- W empik go
Zaczarowany las - ebook
Zaczarowany las - ebook
„Zaczarowany las” to piękna bajka wierszem. Opowiada o złym królu, który dręczył ludzi czarami i został za to wygnany z zamku do lasu. Miał tam być, aż ktoś go odczaruje. Przeżył tam wiele przygód, po których zmienił się na lepsze. Duch Lasu dał mu za to wielki dar. A co takiego go spotkało w lesie, to już warto przeczytać samemu. Bajka uczy o tym, co jest w życiu ważne. Warto, aby każdy — dziecko i dorosły choć raz przeczytał taką piękną, nieco idealistyczną opowieść.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-256-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno temu w tej krainie,
Która z lasu bardzo słynie
Mieszkał król, co lubił czary.
Sprawiał, że wszystkie zegary
Się spieszyły o godzinę.
Przez to smutną miały minę,
Bo się wszyscy tam spóźniali —
I ci duzi, i ci mali.
Płatał figle swym dworzanom,
Zbierał ich w pałacu rano
I wylewał na ich głowy
Zapomnienia wywar nowy.
Wtedy aż przez pół godziny
Każdy biegał, strojąc miny
Bo nie wiedział, co się dzieje,
A król stoi i się śmieje.
Potem wchodził na swą wieżę
By tam łapać nietoperze.
Zmieniał je w gołębie, które
Przysiadały gdzieś pod murem.
Przychodziły wtedy dzieci,
By je karmić. Słonko świeci,
A król machnął swoją różdżką
I już koza idzie dróżką.
Potem wbiegła szybko w ptaki,
Bo jej kazał król dla draki
Porozganiać te gołębie,
Więc usiadły gdzieś na dębie.
Taki to był władca cwany,
Że żołędzie wnet w banany
Pozamieniał, no a liście
W mandarynki oczywiście.
Żaby w słonie, kury w kaczki,
A myszy w pocztowe znaczki —
Wszystko zmieniał, bo znał czary
Ten król, aż się zrobił stary.
I odeszła ze zgryzoty
Jemu żona oraz koty.
A tuż przed nią córka mała,
Bo się jego bardzo bała.
Król mało myślał o życiu
I nadmiernym wina piciu.
Przez to często brzuch go bolał,
Bo król wciąż złe rzeczy wolał.
.
Od lat nie miał w zamku gości,
Bo się bali jego złości.
Raz kucharza zmienił w mydło,
Kiedy mu jedzenie zbrzydło.
Więc go wszyscy omijali,
Zwłaszcza, kiedy fajkę palił,
Bo ten nałóg zgubny wielce
Osłabia płuca i serce.
Chodził smutny po zamczysku,
Gładząc psa swego po pysku.
Czasem kopnął jakąś puszkę,
Albo zapłakał w poduszkę.
Kryształową kulę, która
Gdakała czasem jak kura,
Rozbił na malutkie części,
Których pył pod stopą chrzęści.
Gdy już nerwy mu puściły,
Wtedy grzmotnął z całej siły
Berłem w lustro kryształowe,
Które pękło na połowę.
Jakby tego było mało,
Zaiskrzyło, zaskrzypiało…
Z lustra wyszedł jakiś duszek
Taki lekki jak okruszek.
Kichnął głośno, wytarł nosa,
Spojrzał na króla z ukosa
I się zaśmiał tak ponuro,
Że aż stał się czarną chmurą.
Zawisł wnet nad władcy głową
I uraczył go tą mową:
„- Ty łobuzie! Dręczysz ludzi!
Zanim nawet dzień się zbudzi,
Już obmyślasz nowe psoty,
Z których wiele to głupoty!” —
Wykrzykiwał mu nad uchem,
A król ze swym wielkim brzuchem
Musiał słuchać przestraszony.
A na dworze gdzieś gawrony
Tak straszliwie zakrakały,
Że się poczuł bardzo mały.
„Ty trwoniłeś magii moce
Dręcząc ludzi w dni i noce,
Zamiast działać należycie,
By ułatwić wszystkim życie.
Mogłeś wyczarować tęczę,
A ten widok — za to ręczę,
Wnet by wszystkich uradował,
Lecz tyś talent swój marnował.
Mogłeś pobudować mosty
Oraz przez swój kraj trakt prosty.
Albo stworzyć takie leki,
By już ludzie do apteki
Nie musieli chodzić wcale,
Ale ty w tym swoim szale
Nie zrobiłeś nic dobrego,
A więc dosyć! Dosyć tego!”
— Tak wygrażał duch królowi.
„Pora, żeby ktoś z tym zrobił
Tu porządek ty łobuzie.”
A król aż otworzył buzię,
Patrząc w jego oczy groźne,
Niczym sople lodu mroźne.
„Dosyć już tej księgi czarów,
Nie korzystasz dobrze z darów,
Które ona skrywa w sobie.
Więc już wiem, co zrobię tobie.” —
Król aż usiadł na swym tronie.
Nikt nie mówił w takim tonie
Od dwudziestu lat do niego,
Więc to było coś nowego.
Wyjął cicho różdżkę z szaty,
Ale wyskoczyły skrzaty
I za rękę go chwyciły.
Wtedy przestał król być miły.
„Uciekajcie w kąt straszydła!” —
Wołał, łapiąc je za skrzydła.
Ale one go trzymały.
Wtedy duszek, dotąd mały
Wnet powiększył się trzy razy
I zakrzyknął, aż obrazy
Pospadały z ścian komnaty.
„A hultaju! Ja ci baty
Wnet wymierzę na podwórzu
Aż się ze trzy kilo kurzu
Tam posypie z twoich spodni.”
„My jesteśmy także zgodni” —
Zawołały skrzaty chórem —
„On powinien dostać burę”.
Więc zaczęły głośno radzić,
Czy do lochu go dziś wsadzić,
Ale duszek miał lat dwieście —
Był najstarszą zjawą w mieście,
Więc znał różne takie kary,
Co cenniejsze niż talary.
„Uratuję twoją duszę,
Oraz znacznie zmniejszę tuszę.” —
Tak zakrzyknął duch szczęśliwy.
Oczy jego jak dwie śliwy,
Jak renklody zabłyszczały
I się znowu zrobił mały.
„Od dziś już tu srogi królu
To nie będziesz chodził w tiulu,
Ale w lesie chadzał w worze,
Choć tam zimno jest na dworze.
Będziesz snuł się pośród lasu
Sam, aż do takiego czasu,
Kiedy ktoś się tam zlituje
I cię z klątwy odczaruje.
A nastąpi to dopiero,
Kiedy ktoś ci powie sknero,
Że jesteś dobrym człowiekiem.
To dla ciebie będzie lekiem,
Który zdejmie z ciebie karę.
A tymczasem kości stare
Będziesz nosił po tym borze
Aż ci ktoś tam dopomoże.”
Mówiąc to wyrwał mu z ręki
Źródło wszelkiej złej udręki —
Różdżkę, którą złamał śmiało.
Ale tego było mało,
Więc do ognia wrzucił księgę
Czarów, które na potęgę
Zaświstały w tym kominku
Jakby zjadły dużo kminku.
I buchnęły ogniem, który
Poszedł aż wysoko w chmury.
Osmalił on króla szaty.
„Odtąd nie będziesz bogaty” —
Mówił duszek Mateuszek,
A król smutny, wśród poduszek
Chciał się schować gdzieś pod kocem,
Ale duszek wyjął procę
I żołędziem ten niejadek
Wycelował mu w pośladek.
Król się zerwał z bólem wielkim
Aż mu pospadały szelki.
Skrzaty śmiały się radośnie
A królowi już guz rośnie.
Jęczy biedak pod niebiosa,
Bo go swędzi, jakby osa
Go ucięła w miejsce, które
Pupą nazywamy czule.
A duch podwinął rękawy —
Pewnie każdy był ciekawy,
Bo się zewsząd pozbiegali
Dworzanie do króla sali.
I rycerze, kominiarze
Mieli zadziwione twarze,
Widząc króla w takiej pozie,
Jakby rogi jakieś kozie
Go ubodły. Obolały
Leżał jęcząc król ich cały.
„Pewnie dosyć macie Bronka
Co rozplenił się jak stonka?
Męczył was swymi figlami,
Ale zostaniecie sami,
Bo skazuję na wygnanie
Tego dotąd „jaśnie panie”.
Niech po lesie, wśród wiewiórek
Ubrany w worek i sznurek
Teraz biega i litości
Prosi, może ludzie prości
Mu pomogą kiedyś, jeśli
Ponazrywa im czereśni,
Lub gałązek im naniesie
Które chrustem leżą w lesie,
Albo wody im nanosi,
Bo się każde zwierze prosi
O jedzenie oraz picie.
Cóż, ale takie jest życie.” —
Powiedział im duch. Ci stali
I nagle się roześmiali,
Śmiechem lotnym jak jelonek.
Zapomnieli wszak, że Bronek
Ma na imię ich król srogi.
„A więc wygnaj go za progi” —
Rzekł najstarszy rycerz w grupie.
„My nie chcemy, aby głupie
Wciąż nam robił tu kawały
Przed którymi damy mdlały.”
Zdjęli z króla wszystkie stroje.
Dęły trąby i oboje,
Kiedy w wór go oblekali.
Wszyscy zadziwieni stali,
Widząc Bronka w lichej szacie.
Bo człowieka nie poznacie,
Kiedy zmieni się tak bardzo.
Ludzie lichą szatą gardzą.
Nawet buty zdjęli jemu.
„Będę teraz musiał dżemu
Boso szukać na śniadanie.” —
Załkał król, bo lubił danie
Takie słodkie na bułeczce.
„Nie wiem, czy na twej wycieczce
Znajdziesz coś, może maliny,
Albo słodziutkie jeżyny.” —
Rzekł mu kucharz w wielkiej czapie,
A królowi łezka kapie,
Bo zasmucił się on wielce.
„Może noże i widelce
Chociaż wezmę stąd do lasu?” —
Pytał. „Nie będziesz hałasu
Robił nimi” — rzekł mu duszek.
„Raczej szukaj dzikich gruszek,
Albo miodu. Leśne pszczoły
Robią słodki ten smakołyk.”
„Ja się boję ich żądełek,
Których w ulu mają szereg!” —
Zawył król i smutny kroczy,
Od łez ocierając oczy.
„Taka to już twoja kara” —
Powiedziała babcia stara.
„Znoś swój los, tak jak my — godnie.
Teraz to już wiesz, że spodnie
I zwyczajne są jak skarby.
Wcale jakiejś złotej farby,
Ni czerwonej mieć nie trzeba,
Aby poczuć ciepło nieba.
Ty rozrzutny ponad miarę
Byłeś, więc ubranie stare
Noś dla innych na przestrogę,
Aby zawsze dobrą drogę
W swoim życiu wybierali.” —
Wszyscy babci zaklaskali,
Bo mówiła mądre słowa,
Których sowa i królowa
Wcale lepiej by nie rzekły.
Tylko jeden król był wściekły.
„Trudno” — mówił, „Toście tacy.
Ja dawałem mnóstwo pracy
Wam, a wyście mnie wygnali” —
Wciąż się głośno wszystkim żalił.
„Cicho bądź już” — uciął starzec.
„Ciepło jest, bo idzie marzec.
Zbuduj sobie chatkę w lesie
A ci będzie ciepło w lecie.
Łatwo innym rozkazywać.
Teraz to poczujesz — wybacz —
Na swej prawie gołej skórze
Jak to jest, kiedy w naturze,
Bez pomocy innych ludzi
Będziesz wszystkim się tam trudził.
A być może to my czary
Użyjemy, abyś wiary
Nabrał więcej w swoje siły,
Które ciut cię opuściły.
Będziemy cię witką chłostać,
A odchudzisz swoją postać
Uciekając poprzez krzaki,
No bo królu świat jest taki,
Że gdy kogoś ktoś gdzieś gnębi,
Sprawiedliwość wśród gołębi
Przylatuje i takiego
Wnet pokory uczy. Tego
Więc się naucz panie drogi
Nim cię jakiś losu srogi
Nie dotknie palec wśród kniei.
Nie porzucaj swej nadziei.
Żyj tam mądrze i uczciwie,
Zgodnie, pięknie, sprawiedliwie,
A być może ktoś w tym borze
Uratuje cię niebożę.” —
Tak zakończył starzec mowę,
Pochylając siwą głowę.
Wzięli Bronka mocno w ręce.
By go w zamku nigdy więcej
Nie oglądać już na oczy,
Tłum do lasu się potoczył.
Weszli pośród stare drzewa,
W których wiatr ponuro śpiewał.
Wył tak strasznie, że odważni
Wnet poczuli się mniej ważni.
Więc tam króla zostawili
I uciekli w jednej chwili.
Tylko duszek został z królem
I rozmawiał z wiatrem czule.
Bo to jakiś jego kuzyn,
Ubrany w duże rajtuzy,
Szalał tam po niebie sobie,
A król poczuł się, jak w grobie.
Skulił się, idzie ostrożnie,
A puszcza wygląda groźnie.
Tu coś skoczy, tam szeleści.
Nikt się z królem tu nie pieści.
Sowa cicho pohukuje.
„Może tu są jacyś zbóje” —
Zastanawia się sam Bronek.
„Szkoda, że się skończył dzionek”.
Utyskiwał idąc cicho,
Bo słyszał, że leśne licho
Czyha gdzieś na nocnych gości
Robiąc różne im przykrości.
Więc się skrada przez gałęzie,
No bo nie wie, co to będzie.
Coś zawyło gdzieś w oddali.
Wszyscy by się bardzo bali,
Więc król idzie tak ostrożnie,
Jakby ktoś chciał go na rożnie
Ponadziewać jak indyka.
Aż mu podskoczyła grdyka,
Gdy usłyszał ciche piski.
A że grunt był bardzo śliski,
Więc wywalił się na ziemię
I się mocno walnął w ciemię.
Pobrudzony, utytłany
I kolcami podrapany
Zasnął pod pniem jarzębiny.
A zwierzęta miały miny
Dziwne widząc go takiego.
„Co tu robisz? Skąd kolego
Do nas tu przywędrowałeś?
Może złe przygody miałeś?” —
Zastanawiał się lis, który
Szedł przez las ten tak ponury.
Lecz ominął króla bokiem.
Poszedł gdzieś spokojnym krokiem.
Kiedy w lesie zmrok zapada
Wtedy puszcza cicho gada.
Szumią liście uroczyście.
Pewnie kiedyś słyszeliście,
Jak gdzieś w górze, ponad wami,
Zwłaszcza, gdy byliście sami
Coś się dzieje, coś chrobocze,
To jakieś tajemne moce,
Które są w starych zamczyskach,
Albo w leśnych uroczyskach.
Wtedy trzeba być odważnym.
A to dziś nie umie każdy.
A królowi śni się łoże.
„O jak mi wygodnie Boże.” —
Przez sen się uśmiecha cudnie,
No i zbudził się… w południe.