Zginęła głupota! Powieść z niedalekiej przyszłości - ebook
Zginęła głupota! Powieść z niedalekiej przyszłości - ebook
Zginęła głupota! Powieść z niedalekiej przyszłości. Opis: Zginęła głupota to jedyna powieść fantastyczna pióra naszego znakomitego pisarza Wacława Gąsiorowskiego, którą wydał pod pseudonimem Jan Mieroszewicz. Akcja książki rozgrywa się w XX wieku. Bohaterem powieści jest Hilary Światowidzki – bankier, członek elity, który dla tych co stoją niżej na drabinie społecznej traktuje podle. I oto naraz z nieba spada kometa powodująca zanik głupoty u ludzi… o to jest bodaj najgorszy dzień w życiu pana Hilarego. Dlaczego? Tego dowiesz się drogi czytelniku po przeczytaniu książki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-153-3 |
Rozmiar pliku: | 150 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pan Hilary Światowidzki, prezes i członek honorowy wielu towarzystw, dyrektor kilku instytucyi, bankier i obywatel — ziewnął. Ziewnął, niby pierwszy lepszy z brzega parweniusz, nieuk, nędzarz, o którym żadne jeszcze kroniki nie pisały i pisać nic będą, — przeciągnął się, nie gardząc, mimo swej społecznej wielkości, metodą naiwnego Wojtka, i z lekka nacisnął guzik elektrycznego dzwonka. We drzwiach sypialni ukazał się kamerdyner.
— Która godzina?
— Dziesiąta.
— Rolety i ubranie.
Kamerdyner spojrzał uważnie na pana, skrzywił się, jakby niezadowolony, i zaczął powoli ubierać swego chlebodawcę.
— Jak tam na dworze?
— Ciepło, sucho. Jaśnie pan zapewne zaraz wyjedzie?..
— Nie wiem! A cóż w biurze?
— Zwyczajnie, proszę jaśnie pana... ledwie co się poschodzili, a kasyer teraz dopiero przyszedł...
— Teraz!? Hm!
— Podobno był na jakiejś kolacyjce. Zresztą ja nie wiem... Słyszałem, opowiadał coś...
— Taaak! Musi mieć dużo pieniędzy, kiedy się ma za co po nocach bawić?..
— Juścić, proszę jaśnie pana!.. Ale niby co do pieniędzy... jest przecież kasyerem!!
— No, no! Zobaczymy!! Może się to skończyć!..
Kamerdyner uśmiechnął się chytrze i ciągnął dalej z potulną minką:
— Akurat właśnie możnaby mieć pana Bitnera z Kredytu Powszechnego!
— Cha! Cha! Cóżbyś dalej za kombinacyę zrobił?..
— Ano, miejsce w Kredycie należy się panu Prawińskiemu. Zdolny, oho!..
— Tak! Posadę zaś po tym... tym Prawińskim może tybyś objął?.. Co?..
— Eee! Proszę jaśnie pana, co za to, to dziękuję... wole jaśnie panu buty czyścić, niż w Kredycie urzędnikiem być!..
— Proszę! No... dlaczego? — pytał, śmiejąc się, Światowidzki, rozbawiony uwagami służącego.
— Bo u jaśnie pana, kiedy zrobię swoje, jestem spokojny o kawałek chleba... a w Kredycie, gdyby jaśnie pana nie stało!.. Już i teraz powiadają, że pan Papenkleiner intrygi robi, akcye skupuje i swoich ludzi na posady wprowadza!..
— Powiadają! — mówił do siebie Hilary — może jest w tem i część prawdy, nie zawadzi być ostrożnym! Ale, mój Janie, czy przyniósł wczoraj rano Błażejewicz referat?..
— Przyniósł, proszę jaśnie pana, jest tego cała księga!..
— To dzisiaj dwudziesty dziewiąty, więc jutro odczyt! Szkoda, że nie dałem dyspozycyi, żeby do mnie przyszedł dziś wieczorem na konferencyę!..
— Jaśnie pan rozkaże... to się Błażejewicza sprowadzi, chociaż...
— Co chociaż?
— Jak tu powiedzieć?.. Może to tylko i gadanie...
— Co za gadanie?...
— Bo, proszę jaśnie pana, Błażejewicz był przed chwilą i spotkał się na korytarzu z pomocnikiem buchaltera, Łamkowskim... z tym, co to pisze różne rzeczy. Rozprawiali szeroko, że im się dzieje krzywda, że pracować nie warto i że coś tam wykryją i opiszą w dziennikach!..
— Co!? — krzyknął, poruszony do żywego Światowidzki — oni się poważyli!?
— Ba! Ja sam nie mogłem się dość nadziwić... takie to było potulne i układne!
— Dosyć! Ja ich rozum u nauczę! W tej chwili precz z urzędowania. Jeden i drugi! Nędzne robaki! Pierwszy raz mi się coś podobnego wydarzyło!
— O! proszę jaśnie pana — mruczał Jan, zawiązując Hilaremu krawat, — im już z oczu źle patrzyło!
— Sprawię im niespodziankę, sprawię! Co tam jest dzisiaj?
— Wizyta w przytułku, otwarcie nowych warsztatów...
— Prawda!
— Założenie kamienia węgielnego klubu szwaczek... a i premiera! Jaśnie pan wspominał wczoraj, że będzie u hrabiego Zygmunta!...
— Trzeba... trzeba! Kawa.
— Stoi w gabinecie.
— Zawołaj mi Herszkowicza!
— Słucham jaśnie pana... ale właśnie...
— Czego jeszcze?
— Pokornie prosiłbym, bo właśnie mój kuzyn...
— Znów akcye!
— Tak, proszę jaśnie pana — odrzekł Jan, całując rękę Hilarego, — kuzyn mój... biedny człowiek... bardzo... nie wie, co zrobić dzisiaj z «krajowemi...» Jaśnie pan będzie łaskaw!
Światowidzki, po chwilowym namyśle, rzucił niedbale:
— Trzymać, a za tydzień sprzedać! Rozumiesz?!
— Rozumiem — szeptał Jan z nizkim ukłonem, — ale... bo...
— Co więcej? — niecierpliwił się prezes.
— Bo mnie mówili, że akcye krajowych kolei są już prześrubowane i lada dzień...
— Cooo?! — syknął przez zęby potężny finansista, mierząc kamerdynera piorunującym wzrokiem. — Ty śmiesz!? Precz mi z oczu w tej chwili! Jeżeli jeszcze raz ośmielisz się zapytać... wypędzę!... A to przechodzi wszelkie pojęcie! byle kapcan, pachołek, będzie uwagi robił. Jemu mówili!!..
Kamerdyner, na widok siniejącej z gniewu twarzy pana, wyniósł się cichaczem z sypialni, nie czekając rozkazu. Światowidzki wzburzony chodził wielkimi krokami, nie mogąc się uspokoić.
Skaranie istne! Ten... ten prostak zwątpił. Zwątpił o jego sile, podczas gdy na giełdzie dość mu się skrzywić, aby najlepszy papier kark skręcił! Oczywiście Jan gra. Mniejsza, że wypytuje go codzień o kursa, można mu rzucić kość do ogryzienia! Ale spotkać się z krytyką?...
Po chwili pan Hilary macha ręką niedbale.
— Niechaj go tam! Zobaczymy później, a teraz do interesów!
W gabinecie wychudła postać Herszkowicza pochyla się z lekka przed pryncypałem. Światowidzki siada przy biurku i, studząc niecierpliwie łyżeczką filiżankę kawy, spogląda na swego przybocznego sekretarza pytającym wzrokiem.
— No?
— Oto papiery.
— Aha! I cóż?
— Niezałatwione prośby... referat w sprawie syndykatu zbożowego, projekt porządku dziennego rady zarządzającej Towarzystwa ubezpieczeń od wypadków... rachunek kasy, wykaz papierów publicznych i listy o wsparcia...
— Tak, tak! To niezałatwione wczoraj... ale... ale... daj pan dzisiejszą pocztę.
— Dzisiaj jest tylko jeden list z zagranicy, w sprawie nabycia lokomobili.
— Jakto jeden? Nie rozumiem. Cóż się stało?
— Nie wiem. Nic nie słyszałem. Woźny nie przyniósł.
— Co to znaczy? Więc posłać w tej chwili kogo innego. Tego odprawić. Doprawdy, panie Herszkowicz, pan lekceważysz sobie...
— Za pozwoleniem, panie prezesie, woźny był na poczcie, ale prócz jednego listu żadnej korespondencyi nie było!
Pan Hilary nie mógł ukryć zdziwienia. Przecież około stu listów codzień odbierał. A dziś jeden! Zabawny zbieg okoliczności. Nużyły go te różnorodne epistoły, jednak brak mu ich dzisiaj. Trudno.
— Proszę o dzienniki. Możesz pan odejść. Zadzwonię później.
Herszkowicz oddalił się w milczeniu. Pan Hilary, popijając kawę i paląc cygaro, jął rozpatrywać papiery.
— Prośby! Posadę, posadę i posadę! Niema, niema i niema! Urlopy! Zachciewa im się urlopów! Teraz jesień, nie czas na wyjazdy za granicę. Ci ludzie cały rokby tylko wyjeżdżali! Podwyżki? Proszą znów o podwyżki! Za co? Przecież to jest demoralizacya. Człowiek powinien być zadowolony z tego, co ma! Podwyżka wyradza tylko chęć pożądania, uczy rozrzutności. Oni chcą dzieci kształcić! Owszem, niech sobie kształcą, według sił i środków. Niech je oddadzą do rzemiosła i koniec. Mało mamy wykształconego proletaryatu? A zresztą, że im się podoba mieć dużo dzieci, to nie dowód, aby instytucya miała odpowiadać.
I wywija pan Światowidzki wielkim niebieskim ołówkiem, kreśląc kabalistyczne znaki na prośbach i papierach. Gniewają go przytem owe ciągłe dzikie pretensye! Wszystkiego im mało. Gdyby tak chcieć ustępować, gotowi nie wiadomo czego zażądać. Pną się Bóg wie gdzie!... Tu przychodzą na myśl panu Hilaremu czasy, gdy sam był kantorzystą, poniewieranym i lekceważonym... No, on się wybił. Wybił się dzięki własnej energii, sprytowi i zdolnościom. Lecz to zupełnie co innego. Ale czego chce ten tłum wiecznie szemrzący i niezadowolony?
A! «Referat syndykatu zbożowego.» Dobra, dobra rzecz. Przesłać dla porozumienia Gombińskiemu... To będzie dla giełdy zbożowej niespodzianka. Ho! ho! Pysznie obmyślane. Na manekina poprosi się hrabiego Lińskiego, znakomita firma... w zarządzie, prócz tego, zrobi się kilka synekur dla parawaników i finis!...
«Porządek dzienny rady zarządzającej Towarzystwa ubezpieczeń od nieszczęśliwych wypadków...» dobry... tylko... należy sprawy ważniejszej natury zostawić na koniec. Oponenci muszą się zmęczyć i wygadać przy załatwianiu bagatelnych kwestyi...
Wsparcia? Na kiedy indziej! Szkoda czasu i pieniędzy na cichą filantropię! Cóż to? mam się wstydzić tego, że komu daję?...
Nareszcie papiery załatwione. Łyk kawy, kłęb dymu i rozpoczyna się przeglądanie gazet według śladu ołówka, którym sekretarz zakreśla ciekawe wiadomości i artykuły.
— Echo! Nieurodzaj buraków. Aha! Rzecz inspirowana. Nowa ustawa budowlana, ochrona lasów... wytrzebionych! Baronowa Kalt... zmarła. Będzie pogrzeb. Trzeba wieniec, choć dla podtrzymania stosunków. Telegramy! «Berlin krótki 248, długi 232. Wagony 1038, 1040 i 1042. Krajowe koleje 752, 753 i 754.» No, no! Dziś zato sobie fruną w górę! Aaa! Cóż to? Coś bardzo ważnego!
Paryż, 28 października. Kometa dostrzeżona na południowo-zachodniej stronie nieba zapowiada, zdaniem uczonych, szereg wielkich zjawisk.»
— Hm! Herszkowicz chce mnie na astronoma wykierować. Wczoraj mówiono już coś o komecie na raucie. Co? Jeszcze?
Londyn, 28 października. Sir John Shakespeare (potomek wielkiego dramaturga przyp. red.) twierdzi, że mniemana kometa musi niewątpliwie wywrzeć wpływ na Ziemię.
— Co mnie to wszystko obchodzi? Nie! Herszkowicz najwidoczniej drzemał, zakreślając telegramy podobne!... Jakby sobie kpiny robił!...
Rzuca pan Hilary na stół «Echo» i bierze do rąk «Gońca wszystkowiedzącego.»
— Artykuł, powieść, krytyka... i znów wielkiemi literami... kometa, kometa i kometa! W «Plotce» i «Wiadomościach społecznych» toż samo... Aa! I dodatek nadzwyczajny «Posła!» Znów!
— Dziś o godzinie 4 m. 36½ rano otrzymaliśmy od naszego specyalnego korespondenta w Wiedniu depeszę terminową i śpieszymy podzielić się nią z naszymi czytelnikami:
«Wiedeń, 29 października, g. 11 w nocy. Grono uczonych, zajętych od wczoraj badaniem nowej komety, orzekło jednomyślnie, że ta, dzięki swej wyjątkowej sile przyciągającej, oddziała głównie na ludzkość. Lada chwila spodziewać się należy poważnych zmian ustrojowych.
«Po wydrukowaniu powyższej depeszy w specyalnym nadzwyczajnym dodatku, otrzymaliśmy drugą wiadomość telegraficzną. Pomimo spóźnionej pory i trudności technicznych, i tę śpieszymy zakomunikować szanownym naszym prenumeratorom:
«Berlin, 29 października, godzina 1 po północy. Stwierdzono działanie komety. Następuje powszechny kataklizm mózgowy. Przytępione umysły rozjaśniają się. Głupota zanika. Kometę, na pamiątkę jej niebywałego wpływu, nazwano kometą rozsądku.
«Montecarlo, 28 października, godzina 8 wieczór. Dla braku grających, kasyno dziś zamknięto.
«Redakcya «Posła» ośmiela się zwrócić uwagę, iż niniejszy dodatek rozesłany został bez specyalnej dopłaty i że czas odnowić prenumeratę, która, jak dawniej, wynosi rocznie rb. 10, półrocznie...»
Pan Światowidzki rusza ramionami.
— Brednie! Głupota zanika. Tem lepiej. Czas był wielki... W kasie gotowizną... 25,000. Papiery publiczne trzy miliony pięćkroć... Sumka się wkrótce zaokrągli...
Prezes wyciąga się w swym skórzanym fotelu i sięga niedbale po dzwonek.
Zjawia się Herszkowicz.
— Panie Herszkowicz! Proszę być uważniejszym w zakreślaniu dzienników i nie zakreślać mi artykułów o astronomii... Rozumie pan?
— Sądziłem, panie prezesie, że...
— Dosyć! Źleś pan sądził. Proszę notować! Sprzedać wagony po 1,046 i kupić w zamian krajowe... Wieniec dla baronowej Kalt... Bitner na sekretarza zarządu Kredytu Powszechnego. Prawiński na jego miejsce. Zapisano? Dalej: referat syndykatu wysłać Gombińskiemu, z prośba, aby przyjechał porozumieć się w tej sprawie. Kupić dla Molskiej dyadem w cenie trzech tysięcy. Nic więcej. Przesłać wraz z bukietem. Ona może być potrzebną. Zawiadomić w pismach o projektowanych nowych rozgałęzieniach kolei krajowych. Zrozumiano?... O syndykacie cicho! Porządek dzienny posiedzenia Towarzystwa ubezpieczeń zmienić według zamieszczonych uwag i rozesłać akcyonaryuszom... Kredytu Wielońskiemu odmówić. Margrabinie posłać 300 rubli tytułem ofiary na przytułek. Bilety do teatru na dzisiaj! Zaproszenie na raut na 15-go. To chyba wszystko...
Herszkowicz odetchnął, obtarł pot z czoła i poprawiał tu i owdzie stenografowane pośpiesznie dyspozycye. Światowidzki rzucił okiem na biurko i wzrok jego spoczął na wielkiej, bogato oprawnej księdze «Nowa ekonomia polityczna. H. Światowidzki.»
— A!... — rozpoczął pan Hilary, jakby przypominając coś sobie — Błażejewicza i Łamkowskiego natychmiast uwolnić z posad... wypłacić pensye do pierwszego i precz! Nicponie nieradni... dla próżniaków miejsca niema u mnie.
Na zwiędłej twarzy sekretarza ukazał się nieznany dotąd uśmiech powątpiewania, a jego ręka mimowoli przestała stenografować. Hilary zauważył wahanie się Herszkowicza i powtórzył z naciskiem:
— Łamkowskiego i Błażejewicza wydalić...
— Ależ, panie prezesie — bąknął sekretarz, mimowoli spoglądając na czerwoną oprawę «Ekonomii politycznej, H. Światowidzki,» — przecież niezdolności zarzucać...
— Odkąd to pan Herszkowicz ośmiela się robić mi uwagi? Powiedziałem i skończone!
Sekretarz obojętnie spuścił głowę i notował automatycznie. Hilary kończył podrażniony:
— Wyrzucić ich natychmiast, bez żadnego motywowania odprawy. Mam dosyć tych bezczelnych darmozjadów! Dosyć! Po południu będę pana potrzebował. Ale bądź pan łaskaw powiedzieć, że chcę pomówić z córką. Konie zaraz po przyjęciach...
Herszkowicz skłonił się prezesowi i zabierał się ku wyjściu, porządkując porozrzucane papiery na biurku, na dźwięk atoli ostatnich wyrazów drgnął i odezwał się z cicha:
— Przyjęcia? Nie wiem doprawdy, dzisiaj!?...
— Czego pan nie wiesz? — zapytał ostro Hilary.
— Ja, nic... nic... — jąkał sekretarz.
— Więc... żegnam pana. Skończyłem.
Herszkowicz wyszedł pośpiesznie z gabinetu, uśmiechając się dziwnie i filuternie spoglądając na prezesa. Światowidzki zapalił świeże cygaro i znów zadzwonił. Zjawił się lokaj.
— Melduj!
Lokaj skłonił się nizko, ręce rozłożył i stał nieporuszenie.
— I czego stoisz? Melduj, powiedziałem!
— Proszę jaśnie pana, kiedy niema nikogo!
— Co takiego? Co?...
— Nikogo niema w poczekalni, proszę jaśnie pana.
— Nikogo niema! Nikogo niema! — powtarzał bezmyślnie Hilary, spoglądając osłupiałym wzrokiem na zgiętego wpół lokaja. — Nikogo niema!... Możesz... odejść! Możesz!...
Światowidzki przez chwilę stał na środku gabinetu, czoło tarł ręką i myśli zbierał. Na kalendarz rzucił okiem... Wtorek... nie święto... dwudziesty dziewiąty października!...
Dziesiątki osób codzień o tej porze żebrało chwili rozmowy z nim, wyczekiwało od samego rana, tłoczyło się... Pozbyć się nie mógł płynącej fali ludzkiej... Przerywać musiał audyencyę, lub wprost nie przyjmować interesantów... A dzisiaj nikogo! Niezrozumiały zbieg okoliczności.
I zbliża się mimowoli pan Hilary do okna i spogląda na ulicę. Ludzi pełno, sklepy otwarte, ruch zwykły!... Nigdzie śladu katastrofy, któraby wytłómaczyć mogła niebywały w zajęciach jego codziennego życia wypadek!
Śmieszna rzecz, Światowidzki po raz pierwszy w życiu otwiera lustrzane okno swego gabinetu i wychyla głowę. Powiew zimnego, łagodnego wiatru wpada z rozpędem do pokoju wszechwładnego finansisty.
Nic, literalnie nic zauważyć nie można. U podjazdu stróż rozmawia ze szwajcarem... tu i owdzie mijają się na chodnikach chłopcy w zielonych czapkach ze stosami dzienników...
— «Echo! Dodatek nadzwyczajny! Zginęła głupota!! Zginęła głupota!! Pięć kopiejek!!» — krzyczą malcy, podsuwając przechodniom małe świstki.
Pan Hilary patrzy bezmyślnie. Nikt nadzwyczajnych dodatków nie kupuje. Prezes zamyka okno i dotąd nie może sobie zdać sprawy, co mogło wstrzymać tłumy interesantów od zjawienia się w jego pałacu...
— «Zginęła głupota! zginęła głupota!» — dochodzi już poprzez szyby przeraźliwy głos roznosicieli gazet.
Prezes czuje się zdenerwowanym, drażnią go te wykrzykniki chłopców, bo też, przyznać należy, dawno nie miał tylu naraz przyczyn do irytacyi...
Drzwi gabinetu otworzyły się cicho, a tuż za plecami Hilarego rozległ się dźwięczny głos Toli:
— Dzień dobry, papo! Wołałeś mnie!
— Tak, moje dziecko — odparł Hilary, spoglądając z zadowoleniem na wiotką postać swej jedynaczki.
— Siadaj, siadaj, Tolu, mam z tobą do pomówienia... poważnie... Widzisz, jesteś w wieku takim, że trzeba na seryo pomyśleć o przyszłości... Ojciec myślał o niej od dawna... bardzo dawna. Twoje szczęście i zadowolenie jest wszak zadaniem mego życia...
— O! dobry papo! — szepnęła Tola, całując z uczuciem rękę Hilarego.
— Wiem, że masz do mnie zaufanie i wiem także cośkolwiek o twoich pragnieniach i marzeniach. Masz przecie na to, aby osiągnąć wszystko, co zechcesz. Urody ci natura nie poskąpiła — ciągnął dalej Światowidzki, głaszcząc z lekka rudo-złote włosy córki, — majątkowo jesteś bez wątpienia najlepszą partyą, czasby pomyśleć o wyjściu za mąż i to wyjściu takiem, któreby w zupełności ziściło wszystkie twoje nadzieje...
— A czy mnie źle z tobą, papo? — przekomarzała się z filuterną minką Tola.
— Ze mną ci jest bardzo dobrze, ale z mężem będzie ci jeszcze lepiej — odparł z przekonaniem prezes. — Więc, moje dziecko, trzeba się zastanowić, jakiego męża miećbyś chciała. Jestem przekonany, że nie różnimy się w poglądach, mogę przeto śmiało zaproponować ci wybór...
— Kogóż!? kogóż!? — pytała zaciekawiona Tola.
— Kogo? Powiem ci krótko: Księcia Zdzisława Tomkiewicza, syna marszałka szlachty i prezesa filantropii społecznej, dziedzica dóbr jazdowskich, koniecpolskich i rzeczyckich, właściciela stadniny czorsztyńskiej, pana skoligaconego z najarystokratyczniejszymi domami w Europie!... No! Tolu? Co?
Tola głowę spuściła i milczała. Hilary zapalał się.
— Słuchaj, moje dziecko. Ojciec twój ma władzę i powagę i jest wszędzie dobrze widzianym. Ale należy, bądź-co-bądź, do ludzi nowych, a nazwisko jego nie ma tradycyi i jest o tyle niepospolite, o ile obok niego postawi się cyfrę. Tomkiewicz co innego. Ród stary, pełen historycznych wspomnień, z dziada pradziada możny i bogaty, choć dzisiaj troszkę majątkowo zachwiany. Przytem tytuł... księżna! Co? Prawda? Powiedz, czy ojciec o tobie nie myśli?
— O tem jestem głęboko przekonana; lecz, papo, czy tytuł doprawdy może szczęście zapewnić?
Hilary spojrzał z niepokojem na Tolę.
— Skąd ci się wzięło podobne pytanie? Sama mówiłaś, że chciałabyś być hrabiną!... A ja cię mianuję księżną! Jeszcze mało?!
— Zapewne, lecz przecież sympatye dwojga ludzi... wreszcie reputacya Tomkiewicza...
— Sympatya? Sympatya się znajdzie. Zdzisław jest młody, przystojny...
— Nie czuję atoli do niego...
— Nie rozumiem cię. Wchodząc w arystokratyczną sferę... musisz odpowiednich nabrać zapatrywań. Nie wymagaj rzeczy niemożliwych. Książę nie może mieć złej reputacyi; ma wprawdzie pewne upodobania czy nawyknienia, ale trudno, człowiek młody i książę. Ożenić z tobą, ożeni, w tem moja głowa. Z drugiej strony, moja Tolu, twojemu ojcu koligacya z Tomkiewiczami bardzo się przyda!...
— Wierzaj mi, papo — przerwała śmiało Tola, — jestem przekonaną, że pragniesz jak najświetniejszej partyi dla mnie... Przecież nie mogę pojąć, aby małżeństwo zawarte w celach obustronnego wyrachowania mogło zapewnić szczęście...
— Wyrachowanie... wyrachowanie! Na świecie wszystko na rachunku się opiera...
— Zapewne, o ile prócz cyfr bierze się pod uwagę wszystkie inne dane... uczucia, szacunek...
— No, no! Skąd ci się, Tolu, podobne zdanie wzięło?.. dawniej mówiłaś inaczej.
— Dawniej, być może. Zmieniłam zdanie. Daleką jestem od myśli demokratycznych i tytułu nie uważam, broń Boże, za przeszkodę w małżeństwie... tylko nie godzę się na wyjście za mąż dla tytułu.... ani też dlatego, bym patrzeć miała na trwonienie mego posagu choćby i przez księcia!
— Bajki! Posag się zabezpieczy, a on dostanie coś odczepnego!... Już ja go opiszę, niczego tknąć nie będzie mógł...
— Nie, papo, interes to niedobry, zły nawet... Skoro tylko małżeństwo wymaga «opisywania,» nieświetne można mieć wyobrażenie o pożyciu! Miałeś wszelkie dane uważać mnie za próżną, dziś jestem już z tego wyleczoną...
Światowidzki słuchał słów córki, uszom własnym nie wierząc. Czyżby to była Tola? Nie, to przejściowy poryw, który przeminie... bez wątpienia. Trzeba tylko działać powoli.
— Tolu, zastanów się nad tem. Nie wypowiadaj od razu tak stanowczego poglądu. Pomówimy o tem kiedy indziej. Ale... idziemy dziś na operę!...
Tola niedowierzająco pokręciła główką, ucałowała rękę ojca i oddaliła się do swoich pokojów.
Światowidzki kazał sobie podać palto. A gdy w kilka chwil później wsiadał do lśniącego powozu i napróżno się starał dociec przyczyny nagłej zmiany, urosłej w usposobieniu Toli, tuż koło pojazdu usłyszał wrzaskliwy głos malca sprzedającego gazety:
— Kataklizm powszechny! Zginęła głupota! Pięć kopiejek!
— Cóż oni z tą głupotą tak wojują? — myślał pan Hilary, okrywając nogi puszystym pledem — nasze dziennikarstwo w pogoni za prenumeratą coś na zanadto wielkie figle sobie pozwala! — i rzeki do woźnicy: — Pałac hrabiego Lińskiego!..
Konie ruszyły wyciągniętym kłusem. Światowidzki, z góry spoglądając na snujące się tłumy przechodniów i sznur dorożek, tramwajów, wozów i pojazdów, gładził z lekka swe siwiejące faworyty, kłaniając się znajomym... Dziwna rzecz jednak: Znajomi witają pana Hilarego lekkiem skinieniem ręki, nawet podwładni. Tak, z pewnością oto ten młody jegomość służy w Kredycie!... Doprawdy, nie do uwierzenia! Lekceważą go sobie... najwyraźniej lekceważą.
Światowidzki czuł, że mu krew uderza do głowy. Śni, czy marzy? Od samego rana dzisiaj spotykają go przykrości. Drobne niby, ale dokuczliwe. Po co się irytować? Coś w tem jest. Najpierw zbadać należy przyczynę. Prezes postanawia nie zwracać wcale uwagi na ukłony.
Jedzie do Lińskiego. Trzeba go będzie zażyć z mańki. Z nim łatwa sprawa. Godności lubi ogromnie, ciągle ma inklinacyę do odgrywania roli działacza społeczno-ekonomicznego! Przyjmie prezydyum syndykatu, a tymczasem imieniem i nazwiskiem osłoni należycie operacyjki. Poczciwy stary! A no i tacy są na świecie potrzebni!...
A! jesteśmy już na miejscu!...
Hrabia Liński przyjął zaraz pana Hilarego.
Światowidzki na samym wstępie rozpływać się począł w uprzejmościach.
— Jakże drogocenne zdrowie pana hrabiego? Dobrze? Dzięki Bogu. Byłem nieco niespokojny. A brat? Brat chory! Cóż mu jest? Przejdzie powoli... z pewnością przejdzie.
Stary hrabia kiwał uprzejmie głową, obojętnie słuchając komplimentów i umizgów Światowidzkiego, jakby niewiele sobie robił z okazywanej mu życzliwości. Hilary stropił się; nie dając wszakże za wygranę, postanowił uderzyć w najsłabszą strunę Lińskiego.
— Ale — począł z prawdziwą radością — winszuję panu hrabiemu świetnie przeprowadzonej konwersyi papierów procentowych Banku Ziemiańskiego. Operacya pomyślana znakomicie i wykonana po mistrzowsku. Czuć w tem doświadczoną rękę pana hrabiego!...
— Et! — przerwał niechętnie Liński. — Zrobić się to zrobiło, ale beze mnie. Inni tam działali...
— Doprawdy, panie hrabio — protestował gorąco Hilary, — mamy oczy i wiemy dobrze, że gdyby nie jego...
— Chciałeś powiedzieć: niedołęstwo? Wiem, wiem i, przyznam się otwarcie, mają racyę za figuranta mnie uważać!
— Ależ, panie hrabio, któżby śmiał, wobec tylu zasług... i dowodów energii!
Liński się skrzywił.
— Dziękuję, dziękuję! Kiedyś byłem młodym i energicznym, tylko że energia moja najmniej w życiu publicznem brała udziału. Ale teraz mówić nie warto. Figuruję tu i owdzie na listach zarządów, lecz i tego mam dosyć. Zrzekam się wszystkich godności, które piastuję. Nie chcę być martwym szyldem, gdy działaczem być nie mogę i nie potrafię.
— Panie hrabio! Byłaby to strata, strata niepowetowana, gdyby pan, dźwignia rozwoju ekonomicznego, powaga finansowo-rodowa!...
— Mój panie Światowidzki — ciągnął obojętnie hrabia, — uważam pana za człowieka rozsądnego, więc mówię mu otwarcie: że drzemałem na waszych posiedzeniach, nie biorąc udziału w dyspucie i stale zgadzając się ze zdaniem większości; że podpisywałem referaty, nie rozumiejąc ich znaczenia, że wreszcie piastowałem kilka naraz godności; to był błąd, błąd wielki, niezasługujący jednak na żarty!... Zwłaszcza, gdy się go szczerze wyznaje.
Światowidzki oniemiał. To chyba jakiś inny Liński? Co on plecie? Jemu się widocznie zdaje... Albo musi mieć w tem cel ukryty. Oho! Światowidzki wyprowadzić się w pole nie da.
— Doprawdy, nie wiem, bo właśnie z tak wielką prośbą przybywam... — rozpoczął znów pan Hilary.
— Proszę, słucham, jeśli mogę tylko...
— Panie hrabio! Organizuje się nowe stowarzyszenie z kapitałem poważnym w celu wyswobodzenia naszego rolnictwa z rąk tłumu spekulantów, jacy wyzyskują nasze ziemiaństwo w handlu zbożem. Myśl wdzięczna, idea szlachetna... Syndykat zbożowy, prowadzony wytrawną ręką męża zaufania, stałby się niewątpliwie dźwignią całego kraju... Otóż... grono założycieli jednomyślnie uchwaliło upoważnić mnie do zaproszenia pana hrabiego do współudziału w ewentualnie... najbliższem pierwszem zebraniu... do objęcia prezydyum i kierowania losami...
— Przepraszam, że przerywam, ale z przykrością odmówić muszę tyle dla mnie zaszczytnej propozycyi...
— Panie hrabio! Tu o ziemiaństwo idzie. Któżby więc, jak nie pan...
— Mówmy o czem innem. Powiedziałem raz, że nie chcę być więcej manekinem, lalą od parady. Na finansach i na ekonomii się nie znam, interesów, których gruntownie zbadać nie umiem, prowadzić nie mogę, ani osłaniać nazwiskiem swojem nie mam prawa.
Hilary zagryzł do krwi wargi i gniótł niecierpliwie w ręku kapelusz. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
— Niech mi pan za złe nie bierze — rozpoczął znów Liński; — znajdziecie bez wątpienia kogoś odpowiedniejszego. Byle miał dobre imię, nieposzlakowaną opinię, zaufanie się znajdzie.
— Być może — próbował jeszcze Hilary; — nazwisko jednak pana hrabiego, znana jego działalność, przytem arystokratyczne pochodzenie...
— Co do mojej działalności, już powiedziałem. Arystokratyczne pochodzenie? Wątpię, aby znaczenie mieć mogło. Ja sam cenię i poważam swoich przodków, o ile zasługują na szacunek, ale daleki jestem od myśli, aby na ocenę istotnej wartości człowieka mógł wpłynąć tytuł hrabiowski, czy sława i czyny pradziadów!... Tak, tak, panie Hilary, pomówmy lepiej o czem innem. Czytałeś pan ostatnie depesze o komecie?
— Owszem... przeglądałem.
— Uczeni do ciekawych wniosków doszli à propos głupoty...
— Tak, zapewne — dorzucił roztargniony Hilary, spoglądając na zegarek; — pan hrabia nie wybiera się na otwarcie warsztatów rzemieślniczych?
— Nie mam zamiaru. Obejdą się beze mnie! Ale, stara Kaltowa umarła!
— Baronowa! A tak, wczoraj! Jutro pogrzeb! Przepraszam pana hrabiego, że wracam jeszcze raz do mojej misyi i pozwolę sobie mieć nadzieję...
— Nic z tego, nic z tego!
— Może się co zmieni — nalegał Hilary, podnosząc się z krzesełka. — Mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia... Muszę więc...
— Do miłego widzenia się z panem!
Światowidzki zbiegł szybko po schodach, wskoczył do powozu i kazał jechać do warsztatów.
— Skaranie istne z tą mumią egipską! Zachorował na purytanina. Kto mu takiego ćwieka wbił w głowę? Cały syndykat może nie dojść do skutku, bo ludzie są ludźmi i do tradycyjnych nazwisk garną się, owczym pędem powodowani. Czy się znajdzie kandydat równie odpowiedni, jak Liński? Miła niespodzianka! Ale co za motywy! Kompletna zmiana frontu. Ciekawa rzecz, czy hrabia naprawdę zrzeknie się swoich godności!...
Spóźnił się pan Hilary. Ceremonia otwarcia nowych warsztatów rzemieślniczych ukończona. Przed domem stoi gromadka mężczyzn, żywo gestykulujących. Powóz Światowidzkiego staje.
— A! dzień dobry panu! — odzywa się cienki głosik młodego człowieka, otulonego w wielki, zamaszysty płaszcz.
— Jak się pan ma! panie Skrobicki! Spóźniłem się, spóźniłem! Bardzo żałuję. Ale coś prędko się skończyło!
— Prędko?... Rozpoczęło się o jedenastej, a teraz... pierwsza!...
— Za pozwoleniem, jedenastą godzinę naznaczono; sądziłem, że uwzględniając opóźnienie uczestników!?...
— A! panie! Któżby śmiał się opóźnić na taką uroczystość!?...
— Może... może!... Ale chciałbym z panem pomówić... Jadę właśnie do księcia Jana, a później na otwarcie klubu szwaczek... mogę pana podwieźć do środka miasta...
— Z miłą chęcią! Co do klubu szwaczek, niech się pan nie fatyguje, bo dzisiaj w ostatniej chwili zapowiedziany obiad odwołano; gdyby pan później wyjechał z domu, otrzymałby pan niewątpliwie zawiadomienie...
— Więc otwarcie odłożono?!...
— Wcale nie! Tylko bardzo słusznie spostrzeżono się, iż byłoby śmiesznością narażać młodą instytucyę na wydatki i... cui bono? Zbierze się garstka życzliwych klubowi i koniec.
— Dobrze, lecz akt tak ważny! — protestował Hilary, spoglądając podejrzliwie na Skrobickiego.
— Nic a nic na wartości nie stracił.
— Przypuśćmy, przypuśćmy! — zakonkludował Światowidzki, zapraszając Skrobickiego do powozu. Wsiedli.
Przez chwilę jadący zachowywali głębokie milczenie. Pan Hilary gryzł wargi i żałował w duchu, że ulokował obok siebie tego... tego... Skrobickiego, reporterzynę marnego z «Gońca Wszystkowiedzącego.» Taki mizerak nawet ocenić nie umie zaszczytu... i pozwala sobie na konfidencye... «pan, panie, pana.»
«Reporterzyna» siedział zamyślony, nie zwracając uwagi na Hilarego. Ten ostatni pierwszy przerwał milczenie.
— Mój panie Skrobicki!
— Proszę, słucham!
— Zawiązuje się bardzo poważna instytucya z dużym kapitałem...
— Czy pańskim?
— Mój panie — odparł urażonym tonom Światowidzki, — przecież to nie może pana dziwić, że gdy idzie o dobro ogółu...
— Wiem, wiem, słucham cierpliwie.
— Instytucya ta ma na celu podniesienie materyalne stanu ziemiańskiego, a tem samem zwrot ekonomiczny, bo rozumie pan, że w kraju na wskróś rolniczym...
— Rozumiem, idzie pewno o nowe źródła kredytu, nie sądzę jednak...
— Otóż zupełnie co innego! Chodzi o wyzwolenie rolników z rąk handlarzy zbożem, którzy wyzyskują sytuacyę...
— A to w istocie myśl godna uznania!
— Naturalnie. Więc, krótko mówiąc, organizujemy syndykat zbożowy...
— Co? Cha! cha! cha! — wybuchnął śmiechem reporter.
— Panie Skrobicki! Pan mnie obraża!
— Stokrotnie przepraszam, ale pan zaczął tak pięknie, a skończył...
— Za pozwoleniem, panie Skrobicki — przerwał Hilary dumnie, — przystąpmy do interesu. Syndykat będzie potrzebował poparcia prasy, więc niech się pan zgłosi do sekretarza po informacye... Nadmieniam, że na rachunku pańskim w kasie jest jakaś suma do podniesienia. To wszystko, co panu miałem do powiedzenia.
Reporter obojętnie wysłuchał propozycyi Hilarego i, bawiąc się niedbale wielkim bronzowym guzikiem swego palta, zaczął ironicznie:
— Dziwię się mocno, że pan możesz mi robić podobną propozycyę!...
— Jakto! — wykrzyknął dotknięty Światowidzki.
— No... bo.... proszę pana! Mówmy otwarcie. Z największą przyjemnością zabrałbym się do roboty, gdyby była możliwą.
— Nie rozumiem!
— Oczywiście jest niemożliwą. Gdyż, pominąwszy pewnik, iż żaden redaktor nie zgodzi się na umieszczenie wzmianki, ośmieszającej własny dziennik, kto u nas uwierzy w instytucyę, która się nazywa syndykatem, dążącym do pochwycenia w swoje ręce wszystkich nici handlu zbożem i normowania później cen tegoż według własnego widzimisię?
— Kiedy pan, widzę, nie chce...
— Myli się pan! Chcę i chcę zarobić, lecz nie jestem w stanie podjąć się zlecenia wprost naiwnego... Chyba, że pan taką bajeczkę życzy sobie umieścić w piśmie dla dzieci!... Przepraszam pana, jesteśmy przed redakcyą «Wiadomości,» muszę wysiąść; spodziewałem się innej propozycyi. Żegnam.
Powóz przystanął, Skrobicki wysiadł, a Hilary pojechał dalej w stronę domu książąt Tomkiewiczów, oszołomiony, ogłuszony.
— Co mi ten półgłówek naplótł! Naiwne zlecenie! Czyż uważa mnie za niespełna rozumu? Możeby w to uwierzył kto inny! Dlaczego odmówił? Trudno przypuścić, abym już miał przeciwników w interesie, którego nikt nie zna! Nie, trzeba się rozmówić z redaktorem Klepalskim. Szkoda było czasu wdawać się w gawędy z takiem zerem.
Powóz zatrzymał się przed starożytnym podjazdem domu książąt Tomkiewiczów i równocześnie dał się znowu słyszeć wrzask chłopców, sprzedających Kuryery: «Ciekawe wiadomości! nowa kometa! głupota zginęła!»
Pan Hilary wyskoczył raźno, otworzył drzwi wielkiego przedsionka, wszedł do przedpokoju, obejrzał się dokoła, i nie znalazłszy nikogo, jął sam zdejmować palto. Wtem w bocznych drzwiach ukazała się służąca.
— Książę pan w domu?
— Wyjechał na miasto!
— A księżna pani... przyjmuje?
— Owszem, jest u siebie na górze.
— Proszę mnie zameldować!
— E! to niepotrzebne! Niech pan pofatyguje się prosto schodami na pierwsze piętro, a potem pierwsze drzwi na lewo...
Służąca, nie czekając na dalsze pytania Hilarego, wyszła.
— O, źle! — myślał pan Światowidzki. — Tomkiewicze zbliżają się szybciej do bankructwa.....................