Zgiń, kochanie - ebook
Zgiń, kochanie - ebook
Po urodzeniu dziecka młoda kobieta mieszkająca z mężem na odludziu walczy z demonami: samotnością, depresją poporodową, niepokojem o noworodka, nieokiełznaną kobiecością i wymykającym się spod kontroli popędem seksualnym. Podczas bezsennych nocy zastanawia się, czy rodząc dziecko, utraciła samą siebie? Czy uda jej się kiedykolwiek odzyskać dawną tożsamość i swobodę?
Ta krótka, ale niesłychanie mocna opowieść trafia w sedno trudnego i skomplikowanego doświadczenia, jakim jest początek macierzyństwa, który bywa zupełnie inny od naszych wyobrażeń, zarówno tych kobiecych, jak i męskich.
„Rozerotyzowana, histeryczna opowieść o najprostszym z możliwych żyć. Kiedy kobieta staje między jawą a snem, depresją a walką, pożądaniem a stagnacją, nic nie wydaje się prawdą. To, o czym czytamy, jawi się raz jako sen, raz jako obraz ludzkiego upadku, a potem jak o peregrynacja przez bycie matką, żoną, a przede wszystkim kobietą. To historia duszna, lepka, oniryczna, gdzie lynchowskie mamidła wchodzą w ciągły dialog z teraźniejszością, w której magii doszukać się może tylko dusza naznaczona szaleństwem” – Georgina Gryboś, „Literacka Kavka”
„Bohaterka tej książki tak opowiada siebie, że już na pierwszych kilkunastu stronach robi wszystko, abyśmy nie poczuli do niej sympatii. W zamian za to pojawiają się ciekawość i sporo zaskoczeń. Zgiń, kochanie to proza sensualna, niesamowicie intensywna i wyjątkowo śmiała. Jest w niej wszystko to, co tkwi w kobiecie walczącej z demonami – smutek wraz z dzikością oraz melancholia połączona z drapieżnym rytmem zdań. Bardzo dobra” – Jarosław Czechowicz, „Krytycznym okiem”
„Portret macierzyństwa, namiętności i rozchwiania psychicznego, który przenika aż do szpiku kości” – „Kirkus Reviews”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-955508-1-2 |
Rozmiar pliku: | 919 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem w pokoju synka, w bladym błękitnym świetle widzę swoją pierś, która nasyca go z każdym wyssanym łykiem. Mój mąż, przyzwyczaiłam się już tak go nazywać, pali na zewnątrz, słyszę regularne wypuszczanie dymu – fffff, fffff. Mały krztusi się mlekiem, opieram go sobie o ramię, żeby mu się odbiło, uwalniam go od powietrza uwięzionego w żołądku, powietrza z mojego mleka, powietrza z mojej piersi, powietrza z wnętrza mnie. Po beknięciu opada bezwładnie, łapki mu zwisają, powieki robią się ciężkie, oddech spowalnia jak w letargu. Kładę go zawiniętego w mój szal, a kiedy go otulam – Isadora Duncan. Komu przypada jakie życie. W którym ciele jesteś. Już nie słyszę dymu ulatującego między zębami małżonka. Wyrzucam ciężką pieluchę. Podchodzę do przeszklonych drzwi, zawsze wyobrażam sobie, że przechodzę przez szybę, która tnie całe moje ciało, zawsze chcę przejść przez własny cień. Jednak tuż przed zderzeniem zatrzymuję się i otwieram. Na dworze mój mąż sika strumieniem barwy mate, widzę gorące, żółtawe krople padające kaskadą na blaszaną ścianę garażu. Odwraca się do mnie i uśmiecha, trzymając sflaczały członek, po czym gasi peta strugą moczu. „Popatrzymy w gwiazdy?”. Nigdy nie potrafiłam mu wytłumaczyć, że gwiazdy mnie nie interesują. Nie ciekawi mnie to, co się dzieje na niebie. Nie obchodzi mnie jego teleskop – taszczy go teraz z trudem na tyły działki, prawie do miejsca, gdzie teren opada w stronę lasu. Nie chcę ich liczyć, wypatrywać kształtów, sprawdzać, która świeci najjaśniej, dowiadywać się, dlaczego nazywają się: Pas Oriona, Sznur Pereł albo Wielki Wóz. Rozstawia ten swój skarb, ukochane ustrojstwo na trójnogu. Mój mąż należy do tej kategorii ludzi, którzy wiecznie tryskają entuzjazmem. „Widzisz ten Sznur Pereł?”. „Tak, kotku”. „Spójrz na te błyszczące, migotliwe punkciki, aż chciałoby się je zjeść, są takie malutkie, a pomyśleć, że tak naprawdę to ogromne ciała niebieskie”. Nie – pomyślałam – nie lubię złudzeń. Ani optycznych, ani dźwiękowych, ani czuciowych, ani zapachowych, ani mózgowych – nie lubię czarnych obiektów na niebie. „Mnie dają zastrzyk energii” – mówi. „Spójrz na tę konstelację i spróbuj przeskakiwać z jednej gwiazdy na drugą, jakbyś przechodziła przez mostek z rozhuśtanych bali... i spójrz tam, to wygląda jak czaszka szkieletu!”