Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Zegarek z kopertką - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 maja 2025
E-book: EPUB,
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Zegarek z kopertką - ebook

Losy dwóch Polaków i dwóch Rosjan splatają się ze sobą w trakcie podróży nad Bajkał.

Siergiej jest przyjaźnie nastawiony do Polski, za to Timur jest wychowany na sowieckiej wersji historii. Ma pretensje do Polski o to, że nie chciała być w sojuszu ze Związkiem Radzieckim, że przez nią jego kraj się rozpadł. Oskarża Rafała o kłamstwo, gdy ten mówi, że żołnierze Armii Czerwonej zabierali Polakom zegarki. Takie z kopertką. Taki, jaki on sam, Timur, dostał od swojej ukochanej żony.

Kiedy ginie zegarek Rosjanina, ten zaczyna popadać w obsesję. Uważa, że to Polak mu go ukradł w ramach zemsty za dawne czasy. A to czyni ich dalszą, wspólną podróż jeszcze bardziej skomplikowaną…

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9331-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY
POCIĄG

Pociąg relacji Moskwa–Irkuck, który wyjechał ze stolicy na początku lipca 1997 roku, toczył się dostojnie przez bezkresne rosyjskie równiny. Przez długie godziny był jedynym śladem cywilizacji na przestrzeni setek kilometrów. Zwykle zaraz przy torach kolejowych rosły rachityczne brzozy, które być może ktoś posadził po to, żeby pasażerowie nie zobaczyli, że jak wzrokiem sięgnąć, nie widać kompletnie nic. Nawet biednej chatynki, skleconej byle jak z desek, która świadczyłaby, że na tym pustkowiu żyje ktokolwiek. Ale drobne listki nie mogły niczego zakryć i podróżujący pociągiem bez problemu patrzyli aż po horyzont.

W tej monotonii zdarzały się krótkie przerwy, gdy raz na kilka godzin pociąg przejeżdżał przez miasteczko. Wtedy pustka ustępowała brzydocie podniszczonych domów, gdzieniegdzie tylko przerwanej jakimś zupełnie niespodziewanym nowym budynkiem, który świecił elewacją. Jeszcze więcej atrakcji dostarczał pasażerom postój w większych miastach, zdarzający się dwa, trzy razy dziennie. Wtedy można było załatwić na stacji drobne sprawunki, kupić coś do picia, jedzenia, skorzystać z automatu telefonicznego na dworcu.

Taki postój służył jednak przede wszystkim do zaopatrzenia się w produkty miejscowej fabryki będącej na skraju bankructwa. Kłopoty finansowe sprawiały, że nie miała ona pieniędzy na pensje dla pracowników, dlatego musiała im płacić w naturze, towarami, które wytwarzała. Być może nawet nie wszystkie wypłaty dokonywały się całkiem legalnie i stąd wynikał stan, w jakim znajdowało się przedsiębiorstwo?

Ale na dworcu nikt w to nie wnikał. Tak było przecież w całej Rosji co najmniej od czasów, gdy nazywała się Związkiem Sowieckim. A nawet dużo wcześniej. Zawsze należało ukraść coś wspólnego, państwowego, jeśli chciało się jakoś związać koniec z końcem. Albo dorobić się, jak grupa nowych ruskich, która powoli krzepła w elitę rządzącą krajem. Oni nie wynosili nic pojedynczo, ale kradli od razu całe fabryki, kopalnie albo i gałęzie przemysłu. Uchodzili przy tym za rzutkich biznesmenów, budujących oblicze Nowej Rosji. Jeśli więc oni robili to na dużą skalę, to jak można było mieć pretensje do osób, które wyniosły z miejsca pracy to i owo?

Dlatego jeśli w pociągu komuś brakowało kożucha, to mimo nieznośnego upału zaopatrywał się w niego po okazyjnej cenie. Tak samo było z kryształami, młynkami do kawy i czymkolwiek, co partia zdecydowała się produkować w danym mieście. Handlarze uwijali się jak w ukropie, żeby spieniężyć swoje towary jak najszybciej. Czas naglił, bo pociąg w trakcie kilkudniowej wędrówki miał jedynie kilka dłuższych, godzinnych postojów. Te w mniejszych miejscowościach trwały z reguły nie dłużej niż kilkanaście minut, więc każda sekunda handlu była droga. A takich pociągów, przemierzających wielkie przestrzenie i wiozących bogatych podróżnych z dużych miast, było najwyżej kilka na dobę.

Oprócz tych okazyjnych sprzedawców stałym elementem byli ci oferujący pyszne lody śmietankowe. Oni też musieli się spieszyć, bo choć na ich towar reflektowali również pasażerowie mniej ważnych pociągów, to szybko się on roztapiał. A opakowania przeznaczone do ich przenoszenia nie dawały dobrej izolacji. Dlatego kiedy Rafał Dąbrowski, po zafundowaniu sobie trochę takiej ochłody, wrócił do wagonu, musiał unieść słodki przysmak wysoko i niemal ssać półpłynnego już loda przez zupełnie rozmiękły wafelek. Widząc to, Timur Popow, który wyszedł z ich wspólnego przedziału, uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Smakują ci rosyjskie lody? – zapytał Polaka.

– Nie mam wyjścia, muszą smakować – odpowiedział Dąbrowski po rosyjsku. Znał ten język bardzo dobrze, choć nie tak perfekcyjnie jak jadący z nim wspólnie nad nadbajkalską włóczęgę Szymek Gajny. Nie miał jednak problemu w rozmowie z Rosjanami, a i oni rozumieli go bez kłopotu.

– Jak to nie masz wyjścia?

– Inaczej nie da się ochłodzić. Wiadomo, sowiecki pociąg. – Uśmiechnął się i wsadził resztkę loda w usta, delektując się coraz bardziej ulotnym chłodem.

Timur spochmurniał. Jemu też dokuczał nieznośny upał. Okna we wszystkich przedziałach były nie do otwarcia, a nad nimi widniał napis: „Zamknięte na zimę”. I nikt z obsługi pociągu nie przejmował się tym, że był akurat środek upalnego lata. Ktoś nawet twierdził, że wagony wyjechały w tym stanie przed trzydziestu laty wprost z fabryki. Wiadomo, Rosja to zimny kraj i przecież lepiej, że okna są zamknięte na stałe, niż żeby miały otwierać się nagle w zimę z powodu produkcyjnych niedoróbek. Tak było w większości pociągów. Zresztą przecież co drugie okno na korytarzu się otwierało i dawało się jakoś przeżyć przez tych najwyżej kilka gorących tygodni, gdy temperatura wzrastała powyżej trzydziestu stopni.

Timur domyślał się jednak, że w Polsce okna w pociągach się otwierają. Sam uważał, że tak powinno być i u nich. Ale to jeszcze nie powód, żeby ten Polak sobie z tego żartował.

– Wy, Polacy, jesteście mało wytrzymali – odpowiedział. – Trochę zimno, to marzniecie. Trochę ciepło, to nie macie czym oddychać i wam źle. Ciężko wam dogodzić. A rosyjski człowiek wszystko wytrzyma.

– Jak chcesz, możemy się zamienić łóżkami, co? – zaproponował z niewinną miną Rafał.

Timur przygryzł wargę. Najchętniej powiedziałby od razu: „Tak, zamieńmy się”. Rosyjski człowiek wytrzyma wszystko. Ale Popow zajmował dolne łóżko w ich wspólnym przedziale, w którym spał także, oprócz dwóch Polaków, Siergiej Woron, jego kolega, z którym jechał nad Bajkał. Nie, nie mieli zamiaru włóczyć się po górach i podziwiać pięknych widoków. Byli przewodnikami, a w gruncie rzeczy i szerpami dla szóstki Holendrów, która się tam wybierała. Na co dzień mieszkali w Permie i pracowali w tamtejszej rafinerii. Ale od siedmiu lat brali dłuższy urlop i dwa, trzy razy w roku wynajmowali się ludziom Zachodu, zmierzającym nad najpiękniejsze jezioro świata.

Ich zleceniodawcy jechali w tej chwili w luksusowych, dwuosobowych przedziałach w jedynym klimatyzowanym wagonie znajdującym się tuż za lokomotywą. A dla swoich tragarzy wykupili dwa miejsca w czteroosobówce. Timur i Siergiej nie narzekali, bo zwykle ich klienci płacili tylko za jazdę w wagonach bezprzedziałowych, zwanych _obszczimi_ i przeznaczonych właściwie do krótszych podróży. Tam ciężko się zasypiało i cały czas trzeba było uważać, żeby nie zostać okradzionym. Podróż w czteroosobowym przedziale stanowiła niemal luksus. To znaczy może by nim była, gdyby nie te upały, które – paradoksalnie – dokuczały szczególnie w nocy.

– To co, Timur, zamieniamy się? – ponowił propozycję Rafał. Jechał na górnym łóżku i o ile na dolnym, przy otwartych drzwiach, jakoś dawało się w nocy oddychać, na górnym brakowało już tlenu.

– Jasne, nie ma problemu – odpowiedział Popow.

– Chyba sobie jednak daruję – stwierdził Rafał i dodał z kpiącym uśmiechem: – Jeszcze by się Ruud w nocy przyszedł przytulić i miałbym kłopot.

Ruud był najstarszym z Holendrów, miał pięćdziesiąt pięć lat. Jechał w przedziale z Noahem, o trzydzieści kilka lat od niego młodszym blondynkiem o delikatnej urodzie. Mówił, że to jego kuzyn, ale chyba nikt nie miał wątpliwości co do łączącej ich relacji. I pewnie właśnie dlatego Timur się obruszył:

– Chyba nie myślisz, że ja…

– Ja nic nie myślę. Ale Ruuda to może nie interesować. – Rafał się uśmiechnął, ale jego żart nic a nic nie rozbawił Timura, dlatego zmienił temat. – Daleko jeszcze do Krasnojarska?

– Niedaleko – odpowiedział Popow, wyciągając z kieszeni zegarek z zielono zdobioną kopertką, by sprawdzić godzinę. – Najwyżej sześć godzin i będziemy na miejscu.

