Zmiana - ebook
Zmiana - ebook
Pierwszy tom bestsellerowej serii Black! Anna Dziewczyna znikąd, trochę zagubiona w dorosłej rzeczywistości, dostaje szansę na lepsze życie od losu i od mężczyzny, którego nie potrafi wyrzucić z pamięci od czasu ich pierwszego spotkania. Nicolas Niezbyt arogancki, niezbyt władczy, ale samotny, mimo wielu życzliwych osób wokół siebie. Zdecydował się zaufać swojej intuicji i dziewczynie, która zawładnęła jego rozumem w kilka minut.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-66754-76-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie tak miało się zacząć życie w wymarzonym miejscu.
Anna wysiadła wprawdzie na dworcu, na którym miała wysiąść, ale nie spodziewała się, że jak tylko usiądzie na ławce, żeby chwilę odsapnąć, to zaraz ktoś pozbawi ją bagażu. Plecak, z niemal całym dobytkiem, jaki miała, rozpłynął się jak kamfora.
Zrozpaczona rozglądała się wokół, ale przecież kto miał coś zauważyć, skoro niemal wszyscy biegali po dworcu, spiesząc się to tu, to tam.
Naprzeciwko niej siedział starszy mężczyzna i czytał gazetę. Podeszła do niego na paluszkach, jakby bała się, że go wystraszy.
– Przepraszam – zagadnęła nieśmiało.
Mężczyzna podniósł wzrok, ale wyszczerzone w zakłopotanym uśmiechu zęby młodej damy nie zrobiły na nim wrażenia. Wyglądał nawet na rozzłoszczonego.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy nie zwrócił pan przypadkiem uwagi, kto kręcił się obok mojego plecaka? – Nie przestawała się uśmiechać.
– Czy ja wyglądam na kogoś, kto byłby zainteresowany twoim plecakiem? – zapytał.
– No nie – odparła bardzo powoli. – Ale…
– No właśnie – mruknął i z powrotem zagłębił się w lekturze.
Lekko zdezorientowana stała jeszcze chwilę w miejscu, ale później odwróciła się na pięcie i odeszła. No tak. Nikt nie mówił, że zostanie przywitana w swoim wymarzonym mieście kwiatami.
Ale co teraz? Kompletnie nie znała okolicy. Nawet się nie spodziewała, że tak szybko tu wyląduje.
Miała w planach przyjazd do Alover, ale dopiero wtedy, gdy oszczędności by jej na to pozwoliły. Teraz nie miała nic, bo szef idiota wyrzucił ją z pracy tylko dlatego, że była uprzejma i zaoferowała obcemu człowiekowi kawę na koszt firmy. Nie pomogły późniejsze tłumaczenia, że zapłaci za tę cholerną kawę z własnej kieszeni.
– Nie jesteśmy instytucją charytatywną – mówił wtedy szef. – Teraz każdy może postać na deszczu pół godziny i powiedzieć, że nie ma pieniędzy, żeby tylko dostać darmową kawę.
Że też nigdy nie mówił tak, kiedy przychodziły jego „przyjaciółki”. Ile to już kaw wypiły na koszt firmy, a później śmiały się z jego naiwności? Nieraz słyszała, jak chichotały między sobą, kiedy tylko wrócił do swojego biura na zapleczu. Ale czego może oczekiwać nieprzyjemny w obyciu czterdziestolatek, który kto wie, może wciąż jest prawiczkiem? Współczuła mu, żałowała go. Niemniej okazał się palantem, zwalniając ją za taką pierdołę.
Teraz stała sama pośrodku wielkiego peronu, owszem, pięknego, ale nieprzyjaznego, i zastanawiała się co dalej. Pieniądze, które miała przy sobie, mogły wystarczyć na kilka dni tylko na to, żeby nie umrzeć z głodu. Ale nie ma mowy o jakimkolwiek noclegu.
Zmęczona chodziła po mieście, próbując chociaż zorientować się w ulicach, miejscach, ludziach. Kiedyś jakiś przejezdny w Cassopolis powiedział jej, że każde miasto ma niepowtarzalny klimat, który tworzą właśnie ludzie. Każde miasto tętni innym rytmem, narzuconym przez mieszkańców. Jak jest tutaj, w Alover?
Idąc bulwarem, nie podziwiała widoków, chociaż zachód słońca był imponujący, i odbijających się w rzece zabudowań po drugiej stronie. Martwiła się. Na dobrą sprawę nie miała dokąd wrócić, bo do tej pory mieszkała w wynajętym od właściciela kawiarni pokoju. Skoro wyrzucił ją z pracy, wyrzucił ją z pokoju. Jednak gdy się nad tym głębiej zastanowiła, to jakoś nie mogła uwierzyć, że chodziło tylko o „kawę na koszt firmy”. Bez przesady, szef nie był aż takim dupkiem. Jednak nie ma co wnikać w decyzję człowieka, na którego łaskę była skazana do tej pory. Teraz znów musiała radzić sobie sama.
Kobietę siedzącą na ławce zobaczyła w ostatniej chwili, zanim potknęła się o jej nogi.
– Ależ mnie pani wystraszyła… – zdążyła wyszeptać, podnosząc głowę.
Stanęła jak wryta, bo kobieta wyglądała co najmniej niewyjściowo. Była blada, nawet bardzo. Jej bladość podkreślał czarny ubiór i platynowe włosy. Wyciągnęła rękę w stronę kobiety, ale ze strachu po chwili ją cofnęła. Wtedy ta poruszyła się. Anna odskoczyła jak poparzona i poczuła, że serce o mały włos nie wyskoczyło jej z piersi. Kobieta powoli otwierała oczy i jednocześnie zaczęła szybciej oddychać. W pierwszej chwili Anna pomyślała, że pewnie się zdrzemnęła na moment. Może była zmęczona. A może pijana?
– Po… móż… mi – wyszeptała ledwie słyszalnym głosem.
– Pomóż? – spytała Anna i momentalnie dopadła do kobiety. – Co pani jest? Potrzebuje pani lekarza? O matko, nie mam komórki… – Anna rozglądała się wokoło, ale akurat nie było nikogo w pobliżu.
Noż cholera, zachód słońca, bulwar i żadnej zakochanej pary?!
Kobieta oddychając ciężko, pokazała jej swoją torebkę, i chociaż Anna była zdenerwowana, zrozumiała, o co chodzi. Zajrzała do środka. Było tam mnóstwo babskich gadżetów. Szminka, perfumy, kalendarz, długopis. Taśma klejąca i pędzle malarskie?! Nieważne.
Zobaczyła inhalator.
O to pewnie chodziło.
Szybko podała go nieznajomej, a ta mocno się zaciągnęła. W kilka minut oddech wyrównał się i kobieta zaczęła wyglądać o wiele lepiej. Usiadła bardziej wyprostowana, oczy zrobiły się bardziej bystre, ruchy wróciły do normy.
Spojrzała z wdzięcznością na Annę.
– Już wszystko w porządku? – zapytała Anna. – Może jednak potrzebuje pani lekarza?
– Nie, nie. Już jest dobrze. – Wysiliła się na delikatny uśmiech.
– No, ale jest wieczór i zrobiło się chłodno. Nie może tu pani zostać w takim stanie – mówiła Anna wyraźnie zatroskana.
Kobieta uśmiechnęła się.
– W takim razie zrób coś jeszcze dla mnie, moja droga – westchnęła.
– Oczywiście! – Anna aż podskoczyła.
– W torebce jest mój blackberry. Wybierz numer do Johna Woo. Ja jeszcze niezbyt dobrze widzę – mówiła cicho.
Anna nie czuła się komfortowo, grzebiąc w jej torebce jeszcze raz, ale w takiej sytuacji musiała wyzbyć się swoich uprzedzeń.
Znalazła telefon. Trzęsącymi się dłońmi przeszukiwała książkę telefoniczną.
Boże, czy ta kobieta zna pół globu ziemskiego?! – pomyślała zaskoczona.
– Pani Black – odezwał się silny, męski głos zaraz po tym, gdy Anna wybrała numer i się połączyła.
– Dzień dobry – odezwała się Anna.
– Halo? Kim pani jest? – Ton mężczyzny zmienił się diametralnie.
– Proszę się na mnie nie denerwować… Ymmm, pani Black – Anna spojrzała na kobietę, która delikatnie się uśmiechnęła i pokiwała głową – źle się poczuła i… i jestem tu z nią teraz. Już czuje się dobrze.
– Gdzie jesteście? – zapytał mężczyzna.
Anna nie miała pojęcia, gdzie są. Rozejrzała się bezradnie, ale nigdzie nie zauważyła tabliczki z nazwą bulwaru. A może jest tylko jeden w mieście?
– Yyy, na bulwarze… – urwała.
Cholera, nie jestem zbyt pomocna – pomyślała.
– Przy Piątej Alei – podpowiedziała kobieta, nadal osłabiona.
Anna spojrzała na nią z wdzięcznością.
– Przy Piątej Alei – powiedziała do słuchawki.
– Będę za dziesięć minut – odparł John i rozłączył się.
Anna wrzuciła blackberry z powrotem do torebki kobiety.
Zastanawiała się, kim jest pani Black, że telefon od niej jest tak ważny i mężczyzna odebrał tak szybko? Wyglądała na kogoś z klasą.
– Na pewno niczego pani nie potrzebuje? – Anna wolała się upewnić.
– Nie, nie. Zaczekam na Johna. Nie jesteś stąd, prawda? – zapytała kobieta.
– Nie, dopiero dziś przyjechałam z Cassopolis – odparła dziewczyna, powstrzymując się od głośnego westchnienia.
Przyjechałam i co? I jestem bezdomna. Dosłownie. Nawet nie mam się w co ubrać – westchnęła w duchu.
– Co cię tu sprowadza?
Anna zastanowiła się, co właściwie odpowiedzieć. W pewnym sensie została zmuszona do wyjazdu z Cassopolis, ale niekoniecznie musiała przyjechać akurat tutaj.
– Chłopak? – Kobieta uśmiechnęła się.
Anna spojrzała na nią niemal z wyrzutem.
– Nie, nie. – Odchrząknęła.
Podniosła głowę, żeby spojrzeć na rzekę, i wtedy zobaczyła największego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała w swoim krótkim życiu, idącego w ich stronę.
– Pani Black – odezwał się takim barytonem, że Anna mogła przysiąc, że zatrzęsła się ziemia.
Mężczyzna spojrzał na Annę beznamiętnym wzrokiem.
– Ta młoda dama bardzo mi pomogła, John – powiedziała Pani Black, wstając z jego pomocą.
Wyciągnęła z torebki jakieś małe, płaskie i podłużne pudełeczko. Otworzyła je i wyjęła ze środka wizytówkę. Za wiele na niej nie było. Słowo „ Atelier” i numer telefonu.
– Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – dodała, wręczając dziewczynie karteczkę.
Anna uśmiechnęła się i z lekkim żalem popatrzyła za odchodzącymi.
Kobieta była nawet miła i Anna przez chwilę czuła się dobrze w tym obcym mieście. Teraz znów została sama. Oparła się na ławce i na moment zamknęła oczy, chociaż przypominając sobie wcześniejsze doświadczenia, nie powinna była tego robić.
Teraz nie miała już nic, co ktoś mógłby jej ukraść. Mały plecaczek, którego nie zdjęła z ramion od samego wejścia do pociągu dziś rano, trzymała mocno przy sobie.
– Przepraszam – usłyszała nagle.
Spojrzała półprzytomna na dwóch policjantów. Po chwili oburzyła się.
Teraz się pojawili?! Gdzie byli dziesięć minut temu, jak pani Black niemal wyzionęła ducha na tej ławce?
– Tu nie wolno spać – dodał policjant.
– Ja nie śpię – wymamrotała.
Dwóch oficerów patrzyło na nią tak, jak John Woo przed kilkoma minutami. A może powiedzieć im o wszystkim? Że ktoś ją okradł, że nie ma się gdzie podziać, że nie zna miasta? Są policjantami, powinni jej pomóc.
– Mhm – mruknął jeden z mężczyzn. – Piła pani? Albo brała narkotyki?
Poczuła, jak zaczyna drżeć jej broda, łzy napływają do oczu. Na twarzach policjantów zaczęła się malować konsternacja. Gdy wybuchła płaczem, spojrzeli bezradnie na siebie, zupełnie nic nie rozumiejąc.2
Dopiero po kilkunastu minutach jazdy radiowozem Anna uspokoiła swój szloch. Domyśliła się, że jadą na posterunek. Wywnioskowała to po tym, jak jeden z policjantów mówił, że przyjęli zgłoszenie i jadą do bazy. A, i że to nic groźnego. Jak szlochająca, młoda dziewczyna mogłaby być groźna?
Na komisariacie funkcjonariuszka przyniosła jej herbatę, ktoś inny zapytał, czy nie potrzebuje koca. Bez przesady, nie było aż tak zimno.
Bujając się na ławce pod ścianą, Anna mogła się spokojnie rozejrzeć dookoła.
Nigdy nie była na posterunku i teraz miała okazję zobaczyć, jak wygląda. Szczerze powiedziawszy, nie było na co patrzeć. Ściany w nieciekawym, łososiowym kolorze, trochę brudne i gdzieniegdzie odrapane. Naprzeciwko wejścia kontuar z lat osiemdziesiątych. Stała za nim, wyglądająca na miłą, policjantka i ciepło uśmiechała się do jednego z policjantów, który przywiózł tu Annę.
Drugi przyglądał się właśnie Annie, wywołując rumieniec na twarzy dziewczyny. Odwróciła wzrok i właśnie wtedy zobaczyła, jak dwóch innych policjantów prowadzi chłopaka zakutego w kajdanki. Za nimi szła dziewczyna o niebotycznych nogach, w lateksowej spódniczce, ciasno opinającej ponętne biodra. Jej nastoletnia buzia z przesadzonym makijażem wyglądała nienaturalnie, a poza tym kipiała złością, co jeszcze bardziej do niej nie pasowało.
Funkcjonariusz, który rozmawiał z policjantką za kontuarem, odwrócił się do Anny.
– Zapraszam ze mną – odezwał się.
Zaprowadził ją do jednego z pokojów. Jak się domyśliła, to był pokój przesłuchań. Świadczyły o tym lustro weneckie, szary stół i dwa drewniane krzesła.
Będzie mnie przesłuchiwał?! Ale przecież nie zrobiłam nic złego – pomyślała przerażona.
– Spokojnie – powiedział oficer. – Musi mi pani opowiedzieć jeszcze raz, co się wydarzyło po pani przyjeździe do Alover.
Na spokojnie. I tylko to, co się stało po przyjeździe do miasta. Nie przed. Chociaż to też zdążyła im wyszlochać w radiowozie. Opowiedziała jeszcze raz, jak ukradli jej plecak i jak spotkała panią Black i że właśnie dlatego siedziała na tamtej ławce. Niewiele.
– Panno Edwards, nie obiecuję, że znajdziemy pani plecak i rzeczy. To może być dość nierealne – westchnął policjant.
– Rozumiem. Nie spodziewam się cudów, proszę pana – mruknęła.
Czy tak się mówi do policjanta? A może powinna użyć jakiegoś zwrotu grzecznościowego? Na przykład „panie władzo”? Sama nie wiedziała.
– A co do pani trudnej sytuacji – dodał. – Niewiele możemy zrobić. Tutaj jest ulotka z numerami telefonów, pod które może pani zadzwonić i zgłosić się po pomoc. – Przesunął w je stronę kawałek papieru.
Podziękowała uśmiechem. Pewnie to wszystko.
– Gdyby jeszcze pani czegoś potrzebowała, proszę przyjść, zadzwonić, napisać e-mail. Jak pani wygodnie. – Wstał i podszedł do drzwi.
Nacisnął klamkę i przepuścił dziewczynę pierwszą.
– Dziękuję za wszystko – odezwała się do niego i odwróciła do wyjścia.
Była zaskoczona, że to już wszystko. Że tak łatwo jej uwierzyli. Nie chciała zostać tu jednak ani chwili dłużej. Może to głupie, bo na pewno byłaby tu bardziej bezpieczna niż na ulicy, ale wolała wyjść stąd jak najprędzej.
Naparła na ciężkie drzwi i wtedy pojawiła się pomocna dłoń. Podniosła wzrok i zobaczyła drugiego z policjantów, który znalazł ją w parku. Przytrzymał drzwi ramieniem i wyciągnął rękę z jakąś karteczką.
– Zadzwoń pod ten numer – odezwał się przytłumionym głosem. – Tutaj pomogą ci bardziej, niż gdybyś zadzwoniła pod któryś z tego. – Ruchem głowy wskazał na ulotkę, którą ściskała w dłoni.
Patrzyła na niego chwilę nic nierozumiejącym wzrokiem. Wreszcie wyszła przed posterunek i obejrzała się za siebie. Mężczyzna dalej stał przy szklanych drzwiach i bacznie ją obserwował. Popatrzyła na kartkę, którą jej dał, i uśmiechnęła się do siebie.
Może Alover nie jest takie złe.