tłumione od dłuższego czasu emocje musiały wreszcie znaleźć ujście. Julia zakryła twarz dłońmi, wybuchając głośnym szlochem.
Obudził ją dzwonek telefonu. Usiadła na łóżku i włączyła nocną lampkę. Spojrzała na stojący nieopodal budzik, była godzina dziewiąta.
– Słucham? – stłumiła ziewanie.
– Obudziłem cię, skarbie?
– Piotrek? – starała się zebrać myśli.
– Spodziewałaś się kogoś innego? – zapytał wesoło.
– No, co ty! Pozwól mi oprzytomnieć. Szczerze mówiąc, to rzeczywiście mnie obudziłeś. Położyłam się na chwilę, a wychodzi, że spałam niemal dwie godziny.
– Źle się czujesz?
– Nie, ale wczoraj pracowałam do późna za sprawą mojego klienta numer jeden.
– „Malowany hrabia”? – domyślił się, w jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
– Ten facet świętego wyprowadziłby z równowagi.
– Znowu opowiadał o swoim rzekomym pochodzeniu i bogactwie przodków?
– Nie, tym razem marudził mi nad kredensikiem z etażerką. Ale jakoś udało się wypracować kompromis.
– Wybacz, że nie mogłem wcześniej rozmawiać, ale mieliśmy tutaj urwanie głowy.
– Rozumiem, nie tłumacz się.
– A tak poza tym, co u ciebie?
– Wczoraj zmarła Pani Wanda – skubała nerwowo dłonią róg pledu.
– Przykro mi. Kiedy pogrzeb?
– W piątek.
– Pojedziesz?
– Tak, jadę z rodzicami.
– Marcin przyjechał?
– Zapewne – nie wiedzieć dlaczego, skłamała. O jego telefonie również postanowiła nie mówić.
– Zostaniecie na weekend w Zaciszu?
– Chciałam zostać, ale niestety tato w sobotę musi być w Lublinie.
– Rozumiem – w jego głosie dało się słyszeć ulgę.
– Wracasz, tak jak mówiłeś, w czwartek?
– Tak.
– Wyjechać po ciebie na lotnisko?
– A chcesz?
– Oczywiście – wiedziała, że się teraz uśmiecha.
– Skąd tyle dobroci dla mnie?
– Skarżysz się mamie, że ci nie towarzyszę w podróżach. Muszę się jakoś zrehabilitować – nie darowała sobie uszczypliwości.
– Bo to prawda – przyznał. – Mr. Davies od dawna chce cię poznać.
– Zawsze wiedziałeś, jakie jest moje zdanie w tym temacie. A co do twojego szefa, to chyba nie ocenia twojej pracy na podstawie relacji z żoną.
– Będziemy się kłócić?
– Bynajmniej.
– Będę miał teraz trochę wolnego czasu. Co myślisz o tym, aby długi majowy weekend spędzić w Zaciszu? Wiem, jak tęsknisz za tym miejscem.
– Chcesz mnie udobruchać?
– Rozszyfrowałaś mnie.
Wybuchnęli oboje śmiechem.
– Masz jakieś życzenia? Przywieźć ci coś?
– Tylko siebie – głos jej zadrżał, niezrozumiałe wyrzuty sumienia ponownie wkradły się do serca. – Potrzebuję cię.
– Bączku, co się dzieje? – zapytał łagodnie.
– To ta wiadomość o śmierci pani Wandy – pociągnęła nosem. – Nie mogę dojść do siebie.
– Przecież wiesz, że chorowała.
– Wiem, jednak to boli. Jest, to znaczy była – poprawiła się – częścią mojego życia. – Westchnęła. I moją niedoszłą teściową – dodała w myślach.
Milczał, dobrze wiedziała, o czym teraz myśli.
– I to, że była matką Marcina nie ma tutaj nic do rzeczy – dodała po chwili, czując nagłą złość.
– Wiem.
– Czyżby?
– O co ci chodzi? – ton jego głosu stał się chłodny.
– Nie udawaj – zdenerwowała się. – Pewnie podobnie jak matka, uważasz, że nie powinnam jechać na pogrzeb – odezwała się wyzywająco.
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musiałeś, dobrze wiem, co myślisz, co wy wszyscy myślicie. Mam prawo jechać, słyszysz?!