. Jego zachwyt sprawia mi ból. Obejmuje mnie ramieniem. Nie przytulaliśmy się od wielu miesięcy. Nie trzymamy się też za ręce, bo pchamy wózek albo nosimy małego. „Widzisz Wielką Niedźwiedzicę i Małą Niedźwiedzicę?”. „Tak, pewnie” – odpowiadam i odwzajemniam uścisk, ale mój wzrok zatrzymuje się na skrawku pozbawionym gwiazd, przyciąga mnie brak światła. W obliczu groźnego ciemnego nieba, które wisi nad nami każdej nocy... „Kometa!” – zawołał i z emocji wypuścił mnie z objęć. Nie zauważyłam jej. „Trzeba patrzeć uważnie, widać je tylko przez krótką chwilę, kiedy przelatują blisko Słońca. Widziałaś, jak leciała?” – spytał zirytowany. Później od razu zapalił fajkę. „Chodzi o to, żeby się orientować w topografii nieba. Popatrz na tamto skupisko gwiazd, wyobraź sobie linię i podążaj za nią wzrokiem, widzisz? To wcale nie jest trudniejsze niż odczytanie mapy drogowej i podążanie wytyczoną trasą, żeby nie wpaść do morza”. Zdawało mi się, że dziecko ryczy, ale każdej nocy słyszę jego płacz, a kiedy przychodzę, panuje absolutna cisza, jakby kilka sekund tego kwilenia gdzieś się nagrało i odtwarzało samoczynnie w kółko. Czasami jednak nie słyszę nic. Siedzę na kanapie kilka metrów od jego pokoju, oglądam program o zamianie żon czy supernianiach albo maluję paznokcie, a tu nagle pojawia się mój ukochany w majtkach opuszczonych do połowy i zadaje mi takie pytanie: „Dlaczego on ciągle płacze? Czego mu trzeba? Jako matka powinnaś to wiedzieć”. „Nie wiem, czego mu trzeba – odpowiadam – nie mam bladego pojęcia”... „Blask księżyca cię nie odpręża? Podejdź do okularu, przyjrzyj mu się uważnie, bo jutro już nie będzie taki sam, te szare kratery, chciałbym go zjeść albo wyjarać!”. Spojrzałam na tarczę księżyca, ale myślałam tylko o tamtym płaczu, gruczoły produkowały wydzielinę, organizm niecierpliwie czekał, żeby przestało. Rady młodej położnej środowiskowej, która przyszła na wizytę domową wezwana przez zaalarmowaną teściową: „Jeśli dziecko płacze tak bardzo, że czuje pani, jakby miała stracić panowanie nad sobą, trzeba uciekać. Przekazać dziecko komuś innemu i odejść w jakieś spokojne miejsce, gdzie można zebrać myśli i odzyskać równowagę. Jeśli nawet jest pani sama i nie może go nikomu przekazać, i tak proszę uciekać. Zostawić dziecko w bezpiecznym miejscu i oddalić się choćby o kilka metrów”. Muszą chyba działać w tych okolicach jakieś znachorki, które za jedną opłatą wyleczą męża z niestrawności i odpędzą kaprysy dzieciaka. „Żałuję, że nie brałem udziału w programie Apollo... Słuchasz mnie? Albo w jakiejś innej misji kosmicznej... Wiesz? Patrzeć z pokładu Apolla na oddalającą się Ziemię... Cii. Płacze? Gdzie niby płacze? Ja ci tu opowiadam o Księżycu! On jest taki jak my, lubi się ukrywać” – mówi, a ja myślę o godzinach noszenia dziecka w ramionach, w różnych pozycjach, od wyczerpania do płaczu, od płaczu do wyczerpania, myślę o tym, że dziecko jest dziką bestią, o tym, jak na zawsze ktoś inny nosi nasze serce. W końcu miał już dość, złożył teleskop i odniósł go do garażu, gdzie zostawił go z narzędziami, traktorem swojego ojca i kajakiem z wiosłami. Maluszek – jak nazywają go moi teściowie – nie płakał, w pokoju panowała taka grobowa cisza, że musiałam go dotknąć, żeby sprawdzić, czy żyje. Następnie wróciłam do salonu z przeszklonymi drzwiami, ruszyłam prosto na swoje odbicie w szybie i tuż przed wkroczeniem w samą siebie otworzyłam. Mój mąż palił kolejnego papierosa, napoczął już drugą paczkę, i obrażał po równo mnie i Księżyc. Patrzyłam na spowijającą go chmurę dymu i poczułam strach. Najbardziej agresywna uwaga, jaką skierował pod moim adresem przez te siedem lat, brzmiała: „Lecz się”. Ja w pierwszym miesiącu narzeczeństwa powiedziałam mu: „Już nie żyjesz”. Staliśmy ramię w ramię w chłodnym nocnym powietrzu, trawa rosiła nam stopy. Nogi mieliśmy całkiem mokre. Przeorana przez krety ziemia była upstrzona kopcami. On już nie patrzył w górę, ja też nie. Mimo to zdawało mi się, że po niebie przemknęła kometa, ulotna jak wszystko w życiu. W końcu poszliśmy spać, każde do swojego łóżka. Przyzwyczaiłam się już spać sama, choć naburmuszona, w tym domu, który niegdyś był zagrodą mleczną, cokolwiek miałoby to znaczyć. „Rodzinę można stworzyć z czegokolwiek” – rzuciłam w przestrzeń, kiedy zamykały mi się oczy.
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Zgiń, kochanie to szesnasta książka Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis