Zielarka - ebook
W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Przez całe życie Marena wiedziała, że nie będzie jej wolno zakochać się i założyć rodziny. Nigdy nie opuści Góry Kujawskiej, a jej jedynymi towarzyszkami będą zielarki leczące mieszkańców Bydgostii. Każdego dnia uczono ją właściwości roślin i symptomów najróżniejszych choróbsk. Okazało się jednak, że trzy przebiegłe Zorze miały względem niej zupełnie inny plan. Gdy budząca się w niej moc stała się zbyt silna, musiała wyruszyć na poszukiwania mitycznej wiedźmy i przekonać ją, by ta pomogła jej zapanować nad darem, który stał się jej przekleństwem. Jakby tego było mało, wszystko skomplikował pewien wiking, z którym połączyła ją dziwna więź. W wyścigu ze śmiercią Marena zapomniała o najważniejszej zasadzie. Zawsze trzeba rozsądnie dobierać sojuszników. Nigdy nie wiadomo bowiem, kto przyparty do muru zdradzi. Kontynuacja "Zielarki" - "Uzdrowicielka" już w księgarniach.
| Kategoria: | Literatura piękna |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-66754-96-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Część pierwsza
Znachorka
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Część druga
Uczennica
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Część trzecia
Podróżniczka
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Część czwarta
Uzdrowicielka
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Od autorki
PodziękowaniaRozdział 1
Bydgostia, październik 1098 roku
Sambora mocniej przytuliła siedzącą przed nią w siodle córkę i popędziła karego rumaka. Trakt oświetlał słaby blask księżyca. Ciemności jej nie przeszkadzały, doskonale pamiętała drogę. Minęły strażnicę, którą otaczało szerokie na pięć długości ramion koryto rzeki i zanurzyły się w sosnowym borze. Ziemie zarządcy sąsiadowały z kasztelanią inowrocławską i Wyszogrodem. Na południu zaś rozciągały się bagna.
Koń z trudem wspinał się po wyboistej ścieżce. Z jego pyska toczyła się piana. Mijała czwarta godzina, odkąd wyruszyły w drogę. Dziewczynka zaczynała się już niecierpliwić. W oddali zamajaczyło światło rzucane przez ognisko, a to znaczyło, że ich wędrówka dobiega końca. Na szczycie, w otoczeniu drzew, stało kilka skleconych z gliny i gałęzi chat. Sambora zatrzymała ogiera, zeskoczyła na ziemię i pomogła zsiąść córce.
– Spóźniłaś się – odezwała się przygarbiona staruszka, stojąca przy ogniu w towarzystwie pięciu kobiet.
– Ma na imię Marena i skończyła cztery lata – odpowiedziała nowo przybyła. Była zaskoczona, jak bardzo drżał jej głos. – Nie bój się – spróbowała dodać otuchy chowającej się za nią dziewczynce.
Na niewiele się to zdało. Marena mocniej zacisnęła piąstki na sukni matki. Minęła północ, w powietrzu unosił się zapach deszczu.
– Wypełniłaś przyrzeczenie, jesteś wolna. – Starucha rozcięła wewnętrzną stronę dłoni, a z rany skapnęło kilka kropel krwi.
– Posłuchaj mnie uważnie. – Sambora uklękła przed jasnowłosym dzieckiem. – Teraz zostaniesz tutaj, u tych miłych zielarek. One się tobą zaopiekują. Ze mną nie jesteś bezpieczna, Marciu.
Mała cicho zachlipała. Niepewnie spojrzała w stronę płomieni. Nie podobało jej się tu. Bała się zarówno tego miejsca, jak i tych dziwnych kobiet. Miały na sobie jednakowe suknie, a ich długie włosy związane były w warkocze.
Sambora nie chciała przedłużać tej chwili i wyszarpnęła się z uścisku. Zrobiła to tak stanowczo, że dziewczynka się przewróciła.
– Żegnaj – rzuciła, siadając w siodle i ostatni raz spojrzała na córkę. – Niech wiatr będzie z tobą. – Zawróciła konia i z całych sił dźgnęła go w bok.
– Mamo! Mamusiu! – Kilkulatka podniosła się i ruszyła za rodzicielką. Przez łzy nie widziała, dokąd biegnie.
– Nawoju, przyprowadź to dziecię – poprosiła starucha.
Wywołana wstała i ruszyła za zrozpaczoną czterolatką. Marena wciąż szeptała jedno słowo, ale z dużo mniejszą siłą. Drapało ją gardło, była też obolała po długiej i niewygodnej jeździe.
– Czekaj! Chyba nie chcesz, aby zjadły cię wilki? – wykrzyknęła Nawoja w stronę płaczącej.
– Wilki?
To skutecznie ją zatrzymało. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z ciemności, które ją otaczały.
– Rzadko zapuszczają się tak wysoko, ale wiemy, że są w okolicy. Chodźże, Mareno.
– Nie! – odparła hardo. – Mama wróci.
– Nie wróci, teraz Kujawy staną się twoim domem. Tak samo było z Najstarszą, tak samo ze mną. Czeka cię nauka. Dużo nauki, a pewnego dnia to ty będziesz leczyć.
– Leczyć? – Dziewczynka nic nie rozumiała.
– Zostaniesz zielarką. Tak zostało przepowiedziane w dniu twych narodzin. A teraz chodźże, nim zbiegną się wilki.