Lekceważenie dla długości podróży trochę rozbawiło Rafała, ale uśmiech zniknął z jego twarzy. Wpatrywał się w zegarek trzymany w ręku przez Timura i tylko odruchowo złapał się krawędzi okna, gdy lokomotywa ruszyła i szarpnęła z wielką siłą wagony.

– Za Krasnojarskiem teren już będzie górzysty – poinformował go Rosjanin. – Chociaż ja lubię te nasze bezkresne niziny. – Popow zauważył, że Dąbrowski wpatruje się w jego cebulę. – Podoba ci się mój zegarek?

– Taki sam miał mój dziadek. Też z takim szmaragdowozielonym żaglowcem na kopertce.

– Dał ci go? – zapytał Timur, chowając zegarek do kieszeni.

– Nie. Od dziadka dostałem szkaplerzyk. – Rafał wyciągnął na moment zza koszulki srebrny medalik z Matką Boską na łańcuszku.

Z przedziału wyszedł na korytarz Szymek Gajny. W ręku miał kubek, z którego wystawał sznurek herbaty. Postał tak chwilę, jakby sam nie wiedział, po co się tu znalazł, i wpatrywał się w Rafała wzrokiem, który jego zdaniem miał mówić koledze wszystko. Ale Dąbrowski udawał, że w tej chwili interesuje go tylko trzymany w ręku szkaplerzyk. A może zresztą tak było naprawdę? W każdym razie nie zwracał uwagi na Gajnego, który w końcu zapytał:

– Cukru nie widziałeś?

Rafał pokręcił przecząco głową i schował szkaplerzyk za koszulę. Szymek przeszedł obok niego i ruszył na przód wagonu, gdzie na stałe, obok mikroprzedziału nadzorującej wagon _prowadnicy_, znajdował się wielki, elektryczny samowar, z którego wszyscy pasażerowie mogli sobie nalać _kipiatoku_. Gdy był już na tyle daleko, że nie mógł usłyszeć słów Dąbrowskiego, ten powiedział do Timura:

– A zegarek wasi zabrali.

– Jak zabrali?

– W trzydziestym dziewiątym, w wojnę.

Timur spojrzał zdziwiony na Rafała, jakby chciał się upewnić, czy Polak nie opowiada mu kolejnego głupiego żartu.

– Wtedy nie było wojny…

– Timur. – Z przedziału wychylił się Siergiej Woron i kiwnął głową na kolegę.

Popow ruszył do przedziału. W drzwiach jeszcze odwrócił się w stronę Rafała. Być może chciał mu coś powiedzieć, ale gdyby tak nawet było, to i tak na pewno by zaniemówił. W ręku Dąbrowskiego był jego zegarek z kopertką, który, przysiągłby, chował ledwie minutę temu do kieszeni.

– Wypadł ci – powiedział Polak i wręczył mu zegarek. Jeszcze kątem oka dostrzegł, że wściekłym wzrokiem patrzy na niego z końca wagonu Szymek. A potem odwrócił się do otwartego okna i wychylił delikatnie głowę, żeby łapać pęd powietrza wraz z tlenem. Pociąg wyjeżdżał już z miasta i nabierał prędkości, która raczej nigdy na całej trasie nie przekraczała siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.

– Mieliśmy mówić, że jesteśmy z _Pribałtiki_. – Rafał usłyszał za plecami syknięcie Szymka. – Chcesz wszędzie płacić normalne ceny?

Mieszkańcy trzech nadbałtyckich republik, choć niepodległych, wciąż płacili ceny takie jak reszta mieszkańców Rosji. Tak jakby w ten sposób ich niedawny okupant na wszelki wypadek nie chciał do końca uznać ich suwerenności.

– Tam też zabierali zegarki. Zresztą Siergiej i Timur od razu zorientowali się, że jesteśmy z Polski.

– Bo się uparłeś, żebyśmy gadali po polsku. Mogliśmy mówić po angielsku. Albo po rosyjsku, przydałoby ci się…

– Jeszcze się nagadam po rusku przez kilka tygodni.

– To chociaż nie rób tych swoich sztuczek, bo to się źle skończy.

Rafał spojrzał niemal zdziwiony na Szymona. A potem dłonią sięgnął mu za ucho i wyciągnął stamtąd dwie kostki cukru, podstawił koledze pod nos i powiedział:

– Jak chcesz, ale nie będziesz miał czym słodzić.

Wrzucił Gajnemu kostki wprost do kubka z herbatą, po czym znów odwrócił się do okna.

Holendrzy jedli obiady w wagonie restauracyjnym, który w zasadzie obsługiwał głównie zagranicznych podróżnych. Rosjanie przychodzili tu tylko po drobne zakupy, choć jak wszędzie indziej płacili mniej niż obcokrajowcy. Ale nawet to mniej stanowiło bardzo dużo i na większych posiłkach bywali tu tylko jadący służbowo ważni urzędnicy. Oni nie musieli liczyć się z pieniędzmi i czasem nawet nie pobierali rachunków, tylko gestem milionera wyciągali setki rubli i nie szczędzili napiwków. Dlatego byli ulubionymi gośćmi obsługi wagonu restauracyjnego, która od zagranicznych podróżnych raczej nie mogła się spodziewać dobrego zarobku.