– Posłuchaj, Julio – jego głos był spokojny, ale i tak czuła, że wyprowadziła go z równowagi. – Wiem, kim była dla ciebie pani Wanda. I doprawdy, nigdy bym nawet nie pomyślał, aby wyperswadować ci pożegnanie z nią. Nie jestem twoim wrogiem, pamiętaj o tym.
Julia poczuła, jak na jej policzki wpływa rumieniec zawstydzenia. Oczy zaszkliły się łzami.
– Przepraszam – powiedziała cicho.
– Myślę, że powinniśmy zakończyć tę rozmowę. Śpij spokojnie.
Odłożyła telefon i ukryła twarz w poduszce. Kolejny raz tego dnia się rozpłakała.III
– Julio? – w drzwiach gabinetu stanął młody, szczupły chłopak w okularach. – Jakiś mężczyzna pyta o ciebie. Mówi, że się znacie. Wprowadzić go?
– Tak, proszę – wstała zza biurka.
Po chwili do pokoju wszedł Marcin.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia.
– Liczyłem na cieplejsze przywitanie – podszedł do niej i nim zdążyła zareagować, pocałował w policzek. Następnie ofiarował jej bukiet herbacianych róż, które trzymał w dłoni.
– Dziękuję, są prześliczne – zanurzyła twarz w pachnących pąkach. – Usiądź, proszę – wskazała dłonią fotel, po czym sięgnęła po stojący na szafie wazon. – Przepraszam cię na moment, naleję tylko wody.
Marcin przyglądał się jej, gdy układała kwiaty w wazonie. Ubrana była w popielatą, krótką dopasowaną sukienkę z cienkiej wełny. Jej wąską talię uwydatniał zamszowy czarny pasek. Rozpuszczone włosy zdobiła gruba czarna przepaska. Delikatny makijaż podkreślał brzoskwiniową cerę i ponętne usta koloru dojrzałej maliny. W biżuterii zawsze lubiła minimalizm, tym razem nie było inaczej. Przegub zdobił delikatny złoty zegarek, na dłoni widniała obrączka z pierścionkiem, a w uszach połyskiwały małe kryształki. Całości dopełniały czarne zamszowe szpilki na zgrabnych nogach.
– Myślałem, że zastanę cię w roboczym fartuchu – nie odrywał od niej zachwyconego spojrzenia.
– Trafiłeś akurat na dzień, w którym przyjmuję interesantów – postawiła bukiet na stoliku i usiadła.
– Mam nadzieję, że nie przyszedłem nie w porę?
– Nie. Nie spodziewam się już dzisiaj nikogo.
Marcin z zainteresowaniem przyglądał się teraz wnętrzu. Gabinet był przestronny, z dużym weneckim oknem. Znajdowały się w nim stare dębowe meble gdańskie; biurko, dwie szafy, komoda, skórzana kanapa, dwa skórzane fotele, na których siedzieli oraz stolik kawowy.
– Bardzo tutaj elegancko – zauważył. – Tak zasobnie. Ale nie dziwię się. Potencjalny klient musi zobaczyć przepych, wtedy zechce zostawić pieniądze – stwierdził.
– Marnujesz się jako weterynarz – roześmiała się. – Byłbyś rewelacyjnym menadżerem. Co cię do mnie sprowadza?
– Chciałem podziękować, że przyszłaś na pogrzeb.
– Nie mogłam postąpić inaczej.
– Mogłaś, to byłoby zrozumiałe w naszej sytuacji, Julio – spojrzał na nią, a ona poczuła, że się rumieni.
– Przecież to nie był twój pogrzeb – wyjaśniła.
Roześmiał się na tę jawną uszczypliwość, ona odpowiedziała uśmiechem, ukazując urocze dołeczki. Ich spojrzenia na moment się spotkały.
– Napijesz się czegoś? – zaproponowała, starając się zapanować nad skrępowaniem. Ukradkiem go obserwowała. Nadal był bardzo przystojny; młodzieńcza sylwetka, gęste blond włosy bez śladu siwizny. Szare oczy, osadzone głęboko, sprawiały wrażenie niemal czarnych. Wąskie usta i wydatny podbródek dodawały twarzy charakteru i nietuzinkowości.
– Właściwie to przyszedłem z myślą, żeby wyciągnąć cię do kawiarni. Jeżeli oczywiście masz czas.
– Tak się składa, że akurat mam – wiedziała, że nie powinna zgadzać się na to spotkanie, ale to było silniejsze od niej.
