Zmagania i metamorfozy kobiety - ebook
Zmagania i metamorfozy kobiety - ebook
Francuski autor odchodzi od znanych i wcześniej badanych tematów, by zaprezentować czytelnikom czuły, podnoszący na duchu portret swojej matki i pokazać, że zmiana jest zawsze możliwa, nawet pomimo ekonomicznych i społecznych przeciwności.
Łącząc elementy autobiograficzne z analizą socjologiczną, Louis opowiada o tym, że przez większość życia matka żyła w biedzie, w obu swoich związkach małżeńskich była tłamszona, upokarzana i doświadczała męskiej przemocy. Wydawało się, że taka egzystencja nie ma końca, że nigdy nie znikną dominacja jednej płci i ograniczenia klasowe uniemożliwiające kobiecie godne funkcjonowanie. Jednak w wieku czterdziestu pięciu lat Monique zbuntowała się przeciwko tej beznadziejnej sytuacji, uciekła i krok po kroku od nowa zbudowała swoją wolność, o czym Édouard opowiada z dumą. Oto historia tej metamorfozy, a także po części historia syna, który przeszedł podobną przemianę, ucząc się żyć inaczej niż jego rodzice. Książka odczytywana w kontekście nie tylko francuskiej, ale i zachodnioeuropejskiej polityki w bolesny sposób uwidacznia, jak prawdziwe są wciąż społeczne podziały – a Louis mówi o tym wyraźnie i głośno.
„Eddy przed nikim nie wstydził się tak jak przed matką. To pokazuje wielkość roli, którą kobieta odegrała w autobiograficznej narracji Louisa”.
Karolina Kurando, Books Silence
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965277-1-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko zaczęło się od fotografii. Nie wiedziałem, że takie zdjęcie istnieje i że je mam – kto mi je dał i kiedy?
Sama je sobie zrobiła, gdy miała dwadzieścia lat. Wyobrażam sobie, że aby ująć w obiektywie swoją twarz, musiała trzymać aparat na wspak. Działo się to w czasach, zanim pojawiły się telefony komórkowe i zrobienie sobie autoportretu nie było rzeczą oczywistą.
Przechylała głowę na bok i lekko się uśmiechała. Włosy starannie uczesane i z grzywką na czole, jasne włosy okalające jej zielone oczy.
Tak jakby próbowała kokietować.
Trudno mi znaleźć słowa, by to wytłumaczyć, ale wszystko w jej pozie na tym zdjęciu, w jej spojrzeniu, w ruchu jej włosów, przywodzi na myśl wolność, bezmiar czekających ją możliwości, a być może także szczęście.
Chyba zapomniałem, że przed moim urodzeniem była wolna – a może nawet szczęśliwa?
Kiedy jeszcze razem mieszkaliśmy, przeszło mi czasem przez głowę, że kiedyś musiała być młoda i pełna marzeń, lecz gdy znalazłem to zdjęcie, nie myślałem już o tym od dawna, to była dla mnie czysta abstrakcja. Nic lub prawie nic z tego, czego w dzieciństwie się o niej dowiedziałem z piętnastoletniego kontaktu z jej ciałem, nie mogłoby mi o tym przypomnieć.
Kiedy spojrzałem na to zdjęcie, zdębiałem. Jej widok – wolnej, całą sobą wychylonej ku przyszłości – sprawił, że powróciły do mnie czas, który spędziła z ojcem, upokorzenia, jakich od niego zaznała, bieda, dwadzieścia lat jej życia okaleczonych i niemal zniszczonych męską przemocą i ubóstwem, między dwudziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia, w wieku, gdy inni doświadczają życia, wolności, podróży, rozwoju osobistego.
To zdjęcie przypomniało mi, że te dwadzieścia zmarnowanych lat nie było czymś naturalnym, ale że doszło do tego wskutek działania sił zewnętrznych – społeczeństwa, prostackiego maczyzmu, mojego ojca – sprawy mogły więc wyglądać inaczej.
Widok szczęścia na twarzy mojej matki sprawił, że boleśnie odczułem niesprawiedliwość z powodu jego zniszczenia.
Płakałem nad jej portretem, ponieważ byłem mimo woli, czy raczej razem z nią, a czasami wbrew niej, jednym ze sprawców tego zniszczenia.
Dzień kłótni z moim młodszym bratem – było lato. Pewnego razu mile spędziłem leniwe popołudnie na schodach merostwa, a kiedy wróciłem do domu, natychmiast pokłóciłem się przy tobie z moim młodszym bratem. Pośród krzyków i wyzwisk brat, starając się, żeby jak najbardziej zabolało, rzucił mi w twarz: I tak wszyscy cię za twoimi plecami olewają. Mówią, że jesteś pedałem!
Dotknęło mnie nie tyle to, co powiedział, czy fakt, że wiedziałem, że to prawda, ile to, że powiedział to w twojej obecności.
Poszedłem do siebie do pokoju, złapałem butelkę kolorowanego piasku stojącą na mojej szafce, wróciłem do brata i rozbiłem ją przy nim na podłodze. To była butelka, którą zrobił w szkole. Nauczycielka poleciła dzieciom w swojej klasie, żeby zamoczyły ziarenka piasku w farbach, po czym napełniły nim butelki po coca-coli, by powstały z tego wielobarwne „dzieła sztuki”. Spytała mojego młodszego brata, komu chciałby podarować swoją pracę, a on wybrał mnie, to dla mnie przez cały dzień pracował nad swoim dziełem.
Kiedy roztrzaskałem butelkę u jego stóp, wydał przenikliwy okrzyk i odwrócony twarzą ku oparciu kanapy, rozpłakał się. A ty do mnie podeszłaś, przyłożyłaś mi w twarz i powiedziałaś, że nigdy nie spotkałaś równie okrutnego dziecka. Żałowałem już mojego gestu, ale nie mogłem się powstrzymać. Miałem do brata pretensję, że ujawnił przed tobą coś ze mnie, z mojego sekretnego życia, z moich cierpień.
Nie chciałem, żebyś wiedziała, kim naprawdę jestem.
Najwcześniejsze lata przeżyłem w lęku, że się o mnie dowiesz. Kiedy w gimnazjum organizowano spotkania rodziców z nauczycielami, w przeciwieństwie do innych dzieci, które miały dobre oceny, robiłem wszystko, żebyś się o nich nie dowiedziała. Ukrywałem wezwania do szkoły, paliłem je. Kiedy na koniec roku w sali bankietowej merostwa wystawiany był spektakl ze skeczami, z piosenkami i układami tanecznymi, inne dzieci zapraszały swoich rodziców i całą rodzinę. Ja robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby zapewnić sobie twoją nieobecność. Mówiłem ci, że piosenki i tańce będą beznadziejne, wymyślałem rozmaite problemy techniczne, nie podawałem ci prawdziwej daty spektaklu. Okłamywałem cię. W późniejszym czasie odkryłem, tak często powtarzany w filmach i serialach telewizyjnych, obraz dziecka, które czeka na scenie, kiedy na sali zjawią się jego rodzice, by podziwiać spektakl, który z zapałem przygotowywało z myślą o nich przez cały rok, i nie rozpoznawałem się ani w tym oczekiwaniu, ani w rozczarowaniu z powodu ich nieobecności. Tak jakbym właściwie całe swoje dzieciństwo przeżył na opak.
Wolałem, żebyś nie wiedziała, że w szkole dzieci nie chciały się ze mną kolegować, bo kumplowanie się z kimś, kogo uważano za pedała, było źle widziane. Nie chciałem, żebyś wiedziała, że wiele razy w tygodniu czekało na mnie w korytarzu do biblioteki dwóch chłopaków, którzy pluli mi w twarz, żeby ukarać mnie za to, kim jestem. Czy to prawda, że jesteś ciotą?
Nie chciałem, żebyś wiedziała, że w wieku dziewięciu czy dziesięciu lat znałem już smak depresji i rozpaczy, że te uczucia przedwcześnie mnie postarzały, że każdego ranka budziłem się z różnymi pytaniami w głowie. Dlaczego jestem taki? Dlaczego urodziłem się z tymi dziewczyńskimi gestami, ze zmanierowaniem, które inni we mnie rozpoznawali, i słusznie, z miękkimi gestami, które dowodziły mojej anomalii? Dlaczego urodziłem się z tym pożądaniem chłopców, a nie dziewczyn, tak jak mój ojciec i bracia? Dlaczego nie jestem kimś innym? Kiedy wiele lat później, w trakcie kłótni, rzuciłem ci w twarz, że nienawidziłem swojego dzieciństwa, spojrzałaś na mnie jak na wariata i powiedziałaś: Przecież ciągle się uśmiechałeś!
Jak mógłbym tamtego dnia wyrzucać ci twoją reakcję, skoro była ona w pewnym sensie oznaką mojego zwycięstwa, tego, że przez cały ten czas udawało mi się utrzymać cię w niewiedzy o tym, czym naprawdę było moje życie, i koniec końców przeszkodzić ci w staniu się moją matką?
Pierwsze strony tej opowieści mogłyby nosić tytuł: „Walka syna o to, by nie stać się synem”.
Rok, kiedy chciała wyjechać na wakacje – weszła do kuchni i oznajmiła nam, że podjęła decyzję. Wyjedziemy. Z czasów dzieciństwa pamiętała swoje pobyty w górach, kiedy lekarze wysyłali ją do Masywu Centralnego na leczenie ciężkiej astmy. W kuchni siedzieliśmy ja i ojciec, oglądaliśmy razem telewizję, a ona powiedziała: Pojedziemy w góry. Ojciec się roześmiał. Oglądał dalej swój program i tylko odburknął: Co to znów za głupi pomysł.
Poprzedniego dnia widziała się z pracownicą pomocy społecznej. Kobieta ta wyjaśniła jej, że istnieją państwowe programy dla rodzin jak nasza, których nie stać na wyjazd na wakacje, i nabrała nadziei.
Zaczęła kursować tam i z powrotem do małego budynku na skraju pól, obok zakładów metalurgicznych, gdzie mieściły się biura pomocy społecznej. Wracała z plikami papierów pod pachą, zaświadczeń, świeżo skserowanych, jeszcze ciepłych po wyjęciu z drukarki dokumentów, oraz z energią, jakiej nigdy dotąd u niej nie widziałem – ani w jej ruchach, ani na jej twarzy.
Rozkładała dokumenty na stole, żeby pokazać je ojcu, on jednak nie odrywał wzroku od telewizora. Odpowiadał, że to go nie interesuje, więc tak stała bezradnie. Odwracała się do mnie, ale ja także jej nie słuchałem, sam nie wiem czemu, może dlatego, że bezwiednie naśladowałem ojca, może dlatego, że opis jej zabiegów mnie nudził.
Ojciec nadal ją wykpiwał, lecz ona nie odpuszczała. Widziałem, jak jeździ, często kilka razy dziennie, do pobliskiego sklepu spożywczego, by skorzystać z fotokopiarki stojącej obok sklepowej kasy.
Prosiła ojca o pisma urzędowe, które w zeszłym roku ułożył i posegregował, ale on odpowiadał, że nie wie, gdzie je zapodział. Mówił to z nieco okrutnym uśmieszkiem na twarzy.
Czekała. Czekała, aż wyjdzie do knajpy, żeby przeszukać szuflady. Nie tylko je otwierała, ale także wyciągała z komody i stawiała na podłodze. Siadała na posadzce i po kolei wyjmowała stosy papierów, dzwoniła, zostawiała wiadomości, jeśli pozostawały bez odpowiedzi, znowu dzwoniła, przemierzała ulice, wypełniała następne formularze aż do dnia, kiedy nam oznajmiła, że załatwione, wygrała, a jej słowa zagłuszył głos telewizora: W przyszłym roku jedziemy na wakacje. Uśmiechała się. (Twoja twarz nagle się tak rozpromieniła). Na co ojciec odparł, że nigdzie nie pojedzie, że lepiej mu u siebie w domu, ale na tym etapie nic z tego, co mówił, nie mogło jej już dotknąć, dzięki swojemu zwycięstwu teraz go lekceważyła. Wśród swoich dokumentów miała zdjęcia górskiego miasteczka, do którego miałem z nią pojechać, jak również domu wczasowego, i w ciągu miesięcy poprzedzających wyjazd oglądała je codziennie rano i wieczorem przed pójściem spać, setki razy. Tego dnia, kiedy oznajmiła nam tę nowinę, że na pewno wyjedziemy, szepnęła do mnie tak, żeby ojciec nie usłyszał: Nareszcie będę szczęśliwa.