Zamachowiec - ebook
Zamachowiec - ebook
Port Hammarby w Sztokholmie. Jest trzecia siedemnaście rano, tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. Eksplozja bomby zrównuje z ziemią Stadion Olimpijski. Na powalonej przez wybuch trybunie policja znajduje szczątki energicznej, powszechnie podziwianej szefowej igrzysk olimpijskich, Christiny Furhage. Za pół roku w Sztokholmie ma się odbyć letnia olimpiada.
Zamachowiec musi zostać schwytany za wszelką cenę. Dziennik wieczorny „Kvällspressen” wyznacza Annikę Bengtzon, młodą mamę, która właśnie została mianowana szefową redakcji kryminalnej, aby nadzorowała sprawę morderstwa. Dziennikarka zaczyna rozsupływać zawiłą przeszłość ofiary. Pod perfekcyjną fasadą Christiny Furhage kryje się coś, co doprowadziło do tej okrutnej zbrodni.
Nie zdając sobie z tego sprawy, Annika Bengtzon wprawia w ruch moce, które zaczynają zagrażać jej własnemu życiu...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-325-6 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobieta, która wkrótce miała umrzeć, wyszła ostrożnie z bramy i szybko rozejrzała się dookoła. Klatka schodowa za nią tonęła w ciemnościach. Schodząc po schodach, nie zapaliła światła. Poły jej jasnego płaszcza zawisły w powietrzu na tle ciemnego drewna niczym duch. Zanim wyszła na ulicę, zawahała się, jakby się obawiała, że ktoś ją obserwuje. Zaczerpnęła głęboko powietrza, jej oddech zamienił się w białą parę, przez kilka sekund unosiła się wokół niej niczym aureola. Po chwili poprawiła pasek torebki, którą miała na ramieniu, i chwyciła mocniej rączkę aktówki. Wyprostowała się i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę Götgatan, starając się robić jak najmniej hałasu. Mróz był dojmujący, na nogach w cienkich nylonowych pończochach poczuła ostry powiew wiatru. Ominęła oblodzony kawałek chodnika, zachwiała się lekko, ale szybko odzyskała równowagę. Pospiesznie ruszyła dalej, zostawiła za sobą światło latarni i weszła w mrok. Mróz i cienie tłumiły odgłosy nocy: szum wentylacji, krzyki pijanych młodych ludzi i dochodzący gdzieś z oddali głos syreny.
Szła szybko, zdecydowanie. Pewna siebie, pachnąca drogimi perfumami. Kiedy nagle odezwała się jej komórka, zmieszała się. Zamarła w pół kroku, zatrzymała się i rozejrzała. Po chwili schyliła się, oparła aktówkę o prawą nogę i zaczęła szukać komórki w torebce. Nagle straciła pewność siebie, widać było, że jest poirytowana. Wyjęła komórkę i przyłożyła do ucha. Nawet w ciemności jej reakcja była doskonale widoczna. Rozdrażnienie zamieniło się w zdziwienie, żeby po chwili przejść w złość, a na koniec zamienić w strach.
Kiedy skończyła rozmawiać, stała jeszcze dobrych kilka sekund z komórką w ręku. Pochyliła głowę, wydawała się zamyślona. Minął ją jadący powoli radiowóz. Podniosła głowę, przyglądała mu się chwilę uważnie, jakby na coś czekała, ale nie wykonała żadnego gestu, żeby go zatrzymać.
W końcu podjęła decyzję. Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem tą samą drogą. Minęła ciemne drewniane drzwi, kierowała się do przejścia przez jezdnię przy skrzyżowaniu z Katarina Bangata. Zatrzymała się, czekała, aż minie ją nocny autobus. Uniosła głowę i spojrzała na ciągnącą się przed nią ulicę, przecinającą rynek Vintertullstorget i prowadzącą wzdłuż kanału Sickla. W oddali, wysoko nad kanałem, wznosił się główny obiekt olimpijski, Stadion Victorii. Za siedem miesięcy miały się rozpocząć letnie igrzyska olimpijskie.
Nocny autobus pojechał dalej. Kobieta przeszła przez szeroką, dwupasmową Ringvägen i ruszyła ulicą Katarina Bangata. Twarz miała bez wyrazu, tylko pospieszny krok wskazywał, że jest jej zimno. Przeszła kładką nad kanałem Hammerby i mijając centrum prasowe, wkroczyła na tereny olimpijskie. Szła szybko, rwanym krokiem, cały czas w stronę stadionu. Postanowiła iść nad wodą, chociaż była to dłuższa droga, a nad brzegiem bardziej wiało. Czuła lodowate podmuchy wiatru znad Saltsjön, ale nie chciała, żeby ktokolwiek ją zauważył. Ciemność była nieprzenikniona, potknęła się, raz, potem drugi, ale szła dalej.