Wyszli na zalaną słońcem ulicę. Pracownia Julii mieściła się na Borku, jednym z bardziej prestiżowych wrocławskich osiedli. Stały tutaj piękne przedwojenne posesje. Każdy dom wyróżniał się architekturą.
Marcin spojrzał na zegarek.
– Dochodzi pierwsza, co powiesz na wcześniejszy obiad? Chyba, że jesz obiad z mężem? Nie chciałbym zakłócać twoich zwyczajów – zreflektował się.
– Nie ma go.
– A gdzie jest?
– Obecnie gdzieś nad oceanem, w drodze z Nowego Jorku do Pragi – rzuciła chłodno. Nie umknęło to uwadze Marcina.
– Odnoszę wrażenie, że się z nim poprztykałaś.
– Nie twój interes – bąknęła.
– Dobra – podniósł ręce w obronnym geście. – Już nic nie mówię. Czy w Parku Południowym nadal jest ta wyśmienita restauracja Agawa?
Kiwnęła głową.
– To może wybierzemy się tam?
– Zgoda. Dzień taki ładny, przespacerujmy się – zaproponowała, a on chętnie na to przystał.
Ruszyli w stronę parku.
– Kim jest ten szczawik, który mnie do ciebie zaprowadził? – zapytał, gdy siedzieli już w restauracji.
– To mój pracownik, Michał. Bardzo zdolny młody konserwator.
– W czym jest taki zdolny, jeżeli mogę zapytać?
– W technice politurowania – odpowiedziała, ignorując jego uszczypliwość.
– Piotr nie jest zazdrosny? Wiesz, długie godziny „politurowania” – zaakcentował ostatnie słowo – zapewne zbliżają.
– Twoje żarty nigdy nie były wyszukane.
– Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
– Dobrze powiedziałeś: „kiedyś”.
– Ten Michał jest bardzo przystojny. Nie wierzę, że Piotr nie jest zazdrosny.
– Mój mąż wie, że go kocham.
– Szczęściarz z niego – przyglądając się jej, pił powoli kawę. – Szybko się pocieszyłaś po naszym rozstaniu.
Nie zareagowała, parzyła przez okno na dwoje bawiących się dzieci.
– Chociaż tak naprawdę to odnoszę wrażenie, że to bardziej Piotr skorzystał z sytuacji – wyglądało, że nie zamierza kończyć tego tematu. – Błyskawicznie wskoczył na moje miejsce, jakby tylko na to czekał.
– Po co tak naprawdę chciałeś się ze mną spotkać? – utkwiła w nim pytające spojrzenie.
– Nie wiem – zabrzmiało to dość bezradnie. – Chyba po prostu chciałem cię zobaczyć – patrzył na filiżankę trzymaną w dłoni. Zauważyła, że w kącikach oczu ma widoczne zmarszczki. Rozczulił ją ten widok.
– Długo zostaniesz? – chrząknęła, chcąc się pozbyć dziwnego ucisku w gardle.
– Do końca maja. Muszę pozałatwiać kilka spraw.
– Sprzedaż domu po mamie?
– Tak zdecydowałem. Przed przyjściem do ciebie odwiedziłem jedną z agencji nieruchomości i podpisałem z nią umowę.
– Szkoda, jest tak piękny – odsunęła pusty talerz i sięgnęła po szklankę wody.
– Mieszkam za daleko, aby trzymać taką nieruchomość. Chociaż przyznam, że żal mi, i to bardzo. Ten dom to kawał historii mojej rodziny.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Kelner zabrał puste talerze i po chwili przyniósł deser.
– Czyli nie zamierzasz wracać?
– Nie. Ułożyłem sobie życie w Australii. Jest dobrze tak jak jest.
– Pani Wanda liczyła, że kiedyś wrócisz.
Uśmiechnął się.
– Mama uważała, że nie można być do końca szczęśliwym na obczyźnie. Miała swój wyrobiony pogląd i się go trzymała. Proponowałem, aby przyleciała do mnie, zobaczyła na własne oczy kraj, w którym postanowiłem zamieszkać. Stwierdziła stanowczo, że nie będzie przemierzać pół świata tylko po to, by upewnić się, że ma rację.
– Niewątpliwie była upartą osobą – stwierdziła Julia, nie kryjąc rozbawienia.
– Delikatnie to ujęłaś.
– Bardzo cię kochała i była z ciebie dumna – czuła, że musi to powiedzieć.
Milczał, bawiąc się papierową serwetką.
– Dlaczego mi to mówisz? – był wyraźnie wzruszony.
– Uważam, że powinieneś to wiedzieć – odparła krótko.
– Zacisze wygląda teraz jak luksusowa rezydencja, przynajmniej z zewnątrz robi takie wrażenie – zmienił temat.
– Zmodernizowaliśmy trochę dom. Piotr tak zdecydował. Wie, jak bardzo kocham to miejsce i chciał, aby było mi tam jak najwygodniej.
– Jak widzę, nasze rozstanie wyszło ci tylko na korzyść. Taki mąż to skarb.
– Po co ten sarkazm?
– Wcale nie sarkazm – zaoponował. – Cieszy mnie, że masz tak kochającego męża. Dlaczego nie macie dzieci? – zapytał nagle. – Jesteście już dość długo małżeństwem.
– Nie uważasz, że to mało taktowne i bardzo intymne pytanie? – starała się nie pokazać po sobie, jak dotknęły ją jego słowa.
– Zawsze chciałaś mieć dzieci. Dziwi mnie po prostu, że ich nie masz.
Wiedziała, że cokolwiek teraz powie, jej słowa zostaną przez niego przeinaczone na swój sposób. Ważyła więc bardzo dokładnie słowa.
– Odłożyliśmy decyzję o powiększeniu rodziny.
– Nie sądzę, aby powodem był brak stabilizacji finansowej – rzucił kpiąco.
– Daruj sobie te docinki. Równie dobrze ja mogę zapytać o to samo – odbiła piłeczkę.
– A pytaj, proszę bardzo. Nie mam żadnych tajemnic.
– Jakoś mnie to nie interesuje.
– Wydaję mi się, że decyzję to odkłada twój mężuś. Ma dorosłe dziecko, po co mu kolejne.
Jego słowa bolały. Przecież ona nieraz tak właśnie myślała. Jakże często dopadały ją wątpliwości. Odganiała je od siebie, wiedząc, że mąż ją kocha. Ale może jednak nie kocha na tyle, aby chcieć mieć z nią dziecko?
– Wybacz, nie powinienem tego mówić.
Nieopodal przeszła starsza, elegancka kobieta, która nawet nie próbowała ukryć zainteresowania ich osobami. Julia skinęła jej głową.
– A niech to, tylko jej tu jeszcze brakowało – syknęła przez zęby.
– Znasz ją? – Marcin wzrokiem odprowadził kobietę do drzwi. – Niezła babka, choć już swoje lata ma – zauważył.
– Nie ekscytuj się tak. Jesteś dla niej za stary, o co najmniej dziesięć lat.
Rozbawiła go swoim komentarzem.
– To jedna z mamy psiapsiółek. Wyjątkowa plotkara. Jestem pewna, że już dzwoni do matki, donosząc jej, że w godzinach pracy przesiaduję z jakimś mężczyzną w restauracji.
– Jak widzę, twoja mama nie popuszcza i nadal trzyma cię na krótkiej smyczy. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak pozwalasz jej ingerować w swoje życie.
Wzruszyła ramionami.
– Nadal nazywają cię „Bączkiem”? – zapytał wesoło.
– Tak – napoczęła szarlotkę.
– Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego pozwalasz się tak do siebie zwracać.
– Przyzwyczaiłam się. Chociaż przyznam, że czasem czuję się niezbyt komfortowo, gdy tacie wymknie się to określenie w większym towarzystwie – uśmiechnęła się, zajadając z apetytem ciasto.
– Kto to wymyślił?
– Babcia Zosia. Gdy byłam mała, nie umiałam usiedzieć w miejscu. Babcia mówiła wtedy, że jestem ruchliwa jak bączek. Taka zabawka dla dzieci – wyjaśniła. – No i przyjęło się.
– Piotrek też tak do ciebie mówi?
Pokiwała głową.
– Tylko ty nigdy się tak do mnie nie zwracałeś.
– Wybierasz się do Zacisza?
– Mieliśmy jechać razem z Piotrem na długi majowy weekend. W związku z jego wyjazdem plany uległy zmianie.
– Czemu nie pojedziesz sama? O tej porze Idzików jest najpiękniejszy.
Koniuszkiem języka oblizała usta, zlizując z nich resztki lukru. Zapatrzył się na jej ponętne wargi. Wciąż pamiętał ich słodki smak.
Julię zaskoczyło jego pytanie. Swoją drogą, dlaczego nie miałaby się wybrać sama? Tak naprawdę nic ją nie trzymało w mieście. A weekend na wsi jawił się kusząco. Nie dopuszczała do głosu myśli, że najbardziej kusząca w tym wszystkim była możliwość ponownego zobaczenia Marcina. Wiedziała, że jest to niedorzeczne, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób wciąż ją pociągał.
– Gdybyś zdecydowała się przyjechać, chętnie dotrzymałbym ci towarzystwa. Jeżeli oczywiście się na to zgodzisz – dodał szybko. – Byłaby okazja pogadać o starych czasach. Nie wiadomo, kiedy taka możliwość się powtórzy. Co ty na to? – spojrzał jej w oczy. Kolejny raz poczuła, że się rumieni. Dobrze wiedziała, że stąpa po kruchym lodzie. Jednak pragnienie ponownego zobaczenia Marcina było od niej silniejsze.
– Właściwie rzeczywiście nie ma powodu, abym rezygnowała z wyjazdu.
– No to jesteśmy umówieni – zakończył, ostatecznie pomagając jej podjąć decyzję.
***
Julia otwierała drzwi wejściowe, gdy w jej torebce zadzwoniła komórka. Weszła do domu i wyjęła telefon, który nie przestawał dzwonić. Postanowiła nie odbierać, jeżeli będzie to Piotr, nadal była na niego zła. Na ekranie wyświetliła się jednak Ola.
– Witaj, Oleńko – usiadła na krześle obok zdobionej, ciemnomahoniowej szafki z butami.
– Cześć! – zaszczebiotał dźwięczny głosik. – Nie mogę się dodzwonić do taty.
– Pewnie ma wyłączoną komórkę. Jest w podróży służbowej – ściągnęła szpilki i rozmasowywała stopy.
– Czuję, że nie jesteś tym zbytnio zachwycona?
– Nie jestem.
– Och, Julka. Dobrze wiesz, że ma taką pracę. Po prawie pięciu latach małżeństwa powinnaś się już do tego przyzwyczaić.
– Ale nie umiem, a raczej nie chcę.
– Tatuś cię bardzo kocha. Jak mówi o tobie, słychać tyle ciepła w jego głosie.
– Jesteś niepoprawna – Julia roześmiała się i ruszyła na piętro, do sypialni.
– Po prostu nie lubię, gdy się kłócicie.
– Czasem to nieuniknione. Na tym polegają uroki małżeństwa, sama się kiedyś o tym przekonasz.
– Znowu spięliście się w temacie dziecka?
– Uważam, że twój ojciec nie chce mieć kolejnego dziecka.
– Chce, i to bardzo. Tylko widzisz, on boi się, że jak urodzisz, to zostanie zepchnięty na dalszy plan.
– Przecież to bzdura!
– On to widzi inaczej. To tylko mężczyzna – powiedziała Ola głosem doświadczonej kobiety, która niejedno w życiu przeszła.
Julia się roześmiała.
– Skarbie, ty studiujesz medycynę czy psychologię?
– Mam po prostu rozum, z którego umiem korzystać – odparła krótko. – Szkoda, że nie mogę do was teraz przyjechać. Już ja bym wami odpowiednio potrząsnęła.
– Nie pozwalaj sobie, mała.
– Wiem, co mówię. Ale w myśl powiedzenia, co się odwlecze, to nie uciecze, jeszcze wprowadzę swoje plany w czyn. Pogadałabym dłużej, ale czas mnie goni. Buziaczki i do usłyszenia.
Po rozmowie z Olą Julia nabrała ochoty, by zadzwonić do Piotra. To, co powiedziała jego córka, miało sens. Może rzeczywiście w tym pragnieniu posiadania potomstwa zapomniała o uczuciach męża. Właśnie miała zacząć wybierać jego numer, gdy zadzwoniła komórka.
– Cześć, mamo – nie była zdziwiona tym telefonem.
– Z kim byłaś w Agawie? – zaczęła Barbara bez zbędnego wstępu.
– To jest jawna inwigilacja, na to jest paragraf – roześmiała się. Matce jednak daleko było do wesołości.
– To był Marcin, prawda? Spotkałaś się z nim?! – rzuciła oskarżycielsko.
– To nie jest chyba twoja sprawa, mamo – głos Julii spoważniał.
– Moja, gdy w grę wchodzi popełnienie przez ciebie życiowego błędu.
– Teraz już doprawdy lekko przesadziłaś.
– Janina mówiła, że świergotaliście jak dwa zauroczone sobą gołąbki.