- W empik go
Zdrowe przyjemności - ebook
Zdrowe przyjemności - ebook
Jest rok 2063. Minęło kilkanaście lat od kiedy uzależniona od leków ludzkość skierowała swój wzrok w stronę medycyny naturalnej. Czosnek wypisywany na przeziębienie jest tak samo popularny, jak seks na ból głowy. W dodatku prawo bardzo surowo podchodzi do kwestii wykonywalności recept. Prowadzi to zarówno do wielu ekscytujących sytuacji, jak i do… sporych nadużyć. „Zdrowe przyjemności” to zbiór popieprzonych… to znaczy… pieprznych opowiadań osadzonych w świecie, w którym absurd goni absurd.
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-597-7 |
Rozmiar pliku: | 594 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W poczekalni było kilka osób. Kolejka do doktor Mróz nie była zbyt długa. Do gabinetu wszedł właśnie starszy mężczyzna, a Barbara była następna. Kolejne dziesięć minut minęło w mgnieniu oka i drzwi gabinetu otworzyły się ponownie.
— Proszę! — usłyszała zapraszający krzyk lekarki.
Barbara weszła nieśmiało do środka. Dawno nie była u lekarza, ale w środku nie zobaczyła niczego nadzwyczajnego. Ot zwykły biały pokoik z biurkiem, krzesłami, kozetką i parawanem.
— Dzień dobry — przywitała się.
— Dzień dobry, proszę usiąść — poleciła pani doktor.
Barbara usiadła i jeszcze przez moment obserwowała, jak lekarka wklepuje coś w komputer. Ta w końcu przestała i skierowała na nią wzrok.
— Pani Barbara, tak?
Skinęła głową.
— No to słucham. W czym mogę pani pomóc?
Kobieta wzięła głęboki oddech i zaczęła:
— Od miesiąca doskwiera mi ból głowy. Zaczęło się delikatnie, myślałam, że przejdzie, ale od dwóch tygodni boli tak bardzo, że nie mogę się na niczym skupić.
— I przyszła pani dopiero teraz?
— Nie miałam czasu… byłam zapracowana.
— Zapracowana, powiada pani. No tak. Brała pani coś na własną rękę?
— Nie.
— Nic a nic? Nawet melisy?
— Nic a nic.
Doktor Mróz wypuściła głośno powietrze.
— Pani Barbaro, musi pani zapamiętać, że nie można tak zaniedbywać własnego zdrowia. Nie chce się pani chyba faszerować potem silnymi lekami?
— No nie chcę… — odpowiedziała smutno.
Lekarka wstała i podeszła do pacjentki. Położyła dłonie na jej głowie.
— Boli, jak tak robię? — spytała, masując czubek głowy.
— Nie.
— A teraz? — ponowiła pytanie, tym razem poruszając palcami po skroniach.
— Nie.
Doktor Mróz jeszcze przez chwilę uciskała jej twarz i zebrawszy wystarczającą ilość danych, wróciła na swoje miejsce.
— Ma pani szczęście. Nie wygląda to źle. Jest pani bardzo spięta i trzeba będzie coś z tym zrobić. Ma pani partnera?
— Męża… — odpowiedziała.
— W takim razie będę musiała przepisać pani oksytocynę.
— Co przepisać? — spytała, nie rozumiejąc słowa.
Lekarka popatrzyła się na nią i z lekkim uśmiechem wyjaśniła:
— Seks, proszę pani.
* * *
Żeby zrozumieć obraz sytuacji, należałoby cofnąć się dwadzieścia lat wstecz, do roku 2043. Był to moment, kiedy ludzkość zauważyła, że od kilku lat średnia długość życia — pierwszy raz w historii współczesnej medycyny — zaczęła konsekwentnie spadać. Naukowcy z WHO doszli to wniosku, że powodem tego jest globalne uzależnienie się od wszelkich lekarstw. Ludzie faszerowali się toną medykamentów, gdy łapało ich byle przeziębienie. Lekarze wypisywali antybiotyki, jakby były to cukierki do ssania. Naturalna odporność spadała, a do tego pojawiały się coraz to gorsze efekty uboczne stosowanych prochów.
Trzeba było powiedzieć: „basta!”. Zaczęło się od uruchomienia ogólnoświatowych badań na ogromną skalę. Z każdego państwa zgłoszono po około 50 000 chętnych obywateli, którzy zrezygnowali z przyjmowania popularnych specyfików. Zamiast tego korzystali tylko z tego, co naturalne. Po raz kolejny dowiedziono, jak duże znaczenie dla zdrowia ma regularny ruch, zdrowa i ekologiczna żywność oraz dbanie o psychikę. Antybiotyki i leki na przeziębienie zastępowano czosnkiem, miodem i cytryną. Na bóle stawów zalecano ćwiczenia. Na samopoczucie pomagały kontakty z bliskimi, dłuższe urlopy oraz — co nie było wielką tajemnicą — seks.
Badania okazały się wielkim sukcesem i już pięć lat później drastycznie zmniejszyła się liczba wypisywanych lekarstw. Były stosowane tylko wtedy, gdy naturalne metody nie przynosiły skutków, lub gdy stan pacjenta był na tyle poważny, że nie było na nie czasu. Bezustannie szukano nowych terapii i udoskonalano istniejące.
Naturalne metody, by były skuteczne, wymagały regularności. Żeby zwiększyć ich efektywność, w pewnym momencie zaostrzono prawo. Recepty wypisywane przez lekarzy musiały być bezdyskusyjnie wykonywane w całości — odstępstwa były możliwe tylko w wyjątkowych sytuacjach. Tyczyło to się także oficjalnych partnerów.
Jeśli więc małżonka dostała receptę na stosunek seksualny zakończony orgazmem — który na przykład złagodzić miał bóle menstruacyjne — jej mąż zobowiązany był do zagwarantowania go jej, dokładnie według lekarskich zaleceń. Dbanie o zdrowie drugiej połowy było wszak partnerskim obowiązkiem. Odmowa skończyć się mogła nie tylko rozwodem z winy małżonka, ale również innymi sankcjami, które dotyczyły każdego, kto nie stosował się do recept; grzywną, aresztem, pracami społecznymi. Jedynymi osobami, którzy w całości zwolnieni byli z tego obowiązku, były osoby aseksualne. Bycie oficjalnym asem nie było jednak takie proste. Po pierwsze trzeba było przejść procedurę kwalifikacyjną, która udowadniała (bądź nie) aseksualność osoby zainteresowanej. Po drugie, asy mogły wchodzić w związki jedynie z innymi asami. Jasnym było, że ani osoba aseksualna nie może wymagać od osoby seksualnej wstrzemięźliwości, ani osoba seksualna nie może zmuszać do niczego asa.
Po początkowych oporach różnych środowisk — zwłaszcza feministycznych — udało się przekonać obywateli do nowego prawa. Zwłaszcza że traktowało ono wszystkie płcie w ten sam sposób. Nie minęło kilka miesięcy, a nawet wspomniane feministki zaczęły te zasady doceniać. Po roku 2056 recepta na seks nie dziwiła już nikogo.
* * *
— Ale… proszę pani — wydukała Barbara. — Mamy z mężem tyle pracy. Ciągle się mijamy. Nie będziemy mieli czasu na…
— Proszę się nie martwić — przerwała jej lekarka i sięgnęła po kartkę.
Nabazgroliła na niej parę zdań i przekazała kobiecie.
— Orgazm co najmniej raz dziennie, przez pięć kolejnych dni. Może być klasycznie, może być oralnie — tłumaczyła doktor Mróz — ważne, żeby mogła się pani zrelaksować. Do tego zwolnienie z pracy dla pani i męża na tydzień.
Barbara wzięła receptę i schowała do torebki.
— Dziękuję, pani doktor.
— Nie ma sprawy. Proszę odpocząć i o siebie zadbać — zakończyła, wskazując wyjście.
— Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia — rzekła Barbara.
— Do widzenia. Miłej zabawy.
Pół godziny później stała już przed drzwiami mieszkania. Zapukała i drzwi otworzyły się, ukazując młodego mężczyznę, który odsunął się, wpuszczając ją do środka. Barbara i Filip byli małżeństwem z dwuletnim stażem. Oboje tuż przed trzydziestką.
— Dobrze, że jesteś — rzekł Filip. — Troszkę się już o ciebie martwiłem.
— Niepotrzebnie. Trochę mi zeszło w przychodni, ale już jestem — odpowiedziała mu małżonka.
— I jaka diagnoza?
— Będę żyć!
— No to świetnie. Wybacz kochanie, ale ja już muszę zbierać się do pracy. Szef i tak poszedł mi na rękę, że pozwolił mi poczekać, aż wrócisz do domu i dasz znać czy wszystko w porządku.
Filip ruszył w stronę stojaka z butami. Gdy tylko mijał Barbarę, ta złapała go za rękę.
— Nigdzie nie pójdziesz — rzuciła.
— Kochane, ale praca…
— Ani dziś, ani jutro, ani przez najbliższy tydzień — dokończyła.
Wyjęła z torebki kartkę i przekazała mężowi, a następnie skierowała się do sypialni. Dopiero zaczynał czytać, gdy usłyszał odgłos zamka błyskawicznego. Zerknął na żonę. Barbara sięgnęła ręką za plecy i — nieprzerwalnie idąc w stronę łóżka — poczęła rozpinać swoją sukienkę. Filip, nie tracąc czasu, wznowił lekturę. Z każdym kolejnym słowem jego serce biło coraz szybciej i coraz mocniej.
— Basiu… Basieńko… — zwrócił się pieszczotliwie do żony.
Ta stała półnaga przy łóżku, zwrócona w jego stronę. Właśnie kończyła rozpinać stanik, który już po chwili zsunął się z jej ciała wprost na podłogę.
— Będziesz tak stał, czy przyjdziesz do mnie? — spytała zalotnie.
Filip bez wahania ruszył w jej kierunku.
— Yyy, yyy — pokiwała palcem. — Koszula…
Nie miał zamiaru się zatrzymywać. Chwycił poły koszuli i pociągnął mocno, rozrywając guziki, które wystrzeliły jak z procy i rozsypały się po sypialnianej podłodze. Basia na ten widok przełknęła głośno ślinę.
— Spodnie… — dodała, tym razem o wiele mniej pewnie.
Filip — ciągle idąc — rozpiął pasek i rozporek. Zatrzymał się dosłownie na chwilę, by unieść każdą z nóg i zsunąć z siebie niewygodne jeansy, po czym znów ruszył ku niej. Po tej operacji prawa strona jego bokserek znalazła się kilka centymetrów niżej niż zazwyczaj, eksponując pachwinę.
— Tak tęskniłem… — wyszeptał, gdy znalazł się tuż przy niej.
Jedną ręką objął ją w talii, druga dłoń znalazła się tuż pomiędzy jej łopatkami i pchnęła ją w jego kierunku. Ich spragnione usta złączyły się w gorącym pocałunku. Ostatnimi czasy rzeczywiście nie mieli dla siebie ani chwili. Tylko sen, praca, życie w ciągłym biegu i wieczne mijanie się. Teraz ich skumulowane pożądanie zapłonęło dzikim ogniem niczym przesuszone drewno.
Ich dłonie krzątały się po całym ciele partnera. Głaskali się niczym zakochani nastolatkowie podczas nieobecności rodziców. Basia wsunęła palce pod bokserki Filipa i po chwili objęła jego jędrne pośladki. Ich materiał był dość ciasny, więc chwyciła za gumkę i pociągnęła w dół. Wyskakujący penis pacnął ją w udo.
Filip odkleił się na chwilę od małżonki i pomógł bokserkom opaść na podłogę. Złapał ją w pasie, uniósł lekko i rzucił na łóżko. Baśka wylądowała na plecach, jej nogi nie zdążyły opaść na materac, nim złapał je Filip.
— Dzisiaj należy ci się podwójna dawka — oznajmił, rozchylając jej uda, a następnie zbliżył twarz do jej kroku.
Jego usta przywarły do bawełnianych majteczek żony. Wydawały się suche, ale jej wewnętrzna strona była już naprawdę mokra. Filip zrozumiał to, gdy wyczuł, jak materiał ślizga się po cipce Baśki przy każdym ruchu jego warg. Ponieważ nie musiał jej już dodatkowo nakręcać, odsunął go w bok i przyssał się do soczystego skarbu ukochanej.
— Fifi… — jęknęła cicho, odchylając głowę do tyłu.
Filip smakował ją jak wygłodniały wilk. Muskał językiem jej wargi sromowe, własnymi wargami trącał łechtaczkę, palcem wskazującym krążył wokół jej wejścia. Przypomniał sobie, co lubiła najbardziej. Kciukami rozchylił jej płatki, zwinął usta w dziubek i otoczył nimi szczelnie łechtaczkę. Zaczął ją rytmicznie zasysać do ust i wypuszczać, dosłownie na moment, by zassać ją ponownie. To nie mogło trwać długo.
— AHHHH!!! — krzyknęła, gdy fala rozkoszy rozlała się po jej ciele.
— Gotowa na drugą dawkę? — spytał.
Nim Baśka zdążyła dojść do siebie poczuła, jak mąż zsuwa z niej przemoczoną bieliznę, klęka pomiędzy jej udami i napiera na wejście. Nie miał absolutnie żadnego problemu z wsunięciem się do samego końca. Przyjęła go w siebie wydając przeciągły jęk.
— Ohhh… Jesteś gorąca! — wyrzucił z siebie Filip, gdy poczuł, jak jej rozpalone wnętrze niemal go parzy.
Barbara nie była w stanie wyrzucić z siebie choćby słowa, czując, jak jego przyjemny ciężar dociska ją mocno do materaca. Objęła go nogami w pasie, chwyciła za głowę i przyssała się do jego ust. Rozwarła swoje wargi i pozwoliła, by jego język wślizgnął się do środka i rozpoczął zmysłowy taniec z jej własnym.
Filip całował ją bez opamiętania, poruszając jednocześnie biodrami i dostarczając im obojgu nieziemskich doznań. Był jednak tylko człowiekiem, który nie kochał się z żoną już zdecydowanie zbyt długo. Widok rozochoconej Baśki, jej jęki i ciasne, wilgotne wnętrzne, to było dla niego zbyt wiele.
— Basiu, przepraszam… — wyszeptał i eksplodował.
Nie musiał przepraszać. Barbara poczuła zalewające ją ciepłe nasienie i pulsujący pal męża. Jej ciało momentalnie naprężyło się, a po chwili przeszedł ją niesamowicie przyjemny dreszcz. Krzyknęła, gdy od silnego orgazmu zaszumiało jej w głowie. Tego właśnie jej brakowało.
Opadli zmęczeni na łóżko. Leżeli tuż obok siebie, wpatrując się w sufit. Po ich ciałach spływały krople potu, a na ich licach wciąż jeszcze widniały wyraźne rumieńce. Ich klatki piersiowe unosiły się rytmicznie, coraz niżej i coraz rzadziej.
— I jak twoja głowa, kochanie? — spytał ją po dłuższej chwili, gdy doszli do siebie.
— Dużo lepiej! — oznajmiła radośnie. W ramionach ukochanego zupełnie zapomniała o dotychczasowym problemie.
— To cudownie! Tyle, że boję się teraz o twoje nogi.
— Moje… nogi? — spytała zdziwiona.
Filip skierował na nią wzrok.
— Obawiam się, że po tych pięciu dniach możesz mieć problem z chodzeniem — rzekł z udawaną powagą, rozkładając szeroko jej uda i nurkując w niej po raz kolejny, by znów usłyszeć jej seksowny jęk.Syndrom Zimnego Siedzenia
— W czym mogę pani pomóc? — lekarka zwróciła się do młodej kobiety, która właśnie usiadła naprzeciw niej.
Blondynka spojrzała na identyfikator medyka. Litery układały się w słowa: „Dr Anna Pazur, internista”.
— Pani Anno — zaczęła. Wraz z narzeczonym byli u niej stałymi bywalcami, stąd zwracała się do niej imiennie. — Mój problem jest dość wstydliwy.
— Pani Karolino, nie ma wielu rzeczy na tym świecie, które mnie zaskoczą — zaśmiała się lekarka.
Doktor Pazur dobijała sześćdziesiątki i była jedną z najbardziej doświadczonych lekarek w mieście.
— Może pani zasłonić okno? — Karolina spytała lekarki.
Ta nie protestowała, chociaż najbliższy budynek znajdował się jakieś 500 metrów dalej i — o ile nikt nie miał skierowanej lunety na jej gabinet — nie było w zasadzie możliwości, żeby ktoś mógł zobaczyć, co dzieje się w środku.
— Chodzi o to, że od jakiegoś czasu mam wrażenie, jakbym traciła czucie w pośladkach — mówiąc to, Karolina zsunęła spodnie do kolan.
— Hmm… — mruknęła lekarka, przyglądając się pupie. — Proszę zsunąć też bieliznę.
Karolina zawstydziła się lekko, ale musiała przyznać, że jej szorty rzeczywiście nie odsłaniają zbyt wiele skóry. Chwyciła za ich materiał i zsunęła je w dół.
Pani doktor oglądała przez chwilę nagie pośladki, po czym przesunęła po nich swoją dłoń. Zabrała ją najszybciej jak potrafiła, gdy poczuła, jak pojawia się na nich gęsia skórka. Kontrolnie dotknęła też lewej nogi.
— Proszę się ubrać i usiąść — poleciła lekarka.
Karolina posłusznie wykonała polecenie, na jej twarzy dostrzec można było lekki rumieniec.
— Czy pracuje pani przy komputerze?
— Tak.
— To by wiele wyjaśniało… Widzi pani, skóra jest doskonałym stanie, reaguje na dotyk. Problem jest jednak taki, że pani pośladki są zdecydowanie chłodniejsze od reszty ciała.
Karolina siedziała grzecznie, wsłuchując się w każde słowo.
— Dodając do tego ich nienaturalnie blady kolor, jestem niemal pewna, że mamy do czynienia z Es-Zet-Es.
— Es-Zet-Es?
— Syndromem Zimnego Siedzenia. To dość częsta dolegliwość, przeważnie występująca u osób, które spędzają większość dnia w pozycji siedzącej.
— Pani Anno, czy to poważne?
— Zazwyczaj nie. Szybko zdiagnozowany Es-Zet-Es wymaga jedynie wprowadzenia do planu dnia kilku ćwiczeń i zadbania o więcej ruchu. Pani przypadek jest trochę bardziej zaawansowany, więc musimy zastosować agresywniejszą terapię.
— Ale… Jak to agresywniejszą? Ja nie chcę żadnych operacji!!
Karolina przestraszyła się, do jej oczu napłynęły łzy.
— Spokojnie, pani Karolino! Interwencja chirurgiczna na razie nie będzie konieczna — uspokoiła ją pani Anna. — Po prostu będziemy musieli wykorzystać trochę pani narzeczonego. A dokładniej trzy razy dziennie przez kolejny tydzień.
— Adama? A jeszcze konkretniej? — dopytywała Karolina.
— Musimy pobudzić pani ukrwienie. Nie ma na to nic lepszego niż klasyczne klapsy.
— Klapsy!? — Karolina upewniła się, czy dobrze usłyszała.
— Nie za mocne, nie za słabe. Pięciominutowe sesje powinny wystarczyć.
Internistka wyjęła kartkę i wypisała receptę.
— Proszę. Widzimy się za tydzień na kontroli. Będzie dobrze!
Karolina miała mieszane uczucia co do zaproponowanej kuracji. Nie miała nic przeciwko klapsom. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie próbowała namówić Adama, by wprowadzili do łóżka trochę pikanterii. Problem polegał na tym, że ten uważał klapsy jako wyraz upokarzającej przemocy, a Adam — jak na dobrze wychowanego człowiek przystało — nie był zainteresowany jakąkolwiek przemocą.
Nie wiedziała jak zareaguje jej ukochany, ale pewnym było to, że recepta była wypisana, więc jakoś ustosunkować się do niej musiał. Miała tylko nadzieję, że terapia nie odbije się negatywnie na relacjach między nimi.
Z Adamem spotkała się dopiero wieczorem. Czekała na niego w zwiewnej, seledynowej sukience. Gdy wszedł do domu przywitał go zapach smażonego kurczaka.
— Mmm… Kurczaczek! — krzyknął, gdy tylko zamknął drzwi.
Wszedł do salonu i zerknął na Karolinę. Wyglądała kusząco w sukience i długich rozpuszczonych włosach.
— Jakaś okazja? — spytał.
— W żadnym wypadku. Po prostu przyrządziłam mojemu ukochanemu pyszny obiad, bo pewnie jak zwykle nic w pracy nie zjadł. Usiądź, już prawie gotowe.
Adam zaśmiał się, podszedł do niej i pocałował, obejmując mocno w pasie. Rozpiął dwa guziki koszuli i usiadł przy stole, na którym za chwile pojawił się talerz z apetycznie przysmażonym udkiem, ziemniakami i kiszoną kapustą. Obiad smakował nie gorzej niż wyglądał.
— Co powiedział lekarz? — spytał, gdy talerz był już prawie pusty.
— Nic mi nie będzie. Musisz mi tylko trochę pomóc w kuracji.
— Pomóc ci? A jak? Mam ci zaparzyć ziółek? — spytał ironicznie.
— Nie. Wystarczą klapsy — rzuciła od niechcenia.
Adam chrząknął, omal się nie krztusząc ostatnim kęsem.
— Że co!?
— Klapsy. Potrzebuję, żebyś wymierzył mi parę klapsów.
— Chyba żart…
— Nie żartuję, Adaś. Proszę, oto recepta.
Adam wziął od niej skrawek papieru i zaczął czytać, raz po raz przecierając pocące się czoło.
— Nie zrobię tego — oświadczył.
— Zrobisz. Chyba nie muszę przypominać ci o konsekwencjach? Po za tym to żadna kara ani rodzaj przemocy, tylko terapia, która ma mi ulżyć w cierpieniu — podkreśliła wyraźnie słowo „terapia”.
— Ale… Dobrze… Jak ty to sobie wyobrażasz? — spytał, mimowolnie przyznając jej rację.
— Normalnie. Położę ci się na kolanach, podwinę kieckę, a potem poklepiesz mnie trochę po tyłku, aż nabierze kolorów.
Adam patrzył na nią niepewnie.
— Dasz radę, skarbie — dodała, głaskając go po głowie. — Czekam w sypialni.
Wstała i zostawiła go samego przy stole. Był w pacie. Nigdy nie podniósł na nią ręki i miał obawy przed tym, co za chwilę miało nastąpić.
Gdy wszedł do sypialni, Karolina czekała na niego, chodząc od ściany do ściany.
— Usiądź. O tutaj… — wskazała mu krawędź łóżka.
Adam posłusznie usiadł we wskazane miejsce. Karolina, nie chcąc przedłużać krępującej sytuacji, położyła się na łóżku tak, że jej biodra znalazły się nad jego kolanami, wypinając sugestywnie tyłek. Sięgnęła rękoma w dół ciała i uniosła poły sukienki, odsłaniając pośladki.
— Cholera. Adaś, ściągnij mi proszę majtki, bo zapomniałam.
Jakby tego jeszcze było mało — pomyślał. Wsunął palce pod materiał szortów i pociągnął je w dół, odsłaniając zgrabny tyłek Karoliny. Jego dłonie trzęsły się. Sam nie wiedział, czy ze strachu, wstydu, czy… z pożądania. Musiał przyznać, że sytuacja, choć krępująca, zaczęła go trochę kręcić. Z tą różnicą, że normalnie w takim momencie wstałby z łóżka, chwycił biodra ukochanej i wbijał się w nią raz po raz, wsłuchując się w jej jęki. Teraz jednak miał inne zadanie.
Przesunął dłonią po jednym, a potem drugim pośladku, głaszcząc je czule i miętosząc.
— Nie krępuj się — szepnęła Karolina.
Adam zamknął oczy — nie chcąc widzieć tego, co musiał zrobić — uniósł rękę i opuścił ją energicznie na ciało Karoli. Rozległ się donośny plask.
— Mmm — jęknęła, czując uderzenie. Właściwie zrobiła to na zapas, bo wcale nie bolało, zwłaszcza, że w aktualnym stanie jej czucie w tych rejonach było zaburzone.
— Wszystko okej? — spytał zmartwiony Adam.
— Tak, kochanie, wszystko jak najbardziej okej. Widzisz? Nie taki diabeł straszny.
Zachęcony słowami Karoliny, zaatakował drugi pośladek. Kolejny plask. Tym razem nie miał zamkniętych oczu i zobaczył jak jej jędrny tyłek trzęsie się, amortyzując uderzenie. Poczuł dziwną satysfakcję. Uniósł rękę i opuścił, potem znowu, potem jeszcze raz.
Karolina nie odzywała się wcale. Nie chciała, żeby przerwał zabieg. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że ta cała sytuacja zaczęła jej się coraz bardziej podobać. Pośladki powoli nabierały koloru. Najpierw z bladych stawały się cieliste, a potem w miejscach uderzeń zaczęły pojawiać się coraz to bardziej różowe ślady. Do tego każdy kolejny klaps stawał się przez nią bardziej odczuwalny.
Brak reakcji sprawił, że Adam zaczął się zastanawiać, czy zabieg nie jest wykonywany zbyt lekko. Uniósł rękę wyżej i opuścił ją znacznie szybciej niż dotychczas.
— AAAHHH!! — krzyknęła Karolina.
Poczuła piekący ból. Ale nie taki, którego nie mogłaby znieść. Raczej inny, znacznie przyjemniejszy. Taki, którego chciała więcej.
Adam zamarł na moment, zdając sobie sprawę, że chyba przesadził. Popatrzył nieśmiało na Karolinę. Ta odwróciła głowę w jego stronę, lecz — ku jego zdumieniu — w jej spojrzeniu nie było złości. Zamiast tego rzekła błagalnym tonem:
— Jeszcze…
Nie kazał jej czekać. Zapomniał o wcześniejszych oporach. Uniósł rękę i zaatakował ponownie. Plask zmieszał się z kolejnym jękiem. I jeszcze jednym. I kolejnym. Karolina poczuła, jak w jej podbrzusze zaczyna wbijać się coś twardego. Zresztą nie tylko jego ciało wykazywało oznaki podniecenia. Gdy rozbrzmiał kolejny plask, Adam poczuł wilgoć na palcu, który znalazł się w okolicy krocza Karoli. Jego serce zabiło mocniej.
— Jeszcze! — ponaglała go ukochana, gdy na chwilę zaprzestał uderzeń.
Jej tyłek był cały czerwony, Adam nie miał sumienia wymierzać jej dłużej klapsów. Nie zamierzał jednak zostawiać jej samej w takim stanie. Wsunął dłoń między uda, przesunął po mokrej cipce i zanim zdążyła zaprotestować wsunął w nią dwa palce; serdeczny i środkowy.
— OOOOHHHH!!! — krzyknęła, czując jak ją wypełniają.
Klapsy poprawiły ukrwienie nie tylko jej pośladków, ale także wszystkich przyległych narządów. Nie mogła tego nie zauważyć. Nigdy wcześniej nie czuła w sobie niczego w taki sposób. Ani palca, ani członka, ani wibratora. Wrażenia były nieziemskie.
Adam wsuwał i wysuwał z niej palce, całe przemoczone od jej soków, co jakiś czas wymierzając drugą ręką lekkiego klapsa. Po takiej sesji jednak nawet lekki klaps był wyraźnie odczuwalny przez Karolinę.
— Nie waż się przestawać! — krzyknęła do niego kilka sekund przed wybuchem. Wygięła się w łuk, jeszcze bardziej wypinając tyłek i ryknęła trzykrotnie, przeciągle, niczym demon.
Spuściła głowę na łóżko i oddychała ciężko. Jej ciało przygniatało boleśnie erekcję Adama. Gdy już uspokoiła oddech, zsunęła się z kolan kochanka i uklękła u jego stóp.
— Ooo… A co my tu mamy? — spytała ironicznie, rozpinając mu rozporek i trącając palcem wzwiedziony członek.
— No… Jakbyś chciała się nim zająć to… — wydukał, mając głęboką nadzieję na rewanż ukochanej.
— Adamie, ale jakże to? Podniosłeś rękę na narzeczoną i teraz prezentujesz się przed nią w takim stanie, nie wstyd ci? — droczyła się z nim.
— Karoli…
— Przecież to wyraz upokarzającej przemocy. Nie godzi się takiemu porządnemu obywatelowi czerpać satysfakcji z wyrządzania krzywdy.
— Ale jakiej krzywdy, przecież…
— Co przecież? Przecież jeszcze wczoraj brzydziłeś się na samą myśl o wymierzeniu mi klapsa?
Mówiąc to Karolina oplotła dłonią nasadę członka i zbliżyła do niego usta.
— Myślisz, że po tym całym wymigiwaniu się od pieprznych zabaw, twój kutas zasługuje na to, żeby znaleźć się w moich ustach? I to tylko dlatego, że okazało się, że jednak perwersyjne igraszki kręcą cię bardziej niż sądziłeś?
Adam przełknął głośno ślinę, gdy język Karoliny przesunął się wzdłuż trzonu i poruszył kilkukrotnie, drażniąc nabrzmiałą żołądź. Nie odpowiedział, tylko skupił się na doznaniach. Karolina otworzyła usta i wpuściła jego główkę do środka, zasysając ją mocno. Kilkukrotnie przesunęła wargami w górę i w dół, nie pozwalając mu wejść zbyt głęboko, słysząc jego ciche pojękiwania, po czym wypuściła go z chlupotem na zewnątrz.
— Nie, mój kochany. Poczekasz na mnie, tak jak ja czekałam na ciebie — rzekła oschle.
— Ale…
— Ciiii… — uciszyła go. — Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie wytrzymasz tygodnia, parząc się na te seksowne, jędrne pośladki, głaszcząc je i klepiąc, śliniąc się na ich widok i na myśl o tym, jaka nagroda czeka cię po skończonej terapii? A uwierz mi, moja wdzięczność nie zna granic — wypowiadała wszystkie słowa do bólu powoli, patrząc mu prosto w oczy i na samym końcu zmysłowo oblizując wargi.
Adam nie odpowiedział. Wiedział, że nie ma wyboru. Wiedział, że musi wytrzymać.
Za to Karolina wiedziała, że przyjdzie jej jeszcze zapłacić za ten wybryk.
I już nie mogła się tego doczekać.Kochanie, zrób mi dziecko
Doktor Mróz, skończywszy kawę, zawołała następnego pacjenta. Do gabinetu weszły dwie osoby. Lekarka spojrzała na kobietę i mężczyznę. Nie była zaskoczona, zjawili się już u niej wcześniej.
— Proszę usiąść — poleciła, wskazując puste krzesła.
Para wysłuchała i usadowiła się na nich wygodnie.
— Mam już państwa wyniki.
Gabrysia i Janek popatrzyli na siebie i złapali się za ręce. Od pół roku starali się o dziecko. Bezskutecznie.
— Proszę mówić, nie zniesiemy już dłużej tego czekania — powiedziała kobieta.
— Dobrze już, dobrze. Panie Janie, wszystkie wyniki ma pan w normie. Zarówno jakość nasienia jak i ilość plemników w nim zawartych nie mają powodu, by przeszkadzać panu w zapłonieniu małżonki.
Janek najpierw odetchnął z ulgą, potem jednak zdał sobie sprawę, ze to jeszcze nic nie znaczy.
— Pani, pani Gabrielo, również nie wykazuje żadnych niepokojących oznak bezpłodności. Testy kompatybilności genetycznej, również wyszły pozytywnie, więc to nie jest kwestia niedopasowania.
Gabriela również odetchnęła, od razu zadając pytanie:
— To w takim razie w czym tkwi problem?
— Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Czasem się zdarza, że nawet w szczycie płodności potrzeba czasu, żeby zrobić dziecko, ale pół roku to w waszym wieku już dość długo. Pasowałby tylko Wirtran, ale przecież go odstawiliście. Bo odstawiliście, prawda?
* * *
Kiedy ludzkość zdecydowała się postawić na medycynę naturalną, jednym z pierwszych problemów do rozwiązania była kwestia antykoncepcji. Tabletki nie wchodziły w grę. Przesiadka na prezerwatywy także — środowiska ekologiczne już snuły wizję świata, który z powodu braku antykoncepcji hormonalnej zaśmiecony jest przerażającą ilością zużytych kondomów. WHO przeznaczyło naprawdę grubą kasę dla wynalazcy naturalnego specyfiku.
I wtedy pojawił się John Arthur MacKenzie. Brytyjski podróżnik zapuszczając się w niezbadane tereny Afryki, natrafił na plemię, które wzbudziło jego ciekawość. Powodem tego była niewielka ilość potomstwa, którą posiadały rodziny. Było to zaskakujące o tyle, że plemię to miało bardzo barwne życie seksualne. Nie było dnia bez porządnej orgii, czy choćby trójkąta, a mimo to kobiety nie biegały tłumnie po wiosce z zaokrąglonymi brzuchami. MacKenzie spędził z nimi dwa miesiące, analizując ich styl życia, codzienne rytuały czy dietę. Zwłaszcza jedno przykuło jego uwagę. Codziennie, zamiast herbaty, parzyli sobie tajemnicze ziółka. Nazywali je Witannum. Kwiaty Witannum wyglądały jak rumianek, z tą różnicą, że były całe czarne.
MacKenzie wyjeżdżając, zabrał ze sobą skrzynkę nasion i błyskawicznie skontaktował się ze znamymi naukowcami, w celu gruntownego przebadania rośliny. Skatalogowano ją jako _Virtranium_, a potocznie przyjęła się nazwa Wirtran. Testy na ludziach wykazały, że napar z tej rośliny w tajemniczy sposób wpływa na płodność i to u obu płci. Wystarczyło pić go raz na dwa dni, by całkowicie zapomnieć o ryzyku zajścia w ciążę. Efekt utrzymywał się od pięciu do siedmiu dni od ostatniej dawki. Napar miał smak łudząco podobny herbaty i — co więcej — nie powodował absolutnie żadnych skutków ubocznych. Nie zostawiał także po sobie w organizmie żadnych śladów.
Już rok później Wirtran na dobre zagościł w każdym domu. Pili go wszyscy. Dzięki temu planowanie rodziny nigdy nie było prostsze. Antykoncepcja hormonalna upadła. Ciągle jeszcze nie wymyślono skutecznego sposobu na zabezpieczenie się przed chorobami wenerycznymi, więc prezerwatywy miały się dobrze. Były jednak używane znacznie rzadziej, głównie poza stałymi związkami; z przypadkowymi kochankami czy podczas dzikich seks-imprez.
Skuteczność Wirtranu była niepodważalna. Szacowało się, że nie przynosi rezultatów tylko u jednej na milion osób. A ponieważ do tanga trzeba dwojga, praktycznie nie było szansy, by para pijąca te ziółka, skończyła z nieplanowaną ciążą. Liczba niechcianych dzieci, oddawanych do domów dziecka, zmalała o 80%.
* * *
Janek skinął głową, Gabrysia zrobiła to mniej pewnie. Doktor Mróz nie uszło to uwadze.
— W takim razie mogę przepisać wam korzeń Potenka. Są to mocne zioła, które drastycznie zwiększają płodność. U zdrowych osób działają cuda. Neutralizują też efekt Wirtranu, lecz nie bez konsekwencji. Dlatego musiałam upewnić się, że na sto procent go odstawiliście.
Niech to szlag — pomyślała Gabryśka. Musiała powstrzymać się przed spytaniem o wspomniane konsekwencje. W żadnym wypadku nie mogła przecież przyznać się do tego, że nie odstawiła ziół. Dlaczego tego nie zrobiła? Z Jankiem układało im się przez jakiś czas różnie. Od kiedy podjęli decyzję o powiększeniu rodziny, ten zmienił się na lepsze. Ciągle ją adorował, dbał o nią, i ten seks… W łóżku był niesamowity. Przez pięć lat ich małżeństwa nie miała tylu orgazmów, co po miesiącu starań. Chciała go jeszcze trochę wykorzystać, zanim odstawi antykoncepcję, lecz doktor Mróz wypisująca receptę, właśnie niszczyła ten plan.
Oczywiście lekarka poinformowałaby o skutkach ubocznych, tak na wszelki wypadek, gdyby zagrażać miały one zdrowiu lub życiu pacjentów. Taki był jej obowiązek, wszyscy o tym wiedzieli. W tym wypadku nie było takiego ryzyka. Potenek w połączeniu z nieodstawionym co najmniej tydzień wcześniej Wirtranem powodował jedynie drastyczny wzrost libido. Wszyscy którzy myśleli, że nie jest to problemem, dowiadywali się, jak to jest, gdy próbujesz zasnąć z bolącą erekcją, lub swędzeniem pochwy, domagającej się natychmiastowego wypełnienia. Gabrysia dopiero miała się o tym przekonać.
— Proszę bardzo. Napar z Potenka, dwa razy dziennie — wręczyła im receptę.
Gabryśka mogła przysiąc, że na twarzy medyczki — dosłownie na moment — pojawił się szelmowski uśmiech.
Pierwszą dawkę postanowili wziąć wieczorem. Janek wrzucił do kubków po jednej saszetce skruszonego Potenka i zalał je wrzątkiem. Gabrysia siedziała przy kuchennym stole. Postawił na nim gorące kubki i usiadł naprzeciwko niej.
— Musimy poczekać, aż trochę ostygną — rzekł podekscytowany Janek.
Jego żona nie podzielała jego entuzjazmu, choć starała się, by tego nie zobaczył. Po około pięciu minutach stukania w stół, Janek odezwał się ponownie:
— To co, za nasze dzieci? — uniósł kubek do toastu.