Obok poczty i apteki skręciła w stronę terenów treningowych, ostatnie sto metrów pokonała biegiem. Kiedy w końcu zdyszana dotarła do głównego wejścia, była już wyraźnie zła. Pchnęła bramę i wkroczyła w ciemność.
– Powiedz szybko, o co chodzi – rzuciła, patrząc chłodno na wyłaniającą się z cieni postać.
Zobaczyła uniesiony młotek, ale nie zdążyła się przestraszyć.
Pierwsze uderzenie trafiło ją w lewe oko.
_Egzystencja_
_Tuż za ogrodzeniem z żerdzi było gigantyczne mrowisko. Jako dziecko stawałam obok niego i przyglądałam mu się w skupieniu. Podchodziłam tak blisko, że mrówki bez przerwy właziły mi na nogi. Zdarzało się czasem, że śledziłam pojedynczą mrówkę, jak szła od trawnika na podwórzu, przecinała żwirową ścieżkę, a potem przechodziła obok piaszczystej łachy i szła do mrowiska. Bardzo się starałam nie stracić jej z oczu, ale na koniec zawsze tak się działo. Inne mrówki pochłaniały moją uwagę. Kiedy było ich za dużo, rozpraszałam się i traciłam cierpliwość._
_Czasem kładłam na mrowisku kostkę cukru. Mrówki to uwielbiały, a ja się śmiałam, widząc, jak się na nią rzucają i wciągają do mrowiska. Jesienią, kiedy robiło się chłodniej i mrówki stawały się powolniejsze, wkładałam do mrowiska patyk, żeby je nieco ożywić. Kiedy dorośli zauważyli, co robię, byli na mnie źli. Twierdzili, że niszczę pracę mrówek. Jeszcze dzisiaj pamiętam to poczucie krzywdy, bo przecież nie miałam złych zamiarów. Dla mnie to była tylko zabawa. No i chciałam, żeby mrówki trochę się ożywiły._
_Zabawy z mrówkami z czasem zaczęły mnie prześladować w snach. Moja fascynacja nimi zamieniła się w bezimienny strach. Kiedy dorosłam, nigdy nie byłam w stanie znieść widoku więcej niż trzech owadów jednocześnie, nieważne, czy to były mrówki, czy coś innego. Kiedy traciłam nad nimi kontrolę, wpadałam w panikę. Fobia zrodziła się w momencie, kiedy uświadomiłam sobie podobieństwo między mną a tymi maleńkimi błonkówkami._
_Byłam młoda i wciąż jeszcze bardzo aktywnie szukałam odpowiedzi na otaczającą mnie rzeczywistość, tworzyłam teorie i przeciwstawiałam je sobie w różnych konfiguracjach. To, że życie mogło być jedynie kaprysem, nie mieściło się w moim światopoglądzie. Coś mnie stworzyło. Nie potrafiłam powiedzieć, co to mogło być: przypadek, los, ewolucja czy może Bóg._
_Natomiast to, że życie może być pozbawione sensu, uważałam za prawdopodobne. Napawało mnie to smutkiem i złością. Jeśli nasz czas tu, na ziemi, jest pozbawiony sensu, to nasze życie jawi się jako ironiczny eksperyment. Ktoś umieścił nas tutaj, żeby obserwować, jak toczymy ze sobą wojny, jak pełzamy, cierpimy, walczymy. Czasem ten Ktoś rozdawał przypadkowe nagrody, które można było porównać do kostki cukru wrzuconej do mrowiska, a potem przyglądał się, jak się cieszymy i rozpaczamy, z tym samym pozbawionym uczucia zimnym zainteresowaniem._
_Z czasem przyszła pociecha. W końcu zrozumiałam, że to, czy moje życie ma jakiś sens, czy nie, nie odgrywa żadnej roli. A nawet jeśli, to nie będzie mi dane go poznać tu i teraz. Gdyby istniały jakieś odpowiedzi, na pewno już bym je poznała, skoro tak się nie stało, to nie ma znaczenia, ile będę się nad tym zastanawiała._
_Dało mi to pewien rodzaj spokoju._