-
promocja
Zawsze jest ktoś - ebook
Zawsze jest ktoś - ebook
Veronika ma pracę, którą lubi, męża, który ją rozumie, i dwoje nastoletnich dzieci, które nie sprawiają większych problemów. Ma też, rzecz jasna, swoje małe troski: odkąd rzuciła palenie, ubrania są na nią przyciasne, córka i syn coraz rzadziej z nią rozmawiają, a wizyty u mieszkających na wsi rodziców przeważnie kończą się awanturą.
Ale przecież zawsze jest ktoś, kto nas denerwuje, prawda?
Vera jest przekonana, że ma pod kontrolą życie swoje i bliskich. Może nie powinna codziennie pić, ale czy kieliszek albo dwa przed snem to dużo? Czy wolno jej nie odpisać na wiadomość od mamy tylko dlatego, że rozmowa zapewne przerodzi się w kłótnię, po której znów nie będzie mogła zasnąć? E tam. Wszystko gra. Do czasu…
Petra Soukupová w powieści Zawsze jest ktoś jak zwykle bierze pod pisarski skalpel relacje rodzinne – tym razem między dorosłą córką a starzejącymi się rodzicami. Przygląda się też uważnie trudnościom, przed jakimi stają nastolatki.
Gdzie przebiega granica między poświęcaniem się dla innych a chronieniem siebie? Jak szybko może runąć pozorna stabilizacja?
Nieodkładalna, pełna śmiesznych i strasznych (jak samo życie) obserwacji książka czeskiej „specjalistki od krojenia rodziny”.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna obca |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-65707-82-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstaję pierwsza, o wiele wcześniej, niż muszę, dawno nie nastawiam budzika na szóstą trzydzieści, żeby zrobić dzieciom pierwsze śniadanie, drugim, do szkoły, też nie są zainteresowane. Miśkowi czasem zdarza się rano coś zjeść, ale nigdy nie wiem, na co akurat będzie miał ochotę, nic mi nie dawaj, mamuś, coś sobie kupię, jakby co. Mája nie jada śniadań, Michal pije tylko kawę, ale woli parzyć ją sam, chyba myśli, że robi to lepiej niż ja, nie sądzę, ale nie mam mu za złe, mniej pracy dla mnie.
Wyłączam budzik po pierwszym sygnale, mój organizm tak przywykł do tej godziny, że obudziłabym się sama. Wstaję cicho, bo Michal jeszcze śpi, w łazience narzucam szlafrok, zerkam do lustra, nie jest źle. Zawsze wyglądałam młodo, a dodatkowe kilogramy chyba jeszcze odmłodziły mi buzię, niedawno w pracy ktoś dał mi trzydzieści pięć lat i zrobiło mi się miło jak nie wiem, chociaż tym kimś była około dziewięćdziesięcioletnia staruszka, którą raczej zawodził wzrok. Zamykam się w kuchni, szykuję sobie kawę, dzieciom herbatę pomarańczową, jej co prawda też nie chcą, ale czuję, że muszę coś dla nich zrobić.
Kawa się parzy, w międzyczasie łykam codzienny zestaw suplementów: na odporność, na stawy, magnez, wapń, przeciwzakrzepowe. Wlewam do kawy kremówkę, niezbyt fit, wiem, i kolejne kawy w ciągu dnia piję z mlekiem, ale poranną zawsze tak. Siedzę w kuchni z kubkiem, wyglądam przez okno na podwórko, a raczej kwadrat zieleni między blokami, myślę, co mnie dzisiaj czeka w pracy, zerkam na termometr, zastanawiam się, co na siebie włożyć i co zrobić dziś na kolację, przy okazji sprawdzam stan lodówki. Nieraz do kawy przeglądam wiadomości albo czytam nowy artykuł Michala, żeby miał poczucie, że interesuję się jego pracą, ostatnio pisze o infrastrukturze, więc przeważnie czytam tylko nagłówek i lead, jak dziś, sporny przetarg na budowę odcinka autostrady na Morawach Północnych, pasjonujące.
Brakuje mi porannego papierosa, wcześniej paliłam, mało, bo trzy dziennie, ale półtora roku temu rzuciłam całkiem. Za południowym i wieczornym dymkiem nie tęsknię tak, jak za porannym, chociaż były o niego kłótnie, może bez przesady kłótnie, ale przeszkadzał reszcie domowników. Paliłam tylko na balkonie i starannie przymykałam drzwi (od zewnątrz nie da się ich zamknąć całkowicie), a oni, chociaż przychodzili na śniadanie minimum pół godziny później, i tak marudzili, że śmierdzi albo że im zimno, w zależności od pory roku.
Rzecz jasna wiem, że palenie jest bez sensu, i w sumie cieszę się, że rzuciłam, po prostu kiedy tak siedzę przy kawie, brakuje mi tej czynności. Na pewno z czasem minie.
Odkąd nie palę, przytyłam osiem kilo.
Siódma, w pokoju Mái dzwoni budzik, wyje i wyje, czasem od razu go wyłącza i śpi dalej, ale zakazała mi wchodzić do siebie rano. Mamo, dziwnie się czuję, jak otwieram oczy, a ty tam stoisz i się gapisz, więcej tak nie rób. Kotku, po prostu rozczulił mnie ten widok, wyglądałaś tak słodko, uśmiecham się w duchu, bo gdybym uśmiechnęła się naprawdę, pewnie by się obraziła. Mamo, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie właź tu rano i już. Parę razy nie posłuchałam i potem tak się złościła, że faktycznie wolę nie wchodzić, spóźni się, jej sprawa, ja jej usprawiedliwienia nie napiszę, pewnie, że i tak piszę, przecież nie chcę, żeby miała nieobecności. Patrzy na mnie wściekła, że musi o coś prosić swoją niekumatą matkę. W takich chwilach przestaje mnie rozczulać, choć i tak chciałabym pogłaskać ją po policzku, ale już mi nie pozwala, szkoda.
Budzik u Mái dalej wyje, a ja idę do pokoju Miśka, tam jeszcze mam wstęp, na jego zaspanej buzi wciąż widać dziecinną słodycz, mój synek kochany. Po chwili, już rozbudzony, wstaje, cześć, mamo, idzie do łazienki. Robię jak najwięcej rabanu, żeby obudzić Máję, najgłośniej jak się da rozsuwam zasłony u Miśka i zapalam światło w przedpokoju. Robisz to specjalnie, mamo, czemu jesteś taka? mówi Mája, a ja nie odpowiadam: Chcę tylko, żebyś się nie spóźniła do szkoły, nie mówię też: Czemu, do cholery, sama nie wstaniesz, skoro budzik wyje od paru minut? ani: Tak trudno się wcześniej położyć, skoro potem rano jesteś nieprzytomna? Nie mówię nic.
Patrzę na nią z troską, wiadomo, tego też nie mogę jej powiedzieć, ale jest okropnie chuda, po ojcu, w dodatku prawie nie je, tego też nie wolno jej wytknąć, przechodzi taki okres, że na wszystko się foszy. Nosi wyłącznie czarne ciuchy, robi za mocny makijaż, włosy też zafarbowała na kruczoczarny, a fryzury chyba czasem specjalnie wybiera takie, w których jej najmniej do twarzy. Nosiła aparat, ale że zdjęła go pół roku wcześniej, niż kazał ortodonta, zęby nie wyrównały się do końca, cera problematyczna, zgodnie z wiekiem, tuszuje to grubą warstwą fluidu, ale wiadomo, że nakładanie go na trądzik nie jest zbyt dobre dla skóry. Wysłałam jej nawet artykuł na ten temat, ale w odpowiedzi dostałam dwie emotki: jedną, że ojojoj (emotka łapie się za głowę), drugą, że przynudzam (buźka z oczami uniesionymi do nieba).
Co byś zjadł? pytam Miśka, ale sam otwiera szafkę, sięga po płatki, ma ich tam parę pudełek, wsypuje któreś do miski, zalewa zimnym mlekiem, a potem siorbie je prosto z kartonu.
Fuj, wyślę ci filmik o krowach, które się sztucznie zapładnia, żeby ciągle miały mleko, komentuje to Mája.
Wiesz, gdzie to mam, Pszczółko? odpowiada Misiek, a ona zaczyna szukać filmiku w telefonie.
Pewnie już widziałam ten materiał, Mája bez przerwy nam takie wysyła, żadnego nie obejrzałam do końca, ale pod ich wpływem zaczęłam kupować mięso ekologiczne, wiem, to nie to samo co z wolnego wybiegu czy mięso zwierząt hodowanych w bezstresowych warunkach, ale robię, co mogę, trudno, nie umiem gotować zupełnie wege, zresztą to i tak by nie starczyło, bo Mája jest weganką. Osobiście nie uważam, że to dobrze całkiem rezygnować z produktów odzwierzęcych, a Michal i Misiek już w ogóle tak nie sądzą.
Ty nic nie jesz? zagaduję Máję, lepiej, żeby Misiek nie widział tego filmiku, naprawdę uwielbia mleko, pije jakiś litr dziennie, mnie wprawdzie trochę trzęsie na samą myśl, że tak można, ale po co Mája ma mu obrzydzać coś, co lubi. Mleko też kupuję ekologiczne. Michal się śmieje, że jedyna różnica jest w cenie, może ma rację, nie wiem.
Mája, może też byś zjadła płatki, masz w lodówce mleko migdałowe.
Patrzy na mnie z wyższością, jakbym urwała się z choinki, po czym odpowiada, robiąc znaczącą przerwę między każdym słowem: Nie – jadam – śniadań.
W środku cała się gotuję, ale tylko wzruszam ramionami i odpowiadam, siląc się na wesoły ton: To może czas zmienić nawyki?
Znów to samo pogardliwe spojrzenie, wstaje i wychodzi z kuchni, w progu mija się z Michalem, który w przelocie mierzwi jej włosy, jemu pozwala, mnie nie, ukłucie zazdrości, no trudno, jest jak jest, idę do sypialni, czas się ubierać.
Kiedy wciskam się w swoją nową ulubioną spódnicę – odkąd przybrałam na wadze, musiałam częściowo wymienić garderobę, ale tyję dalej – słyszę powiadomienie z WhatsAppa, dziwne, kto pisze tak wcześnie? Zerkam na telefon, mama, nie muszę nawet czytać, domyślam się treści, nie byliśmy u nich od świąt, w dodatku zbliżają się imieniny ojca, mama pewnie chce, żebyśmy wpadli, chyba nawet ostatnio obiecałam, że przyjedziemy pod koniec lutego. Mnie w zupełności wystarczy wizyta raz na kwartał i z taką częstotliwością jeździmy tam od jakichś paru lat, ale imieniny to imieniny.
_Kiedy przyjedziecie? Zaraz imieniny taty. Zamówiłam ciasto, mam też gęś._
Rany boskie, gęś, Mája oszaleje, to moja pierwsza myśl, a druga, że miałam całkiem inne, o wiele ciekawsze plany na sobotę, zamierzaliśmy wyciągnąć dzieciaki za miasto, a potem pójść z Michalem, już tylko we dwoje, do sauny i na kolację. A niedziela miała być leniwa, z książką. Jeśli w sobotę pojedziemy do rodziców, wrócimy pewnie późnym wieczorem, o ile nie w niedzielę z rana, w święta nie zostawaliśmy na noc, ale ojciec pewnie będzie chciał coś chlapnąć z Michalem, w końcu to imieniny.
Rzucam telefon na łóżko, niepotrzebnie otwierałam wiadomość, popsuje mi cały dzień, w dodatku teraz mama widzi, że odczytałam, więc muszę odpisać.
Zerkam w lustro, słabo, koszula jest przyciasna, nie powinnam już jej nosić, ale to przecież czterdziestka, czyli co, czas na czterdzieści dwa? Całe życie miałam trzydzieści osiem, stara gruba baba i tyle, odwracam wzrok.
Zaglądam do Mái, leży na łóżku z telefonem, czemu nie szykuje się do szkoły? Chodź do kuchni, mówię i sama tam idę, Misiek wgapiony w telefon kończy jeść, Michal kręci korbką młynka do kawy.
Słuchajcie, w sobotę musimy jechać do dziadków.
Znowu? dziwi się Michal.
No niestety, są imieniny ojca.
Średnio mi pasuje, w sobotę mam dyżur w redakcji. Ale mogę się zamienić.
Wstępnie ustalaliśmy wycieczkę na wieżę widokową i tak dalej, więc powinnam mieć pretensje do Michala, że nie wspomniał o dyżurze, ale teraz chwytam się tego jak tonący brzytwy.
Nie, coś ty, powiem mamie, że wpadniemy innym razem. Najlepiej w kolejną sobotę, bo wolę mieć to jak najszybciej z głowy.
W porządku, dogadam się z Frantą, ostatnio, jak był ten huragan, wziąłem za niego niedzielę.
Ja odpadam, oświadcza Misiek i wstaje od stołu, nie zabiera po sobie pustej miski ani mleka. Jestem umówiony z chłopakami na deskę, do Vincy i Maxa przyjeżdża kuzyn, będzie nas uczył nowych trików, muszę tam być. I w sobotę, i w niedzielę.
Na deskę chodzi co weekend i chyba raz mógłby odpuścić, ale nic nie mówię, bo wyskoczyłam z imieninami ojca w ostatniej chwili, a chłopaki mają przecież prawo do własnych planów. Od razu poprawia mi się humor, może jednak odwleczemy wyjazd na wieś, tylko o tydzień, ale zawsze.
A coś się stanie, jeśli pójdziesz na tę swoją deskę tylko w niedzielę? Michal najwyraźniej chce mnie wesprzeć.
Nie ma takiej opcji, ucina Misiek.
To może umów się z rodzicami na następną sobotę, co? Michal patrzy na mnie.
Na razie! woła Mája z korytarza, chociaż wcześniej poprosiłam ją do kuchni.
Mája, czekaj, masz jakieś plany na sobotę?
Uczę się, wzrusza ramionami.
Na pewno, myślę, ale może naprawdę zamierza się uczyć.
Bo być może pojedziemy do dziadków.
Jak coś, to beze mnie.
Dziadek ma imieniny.
Spoko, wyślę mu życzenia.
No niestety, esemes nie wystarczy, dziadków trzeba odwiedzać, myślę, jak nie teraz, to w kolejny weekend, ale lepiej w kolejny. Nie odkładaj na jutro, jak to mówią, cóż, czasem trzeba. Wprawdzie jeśli powiem mamie, że zjawimy się dopiero za tydzień, to już na pewno będziemy musieli zostać na noc, ale trudno, coś za coś.
Dobra, to pojedziemy za tydzień. Ustalone, tak? Patrzę na dzieci.
Mája kręci głową, beze mnie, powtarza pod nosem.
Owszem, z tobą, mówię, również pod nosem.
Dzieci zakładają kurtki i wychodzą, na mnie też już czas, muszę jeszcze zadzwonić do mamy, zrobię to po drodze. Wkładam buty, w przedpokoju zjawia się Michal.
Ładnie wyglądasz.
Daj spokój, jestem gruba.
E tam.
Mama już kupiła ciasto i gęś…
Uśmiecha się do mnie ze zrozumieniem, wie, że to trochę nie fair w stosunku do mamy.POLECAMY
Proza czeska
Jan Balabán _Wakacje / Możliwe, że odchodzimy_ • _Którędy szedł anioł_ Bianca Bellová _Jezioro_ • _Mona_ Tereza Boučková _Rok Koguta_ Roman Cílek _Ja, Olga Hepnarová_ Emil Hakl _Zasady śmiesznego zachowania_ Petra Hůlová _Plastikowe M3, czyli czeska pornografia_ • _Macocha_ • _Krótka_ _historia_ _Ruchu_ Zdeněk Jirotka _Saturnin_ MARKÉTA PILÁTOVÁ _Ciemna strona_ Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář _Godzina w niebie_ Petra Soukupová _Zniknąć_ • _Pod śniegiem_ • _Najlepiej dla wszystkich_ • _Sprawy, na które przyszedł czas_ Petr Šabach _Gówno się pali_ • _Podróże konika morskiego_ • _Masłem do dołu_ • _Pijane banany_ • _Dowód osobisty_ • _Babcie_ Marek Šindelka _Zostańcie z nami_ • _Mapa Anny_ • _Zmęczenie materiału_ ZDENĚK SVĚRÁK _Opowiadania i wiersz_ Kateřina Tučková _Boginie z Žítkovej_ • _Wypędzenie Gerty Schnirch_ • _Bílá Voda_
Seria Czeska Bajka
Radek Malý _Popieliczki_ Vojtěch Matocha _Truchlin_ • _Truchlin. Czarny merkuryt_ • _Truchlin. Biała Komnata_ Iva Procházková _Pyszna środa_ • _Nawet myszy idą do nieba_ Petra Soukupová _Bercik i niuniuch_ Pavel Šrut, Galina Miklínová _Niedoparki_ • _Niedoparki powracają_ • _Niedoparki na zawsze_
Seria Czeskie Krymi
Jiří Březina _Przedawnienie_ • _Południca_ Petra Klabouchová _Źródła Wełtawy_ Daniel Petr _Siostra Śmierć_ Iva Procházková _Mężczyzna na dnie_ • _Roznegliżowane_ • _Zagraj mi na drogę_ Michal Sýkora _Człowiek pana ministra_ • _To jeszcze nie koniec_ • _Pięć martwych psów _František Šmehlík _Usłyszeć śpiew jeleni_
czeskie smaczki
Zofia Tarajło-Lipowska _Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf_ Michael Žantovský _Havel od kuchni_
Ekonomia i polityka
Václav Klaus _My, Europa i świat_
Seria Nowe Polskie
Rafał Niemczyk _Mama umiera w sobotę_