Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zielony Promień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zielony Promień - ebook

Zielony Promień" to historia, która jest przykładem starego powiedzenia "Liczy się podróż, a nie cel". Zielony Promień to rzadkie zjawisko, które można zaobserwować tylko w niektórych miejscach na kuli ziemskiej, gdy słońce zachodzi za horyzont. Mówi się, że mają one głęboki wpływ na umysł i duszę, a Helena Campbell jest zdeterminowana, by je zobaczyć. Odkładając wymuszony na niej ślub, wyrusza wraz z wujami i dwoma niedoszłymi zalotnikami w podróż do odległych brzegów, która wystawi ją na ciężką próbę. Tylko w chwilach, gdy jesteśmy doprowadzeni do ostateczności, emocjonalnie lub fizycznie, odnajdujemy siebie, to kim jesteśmy i co kochamy. To genialna powieść, przepełniona pięknem i odkrywaniem siebie. Zdolność Verne'a do rzeczy niezwykłych tworzy podróż, która jest inspirująca i oszałamiająca, idealna dla każdego, kto ma ducha przygody lub kto kochał "Dookoła świata w osiem dni".

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-281-9200-9
Rozmiar pliku: 331 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.
BRAT SAM I BRAT SIB.

— Bet!

— Beth!

— Bess!

— Betsey!

— Betty!

Tyle z kolei imion wywołano w wspaniałym apartamencie w Helensburgh, w ten sposób bowiem, wiedzeni dziwną manią brat Sam i brat Sib, zwykli przywoływać gospodynię domu.

W tej chwili jednak, pomimo tak pieszczotliwego zdrobnienia imienia Elżbiety, nie pokazała się wcale ta dzielna kobieta, którą jej panowie musieli przywołać całem imieniem.

Natomiast w własnej osobie, z czapką w ręku, pojawił się we drzwiach apartamentu intendent Partridge.

Partridge zwracając się do dwóch osób pięknie odżywionych, siedzących w framudze okna, którego trzy spłaszczone kwadraty elegancko rysowały się na fasadzie budowli, rzekł:

— To panowie wołali panią Bess, ale jej nie ma w mieszkaniu.

— Gdzież ona jest? Partridge?

— Towarzyszy miss Campbell, która przechadza się w parku.

I Partridge z powagą oddalił się, spełniając rozkaz wydany ręką dwóch osób.

Był to brat Sam i Sib, czyli mówiąc właściwie, brat Samuel i brat Sebastyan, wujowie miss Campbell. Bracia, z urodzenia Szkoci, pochodzący z prastarego domu, z starożytnego klanu Wysokiej Ziemi, liczyli sobie razem lat 112, z małą różnicą piętnastu miesięcy miedzy starszym bratem Sam, a młodszym bratem Sib.

Do naszkicowania w kilku pociągach tych prototypów honoru, dobroci, poświecenia, wystarczy napomknienie, że całe swoje życie, całą przyszłość poświęcili swojej siostrzenicy. Byli braćmi jej matki, która w rok po swojem owdowieniu, przeniosła się do wieczności zachorowawszy śmiertelnie. Sam i Sib Melvill pozostali tedy sami na tym świecie jedynymi opiekunami maluchnej sierotki. Doznając jednakowego dla niej uczucia, żyli dla niej, myśleli i marzyli o niej.

Dla niej to wyrzekli się ożenienia, pozostali kawalerami, bez najmniejszego żalu, ponieważ byli tak usposobieni, że jedynym celem ich życia była rola opiekunów. Należy jeszcze przy tem dodać: że starszy odgrywał rolę ojca, młodszy odgrywał rolę matki dziecięcia. Często też zdarzało się, że miss Campbell pozdrawiała ich w sposób bardzo naturalny:

— Dzień dobry, ojcze Sam; jakże zdrowie mamy Sib?

Do kogóż przyrównać najstosowniej tych dwóch wujów, nie mających wielkiej zdolności do prowadzenia interesów, jeżeli nie do tych dwóch miłosiernych negocyantów, tak dobrych, tak zgodnych, tak uczuciowych, jeżeli nie do _dwóch braci Cheeryble_ z miasta Londynu, istot najdoskonalszych jakie kiedykolwiek stworzyła imaginacya Dickensa! Niepodobna znaleść odpowiedniejszego podobieństwa i choćbyśmy musieli posądzać autora o zapożyczenie ich typów z arcydzieła p. t. _Mikołaj Nichleby,_ nikt nie mógłby żalić się na tę pożyczkę.

Sam i Sib Melvill, połączeni przez małżeństwo ich siostry z boczną linią starożytnej rodziny Campbell, nigdy się nie rozstawali ze sobą. Jednakowe wykształcenie uczyniło ich podobnymi również pod względem moralnym. Pobierali oni wspólnie nauki w jednem i tem samem kolegium, w jednej i tej samej klasie. A ponieważ definiowali jednakowo, jednakowe mieli idee o wszystkiem, i ponieważ idee te wyrażali prawie jednemi i temi samemi frazesami, przeto co jeden rozpoczynał, drugi dokończął z tym samym naciskiem w głowie, z tym samym ruchem. Jednem słowem, te dwie istoty stanowiły jedno ciało, z małą różnicą w kompleksyi fizycznej. Rzeczywiście, Sam był nieco wyższego wzrostu, za to Sib więcej pełny, ale mogli śmiało zmienić swe włosy już siwe, przenieść je z jednej głowy na drugą, w niczem nie odmieniając charakteru ich szlachetnych postaci, na każdej bowiem z nich odciskała się ta sama zacność pochodzenia z klanu Melvill.

Czyliż potrzebujemy dodawać że nawet ich odzież, wedle prostej dawniejszej mody, pod względem doboru prawdziwego angielskiego sukna, zdradzała jednakowy gust; z małą, drobną, nieznaczącą różnicą w takowym, bo istotnie Sam lubił kolor ciemno niebieski, Sib zaś barwę ciemnego kasztana.

Doprawdy któżby nie chciał żyć w przyjaźni z tymi dwoma dzielnymi ludźmi? Przywykli do przemierzania życia jednym i tym samym krokiem, zatrzymywali się bez wątpienia w pewnem nieznaczącem oddaleniu jeden od drugiego, gdy nareszcie nadeszła chwila ostatecznego zatrzymania się. W każdym razie te dwa ostatnie filary domu Melvill odznaczały się trwałością i wytrzymałością. Zmuszeni oni byli podpierać oddawna starożytną potęgę ich rasy, datująca się od XIV stulecia, epokę epiczną, Roberta Bruce i Wallace, heroiczną, podczas której to Szkocya odwołała się do Anglii o prawa własnej niezależności.

Lecz jeżeli Sam i Sib Melvill nie mieli dość sposobności do walczenia za pomyślność kraju, jeżeli ich życie, mniej ruchliwe, spłynęło w spokoju i wygodach, jakie zapewniał im majątek, nie należy im z tego powodu czynić wyrzutu, ani też posądzać że się wyrodzili. Przeciwnie, czyniąc dobrze, w dalszym ciągu utrzymywali tradycyę ich przodków.

Obaj odznaczając się silnem zdrowiem, nie mieli sobie do wyrzucenia najmniejszego ekscesu, a jeżeli, jak i wszyscy musieli się starzeć, to starość ta nie pozbawiała ich młodzieńczości, tak pod względem umysłu, ducha jako i ciała.

Być może mieli jakieś wady, któż jest bowiem bezwzględnie doskonałym? Wadą tą było urozmaicanie rozmowy obrazami i cytacyami czerpanemi z sławnego _kasztelana z Abbotsford,_ lub po prostu z poematów epicznych _Ossiana,_ dla których przejęci byli namiętnem uwielbieniem. Któż jednak z krainy Fingala i Walter-Scotta, mógł im to mieć za złe?

Dla dokończenia tego obrazu ostatniem posunięciem pędzla, wypada zaznaczyć, że byli namiętnymi amatorami zażywania tabaki. Lecz nikt nie wie, że godłem trafikantów w Zjednoczonem królestwie był najczęściej namalowany na szyldzie dzielny Szkot, z tabakierką w ręku, pyszniący się narodowym, tradycyjnym strojem. Otóż bracia Melvill mogliby wybornie figurować na jednym z miedzianych szyldów, zawieszonych pod daszkiem jakiego kramu. Zażywali oni tyle, a może nawet więcej tabaki, niż którykolwiek z mieszkańców powyżej lub poniżej rzeki Tweed. To było tylko szczególnem, że posiadali jedną tylko, ale olbrzymią tabakierę. Sprzęt ten ruchomy przechodził kolejno z kieszeni jednego do kieszeni drugiego. Był to rodzaj ruchomego połączenia miedzy nimi. Ma się rozumieć, odczuwali oni potrzebę prawie w jednej chwili i dziesięć razy co najmniej na godzinę wciągania wybornego proszku nikotyny, jaki sprowadzali z Francyi. Skoro jeden z nich z głębokości kieszeni wydobył tabakierkę, obadwaj naraz czuli pociąg do zażycia i kiwnąwszy potem głowami wzajemnie sobie życzyli: Niech nas Bóg błogosławi.

Koniec końcem, dwóch tych prawdziwych dzieciaków, brat Sam i brat Sib, nie miało pojęcia o realnem życiu; mniej jeszcze o rzeczach praktycznych tego świata; mianowicie w sprawach dotyczących przemysłu, skarbowości i handlu, i nie okazywali też chęci zapoznania się z niemi bliżej; w polityce, być może z przekonania Jakóbini, zachowali nieco uprzedzenia do dynastyi panującej w Hanowerze, myśląc o ostatnim Sztuarcie, tak jak Francuz mógłby myśleć o ostatnim Walezyuszu; w rzeczach dotyczących uczucia, jeszcze bardziej byli nieświadomi.

A jednakże bracia Melvill mieli tylko jedna ideę: patrzeć jasno w serce miss Campbell, odgadywać jej najtajniejsze życzenia, kierować nimi jeżeli będzie można, rozwijać jeżeli tego zajdzie potrzeba i w końcu wydać za mąż za jakiego dzielnego chłopca wedle własnego wyboru, który powinienby ją koniecznie uszczęśliwić.

Słysząc ich rozmowę, możnaby domyśleć się, że rzeczywiście wynaleźli podobnie dzielnego chłopca, na którego barkach miał spocząć ten przyjemny ciężar.

— Więc Helena wyszła, bracie Sib?

— Tak bracie Sam; ale oto piąta godzina nie spóźni się zatem ze swym powrotem do domu.

— A skoro wejdzie...

— Sadzę, bracie Sam, że należy nam rozmówić się z nią stanowczo.

— Za kilka tygodni, bracie Sib, nasza córka skończy lat ośmnaście.

— Wiek _Diany Vernon,_ bracie Sam. Czyliż nie jest równie powabna jak urocza heroina _Rob-Roy’a?_

— Tak, bracie Sam, już to pod względem wdzięcznych ruchów...

— Głębokości umysłu...

— Oryginalności myśli...

— Przypomina więcej _Dianę Vernon_ niż _Florę Mac Ivor,_ wielką i wspaniała postać _Wawerleya._

Bracia Melvill dumni ze swych narodowych pisarzy, cytowaliby jeszcze i inne imiona heroin z _Antykwaryusza, Guy Mannering’a, Opata klasztoru, Pięknej córki z Perth, zamku de Kenilsworth i t._ d. ale wszystkie nie dałyby się porównać z miss Campbell.

— Jest to krzak róży zbyt szybko rozwinięty, bracie Sib, dla którego odpowiednim...

— Jest opiekun, bracie Sam. Otóż pozwalam sobie wnioskować że najlepszym opiekunem...

— Byłby niewątpliwie mąż, bracie Sib... ponieważ puściłby korzenie w tym samym gruncie...

— I rósłby naturalnie, bracie Sam, wraz z młodziuchnym krzakiem róży, któryby pielęgnował.

Obaj bracia Melvill, wujowie, odnaleźli tę metaforę w dziele: _Doskonały Ogrodnik._ Bez wątpienia byli z niej zadowoleni, ponieważ wywołała równocześnie na ich ustach uśmiech. Otwarta została wspólna tabakiera przez brata Sib, który delikatnie zanurzył w niej dwa palce i potem przeszła do brata Sama, a ten wziąwszy spory niuch tabaki, schował ją do kieszeni.

— Więc zgadzamy się na jedno, bracie Sam?

— Jak zawsze, bracie Sib.

— Nawet w wyborze opiekuna?

— Czyliż możnaby znaleść więcej sympatycznego, więcej przypadającego do gustu Heleny człowieka niż młody uczony, który w wielu razach, okazał nam tak szlachetne uczucie...

— Tak poważny...

— Rzeczywiście byłoby trudno. Ukształcony, posiadający stopień naukowy Uniwersytetu w Oxfordzie i Edinburgu.

— Fizyk jak drugi Tyndall...

— Chemik jakby sam Faraday...

— Pojmujący przyczyny wszelkich przedmiotów na tym padole ziemi, bracie Sam.

— Którego nie można pochwycić na nieznajomości czegokolwiek, bracie Sib.

— Pochodzący ze znakomitej rodziny hrabstwa Fife a przytem posiadacz dostatecznego majątku...

— Nie mówiąc o powierzchowności przyjemnej, nawet z temi okularami oprawionemi w aluminium.

Okulary tego bohatera czy byłyby z miedzi, z niklu lub też za złota, nie stanowiłyby dla braci Melvill powodu do zerwania układu. Co prawda, narzędzia te optyczne bardzo odpowiednie dla młodych uczonych albowiem nadają ich fizyognomiom, stosownie do życzenia wielką powagę.

Ale czy ten ustopniowany fizyk, chemik, nada się miss Campbell? Jeżeli miss Campbell byłaby podobną do _Diany Vernon,_ to wiadomo, że _Diana_ odczuwała dla owego uczonego kuzyna _Rashleigh_ tylko przyjaźń i nie poślubiła go wcale, jak o tem przekonywa zakończenie dzieła.

Nie wzbudzało to wcale obawy w obu braciach. Jako starzy kawalerowie nie mieli w tym względzie najmniejszego doświadczenia, byli nie kompetentni w tego rodzaju wypadkach.

— Już się często ze sobą spotykali, bracie Sib, i nasz młody przyjaciel nie zdawał się być obojętnym na piękność Heleny.

— Wierzę temu bracie Sam. Boski Ossian, gdyby chciał uwiecznić pieśnią jej Cnoty, piękność i wdzięki, nazwałby ją niezawodnie _Moiną_ to jest kochaną przez wszystkich.

— A co najmniej nadałby jej imię _Fiona,_ bracie Sib, czyli inaczej mówiąc nazwałby ją pięknością jakiej nie było równej w epoce gaelickiej!

— Wszak można prawie odgadnąć, bracie Sam, że następne wyrazy wypowiadał o naszej Helenie:

„Opuściła schronienie, gdzie wzdychała tajemniczo i okazała się w całej swej piękności jak księżyc w mglistej stronie wschodu...“

— W blasku uroczych wdzięków, które ja otaczały niby promienie, bracie Sib, a szelest jej lekkich kroków wpadał do ucha jak przyjemna muzyka!

Szczęściem obaj bracia, powstrzymali się od dalszych cytacyi schodząc z zachmurzonego nieco nieba do krainy rzeczywistości.

— Nie wątpliwie, rzekł jeden z nich, jeżeli się nasza Helena podoba młodemu uczonemu, nie zaniedba i on podobać się jej także...

— Co zaś do niej, bracie Sam, jeżeli jeszcze nie zwróciła uwagi, na jego niezaprzeczone przymioty, któremi obficie udarowała go natura...

— Bracie Sib, wypadek wyjątkowy, ponieważ jeszcze nic nie mówiliśmy jej że to już czas do pomyślenia o pójściu za mąż...

— Ale w dniu, w którym będziemy się starali skierować jej myśli ku temu celowi, skoro zapytamy się czy nie ma co przeciwko mężowi, lub przeciwko małżeństwu...

— Nie omieszka odpowiedzieć: tak, bracie Sam.

— Jak ten znakomity _Benedykt,_ bracie Sib, który zbyt długo opierając się...

— Skończył oświadczeniem się i poślubił _Beatryczę._

Otóż w taki sposób układały się plany dwóch wujów miss Campbell i rozwiązanie takowych wydawało się im tak naturalne jak w komedyi Shakespeare’a.

Powstali jakby wiedzeni jedną myślą. Patrzyli na siebie z domyślnym uśmiechem. Zacierali ręce. Była to sprawa skończona, małżeństwo postanowione. Jakież mogłyby nasunąć się przeszkody? Młodzieniec poprosi ich o jej rękę. Młoda dziewczyna udzieli przychylna odpowiedź co nie ulega najmniejszej wątpliwości. Uczyni się zadość przyzwoitości. Należy oznaczyć dzień ślubu.

Rzeczywiście była by to piękna ceremonia. Odbyłaby się w Glasgowie. Nie wybranoby do jej spełnienia katedry Saint Mungo, jedynego kościoła w Szkocyi, który wraz z świątynią Saint-Magnus des Orcades zbudowany został w czasie Reformacyi. Nie! To zanadto olbrzymia budowla, a następnie i bardzo smutna na ceremonią ślubu, który wedle wyobrażeń braci Melvill powinien być tak czarowny jak sama młodość, tak promieniejący jak miłość. Wybiorą raczej kościół św. Andrzeja lub św. Enocha albo św. Jerzego, który należy do dzielnicy miasta więcej arystokratycznej.

Brat Sam i brat Sib dalej rozwijali swe projekta pod formą przypominającą bardziej monologi niż dyalogi, ponieważ był to szereg idących po sobie idei, wypowiadanych w jednakowy sposób. Tak rozmawiając patrzyli przez okno na piękne drzewa parku pod cieniem których przechadzała się teraz miss Campbell; na grzędy zielone otoczone ruchomemi strumieniami wody; na niebo zaciągnięte jasną osłoną co jest właściwością klimatu wyższej Szkocyi. Nie patrzyli na siebie, było to bowiem zbyteczne, ale od czasu do czasu, jakby pod wpływem instynktownej afektacyi chwytano się za ręce, ściskano, niby dla wzajemnego udzielenia sobie myśli, przepływających przez te dwa ciała jak prądy magnetyczne.

Tak jest! Było by to pyszne! Dokonanoby wielkiego i szlachetnego czynu. Biedni mieszkańcy z West-George- Street, gdyby jacy byli, ale gdzież nie ma ubogich i biednych, nie zostaliby zapomnieni przy tej ceremonii. Chyba, ale to nie podobna, miss Campbell wyraziłaby życzenie żeby ślub odbył się cicho; w tym razie, pierwszy raz w życiu wujowie sprzeciwiliby się stanowczo, nie ustąpili by ani w tej sprawie ani w żadnej innej. Z wielką ceremonią na uczcie weselnej zaproszeni piliby na zdrowie państwa młodych wedle starożytnego obyczaju. I oto obaj bracia, za jednym ruchem, podnieśli w górę prawą rękę, jakby dla spełnienia owego zdrowia.

W tej chwili drzwi otworzyły się. Młoda dziewczyna z rumieńcem na twarzy pokazała się na progu. Trzymała w ręku dziennik. Skierowała się ku braciom Melvill i każdego z nich obdarzyła pocałunkiem.

— Dzień dobry, wuju Sam, wyrzekła.

— Dzień dobry, droga córko.

— Jakże zdrowie wuja Sib?

— Wybornie.

— Heleno, rzekł brat Sam, powzięliśmy jeden projekt względem ciebie i musimy się porozumieć.

— Projekt? Jaki projekt? Co uradziliście moi wujowie? pytała patrząc na nich figlarnie.

— Czy znasz młodzieńca nazwiskiem Aristobulus Ursiclos?

— Znam go.

— Nie podoba ci się?

— Dlaczegożby mi się nie podobał, wuju Sam?

— Więc ci się podoba?

— Dla czego ma się podobać? wuju Sib?

— Otóż mój brat i ja po dojrzałem zastanowieniu się, zamierzyliśmy zaproponować ci go jako małżonka.

— Ja mam iść za mąż! Ja? wykrzyknęła miss Campbell i zaczęła się śmiać do rozpuku.

— Nie chcesz iść za mąż? pytał brat Sam.

— W jakim celu?

— Nigdy? dodaje brat Sib.

— Nigdy, odpowiada miss Campbell, z twarzą nadzwyczaj poważną a uśmiechem wesołym na ustach... a przynajmniej dopóty, dopóki nie ujrzę...

— Czego? zawołali razem brat Sam i Sib.

— Dopóki nie ujrzę _Zielonego Promienia!_

––––––––––II.
HELENA CAMPBELL.

Kolonia zamieszkała przez braci Melvill i miss Campbell, była położona o trzy mile od małego miasteczka Helensbourgh, nad brzegiem Gare-Loch, w jednej z tych malowniczych miejscowości jakie utworzyły się na prawym brzegu Clydy.