Może również z tego powodu kelnerzy nie mówili tu za dobrze w języku angielskim i Holendrzy chętnie zabierali na obiady Timura i Siergieja, żeby pomagali im w tłumaczeniu, zamawianiu i płaceniu. I choć Rosjanie byli zaopatrzeni we własny prowiant, to ich klienci kupowali im ciepły posiłek. A może raczej udostępniali to, co zostało po ich obiedzie, dlatego szerpowie jedli już zwykle w samotności.

– Mówię ci, trzeba uważać na tych Polaków – przekonywał Timur.

– Daj spokój, Tima. To fajne chłopaki są.

– Wyciągnął mi zegarek tak, że nawet tego nie poczułem.

– Bo to żartowniś jest i tyle. – Siergiej machnął ręką, odstawiając talerz. – A do tego muzyk, musi trenować dłonie.

– Wyciągając komuś zegarki?!

– On cały czas coś czaruje. Znaczy te swoje sztuczki robi. Przecież ci ten zegarek od razu oddał.

– Ale uczciwy człowiek, nawet jak jest iluzjonistą, nie wyciąga ludziom zegarków z kieszeni – upierał się przy swoim Popow.

– Uprzedziłeś się do niego, bo ci powiedział, że nasi zegarki zabierali w trzydziestym dziewiątym.

– Bo to na pewno kłamstwo jest. Po co by mieli zabierać? Przecież u nas pełno fabryk zawsze było i świetne zegarki robili. – Jakby na dowód swoich słów wyciągnął z kieszeni produkt firmy Mołnia. – Jeszcze jakby powiedział, że pieniądze czy złoto brali, też bym nie uwierzył, ale to by miało sens. A on o zegarkach bredził. Słyszałeś, żeby ktoś coś takiego mówił?

– U nas nie. Ale wiesz, u nas niedawno o niewielu rzeczach człowiek słyszał, bo się nie mówiło, i dopiero wychodzi wszystko na wierzch.

– No wiem. Ale te zegarki to musi być bzdura. – Timur podniósł się od stołu. – Idę.

– Jeść nie skończyłeś.

– Wolę pilnować naszych rzeczy, żeby ten iluzjonista nie wyczarował ich zniknięcia.

Woron już nie komentował słów Popowa, tylko pokręcił z niesmakiem głową. Przysunął sobie też talerz kolegi i zajął się jedzeniem. Dlatego nie widział, że od stolika naprzeciw nich podniósł się też inny gość, siedzący bliżej wyjścia z wagonu, i ruszył za Timurem. Był szczupły, niewysoki, ale dość mocno zbudowany. Choć przypominał typowego Słowianina, to lekko zwężone oczy wskazywały, że jak wielu obywateli Rosji miał wśród przodków przybyszów z azjatyckich stepów. Szedł na początku niespiesznym krokiem i dopiero w kolejnym wagonie przyspieszył, żeby zbliżyć się do Popowa.

– Obywatelu, zaczekajcie. – Usłyszał nagle Timur za plecami. Lekko zesztywniał, bo taki sposób zwracania się do ludzi nie zwiastował często niczego dobrego. Kiedy się odwrócił i zobaczył nieznajomego, od razu pomyślał, że to ktoś ważny ze służb. I to taki, co jak to mówią, jeździ z niebieskim wiaderkiem na dachu.

– Słucham was.

– Przysłuchiwałem się waszej rozmowie z kolegą…

– Ot, takie tam gadanie, nie ma co na to zwracać uwagi – próbował bagatelizować Popow.

– Wprost przeciwnie, obywatelu. Wprost przeciwnie. Bardzo mi się podobała wasza postawa. Na Polaków trzeba uważać. Bo się człowiek chwilę zagapi i mogą nam znów zabrać kawałek naszej mateczki Rosji.

– A co nam zabrali? – zapytał szczerze zdziwiony Timur.

– No jak to co? Ukrainę, Litwę, Białoruś… Cały Związek Sowiecki zabrali. Gdyby nie oni, to wszystko mogłoby się potoczyć inaczej.

– No może i tak. Ale wiecie, jak to mówią: drugą wojnę światową wygrało czterech pancernych, pies i trochę sowieckich żołnierzy – dowcipkował Popow, ale jego żart nie rozbawił nieznajomego.

– Wielka wojna ojczyźniana to nie jest temat do żartów. Szczególnie w dzisiejszych czasach.

– Tak, macie racje – zgodził się potulnie Timur, co jego rozmówca przyjął z zadowoleniem i kontynuował:

– Widzicie, w historii naszej ojczyzny zawsze bywały okresy wielkiej smuty. A teraz sytuacja jest prawie taka jak po śmierci Fiodora na końcu szesnastego wieku… Wiecie, o czym mówię?

– No oczywiście, z historii byłem świetny.

– To się cieszę, może dlatego tak godnie rozmawialiście ze swoim kolegą. – Nieznajomy uśmiechnął się i choć Timur nie miał wątpliwości, że tamten mu się podlizuje, to poczuł się zadowolony. W końcu jeśli jakiś ważny oficer, i to taki wyglądający na posiadacza niebieskiego wiaderka, chce być dla ciebie miły, to można być z tego dumnym. – No i właśnie teraz mamy taką kolejną wielką smutę. Ale z niej także wyjdziemy, bo Rosja jest wielka i niepokonana. Potrzebny nam jest tylko nowy, silny car. I on niedługo przyjdzie, możecie być tego pewni. – Sięgnął do zanadrza i wyjął stamtąd wizytówkę. Podał ją Popowowi, mówiąc: – Jakbyście kiedyś byli w Leningradzie… to znaczy w Petersburgu, i potrzebowali jakiejś pracy, odezwijcie się.

Timur spojrzał na kartonik. Było tam imię i nazwisko nieznajomego i funkcja robiąca wrażenie, ale nie to przykuło uwagę Popowa. Tylko ten Petersburg. Ktoś ważny, kto prawdopodobnie jeździ z niebieskim wiaderkiem na dachu, nie podróżowałby aż stamtąd pociągiem, tylko samolotem. To może ten ktoś nie jest aż tak ważny?

– Uwielbiam jeździć pociągami. – Nieznajomy zdawał się czytać w myślach Timura. – Samolotem to tylko raz-dwa się przeleci i tyle. A w pociągu człowiek czuje, jak wielka i potężna jest Rosja. Mam wiele spraw do załatwienia aż do samego Władywostoku. A nie spieszy mi się. Mogę tak jechać i jechać. Żegnajcie. – Podał Popowowi rękę. – Wysiadam w Krasnojarsku.

Timur schował wizytówkę do kieszeni i pożegnał się z nieznajomym. Słowa mężczyzny utkwiły mu w głowie i być może zastanawiałby się nad nimi dłużej, gdyby po dotarciu do swojego wagonu nie zobaczył Rafała, który robił coś dziwnego ze swoją karimatą na korytarzu między przedziałem a oknem. Przypatrywał się temu przez chwilę, próbując zgadnąć, co to za przedziwna gimnastyka, ale ponieważ nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, zapytał:

– Po co przykładasz ją do okna?

– Chcę zrobić klimatyzację.

– Klimatyzację? W jaki sposób?

– Zobacz, tutaj postaram się przykleić jednym końcem do okna. Mam taki fajny plaster papierowy, nie uszkodzi karimaty ani nie zostawi śladu na oknie… Pomożesz?

Timur tylko kiwnął głową i przytrzymał karimatę przy oknie, a Dąbrowski przykleił ją tam plastrem. Potem zwinął drugi koniec karimaty w rulon i znów dał Popowowi do przytrzymania. Owinął karimatę plastrem tak, że przypominała rurę. Wsunął ją przez otwarte drzwi przedziału, gdzie na siedzeniu drzemał Szymek Gajny. W dzień górne łóżka były złożone i przedział wyglądał zwyczajnie. Dlatego Rafał swobodnie stanął na dolnym siedzeniu i za pomocą papierowego plastra przykleił prowizoryczną rurę pod sufitem.

– Jakoś nie czuję, żeby było chłodniej – zauważył zgryźliwie Gajny, który przed chwilą otworzył oczy.

– Bo jesteś na dole – odpowiedział mu Dąbrowski. – A to się przyda bardziej tym na górze, czyli mnie i Siergiejowi. – Przytknął rękę do wylotu karimatorury. – Działa! Spróbuj, Timur.

Popow przyłożył dłoń i pokiwał głową z uznaniem.

– Faktycznie, działa. Pewnie i nam na dole może się przydać.

– Ale muszą być otwarte drzwi do przedziału – marudził Gajny.

– I tak mamy je otwarte przez całą noc, bo inaczej byśmy się udusili. – Dąbrowski wzruszył ramionami.

– No ale jak ludzie będą chodzić korytarzem? – nie ustępował Szymek.

– Trochę się muszą schylić i tyle. A w dzień nie będziemy tego tak trzymać, bo możemy wyjść na korytarz. To tylko na noc. Zresztą mam pomysł.

Rafał sięgnął do swojego plecaka i wyjął stamtąd duży zeszyt w kratkę, który zabrał ze sobą do sporządzania notatek z podróży. Wyrwał ze środka kartkę i długopisem, drukowanymi literami zrobił napis cyrylicą.

– A co to za cudo? – W drzwiach przedziału pojawił się Siergiej.

– Czytaj. – Rafał podsunął Rosjaninowi kartkę.

– _Air condition_. Wynalazek wielkich polskich inżynierów. Za zniszczenie kara – przeczytał rozbawiony Woron.

– Co ty z tym chcesz zrobić? – zapytał zaniepokojony Gajny.

– Jak to co? Nakleję na szybie, żeby każdy wiedział, że nie można naszej klimatyzacji niszczyć.

– Oszalałeś? Jeszcze się kto zdenerwuje i będzie awantura – protestował Szymon.

– Ale jaka awantura, Szymek, co ty? – Siergiej stanął w obronie Rafała. – Przecież to świetny żart, ludziom się na pewno spodoba. Może kto inny też będzie chciał sobie coś takiego zrobić. – Przyłożył dłoń do wylotu rury. – Rewelacja. Musimy wieczorem to uczcić. Spotkałem znajomka na korytarzu. Oleg Szuszkin, kojarzysz? – zwrócił się do Timura, a ten kiwnął twierdząco głową i jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. – Morowy chłop, ze dwa lata się nie widzieliśmy. Pójdziemy pośpiewać, ma gitarę… Umiesz na niej grać? – zapytał Rafała.

– Żaden instrument nie jest mi obcy.

– No to się zabawimy. – Woron zatarł ręce z radości, po czym poklepał Dąbrowskiego po ramieniu, na co tamten odpowiedział zadowolony:

– Fajnie. Tylko najpierw gdzieś zadzwonię…

Krasnojarsk był jednym z tych kilku miejsc na trasie, gdzie pociąg miał dłuższy, godzinny postój. Rafał wyszedł od razu, gdy tylko wtoczyli się na stację, żeby mieć dużo czasu na rozmowę. Ale niestety telefon okazał się tam towarem deficytowym. Z czterech automatów trzy były popsute, a do czwartego ustawiło się w kolejce kilka osób. I każda z nich miała jakąś bardzo ważną sprawę, którą musiała szczegółowo omówić.

Dąbrowski po półgodzinie czekania nerwowo spojrzał na zegarek na przegubie swojej lewej dłoni. Przed nim były jeszcze dwie osoby, na dodatek tak jak on spieszące się na pociąg, więc nie było mowy, żeby któraś z nich ustąpiła mu miejsca. Dobrze chociaż, że widział stąd dokładnie peron, gdzie stała kolej relacji Moskwa–Irkuck. Nie mógł jednak ujrzeć wagonu, z którego niecierpliwie wyglądał Gajny.

– Nie denerwuj się, zdąży – próbował uspokajać go Siergiej.

– Albo i nie – irytował się Szymek. – On się tym nie przejmuje, myśli pewnie, że dojedzie następnym pociągiem, a ja będę musiał pilnować jego bagaży. On taki jest. Już nam kiedyś zrobił taki numer, jak jechaliśmy ze znajomymi w góry. Wyskoczył na stacji po drodze, bo sobie ubzdurał, że właśnie stamtąd musi nadać kartkę do znajomej.

– Wiadomo, jak zakochany, to robi głupoty. – Woron usprawiedliwiał Dąbrowskiego.

– Tyle tylko, że Rosja to nie Polska – Timur włączył się do rozmowy. – Polskę przejedziesz w jeden dzień i nawet jak ci pociąg ucieknie, to wszędzie masz niedaleko. A tu by nas ze dwa dni gonił…

Pięć minut przed odjazdem Szymon postanowił:

– Pójdę i wyciągnę go sprzed aparatu. Albo przerwę mu rozmowę.

– To nie jest dobry pomysł – ostrzegł Woron. – Lepiej, żebyśmy nie musieli zostać z rzeczami was obydwu.

– Ja zdążę dobiec i wrócić. A jak nie będzie chciał przyjść, to mu ten jego plecak wyrzucę na peron, niech się nim martwi! – Już zamierzał ruszyć do wyjścia, ale wtedy wagony mocno szarpnęły i ledwie złapał równowagę. – Co jest? Przecież jeszcze chyba nie czas?

– Jeszcze nie zauważyłeś, że my rzadko ruszamy punktualnie? – westchnął Siergiej. – Chyba jednak będziesz musiał się zająć bagażami Rafała…

– Biegnie! – Popow pokazał przez okno na wejście do budynku dworca, z którego właśnie wypadł Dąbrowski.

– Wyrzucę mu plecak – postanowił Gajny.

– Poczekaj, zdąży. – Timur ruszył do drzwi wagonu.

Otworzył je i pomachał ręką Rafałowi, który biegł już po peronie. Pociąg nabierał rozpędu powoli, dostojnie, więc zbliżał się z każdą sekundą do Timura. Ale peron nie był długi. Dlatego Popow musiał się mocno wychylić i w ostatniej chwili złapał chłopaka, który wskoczył na stopień tuż przed tym, jak betonowe podwyższenie zakończyło się definitywnie. Rosjanin wciągnął go do środka. Polak usiadł zaraz na podłodze wagonu, zziajany.

– Ty idioto! – wściekał się Gajny, patrząc na niego.

Dąbrowski uśmiechnął się tylko i wysapał szczęśliwy:

– Kocha i czeka…

A potem spojrzał zdziwiony na otaczających go współpasażerów z przedziału:

– No co się tak gapicie? Mieliśmy przecież pośpiewać.

Siergiej miał rację. Zabawa była przednia i obejmowała pasażerów jednego z _obszczich_ wagonów, czy tego chcieli, czy też nie. Ale raczej chcieli, dołączali się do śmiechów, do rozmowy. W pewnym momencie niemal na baczność odśpiewali po polsku balladę z serialu _Czterej pancerni i pies_, łamiąc sobie języki na szeleszczących zgłoskach. Rafał i Szymek zrewanżowali się _Podmoskiewskimi wieczorami_. Atmosfera była serdeczna, a dzień długi i jasny, dlatego do przedziału wrócili dobrze po północy.

Zamontowali klimatyzację i położyli się spać. Duchota była znacznie bardziej znośna niż poprzedniej nocy, dlatego dość łatwo zasnęli. Ale czasem budzili się na moment i wtedy słyszeli, jak pozostali podróżni z wyraźnym rozbawieniem mijali wynalazek Dąbrowskiego. A nawet parskali śmiechem, czytając ogłoszenie. Ktoś rzucił nawet dość głośno: „Zuchy”.

Następnego dnia pierwszy wstał Rafał. Złożył karimatę i rzucił na swoje górne łóżko. Wyjął z plecaka zupkę mniumniumkę, których obaj mieli z Szymonem zapas na cały wyjazd, podobnie jak konserw mięsnych. Rozgniótł zbity makaron, jeszcze nie otwierając opakowania, a następnie wsypał jego zawartość do menażki. Poszedł na początek wagonu, żeby za pomocą wrzątku przyrządzić sobie pożywne śniadanie.

Ale gdy po góra trzech minutach wrócił do przedziału, w jego drzwiach stało dwóch umundurowanych ludzi, a w środku znajdował się ich dowódca. Obok niego stał przerażony Gajny i ponurzy Woron i Popow. Cała trójka miała w rękach swoje dokumenty.

– Wasz paszport poproszę – rzucił władczo dowódca na widok Dąbrowskiego.

Rafał spojrzał na swoją menażkę, z której unosił się intensywny zapach zupy. Nie miał jej gdzie odstawić, bo stoliczek pod oknem został złożony, pewnie dlatego, żeby pomieścić wszystkich przebywających w przedziale.

– To może najpierw zjem, a potem wyciągnę dokumenty – zaproponował z głupia frant.

– Wasz paszport poproszę – powtórzył dowódca. I choć za pierwszym razem nie brzmiał zbyt grzecznie, to teraz jego słowa bez cienia wątpliwości zabrzmiały jak groźba.

– Pan potrzyma. – Rafał wzruszył ramionami i miał zamiar wręczyć dowódcy swoją menażkę.

Tamten w jednej chwili zrobił się z wściekłości siny i być może wylałby zupę na Rafała, ale menażkę złapał Szymon.

– No dawaj panu pułkownikowi paszport – syknął Gajny.

Rafał zmierzył kolegę niechętnym spojrzeniem, ale już bez słowa sięgnął do swojego plecaka po dokumenty.

Dowódca przez chwilę oglądał paszporty Polaków. Przypatrywał się również biletom, które Gajny dał mu już wcześniej.

– No i jak to jest, Polaki, bilety u was jak dla Rosjan, a paszporty jakby nie nasze. He? – Spojrzał bardziej kpiąco niż groźnie.

– Bilety kupowaliśmy w Grodnie. Takie nam pani sprzedała w kasie – wyjaśnił zgodnie z prawdą Rafał.

– Musieliście ją oszukać. Takie bilety należą się naszym obywatelom oraz tym z tych krajów, które były i będą też kiedyś nasze. – Roześmiał się rubasznie.

Zawtórowali mu jego podwładni. Timur i Siergiej tylko wykrzywili kąciki ust, żeby pokazać, że zrozumieli żart. Podobnie zrobił Szymek. Jedynie Rafał miał wciąż niewzruszoną minę.

– Polska też kiedyś była wasza – powiedział prowokacyjnie Dąbrowski, a twarze pozostałych stężały w jednej chwili.

Tylko dowódca wciąż się uśmiechał.

– W sumie macie rację. I kto wie, co będzie w przyszłości. Ale na razie za bilety będziecie musieli dopłacić…

– Ale panie pułkowniku, my jesteśmy biednymi studentami etnografii – zaprotestował Gajny. – Jedziemy na badania naukowe do Wierszyny. To taka polska wieś na północ od Irkucka, będziemy tam sprawdzać, ile przetrwało z ich polskości, a na ile stali się sybirakami.

– A podobno jesteście inżynierami. – Pokazał na karteczkę na szybie przedziału.

– Nie, to taki żart kolegi…

– A skąd ja mam wiedzieć, czy żart, czy nie? I bilety macie oszukane i inżynierami nie jesteście. Mógłbym was wysadzić na najbliższej stacji i kazać się tam tłumaczyć na posterunku.

– Ma pan rację, panie pułkowniku – odezwał się niespodziewanie Woron. – Chłopaki się pomylili z tymi biletami i na pewno chętnie dopłacą różnicę. Tylko skoczymy do znajomych w siódmym wagonie pożyczyć pieniądze, bo to biedni studenci. Ale tak pięknie wczoraj śpiewali _Podmoskiewskie wieczory_ i _Białe róże_, że tam się obywatele na pewno chętnie złożą na dopłatę do ich biletów…

– Śpiewali _Podmoskiewskie wieczory_? – Dowódca spojrzał na Polaków odrobinę łaskawszym okiem.

– Żeby pan słyszał, jak pięknie. – Siergiej wyczuł szansę. – Za godzinę dopłacą.

– To czekam w swoim przedziale – zgodził się łaskawie dowódca i rzucił do swoich podwładnych: – Idziemy.

– Kto to właściwie był? – zapytał Dąbrowski, kiedy tupanie podkutych żołnierskich butów umilkło na korytarzu.

– Takie pociągowe KGB. – Woron machnął ręką.

– No i widzisz, jak się kończą te twoje pomysły?! – krzyknął po polsku zdenerwowany Szymon. – Stracimy kupę kasy na dopłacie do tych biletów.

– Mówiłem, żeby od razu zapłacić całość za bilety…

– Nie wiem, czy was dobrze rozumiem, ale tu nie chodzi o różnicę w cenie – wyjaśnił Siergiej. – On chciał łapówki.

– O rany, to skąd my weźmiemy na to pieniądze?! – Gajny złapał się za głowę i zapytał Worona: – Ile to może być?

– Bez dziesięciu tysięcy rubli raczej się nie obędzie.

– Ile?! – Szymkowi oczy wyszły na wierzch. – Przecież my mamy tyle na cały ten wyjazd.

– Mogę zrobić zrzutkę wśród znajomków z siódmego wagonu – zaproponował Siergiej. – Ale pewnie więcej jak tysiąc nie dostanę.

– No to super. – Szymon uśmiechnął się ironicznie i wycelował palec w stronę Dąbrowskiego. – To nici z włóczenia się nad Bajkałem przez trzy tygodnie. Ja jadę prosto do Wierszyny, a ty w Irkucku wsiadasz w pociąg powrotny. Tak się kończą twoje popisy i idiotyczne wygłupy.

– To nie jego wina – odezwał się niespodziewanie Timur, a pozostali spojrzeli na niego zdziwieni. – To pewnie przez moje gadulstwo – dodał Popow, a widząc pytające spojrzenie Worona, wyjaśnił: – Taki jeden słyszał, jak wczoraj o was mówiliśmy, i doniósł im.

– No to chyba trzeba będzie mu podziękować. – Siergiej zacisnął pięści.

– Nic mu nie zrobisz. Wysiadł w Krasnojarsku, a zresztą to chyba gość, co jeździ z niebieskim wiaderkiem na dachu.

– Z niebieskim wiaderkiem? – Szymek zamrugał oczami ze zdziwienia.

– To tacy nowi ruscy, którzy albo mają dużo pieniędzy, albo są na dobrym stanowisku. Albo jedno i drugie. Nie muszą stać w korku, tylko wyciągają niebieskie wiaderko i stawiają na dachu. – Woron pokazał gest naśladujący kręcenie się sygnału alarmowego jak na policyjnym radiowozie.

– Rozumiem. – Szymek pokiwał głową. – Ale że mu się chciało na nas donosić? – zastanawiał się.

Siergiej i Timur nie byli tym zdziwieni. Może dlatego, że pamiętali swoją rozmowę o zegarkach. A może dlatego, że przez tyle lat w Rosji zawsze bezpieczniej było donieść, niż czekać, aż ktoś doniesie na ciebie? W każdym razie Woron powiedział:

– To teraz nieważne. Trzeba zanieść mu jak najszybciej pieniądze, bo inaczej może się zdenerwować i podbić stawkę albo wziąć, a i tak was wystawić.

– To co, panie czarodzieju, wyczaruje pan dziesięć tysięcy? – zwrócił się do Rafała poirytowany Szymon, ale niespodziewanie odpowiedział mu Siergiej:

– Ja wyczaruję.

– Przecież mówiłeś, że wśród znajomych zbierzesz najwyżej tysiąc? – zauważył Gajny.

– Ale wiem, kto może dać resztę. A właściwie i całość. Nie pytajcie jak, bo na razie lepiej, żebyście nie wiedzieli. – Woron uśmiechnął się szeroko.

– Dzięki, ale co za to chcesz? – zapytał Dąbrowski.

– Towarzystwa. I tak nie wiecie, gdzie dokładnie chcecie pochodzić nad tym Bajkałem…

– No tak, u nas w Polsce brakuje jakichkolwiek map, chcieliśmy kupić coś w Irkucku i tam zdecydować… – tłumaczył Gajny.

– To sobie kupicie. Ale i tak pewnie chcieliście się przejechać Krugobajkałką?

– Chcieliśmy – potwierdził Szymon.

– To od tego zaczniecie. Pojedziemy do Sludzianki. Stamtąd pomożecie nam zatargać rzeczy Holendrów do meteostancji w Chamar Daban. Zrobicie sobie parę wycieczek w góry i potem przez Czarcie Jezioro pod Pikiem Czerskiego pójdziecie górami do Bajkalska i wrócicie pociągiem do Sludzianki. Gwarantuję wam, że piękniejszej trasy nie znajdziecie.

– Propozycja super, ale widziałeś nasze plecaki? – Rafał pokazał na półkę. – Niewiele więcej się już do nich zmieści i możemy nie dać rady wam pomóc.

– Weźmiecie jedzenie na półtora tygodnia, a resztę bagaży zostawicie w Muzeum Mineralogicznym w Sludziance, u Żigałowa. My tak robimy, kosztuje to grosze, a przy okazji zobaczycie, jakie tam są ciekawe kamienie. A bagaże odbierzecie, jak wrócicie. To co, pasuje?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij