- promocja
Zdradzone testamenty - ebook
Zdradzone testamenty - ebook
Zdradzone testamenty to zbiór tekstów o ludziach i o sztuce, a przede wszystkim o powieści w stanie czystym.
Kundera we wnikliwy sposób, odsłaniając wszelkie warstwy interpretacyjne, opisuje doświadczenia wielkich dzieł i losy wielkich artystów, którzy sukces odnieśli przede wszystkim za granicą. W erudycyjny sposób i bardzo głęboko objaśniając swoich mistrzów, nie szczędzi również autokomentarzy i anegdot z własnej polityczno-artytyczno-osobistej sceny życia. Między dwiema najważniejszymi dla siebie postaciami (Kafka i Janáček) stawia inne – krzyżuje drogi Rabelais’go i Gombrowicza, Chopina i Strawińskiego, Manna i Rushdiego. Pokazuje losy nie tylko ich twórczości, lecz przede wszystkim odbioru. Wraz z przedstawieniem licznych lapsusów interpretacyjnych, wykonawczych (muzyka) czy translatorskich (literatura) stawia pytanie o status powieści.
Rozważaniom tym przyświeca pamięć o wystąpieniu przeciw woli twórcy – o niedopełnieniu nakazów zniszczenia dzieł. O nieposzanowaniu tych, którzy na szacunek zasłużyli swoją twórczością, o zdradzonych testamentach…
Rzeczywistość znamy jedynie w czasie przeszłym. Nie znamy jej takiej, jaka jest w chwili teraźniejszej, w chwili, w której się wydarza, w której jest.
A chwila teraźniejsza nie jest podobna do wspomnienia o niej. Wspomnienie nie jest zaprzeczeniem zapomnienia. Wspomnienie jest formą zapomnienia.
/fragment/
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8387-805-8 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wynalezienie humoru
Pani Gargamela, będąc brzemienną, zjadła za dużo flaków, toteż trzeba było podać jej lek ściągający; był on tak silny, że łożyska puściły, płód Gargantui wśliznął się do żyły, podpłynął w górę i wyszedł uchem mamusi. Od pierwszych zdań książka odkrywa karty: to, o czym się tu opowiada, nie jest poważne, co znaczy: tutaj nie stwierdza się prawd (naukowych bądź mitycznych); tutaj nie podejmuje się opisu faktów takimi, jakie są w rzeczywistości.
Szczęśliwe czasy Rabelais’go: motyl powieści wzbija się do lotu, unosząc na swym ciele resztki poczwarki. Pantagruel ze swą olbrzymią posturą należy jeszcze do przeszłości opowieści fantastycznych, podczas gdy Panurg przychodzi z nieznanej wówczas przyszłości powieści. Niezwykła chwila narodzin nowej sztuki przynosi książce Rabelais’go niewiarygodne bogactwo; jest w niej wszystko: prawdopodobieństwo i nieprawdopodobieństwo, alegoria, satyra, olbrzymy i ludzie normalni, anegdoty, medytacje, podróże rzeczywiste i urojone, uczone dysputy, dygresje powstałe z czystej wirtuozerii słowa. Dzisiejszy powieściopisarz, spadkobierca wieku XIX, doświadcza zawistnej tęsknoty za tym wspaniale wielorodnym światem pierwszych powieściopisarzy i za radosną wolnością, w jakiej go zamieszkiwali.
Tak jak Rabelais na pierwszych stronicach księgi wypuszcza Gargantuę na deski świata poprzez ucho mamusi, tak w Szatańskich wersetach dwaj bohaterowie Salmana Rushdiego po powietrznej eksplozji samolotu lecą w dół, gawędząc, śpiewając i zachowując się w sposób komiczny i nieprawdopodobny. Podczas gdy „nad nimi, za nimi, pod nimi, w tej próżni” spadały fotele z odchylonym oparciem, tekturowe kubki, maski tlenowe oraz pasażerowie, pierwszy, Gibril Fariszta, „pływał w powietrzu motylkiem albo żabką, to znów zwijał się w kłębek, aby następnie rozpostrzeć ręce i nogi w prawie-nieskończoność tego prawie-świtu…”, a drugi, Saladyn Czamcza, niczym „gderliwy cień, spadał głową w dół, w szarym garniturze z marynarką zapiętą na wszystkie guziki, z rękoma przy ciele i melonikiem na głowie”. Powieść Rushdiego otwiera ta właśnie scena, gdyż podobnie jak Rabelais wie on, że umowa między powieściopisarzem a czytelnikiem powinna być zawarta na samym początku; musi być jasne: to, o czym się tutaj opowiada, nie jest poważne, choćby mowa była i o rzeczach najstraszniejszych.
Mariaż niepowagi i grozy: oto scena z Czwartej Księgi: statek Pantagruela spotyka na pełnym morzu okręt przewożący kupców baranów; jeden z kupców, widząc Panurga bez rozporka, z lunetami przyczepionymi do czapki, puszy się, nadyma i wyzywa go od rogaczy. Panurg mści się natychmiast: kupuje od kupca barana, którego rzuca do morza; pozostałe barany, jak zwykle pędzące za pierwszym, zaczynają skakać do wody. Kupcy tracą głowę, chwytają je za runo, za nogi i sami wpadają do wody. Panurg trzyma w rękach wiosło, nie po to, by ich ratować, lecz przeszkadzać im we wdrapywaniu się na okręt; przemawia do nich ze swadą, wskazując na nędzę doczesnego świata, dobro i szczęście w zaświatach, i twierdząc, że nieboszczycy są szczęśliwsi od żywych. Życzy im wszakże, gdyby przypadkiem życie wśród ludzi nie było im jeszcze niemiłe, spotkania, wzorem Jonasza, z wielorybem. Gdy się już wszyscy potopili, dobry Brat Jan składa Panurgowi gratulacje i czyni mu tylko jedną wymówkę: za to, że zapłacił kupcowi i zatem niepotrzebnie roztrwonił pieniądze. Na co Panurg: „Na Boga, ubawiłem się za więcej niż pięćdziesiąt tysięcy!”.
Scena jest nierealna, niemożliwa; czy więc ma chociaż jakiś morał? Rabelais ujawnia podłość kupców i ich ukaranie powinno nas ucieszyć? czy chce, by oburzyło nas okrucieństwo Panurga? czy jako prawdziwy antyklerykał kpi z głupoty religijnych komunałów, które wygłasza Panurg? Zgadnijcie! Każda odpowiedź jest pułapką na durniów.
Octavio Paz: „Ani Homerowi, ani Wergiliuszowi humor nie był znany; Arystoteles jakby go przeczuwał, ale kształtu nabiera on dopiero wraz z Cervantesem . Humor – ciągnie Paz – jest wielkim wynalazkiem ducha nowoczesnego”. Myśl fundamentalna: humor nie jest odwiecznym działaniem człowieka; jest on wynalazkiem związanym z narodzinami powieści. Humor nie jest zatem śmiechem, kpiną, satyrą, lecz szczególnym rodzajem komizmu, o którym Paz powiada (i jest to klucz do zrozumienia istoty humoru), że „wszystko, czego się tyka, czyni dwuznacznym”. Ci, którzy nie umieją cieszyć się sceną, gdy Panurg pozwala utopić się kupcom baranów, wychwalając zarazem życie w zaświatach, nigdy nie zrozumieją niczego ze sztuki powieści.