W czasie zimy, bracia Melvill i ich siostrzenica zamieszkiwali w Glasgowie, w starożytnym gmachu na ulicy West-George-Street, w dzielnicy arystokratycznej nowego miasta, nie daleko od Blythswood Square. Tutaj bawili oni przez sześć miesięcy, lub krócej, jeżeli ma się rozumieć kaprys Heleny, któremu nie opierali się wcale, nie nakłonił ich do dłuższego pobytu na brzegach Włoch, Hiszpanii lub Francyi. W czasie tych podróży, patrzyli na wszystko oczami ukochanej pupilki, szli tam, gdzie się jej iść podobało, zatrzymywali się tam, gdzie uważała za stosowne zatrzymać się, admirując to, co zasługiwało na jej uwielbienie. Następnie kiedy miss Campbell zamknęła swoje album w którym pomieszczała szkice już to ołówkiem, już to piórem, jako wspomnienie po odbytej podróży, powracali do połączonego królestwa i na nowo obejmowali w posiadanie wygodny apartament na West- George-Street.

Już maj zbliżał się do końca gdy brat Sam i brat Sib uczuli gwałtowne pragnienie udania się na wieś. Przypadło to jakoś w tym samym czasie, gdy i miss Campbell objawiła życzenie niemniej stanowcze pożegnania Glasgowa, schronienia się przed hałasem wielkiego przemysłowego miasta, uwolnienia się od kłopotliwych spraw, ujrzenia nieba nie zaciemnionego dymem, odetchnięcia powietrzem nie nasyconym kwasem węglowym, tak jak niebo i powietrze metropolii, którą lordowie tabaczni (Tobano-Lords) założyli, przed kilku wiekami, przeznaczając na wielki handel tego produktu.

Cały tedy dom i państwo i służba, pojechali na wieś.

Helensbourgh jest wioseczką nadzwyczaj przyjemną. Jest to stacya kąpielowa, bardzo uczęszczalna przez tych wszystkich, którym czas pozwala zmieniać spacery nad Clydą na wycieczki już to między jeziorem _Katrine_ już _Lomond,_ co jest zbyt kosztowne dla turystów.

O milę od wioski, nad rzeką Gare-Loch bracia Melvill wybrali sobie najodpowiedniejszą miejscowość do zbudowania willi, ocienionej wieńcem drzew, pośród dwóch strumieni, na gruncie bardzo przydatnym do założenia parku. Powietrze świeże, grzędy przepełnione zielonością, gałki, kwiaty, łąki z ziołami hygienicznemi, tak potrzebnemi dla trzód owiec, stawy z powierzchnią jasną odbijającą się wyraźnie od czarnego dna łożyska wód, po której pływało masy łabędzi, tych cudownych ptaków o których mówi Wordsworth że:

— _Łabędź się zdwaja na wodzie, płynie bowiem on i jego cień_ — jednem słowem wszystko to, co natura utworzyła czarownego dla oczów a do czego nie dotknęła się nigdy ręka ludzka, składało się na letnią rezydencyę bogatej rodziny.

Należy jeszcze dodać, że część parku powyżej Gare- Loch, tworzyła czarowny krajobraz. Na prawo widać było uroczą włoską willę należącą do księcia d’Argyle. Na lewo, mała wioseczka Helensbourgh uwydatniała się w szeregu małych domków, malowniczo rozrzuconych nad brzegiem rzeki. W prost na lewym brzegu Clydy, wznosił się port Glasgowa, ruiny zamku Newark i Greenock i las masztów różnofarbnych, co tworzyło panoramę bardzo urozmaiconą, od której niepodobna było oderwać wzroku.

Widok ten jeszcze się bardziej rozwijał, upiększał, dochodził majestatyczniejszych rozmiarów gdy się wstąpiło na główną wieżę willi.

Na ostatniej też kondygnacyi tej wieży, ustrojonej w chorągwie i emblemata narodowe, zwykła była miss Campbell spędzać godziny na marzeniu. Urządziła tu bardzo wdzięczne schronienie, przewietrzne jak obserwatoryum, gdzie mogła czytać, pisać, nawet spać zabezpieczona od wiatru, słońca i od deszczu. Tu ją też najczęściej szukano. Jeżeli zaś nie znajdowała się tutaj, to niewątpliwie, ulegając fantazyi, przechadzała się w aleach parku sama lub w towarzystwie pani Bess, jeżeli nie wyjeżdżała konno do wsi sąsiedniej z wiernym Partridge, galopując gwałtownie tak, że intendent musiał nieustannie popędzać swego konia by nie pozostał w tyle.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: