Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Znajomość barterowa - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
23 września 2025
E-book: EPUB, PDF MOBI
45,00 zł
Audiobook
45,00 zł
45,00
4500 pkt
punktów Virtualo

Znajomość barterowa - ebook

Jakie konsekwencje niesie za sobą jeden mały odruch szaleństwa?

Pozornie nic nieznaczący akt odwagi staje się początkiem gorącej znajomości Darii i Kuby. Ona – z brakiem wiary w swój urok. On – z wiecznie otaczającym go wianuszkiem kobiet. Umawiają się na układ, którego żadne z nich wcale nie chce. Jest jeszcze ta druga – babcia Elżunia, aparatka w każdym calu, nadobna wdowa po siedemdziesiątce. Po latach samotności jej serce zabiło mocnej dla niejakiego Lesia. Bohaterowie nawet nie zdają sobie sprawy, że odtwarzają główne role w teatrze życia. A gra toczy się o najwyższe stawki: miłość i szczęście. Autorki barterowego majstersztyku zapraszają do lektury, obiecując łzy śmiechu i wypieki zawstydzenia…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68498-13-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Da­ria

– I ja­ki zwią­zek z tym ma prze­li­za­nie ob­ce­go ty­pa? – py­tam ko­le­żan­kę.

– Prze­li­za­nie ob­ce­go ty­pa? – obu­rza się Mi­le­na. – Mu­sisz być ta­ka wul­gar­na?

Prze­wra­cam ocza­mi. Kró­lo­wa de­li­kat­no­ści i pru­de­ryj­no­ści się ode­zwa­ła.

– Ta­ki ma zwią­zek – po­dej­mu­je Klau­dia – że pod­czas po­ca­łun­ku wy­dzie­la­ją się hor­mo­ny szczę­ścia, któ­re być mo­że po­mo­gą ci od­se­pa­ro­wać w gło­wie do­bre po­my­sły od tych dur­nych.

– Ja­kich zno­wu… – Pró­bu­ję do­py­tać, ale prze­ry­wa mi Mi­le­na.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że od­bie­ra­nie te­le­fo­nu od by­łe­go to do­bry po­mysł? Co w ogó­le tym ra­zem chciał?

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Nic. Py­tał, co tam u nas.

– Ja pier­do­lę… – ję­czy Klau­dia, po czym wsta­je i idzie do ba­ru po na­stęp­ną ko­lej­kę ko­lo­ro­wych drin­ków.

Ma­rek, mój eks, dzwo­ni do mnie re­gu­lar­nie. Na­sza zna­jo­mość nie za­czę­ła się ro­man­tycz­nie, naj­pierw tyl­ko się kum­plo­wa­li­śmy, więc po za­koń­cze­niu związ­ku wró­ci­li­śmy do te­go sta­nu. To zna­czy… on wró­cił, a ja mu na to po­zwo­li­łam.

– Jak chcesz po­znać ko­goś no­we­go, sko­ro wciąż tkwisz w tej re­la­cji? – py­ta Mi­la.

– Po pierw­sze, ode­bra­nie te­le­fo­nu to nie tkwie­nie w re­la­cji – bro­nię się, a ona oczy­wi­ście prze­wra­ca ocza­mi. – Po dru­gie, skąd po­mysł, że chcę po­znać ko­goś no­we­go?

– Do wi­bra­to­ra się nie przy­tu­lisz – wy­pa­la. – Ka­wy do łóż­ka też ci nie po­da.

Za­nim zdą­żę co­kol­wiek od­po­wie­dzieć, do na­sze­go sto­li­ka wra­ca pod­eks­cy­to­wa­na Klau­dia.

– Zna­la­złam ci obiekt do prze­li­za­nia! Zo­bacz­cie. – Pra­wie pisz­czy i wska­zu­je pal­cem gdzieś za mną.

Ob­ra­cam się i sta­ram na­mie­rzyć ty­pa zgod­nie ze wska­zów­ka­mi, któ­re nam po­da­je. W koń­cu go do­strze­gam. Stoi z in­ny­mi fa­ce­ta­mi przy sto­le bi­lar­do­wym. Wra­cam wzro­kiem do przy­ja­ció­łek i py­tam zde­gu­sto­wa­na:

– Po­waż­nie?

– No chy­ba nie po­wiesz, że coś jest z nim nie tak?! – na­je­ża się.

– Zwa­rio­wa­łaś.

– Co ci w nim nie pa­su­je?! – gor­szy się Mi­le­na.

– Po­mi­ja­jąc fakt, że we­dług wa­sze­go cho­re­go po­my­słu mia­ła­bym dla roz­ryw­ki po­dejść ot tak do ob­ce­go ko­le­sia i so­bie go, tak o, po­ca­ło­wać? – upew­niam się, a one zgod­nie ki­wa­ją gło­wa­mi. Tłu­ma­czę więc: – Po pierw­sze, fa­cet przy­po­mi­na głów­ne­go bo­ha­te­ra ko­me­dii ro­man­tycz­nej. Za wy­so­kie pro­gi.

– Pff! A to­bie ni­by cze­go bra­ku­je?! – obu­rza się Klau­dia, ale igno­ru­ję jej py­ta­nie i kon­ty­nu­uję:

– Po dru­gie, wy­glą­da jak ja­kiś gi­ta­rzy­sta al­bo fut­bo­li­sta, za któ­rym wiecz­nie cią­gnie się wia­nu­szek ko­biet. Czy ja nie za­słu­gu­ję na ja­kie­goś po­ukła­da­ne­go… Nie wiem? No­ta­riu­sza czy coś?

– Mó­wi­my o po­ca­łun­ku – przy­po­mi­na mi Mi­la – a nie ro­dze­niu mu dzie­ci.

– Cho­ciaż nie­wąt­pli­wie by­ły­by ślicz­ne… – wzdy­cha Klau­dia.

– Po trze­cie. – Nie da­ję za wy­gra­ną. – Mo­że prze­cież być za­ję­ty.

Wzru­sza­ją ra­mio­na­mi.

– To naj­wy­żej cię ode­pchnie. – Nie wi­dzą pro­ble­mu.

Wzdy­cham.

– Po czwar­te. To ob­cy typ. Mo­gła­bym się czymś za­ra­zić. Prze­cież to…

– …nie­hi­gie­nicz­ne! – rzu­ca­ją rów­no­cze­śnie.

– Od cza­su co­vi­da do­słow­nie ze­świ­ro­wa­łaś z tą hi­gie­ną – rzu­ca Mi­le­na. – Jak ty w ogó­le pra­cu­jesz?

– Srak! – od­gry­zam się.

– Rę­ka­wicz­ki za­kła­da!

– Te ta­kie żół­te, gu­mo­we!

Chi­chra­ją się.

– Ro­zu­miem, że wa­sze ter­mi­ny na ko­bi­do u mnie mam od­wo­łać? – py­tam uszczy­pli­wie, więc szyb­ko mnie prze­pra­sza­ją.

– Do­brze wie­cie, co wte­dy prze­szła mo­ja bab­cia – upo­mi­nam dziew­czy­ny, ma­jąc na my­śli po­byt mo­jej se­nior­ki w szpi­ta­lu. – Chy­ba mam pra­wo mieć ma­łe­go bzi­ka na punk­cie hi­gie­ny?

– Ma­łe­go, ow­szem.

– Po­za tym… – Klau­dia wzdy­cha, a jej mi­na ro­bi się tro­chę po­waż­niej­sza. – My by­śmy chcia­ły, że­byś ty się tro­chę cza­sem ro­ze­rwa­ła. Ostat­nio je­steś ta­ka…

– …za­cho­waw­cza – koń­czy Mi­le­na.

Zmie­niam te­mat. Wiem, że ma­ją tro­chę ra­cji, ale nie chcę te­go roz­trzą­sać. Py­tam więc przy­ja­ciół­ki o ich spra­wy i pod­czas pi­cia dwóch na­stęp­nych drin­ków roz­ma­wia­my luź­no i śmie­je­my się co chwi­la.

Ze­ru­ję czwar­tą szklan­kę, od­sta­wiam ją na sto­lik. Al­ko­hol tro­chę mie­sza mi w gło­wie, gdy zwra­cam się do sie­dzą­cych na­prze­ciw­ko mnie ko­biet:

– Ten ko­leś da­lej tam stoi?

Dziew­czy­ny w zgod­nym ryt­mie naj­pierw uno­szą brwi, po­tem od­chy­la­ją się na bo­ki i po­twier­dza­ją ski­nie­nia­mi głów.

– A chuj tam! – rzu­cam i wsta­ję od sto­li­ka.

Wi­dzę go przy sto­le bi­lar­do­wym. Ga­da z kum­pla­mi czy kimś tam… Jed­ną rę­kę trzy­ma w kie­sze­ni spodni, a dru­gą pod­trzy­mu­je opar­ty o po­sadz­kę kij bi­lar­do­wy. Prze­ci­skam się mię­dzy sto­li­ka­mi i pod­cho­dzę do nie­go pew­nym kro­kiem. Uj­mu­ję je­go twarz w dło­nie. Mu­szę sta­nąć na pal­cach i przy­cią­gnąć go do sie­bie. Ostat­nie, co wi­dzę, za­nim za­my­kam oczy, to je­go zdu­mio­ne spoj­rze­nie. Przy­ci­skam usta do je­go ust i do­pie­ro w tym mo­men­cie w mo­jej gło­wie po­ja­wia się błysz­czą­cy ja­skra­wo neon z na­pi­sem: „Co ty od­pier­da­lasz, głu­pia ci­po?!”.

Ale wte­dy czu­ję, że je­go usta od­wza­jem­nia­ją ten po­ca­łu­nek. Sły­szę, jak z je­go dło­ni wy­la­tu­je kij, któ­ry po chwi­li upa­da gdzieś obok. Jed­ną rę­ką przy­cią­ga mnie moc­niej do swo­je­go cia­ła, a dru­gą nur­ku­je w mo­ich roz­pusz­czo­nych wło­sach. Za­rzu­cam rę­ce na je­go szy­ję. Czu­ję, jak opusz­ki je­go pal­ców do­ty­ka­ją skó­ry mo­jej gło­wy. Czy dziew­czy­ny go zna­ją? Czy zro­bi­ły to spe­cjal­nie i po­wie­dzia­ły mu, jak ten de­li­kat­ny, in­tym­ny gest na mnie dzia­ła? Sły­szę ro­ze­śmia­ne ko­men­ta­rze chło­pa­ków wo­kół. Nie wiem, co mó­wią, bo nie mo­gę się na tym sku­pić.

Fa­cet przy­gry­za mi dol­ną war­gę, a po­tem łą­czy na­sze ję­zy­ki. Nie spo­dzie­wa­łam się te­go. Nie wiem, cze­go się spo­dzie­wa­łam, ale na pew­no nie po­ca­łun­ku, od któ­re­go bę­dzie mi szu­mieć w uszach. Nie ob­ma­cu­je­my się, nie li­że­my jak zwie­rzę­ta, ale to zbli­że­nie jest nie­wąt­pli­wie na­mięt­ne i nie tyl­ko ja tak my­ślę. Je­mu też się po­do­ba, czu­ję to gdzieś w do­le swo­je­go brzu­cha, tam, gdzie przy­ci­ska mnie do sie­bie naj­moc­niej.

Prze­ry­wam po­ca­łu­nek, ale nie wiem, co da­lej. Dy­szę cięż­ko, gdy z mo­ich ust, pro­sto w je­go, pa­da zdu­mio­ne:

– O, fuck…

Ku­ba

Wła­śnie się do­wie­dzia­łem, że je­den z kum­pli z pra­cy zo­sta­nie oj­cem. Po ro­bo­cie obie­ca­łem więc, choć nie­chęt­nie, że pój­dę z nim i dru­gim ko­le­gą na chwi­lę do ja­kie­goś ba­ru, mi­mo że i tak cze­ka mnie jesz­cze jed­na im­pre­za.

– Ku­buś, weź się cho­ciaż z na­mi na­pij za zdro­wie ma­łe­go – prze­ko­nu­je Pio­trek pod­czas gry w bi­lard.

– Skąd wiesz, że to ma­ły, a nie ma­ła? – pod­chwy­tu­ję.

– Och, pro­szę cię. Zo­ba­czysz, że to chło­pak – mó­wi z prze­ko­na­niem.

– A jak dziew­czyn­ka, to co? – do­py­tu­je Adam, któ­ry cze­ka na swo­ją ko­lej gry, są­cząc pi­wo.

– To bę­dzie­my ro­bić do skut­ku. – Wzru­sza ra­mio­na­mi i bie­rze łyk.

– A co na to Aga­ta? – py­tam i cel­nie ude­rzam w bi­lę.

– Oj, daj spo­kój, sta­ry. Bę­dzie chło­pak. Sły­sza­łeś o ma­ni­fe­sta­cji?

Par­skam i nie ko­men­tu­jąc, prze­cho­dzę na dru­gą stro­nę sto­łu.

– To co z tym bro­wa­rem? – do­py­tu­je kum­pel.

– Nic. Mó­wi­łem wam, że ja­dę dzi­siaj do Szy­mo­na – tłu­ma­czę.

– I nie mo­żesz wziąć tak­sów­ki?

Wzdy­cham gło­śno.

– Nie mo­gę. Zo­sta­ję tam do ju­tra, a ra­no obie­ca­łem za­wieźć ma­mę do ciot­ki.

– Ty na­praw­dę mógł­byś wresz­cie mieć wła­sne ży­cie. – Pio­trek ude­rza w bi­lę. – Weź se ja­kąś du­pę wy­rwij, to przy­naj­mniej bę­dziesz miał kre­atyw­ne za­ję­cie.

– Nie cier­pię na brak za­jęć – od­bur­ku­ję.

– Ty­le faj­nych la­sek tre­nu­jesz na co dzień. Zresz­tą wi­dzę nie­raz, jak na cie­bie le­cą. Po­ru­chał­byś cho­ciaż… – od­zy­wa się Adam.

– Ta – pry­cham – już przez to prze­cho­dzi­łem, za­po­mnie­li­ście? Ni­g­dy wię­cej nie wpa­ku­ję się w nic z żad­ną klient­ką. – Na wspo­mnie­nie Sa­ry aż ro­bi mi się go­rą­co, przez co nie tra­fiam w bia­łą bi­lę. – Kur­wa.

Ra­zem z chło­pa­ka­mi je­ste­śmy tre­ne­ra­mi per­so­nal­ny­mi. Pra­cu­je­my w jed­nej z więk­szych sie­cio­wych si­łow­ni w Szcze­ci­nie. Kie­dyś, kil­ka lat te­mu, spo­ty­ka­łem się pry­wat­nie z jed­ną z mo­ich klien­tek. By­ła ode mnie star­sza o dwa la­ta. Im­po­no­wa­ło mi, że jest ta­ka… doj­rza­ła, po trzy­dzie­st­ce. Do­brze nam się ukła­da­ło. Dość szyb­ko za­czę­ło mi na niej za­le­żeć i… rów­nie szyb­ko czar prysł. Oka­za­ło się, że ma mę­ża. Po­cząt­ko­wo strasz­nie się wście­kłem, ale ona prze­ko­ny­wa­ła mnie, że są w se­pa­ra­cji, a ich mał­żeń­stwo wi­si na wło­sku. Uwie­rzy­łem jej. Przez pół ro­ku mia­łem ro­mans z mę­żat­ką. Te­raz wiem, ja­kie to głu­pie. Wte­dy… na­wet mnie to krę­ci­ło. W koń­cu prze­sta­ło, kie­dy zda­łem so­bie spra­wę z te­go, że ona od nie­go nie odej­dzie. Roz­sta­li­śmy się, gdy za­szła z mę­żem w cią­żę, mi­mo że po­tem dość dłu­go jesz­cze do mnie wy­pi­sy­wa­ła.

– Daj spo­kój, to mo­gła być każ­da. Nie mu­sia­ła być two­ją klient­ką – wy­pa­la Adam.

Wiem, że ma ra­cję, ale mi­mo wszyst­ko uwa­żam to za nie­pro­fe­sjo­nal­ne. On i Pio­trek ma­ją żo­ny, two­rzą szczę­śli­we związ­ki, więc ła­two im mó­wić. Zresz­tą… nie wiem, czy ja w ogó­le ko­goś szu­kam.

– Od­puść­cie mi, co? Mie­li­śmy świę­to­wać z po­wo­du two­je­go dziec­ka – zwra­cam się do Piotr­ka. – A wy się na mnie uwzię­li­ście.

– Bo faj­nie by by­ło świę­to­wać też two­je we­se­le za ja­kiś czas, a nie tak cią­gle sił­ka i mo­tor.

– A mo­że ja to lu­bię? – py­tam oschle. Po­wo­li tra­cę cier­pli­wość. – Nie­po­trzeb­na mi te­raz żad­na du­pa. – Nie wiem, ko­go pró­bu­ję oszu­kać.

Wy­bu­cha­ją śmie­chem. Oni naj­wy­raź­niej też nie wie­dzą…

– Ja­sne. Tyl­ko rę­ce zmie­niaj – ra­dzi Adam. – Bo wiesz… po­tem pra­wy bi­cek bę­dzie du­żo więk­szy.

– Spier­da­laj – obu­rzam się i opie­ram o stół.

Za­czy­nam ża­ło­wać, że nie mo­gę się na­pić. Prze­by­wa­nie na trzeź­wo wśród wsta­wio­nych zna­jo­mych to co naj­mniej głu­pi po­mysł. Zu­peł­nie ina­czej po­strze­ga­my wte­dy rze­czy­wi­stość.

Po kil­ku grach i pi­wach ro­bi się jesz­cze go­rzej.

– Ej, sta­ry – za­czy­na znów Pio­trek i kła­dzie mi rę­kę na ra­mie­niu. Wi­dzę, ja­ki jest już we­so­ły. – Zrób­my za­kład. Jak wy­rwiesz dzi­siaj ja­kąś du­pę, to dam dziec­ku na imię Ku­ba.

Par­skam śmie­chem. No bez jaj.

– Na­wet jak bę­dzie cór­ka? – py­ta Adam i śmie­je się tak, że aż się zgi­na wpół.

– No – beł­ko­cze Pio­trek. – Prze­cież koń­czy się na „a”, co nie? Po­za tym mó­wi­łem, że bę­dzie chło­pak.

Sto­ję przy sto­le i roz­ba­wio­ny krę­cę gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– To jak bę­dzie, Ku­buś? Zgódź się, bo i tak ci nie od­pusz­czę. – Żar­to­bli­wie gro­zi pal­cem.

– Wy­ma­ni­fe­stuj mi ja­kąś. – Śmie­ję się z nie­go, a oni obaj po­waż­nie­ją, jak­by na­praw­dę wzię­li so­bie do ser­ca mo­je sło­wa.

I wte­dy dzie­je się coś, co jesz­cze ni­g­dy w ży­ciu mi się nie przy­da­rzy­ło.

Cze­kam na swój ruch i na­gle pod­cho­dzi do mnie dziew­czy­na. Przy­kła­da swo­je de­li­kat­ne dło­nie do mo­jej twa­rzy i już wca­le nie de­li­kat­nie, a pew­nie, przy­cią­ga mnie do sie­bie i ca­łu­je. Cho­le­ra, nie wiem, kto to ani o co cho­dzi, ale… od­da­ję jej ten nie­sa­mo­wi­ty po­ca­łu­nek, a wła­ści­wie przej­mu­ję nad nim kon­tro­lę. Na mo­ment prze­sta­je się li­czyć ab­so­lut­nie wszyst­ko. To, że chło­pa­ki rzu­ca­ją swo­je nie­wy­bred­ne ko­men­ta­rze, cie­sząc się przy tym jak nie­wy­ży­ci gim­na­zja­li­ści; to, że wy­pusz­cza­jąc z dło­ni kij, praw­do­po­dob­nie ko­goś nim nie­chcą­cy ude­rzy­łem, bo sły­szę za so­bą ja­kieś stłu­mio­ne: „Uwa­żaj tro­chę, pa­ja­cu”; to, że nie wiem, kim ona jest, ani to, że pew­nie pa­dłem ofia­rą ja­kie­goś za­kła­du. Mam to gdzieś. Mo­gę co­dzien­nie być ta­ką ofia­rą, je­śli mógł­bym już do koń­ca ży­cia ją ca­ło­wać.

Mo­je cia­ło re­agu­je mo­men­tal­nie. Mam ocho­tę szep­nąć jej na ucho, że­by­śmy prze­nie­śli się do ła­zien­ki, gdy tyl­ko za­rzu­ca swo­je dło­nie na mój kark, ale praw­da jest ta­ka, że nie chcę te­go prze­ry­wać na­wet na mo­ment. Po chwi­li to ona od­su­wa się ode mnie, ale je­dy­nie de­li­kat­nie. Nie­zna­jo­ma tak­że wy­glą­da na zszo­ko­wa­ną tym, co się wła­śnie mię­dzy na­mi od­je­ba­ło. Ale prze­cież to ona do mnie po­de­szła.

Ro­bię ma­ły krok w tył i do­pie­ro te­raz mo­gę się jej przyj­rzeć. Wow. Ta dziew­czy­na to do­kład­nie mój typ. Ma lek­ko fa­lo­wa­ne, bar­dziej ciem­ne niż ja­sne wło­sy się­ga­ją­ce tuż po­ni­żej oboj­czy­ków, chy­ba nie­bie­skie oczy, ale przez przy­ciem­nio­ne oświe­tle­nie trud­no mi to z ca­łą pew­no­ścią stwier­dzić, ma ide­al­ny wzrost, a do te­go fi­gu­rę mo­del­ki. Nie jest ani roz­ne­gli­żo­wa­na, ani wy­ta­pe­to­wa­na, więc tym bar­dziej szo­ku­je mnie to, co zro­bi­ła.

Za­czy­nam się głu­pio uśmie­chać i chcę coś od­po­wie­dzieć, a ona tyl­ko przy­gry­za nie­śmia­ło war­gę, zer­ka na mnie ostat­ni raz i spe­szo­na pręd­ko od­cho­dzi.

Pa­trzę w jej kie­run­ku, ale po krót­kiej chwi­li gi­nie gdzieś w tłu­mie. Chło­pa­ki przy­glą­da­ją mi się w mil­cze­niu, cze­ka­jąc na ja­kie­kol­wiek wy­ja­śnie­nia.

– No… – mó­wię wresz­cie, przy­wo­łu­jąc się do po­rząd­ku i zwra­cam się do Piotr­ka: – Do­bry je­steś. Wy­glą­da na to, że fak­tycz­nie bę­dziesz miał sy­na.

Da­ria

Wra­cam do sto­li­ka. Sia­dam jak gdy­by ni­g­dy nic. Się­gam po szklan­kę i bio­rę łyk wo­dy po­wsta­łej z lo­du, któ­ry roz­to­pił się pod mo­ją nie­obec­ność. Dziew­czy­ny mil­czą. Wresz­cie na nie zer­kam. Wga­pia­ją się we mnie obie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi.

– No co? – prze­ry­wam ci­szę. – To był wasz po­mysł. – Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Ża­łuj, że nie wi­dzia­łaś, jak cię wzro­kiem od­pro­wa­dzał… – ję­czy Mi­la.

– No­ooo… Wy­glą­dał, jak­by miał ocho­tę na wię­cej – do­da­je Klau­dia.

Wiem, że miał. Czu­łam. Oj, czu­łam… Mam wra­że­nie, że w dal­szym cią­gu czu­ję. Ale nie mó­wię im te­go, bo mi prze­cież spo­ko­ju nie da­dzą do śmier­ci.

Zer­kam znów do pu­stej szklan­ki i mó­wię:

– Po­win­nam się zbie­rać.

– Jak to? – dzi­wią się. – Te­raz?

– A co? Prze­cież mó­wi­łam, że nie mo­gę sie­dzieć do póź­na. Mam ju­tro to szko­le­nie. I tak już za du­żo wy­pi­łam…

– Idź tam do nie­go!

– Po co?

– Prze­cież z te­go mo­gą być na­praw­dę ślicz­ne dzie­ciacz­ki…

– Sa­me mó­wi­ły­ście, że cho­dzi o po­ca­łu­nek, a nie ro­dze­nie mu dzie­ci, więc do­ko­na­ło się i mo­że­my się ro­zejść, dro­gie pa­nie.

Nie wy­glą­da­ją na prze­ko­na­ne.

– Do­bra – mó­wi po chwi­li Mi­le­na. – Pu­ści­my cię, ale pod jed­nym wa­run­kiem.

Znów prze­wra­cam ocza­mi. Gał­ki oczne mi się kie­dyś przez nie na dru­gą stro­nę wy­wró­cą.

– Ja­kim? – py­tam, wzdy­cha­jąc.

– Opo­wiesz nam, jak by­ło.

Śmieją się.

– Do­bra – zga­dzam się, bo wiem, że mi nie od­pusz­czą.

Opie­ra­ją łok­cie o blat sto­łu, a bro­dy kła­dą na dło­niach i ga­pią się na mnie wy­cze­ku­ją­co. Z ty­mi swo­imi krót­ki­mi blond wło­sa­mi i zie­lo­ny­mi ocza­mi wy­glą­da­ją w tym mo­men­cie jak sio­stry. Opie­ram się tak sa­mo jak one i mó­wię kon­spi­ra­cyj­nym to­nem:

– By­ło dziw­nie.

Jed­no­cze­śnie co­fa­ją gło­wy w zdu­mie­niu, więc tłu­ma­czę:

– Wi­dzia­ły­ście prze­cież. Pod­cho­dzę do go­ścia i ca­łu­ję go bez ostrze­że­nia, a on? Okej, spo­ko, ro­bi to sa­mo, jak­by wie­dział, że przyj­dę.

– Ty­le to so­bie sa­me za­uwa­ży­ły­śmy – in­for­mu­je mnie Klau­dia. – Ale coś kon­kret­niej??

– No… – Za­sta­na­wiam się chwi­lę, bo po­za szo­kiem, w któ­ry nie­wąt­pli­wie wpa­dłam, to w su­mie jak to opi­sać? – By­ło… kur­wa, za­je­bi­ście – przy­zna­ję, a one uśmie­cha­ją się głup­ko­wa­to.

– I nie masz za­mia­ru tam do nie­go wró­cić i do­koń­czyć, co za­czę­li­ście? – dro­czy się ze mną Mi­le­na.

– Pa­łuj się – od­po­wia­dam, bo za­mia­ru nie mam, ale ocho­tę to jak naj­bar­dziej. – Idę do ki­bla, bo się za­raz zle­ję w maj­ty – rzu­cam i wsta­ję.

Wcho­dzę do to­a­le­ty, ro­bię swo­je, my­ję rę­ce i pa­trzę w lu­stro. Co ja wi­dzę? Śmie­ję się jak głu­pi do se­ra. Zwa­rio­wa­łam. Krę­cę gło­wą w zdu­mie­niu i wy­cho­dzę. Za­my­kam drzwi, od­wra­cam się od nich i wpa­dam na ko­goś. Pod­no­szę gło­wę i… o ma­mu­niu… Przed chwi­lą przy­ssa­łam się do nie­go jak pi­jaw­ka, a do­pie­ro te­raz, gdy sto­ję grzecz­nie przed nim, ob­le­wa mnie ru­mie­niec i nie wiem, gdzie mam oczy po­dziać. Ga­pić się w te la­zu­ro­we tę­czów­ki czy mo­że w usta, któ­re mi tak sma­ko­wa­ły, czy wło­sy, któ­re sa­ma mu tro­chę po­czo­chra­łam, czy jabł­ko Ada­ma, któ­re drga nie­spo­koj­nie? Chcę uciec al­bo za­paść się pod zie­mię, al­bo znik­nąć. Po­win­nam coś po­wie­dzieć? Czy po pro­stu odejść? Ale się wje­ba­łam…! W mo­men­cie gdy mam wra­że­nie, że z mo­ich uszu za­cznie ucho­dzić pa­ra, on prze­ry­wa ci­szę mię­dzy na­mi:

– O! Wró­ci­łaś po mnie. – Uśmie­cha się przy tym tak, że aż mi się ro­bi go­rą­co. – Mo­że wej­dzie­my ra­zem? – rzu­ca, wska­zu­jąc gło­wą na drzwi to­a­le­ty.

Od­chrzą­ku­ję i sta­ra­jąc się brzmieć jak do­ro­sła ko­bie­ta, a nie na­sto­lat­ka na kon­cer­cie ido­la, mó­wię:

– Ja już. Wol­ne.

– Dla­cze­go ucie­kłaś? – py­ta wprost.

Nie. On nie py­ta. On mru­czy zmy­sło­wo jak gi­ta­ra ba­so­wa.

– Nie za­trzy­my­wa­łeś mnie – od­po­wia­dam.

– Nie da­łaś mi szan­sy – bro­ni się.

– Da­le­ko nie ucie­kłam. – Wzru­szam ra­mio­na­mi. – Wi­docz­nie bar­dzo ci nie za­le­ża­ło.

Nie tłu­ma­czy się. Zmie­nia te­mat.

– To był ja­kiś za­kład?

– Nie… do koń­ca… – mó­wię, bo prze­cież się nie za­ło­ży­ły­śmy, ale też nor­mal­ne to to nie by­ło.

– W ta­kim ra­zie co? – drą­ży.

– Po­wiew sza­leń­stwa i lek­ko­myśl­no­ści – wy­pa­lam za­ska­ku­ją­co szcze­rze.

Ten znów uśmie­cha się tak, że te­raz mu­szę się oprzeć o ścia­nę, uda­jąc, że to ze znu­dze­nia.

– Czę­sto by­wasz ta­ka sza­lo­na i lek­ko­myśl­na?

– We­dług mo­ich przy­ja­ció­łek za rzad­ko. To był zresz­tą ich po­mysł.

Śmieje się. Rany, dla­czego ja się w ogóle od­zy­wam? Czemu tu jesz­cze je­stem? A, no tak, bo mam mięk­kie ko­lana.

– Wiesz… – po­chy­la się lek­ko, opie­ra dłoń o ścia­nę, nie­da­le­ko mo­jej gło­wy i ni­by kon­spi­ra­cyj­nie do­da­je: – Jak masz ocho­tę coś jesz­cze im udo­wod­nić, to mo­gę ci po­móc.

Mi­mo­wol­nie ob­li­zu­ję usta, co nie ucho­dzi je­go uwa­dze. Kła­dę dłoń na je­go tor­sie i mó­wię za­lot­nie:

– W su­mie… Jest ta­ka jed­na rzecz…

Uno­si brew za­in­te­re­so­wa­ny.

– Ale nie… To bez sen­su. Nie­waż­ne. – Ukła­dam usta w pod­ków­kę. – I tak byś się nie zgo­dził. To głu­pie.

– Spró­buj – mru­czy tym swo­im uwo­dzi­ciel­skim gło­sem.

Przy­gry­zam war­gę, draż­niąc się z nim.

– Jest coś, co za­wsze chcia­łam zro­bić… A one za­wsze mó­wi­ły, że je­stem na to za grzecz­na, zbyt do­brze wy­cho­wa­na…

– Yhym… – Mam je­go uwa­gę. – Co ta­kie­go?

– Za­wsze chcia­łam… Wy­lać fa­ce­to­wi drin­ka w twarz.

Par­ska pod no­sem, od­wra­ca się i zni­ka w mę­skiej to­a­le­cie. A ja przy­naj­mniej mo­gę ode­tchnąć. Kur­wa, nie dość, że wy­glą­da, to do te­go pach­nie jak go­fry z bi­tą śmie­ta­ną, owo­ca­mi i po­le­wą cze­ko­la­do­wą.

Wra­cam do sto­li­ka, za­ma­wiam tak­sów­kę przez ap­kę, roz­ma­wiam jesz­cze chwi­lę z dziew­czy­na­mi, po czym zbie­ram się do wyj­ścia. Za­nim wsta­ję, na sto­li­ku przede mną po­ja­wia się drink. Zer­kam nad sie­bie, ale za­miast kel­ne­ra wi­dzę je­go. Nic nie mó­wi. Stoi tyl­ko i pa­trzy na mnie z głu­pim uśmiesz­kiem.

– No ko­cha­na! – upo­mi­na mnie Mi­le­na. – Wy­pa­da po­dzię­ko­wać.

Ku­ba

Cał­kiem mi od­wa­li­ło. Ale nic nie po­ra­dzę, że ta ta­jem­ni­cza la­ska tak na mnie dzia­ła. Chce się tak po­ba­wić, to pro­szę bar­dzo. Sam je­stem cie­ka­wy, co z te­go wyj­dzie. Już od daw­na nic war­te­go uwa­gi nie dzie­je się w mo­im ży­ciu, a ten wie­czór i tak dłu­go bę­dę wspo­mi­nał z uśmie­chem. In­for­mu­ję kum­pli, że zni­kam, od­szu­ku­ję sto­lik, przy któ­rym sie­dzi ta dziew­czy­na, ku­pu­ję drin­ka i po chwi­li sta­wiam go tuż przed nią. Cze­kam na ja­kąś jej re­ak­cję, ale nic się nie dzie­je, więc mó­wię:

– Pa­nie po­zwo­lą, że się na mo­ment przy­sią­dę. – Od­su­wam krze­sło i sia­dam na­prze­ciw­ko… ko­bie­ty o nie­ziem­sko zmy­sło­wych ustach, któ­re mam ocho­tę sma­ko­wać bez koń­ca.

– Za­pra­sza­my. – Jed­na z nich się szcze­rzy, po czym obie po­ga­nia­ją do ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji tę naj­ślicz­niej­szą w ca­łym ich gro­nie, ale ta tyl­ko pa­trzy na mnie, nie wie­rząc za­pew­ne, że rze­czy­wi­ście to ro­bię.

– Po­my­śla­łem so­bie – za­czy­nam, opie­ram łok­cie o blat sto­li­ka i wpa­tru­ję się w ma­gne­ty­zu­ją­ce spoj­rze­nie pięk­nej nie­zna­jo­mej – że nie do­koń­czy­li­śmy te­go, co za­czę­łaś.

Mu­szę dać jej po­wód do te­go, co ma za­miar zro­bić, mi­mo że i tak prze­cież zde­cy­do­wa­nie mam ocho­tę na to, o czym mó­wię.

– Więc pro­po­nu­ję drin­ka na roz­luź­nie­nie. – Wska­zu­ję na szklan­kę i wy­pa­lam wprost: – A po­tem za­pra­szam do mnie.

Uśmie­cham się sze­ro­ko.

Dziew­czy­na wy­ba­łu­sza oczy, a jej ko­le­żan­ki pisz­czą za­chwy­co­ne. Ale szcze­rze mó­wiąc, na­wet na nie nie pa­trzę.

Ko­bie­ta uno­si de­li­kat­nie ką­cik ust, chwy­ta za szklan­kę i wy­le­wa mi jej za­war­tość pro­sto w twarz.

– Dzię­ku­ję. Już się roz­luź­ni­łam – in­for­mu­je ni­by oschle, wsta­je i wy­cho­dzi.

Jej to­wa­rzysz­ki za­afe­ro­wa­ne tym, co wła­śnie się wy­da­rzy­ło, spo­glą­da­ją na sie­bie zdu­mio­ne z otwar­ty­mi usta­mi, po czym ca­łą swo­ją uwa­gę kie­ru­ją na mnie, nie za­uwa­ża­jąc te­go, że ich ko­le­żan­ka od­wra­ca się w drzwiach i pusz­cza mi oczko.

– Ona tak za­wsze? – pry­cham, nie wy­cho­dząc z ro­li, i osu­szam się ser­wet­ką.

– Nie­eeee – mó­wią na­raz bez wa­ha­nia i krę­cą gło­wa­mi.

Śmieję się i chcę o nią wy­py­tać, ale w tym mo­men­cie dzwoni mój te­le­fon. Prze­pra­szam je i od­cho­dzę w bar­dziej ustron­ne miej­sce. Wła­ści­wie mam na­dzie­ję, że jesz­cze gdzieś ją zo­ba­czę, ale ni­g­dzie jej już nie do­strze­gam.

– Ha­lo?

– Za ile bę­dziesz? – py­ta mój bra­ci­szek bez przy­wi­ta­nia. – Ju­sta się nie­cier­pli­wi.

Obie­ca­łem wpaść na im­pre­zę rocz­ni­co­wą Szy­mo­na i Ju­sty­ny, cho­ciaż te­raz wca­le nie mam ocho­ty tam je­chać. Lu­bię spę­dzać z ni­mi czas, ale znaj­du­je­my się na zu­peł­nie in­nym eta­pie. Mój brat jest ode mnie rok star­szy i oże­nił się do­kład­nie trzy la­ta te­mu. Je­go żo­na ma świ­ra na punk­cie wszel­kich uro­czy­sto­ści. Nie­któ­re z nich są po pro­stu z du­py. Ko­bie­ta urzą­dza przy­ję­cia na­wet z oka­zji peł­ni – i wca­le nie żar­tu­ję. Oczy­wi­ście, nie mu­szę uczest­ni­czyć we wszyst­kich tych im­pre­zach, ale nie­obec­ność ko­go­kol­wiek z nas na­le­ży do­brze uspra­wie­dli­wić, bo ina­czej pa­ni do­mu ob­ra­ża się tak, że tra­cę kon­takt z bra­tem. Tok­sycz­ne? Na mak­sa tak. Ale to ich je­dy­ne dzi­wac­two. Po­za tym mu­szę przy­znać, że mo­ja bra­to­wa rze­czy­wi­ście ma do te­go dryg i przy­ję­cia or­ga­ni­zu­je z wy­jąt­ko­wym roz­ma­chem.

– Za­raz… – Roz­glą­dam się jesz­cze po lo­ka­lu, ale ni­g­dzie nie wi­dzę dziew­czy­ny, któ­rej imie­nia na­wet nie znam. – Za­sie­dzia­łem się z chło­pa­ka­mi, ale już się zbie­ram.

– No to da­waj, bo wiesz… – Ton Szy­mo­na zdra­dza znie­cier­pli­wie­nie spo­wo­do­wa­ne za­pew­ne nie­za­do­wo­le­niem je­go żo­ny.

Nie wiem, jak on mo­że żyć pod ta­kim pan­to­flem, ale nie mo­ja spra­wa. Chy­ba jest szczę­śli­wy, więc się nie wtrą­cam.

– Do­bra, wy­cho­dzę już.

– Ku­ba – szep­cze jesz­cze mój brat.

– No? Ale gło­śniej mów, bo tu nic nie sły­szę pra­wie.

– Nie mo­gę gło­śniej… Do­bra, na­pi­szę ci. Bądź za­raz.

Gdy się roz­łą­cza­my, do­sta­ję od nie­go wia­do­mość:

Blan­ka roz­sta­ła się z na­rze­czo­nym i wy­py­tu­je o Cie­bie.

Za­je­bi­ście. Te­raz to już tym bar­dziej nie mam ocho­ty tam je­chać. Blan­ka to przy­ja­ciół­ka Ju­sty­ny. Spo­ty­ka­łem się z nią ja­kieś pół­to­ra ro­ku te­mu. Z mo­jej stro­ny to od po­cząt­ku nie by­ło nic po­waż­ne­go. Po tym, jak prze­je­cha­łem się na Sa­rze, trud­no mi się w coś za­an­ga­żo­wać. Blan­ka z ko­lei li­czy­ła na znacz­nie wię­cej. Po mie­sią­cu zna­jo­mo­ści wy­zna­ła mi mi­łość i snu­ła wiel­kie pla­ny. Ja, przy­zna­ję, by­łem z nią wy­łącz­nie dla sek­su, o czym od po­cząt­ku wie­dzia­ła. Mi­mo wszyst­ko li­czy­ła, że zmie­nię zda­nie. Nie zmie­ni­łem, więc zra­nio­na ode­szła i szyb­ko zna­la­zła so­bie ko­goś in­ne­go. Naj­wy­raź­niej z nim też nie wy­szło.

Wzdy­cham gło­śno i cho­wam te­le­fon do kie­sze­ni. Wra­cam do środ­ka, że­by za­py­tać dziew­czy­ny o nu­mer tej kon­kret­nej, ale ni­g­dzie ich nie znaj­du­ję.

– Kur­wa – mó­wię do sie­bie zre­zy­gno­wa­ny.

Pod­cho­dzę do Piotr­ka i Ada­ma, opo­wia­dam im szyb­ko o ca­łej sy­tu­acji i pro­szę, że­by za­ła­twi­li mi kon­takt do ta­jem­ni­czej nie­zna­jo­mej, je­śli jej ko­le­żan­ki jesz­cze by się po­ja­wi­ły, a po­tem wy­cho­dzę i ja­dę do Do­brej, do do­mu bra­ta.

– No je­steś wresz­cie! – Ju­sty­na, już ra­czej ma­ło trzeź­wa, rzu­ca mi się na szy­ję.

Wi­tam się też z bra­tem i mó­wię:

– Prze­pra­szam, tro­chę mi się prze­dłu­ży­ło. – Wrę­czam im pre­zent.

Szy­mon wraz z żo­ną dzię­ku­ją i przy­glą­da­ją mi się uważ­nie. Ju­sty­na mru­ży oczy i wy­pa­la:

– A co ty? Na ba­se­nie by­łeś?

Par­skam śmie­chem. No tak. Na­dal mam tro­chę mo­kre wło­sy.

– Nie. Ale opo­wiem wam kie­dy in­dziej. Ogar­nę się tro­chę w ła­zien­ce i za­raz do was do­łą­czę.

Po chwi­li wi­tam się z resz­tą ro­dzi­ny i zna­jo­my­mi, po czym Ju­sty­na, tak jak się spo­dzie­wa­łem, wska­zu­je mi wol­ne miej­sce przy swo­jej przy­ja­ciół­ce. Blan­ka wy­raź­nie się cie­szy, kie­dy sia­dam tuż obok niej. Od ra­zu za­le­wa mnie in­for­ma­cją o ze­rwa­nych za­rę­czy­nach, opo­wia­da o oko­licz­no­ściach te­go zda­rze­nia, a ja, za­miast jej słu­chać, za­sta­na­wiam się, czy jesz­cze kie­dy­kol­wiek zo­ba­czę tę prze­pięk­ną ko­bie­tę, po­czu­ję na so­bie jej zmy­sło­wy do­tyk i za­sma­ku­ję po­nęt­nych ust.

Da­ria

Wy­cho­dzę z lo­ka­lu i wsia­dam do tak­sów­ki, któ­ra na mnie cze­ka. Mi­ja­ją ja­kieś dwie mi­nu­ty, kie­dy mój te­le­fon wa­riu­je, in­for­mu­jąc mnie o no­wych wia­do­mo­ściach od mo­ich przy­ja­ció­łek na na­szej wspól­nej gru­pie na What­sAp­pie.

Po­je­ba­ło?

Dar­ka, kur­wa! Za co mu się tak obe­rwa­ło?

Czy ty je­steś nor­mal­na?

Ta­kie cia­cho!

Och, nie bądź ta­ka pru­de­ryj­na! I co, że za­pro­sił cię na cha­tę za­miast na rand­kę?

Uśmie­cham się do tych wia­do­mo­ści i nic im nie od­pi­su­ję, po­zwa­la­jąc da­lej się na mnie wy­ży­wać. Faj­ne to by­ło uczu­cie, po­le­cam. Chcia­łam też za­wsze ko­goś spo­licz­ko­wać, ale o to nie mia­łam od­wa­gi go po­pro­sić. Cho­ciaż i tak ab­so­lut­nie się nie spo­dzie­wa­łam, że się na to zgo­dzi. W do­dat­ku sam mi ku­pił drin­ka!

W dro­dze za­sta­na­wiam się, ile w tej je­go pro­po­zy­cji by­ło spro­wo­ko­wa­nia mnie do chlu­śnię­cia mu pły­nem w twarz, a ile… pro­po­zy­cji. Ła­pię się na tym, że gdy­by nie po­ran­ne szko­le­nie, w któ­rym nie uczest­ni­czę, a któ­re pro­wa­dzę, chęt­nie zo­sta­ła­bym tam dłu­żej, a po­tem… Mo­że na­wet da­ła­bym się za­pro­sić?

Przy­zna­ję, je­stem lek­ko wy­gło­dzo­na, ale to wca­le nie o to cho­dzi. On po pro­stu… Ni­g­dy nie spo­tka­łam ta­kie­go fa­ce­ta. Do ni­cze­go się przy­cze­pić nie moż­na, przy­naj­mniej nie na pierw­szy rzut oka. Oprócz te­go, że pew­nie ko­lej­ka do nie­go w opór…

I na­gle uświa­da­miam so­bie, że mia­łam oka­zję wpie­przyć się bez ko­lej­ki i jej nie wy­ko­rzy­sta­łam. Nie wiem, co to za ko­leś, nie wiem na­wet, jak ma na imię, i ro­bi mi się nie­spo­dzie­wa­nie przy­kro, że nie do­wie­dzia­łam się ni­cze­go na je­go te­mat. Po­now­nie wyj­mu­ję z to­reb­ki te­le­fon, ale do­wia­du­ję się od dziew­czyn, że już wy­szły. Te­raz mi smut­no.

Wcho­dzę do do­mu i za­uwa­żam świa­tło w sa­lo­nie.

– Bab­ciu, dla­cze­go nie śpisz? – py­tam oskar­ży­ciel­sko.

– A ty? – od­ci­na się i pau­zu­je od­ci­nek se­ria­lu.

Nie od­po­wia­dam.

– Masz ju­tro ba­da­nia. Prze­cież po­win­naś się wy­spać.

– A ty masz mnie ju­tro na te ba­da­nia za­wieźć. Ma­my re­mis.

Krę­cę gło­wą. Py­ska­ta jak pię­cio­lat­ka.

– Co oglą­dasz? – py­tam, bo nie po­zna­ję po ka­drze, na któ­rym za­trzy­ma­ła.

– We­zdej.

Par­skam, a ona pio­ru­nu­je mnie wzro­kiem i się­ga po pi­lo­ta.

– Chodź spać. Ju­tro do­koń­czysz.

– Dzie­sięć mi­nut od­cin­ka zo­sta­ło – od­po­wia­da i włą­cza We­dnes­day.

Sia­dam na ka­na­pie obok niej. Wku­rza­ło mnie, jak oglą­da­ła wiecz­nie Fak­ty na prze­mian z Wia­do­mo­ścia­mi, ale zmia­na na­stą­pi­ła do­pie­ro, jak usły­sza­łam z jej ust, że draż­ni ją, jak mu­si ty­dzień cze­kać na no­wy od­ci­nek se­ria­lu, bo w jej wie­ku nie ma prze­cież pew­no­ści, że ona do­ży­je. Na­uczy­łam ją więc ob­słu­gi­wać Net­fli­xa i te­raz za­ry­wa no­ce na wszyst­kich se­ria­lach po ko­lei. Kil­ka­na­ście mi­nut póź­niej wy­łą­cza te­le­wi­zor i py­ta:

– Jak ci mi­nę­ło spo­tka­nie?

– Spo­koj­nie – kła­mię, bo mam za so­bą naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cy wie­czór w mo­im ży­ciu…

– To ju­tro mnie za­wie­ziesz i je­dziesz na to szko­le­nie, tak?

– Tak. Na pew­no skoń­czę, za­nim cię wy­pusz­czą, ale pa­mię­taj, że­by pod­łą­czyć na noc te­le­fon do ła­do­wa­nia – przy­po­mi­nam jej.

– Nie mów do mnie jak do dziec­ka – upo­mi­na mnie.

– Wiesz, że nie chcę, że­byś nie­po­trzeb­nie cze­ka­ła, nie mo­gąc się ze mną skon­tak­to­wać.

– Prze­cież wiem! Jak po cie­bie nie za­dzwo­nię, to nie przy­je­dziesz. Głu­pia nie je­stem!

– Bab­ciu…

– Do­bra, już. Idę pod­łą­czyć te­le­fon! – wsta­je i kie­ru­je się do swo­jej sy­pial­ni.

Raz jej się za­po­mnia­ło na­ła­do­wać, przez co nie mo­gła się ze mną skon­tak­to­wać i te­raz za każ­dym ra­zem jej przy­po­mi­nam, a ona się na mnie gnie­wa. Ale co zro­bię? Prze­cież nie za­cho­wu­ję się tak, by zro­bić jej na złość. I ona do­brze o tym wie, ale i tak się ze mną spie­ra.

Mam tyl­ko bab­cię, ni­ko­go in­ne­go, więc co ni­by mam ro­bić? O ko­go mam się mar­twić? O sie­bie? Ile moż­na?

Mo­ja ma­ma, je­dy­na cór­ka mo­jej bab­ci, zro­bi­ła mnie zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie. Aż dziw­ne, że wie­dzia­ła z kim. Fa­cet nie pla­no­wał mieć dzie­ci, ale od­po­wie­dzial­nie pła­cił ali­men­ty. Ty­le że ma­ma też nie pla­no­wa­ła mieć dzie­ci i pew­ne­go dnia po­in­for­mo­wa­ła nas, że wy­jeż­dża. Cho­dzi­łam wte­dy do gim­na­zjum. Z te­go, co wiem, prze­by­wa te­raz w Ka­na­dzie, ale na­wet nie mam pew­no­ści. Ży­je­my so­bie więc z bab­cią sa­me w do­mu, któ­ry zbu­do­wał jej mąż. Zbu­do­wał i za­raz po­tem so­bie umarł.

Ja le­d­wo po trzy­dzie­st­ce, a ona już nie tak le­d­wo po sie­dem­dzie­siąt­ce. Cza­sem so­bie my­ślę, że przy­dał­by się w tym do­mu ja­kiś męż­czy­zna, a po­tem za­sta­na­wiam się, jak mam zna­leźć ta­kie­go, któ­ry weź­mie mnie w pa­kie­cie z bab­cią. Na­wet nie z dziec­kiem, któ­re mógł­by po­ko­chać i wy­cho­wać jak swo­je, a z bab­cią. Z Mar­kiem się w mia­rę do­ga­dy­wa­li, ale wy­da­je mi się, że osta­tecz­nie to ona go prze­go­ni­ła ty­mi swo­imi do­cin­ka­mi, że jej Da­recz­ka to na lep­sze­go za­słu­gu­je.

A ten ko­leś z ba­ru? Je­go też by prze­go­ni­ła. Po­wie­dzia­ła­by coś w swo­im sty­lu, że ład­ną buź­ką to ro­dzi­ny nie utrzy­ma, i by so­bie po­szedł, bo po co miał­by te­go słu­chać?

Ale mia­ła­by ra­cję, bo buź­kę to ma ślicz­ną. Szko­da, że jej wię­cej nie zo­ba­czę. Rów­nie przy­kro, że wię­cej nie do­tknę tych wspa­nia­łych ust, o któ­rych wciąż nie mo­gę prze­stać my­śleć. Nie je­stem w sta­nie stwier­dzić, ile w tym je­go uro­ku, a ile mo­je­go ce­li­ba­tu… W su­mie to na­wet do­brze się skła­da, że mi dziew­czy­ny da­ły na ostat­nie uro­dzi­ny te­go pin­gwin­ka. Przy­da się.

Ku­ba

I co, wró­ci­ły?

Pi­szę pod sto­łem wia­do­mość do Ada­ma, bo i tak nie mo­gę się na ni­czym sku­pić. Blan­ka cią­gle pró­bu­je zwró­cić na sie­bie mo­ją uwa­gę, mi­mo że dość wy­raź­nie da­łem jej do zro­zu­mie­nia, że nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny ani nią, ani roz­mo­wą, ani ni­czym in­nym. Szcze­rze mó­wiąc, w tym mo­men­cie na­wet nie miał­bym ocho­ty iść z nią do łóż­ka, cho­ciaż kie­dyś zwy­kle cał­kiem nie­źle za­spo­ka­ja­li­śmy wza­jem­nie swo­je po­trze­by. Ale wie­dząc, że ona znów ro­bi­ła­by so­bie ja­kieś złud­ne na­dzie­je na coś wię­cej, na­wet mi nie sta­je na myśl o na­szym ewen­tu­al­nym zbli­że­niu. Co in­ne­go na wspo­mnie­nie dzi­siej­sze­go po­ca­łun­ku…

Chwy­tam za szklan­kę i pi­ję whi­sky.

– Ku­buś – od­zy­wa się ma­ma to­nem żan­dar­ma. – Pa­mię­taj, że ra­no je­dzie­my. Obie­ca­łam Ka­si, że bę­dzie­my naj­póź­niej o dzie­wią­tej.

– Spo­koj­nie, ma­mo. Do­pi­ję i ko­niec – obie­cu­ję.

Ma­ma nie ma pra­wa jaz­dy. Oj­ciec kil­ka­na­ście lat te­mu od­szedł do in­nej ko­bie­ty, a brat i bra­to­wa z wia­do­mych przy­czyn nie za­wio­zą jej z sa­me­go ra­na do Step­ni­cy, gdzie ciot­ka pro­wa­dzi ośro­dek wy­po­czyn­ko­wy, w któ­rym te­raz, w se­zo­nie, po­ma­ga jej na­sza ma­ma.

Mo­ja ro­dzi­ciel­ka prze­wra­ca ocza­mi, ale nie ko­men­tu­je mo­ich słów. Nie wy­pi­ję du­żo, a przed jaz­dą i tak zba­dam trzeź­wość. Jak to mó­wią: prze­zor­ny…

Ju­sty­na wspo­mi­na ślub i we­se­le, za­chwy­ca­jąc się tym, co uwa­ża za uda­ne, i kry­ty­ku­jąc to, co we­dług niej wy­szło bez­na­dziej­nie. Po­tem Szy­mon włą­cza ślub­ne na­gra­nie, a ja wca­le nie mam ocho­ty go oglą­dać. Pod­czas ich ślu­bu to­wa­rzy­szy­ła mi Rok­sa­na, z któ­rą spo­ty­ka­łem się przez ja­kieś trzy mie­sią­ce, ale tej re­la­cji tak­że nie trak­to­wa­łem zbyt se­rio. Nie mam szczę­ścia do ko­biet ani też więk­szej ocho­ty dać się usi­dlić, zwłasz­cza wi­dząc, co z mo­im bra­tem wy­pra­wia Ju­sty­na. Ale, jak już wspo­mi­na­łem, to nie mo­ja spra­wa.

Kie­dyś wspól­nie la­ta­li­śmy, ale od­kąd mo­ja bra­to­wa go omo­ta­ła, sprze­dał swój mo­to­cykl. Nie oce­niam, choć nie ro­zu­miem.

Ze­ru­ję za­war­tość szklan­ki i wy­cho­dzę do kuch­ni. Po pierw­sze nie mam za­mia­ru te­go oglą­dać po raz czwar­ty, a po dru­gie mu­szę na­pić się wo­dy.

Otwie­ram bu­tel­kę i wyj­mu­ję te­le­fon w mo­men­cie, gdy do­sta­ję od­po­wiedź od kum­pla:

Sry bra­hu al­ke już ichs nig­di­ze nje wdzie­li­smy ;(

Mru­żę oczy, czy­ta­jąc je­go wy­wód, i chwi­lę zaj­mu­je mi zro­zu­mie­nie te­go, co do mnie na­pi­sał. Ale do­ce­niam, że w ogó­le to zro­bił, mi­mo sta­nu, w któ­rym się zna­lazł, są­dząc po… tym czymś. Z jed­nej stro­ny wia­do­mość mnie roz­ba­wia, ale z dru­giej za­ła­mu­je, bo to ozna­cza, że mo­gę ni­g­dy wię­cej nie spo­tkać tej dziew­czy­ny, a bar­dzo bym chciał. Nie po­tra­fię so­bie przy­po­mnieć, że­by kie­dy­kol­wiek ja­kaś ko­bie­ta za­dzia­ła­ła na mnie w ta­ki spo­sób jak ona. Nic o niej nie wiem, a już mo­gę okre­ślić, że jest peł­na sprzecz­no­ści, któ­re z ja­kie­goś po­wo­du chciał­bym móc po­znać i zro­zu­mieć. Z jed­nej stro­ny od­waż­na, z dru­giej skrę­po­wa­na, jak­by wca­le nie­pew­na te­go, do cze­go się po­su­nę­ła, cho­ciaż je­stem prze­ko­na­ny, że po­do­ba­ło jej się tak sa­mo jak mnie i ona też mia­ła­by ocho­tę na wię­cej. Mo­że nie od ra­zu, tak jak ja, ale niech mnie pie­kło po­chło­nie, je­śli się my­lę.

Po­za tym ak­cja z tym drin­kiem, mi­mo że ab­sur­dal­na, też mi się po­do­ba­ła. Gdy wy­cho­dzi­ła, wy­glą­da­ła na za­do­wo­lo­ną. Cie­szę się, że mo­głem jej po­móc, ty­le że te­raz jesz­cze bar­dziej o niej my­ślę.

– Ku­ba… – Blan­ka wcho­dzi do kuch­ni i sta­je bar­dzo bli­sko mnie. – Wiesz… – Su­nie dło­nią po mo­im ra­mie­niu i za­trzy­mu­je ją na bar­ku. – Wca­le mi nie żal, że roz­sta­łam się z Sylw­kiem. Ja ca­ły czas o to­bie my­ślę.

Przy­su­wa się i pró­bu­je mnie po­ca­ło­wać. Od­su­wam się od ra­zu, two­rząc mię­dzy na­mi spo­ry dy­stans, i od­sta­wiam bu­tel­kę na blat.

– Sor­ry, Blan­ka, ale wiesz, że mię­dzy na­mi daw­no skoń­czo­ne.

– Ku­buś… – Ro­bi smut­ną mi­nę i krzy­żu­je rę­ce na pier­si. – Prze­cież by­ło nam do­brze.

– By­ło – po­twier­dzam. – Ale chcie­li­śmy cze­go in­ne­go i, bio­rąc pod uwa­gę fakt, że przez ostat­ni rok szy­ko­wa­łaś się do ślu­bu, stwier­dzam, że nie­wie­le się z two­jej stro­ny zmie­ni­ło.

Nie od­zy­wa się.

– No wła­śnie – mó­wię spo­koj­nie. – Więc nie kom­pli­kuj sy­tu­acji ani so­bie, ani mnie, i po pro­stu zaj­mij­my się swo­imi spra­wa­mi. – Uśmie­cham się i wy­cho­dzę.

Do koń­ca im­pre­zy już nie roz­ma­wia­my. Przez ja­kiś czas sie­dzi ob­ra­żo­na, a po pół go­dzi­nie wy­cho­dzi.

Chwi­lę przed pierw­szą kła­dę się spać w po­ko­ju go­ścin­nym, mi­mo że im­pre­za wciąż trwa.

Z sa­me­go ra­na wsta­ję i pi­ję ka­wę, a po­tem za­wo­żę ma­mę do jej sio­stry.

– Ku­ba, zwol­nił­byś tro­chę. Tak bar­dzo mi się nie spie­szy – upo­mi­na mnie ma­ma, mi­mo że wca­le nie ja­dę aż tak szyb­ko. Przy niej zwy­kle się pil­nu­ję. – Zwłasz­cza na cmen­tarz… – do­da­je pod no­sem.

Prze­wra­cam ocza­mi i speł­niam jej proś­bę.

– Syn­ku, a ta Blan­ka… – za­czy­na po ja­kimś cza­sie mil­cze­nia, a ja wiem, o czym bę­dzie ga­dać – …to ta­ka faj­na dziew­czy­na się wy­da­je. Prze­cież kie­dyś się spo­ty­ka­li­ście.

– Do­kład­nie tak. I nie wy­szło. Nie ma o czym mó­wić – uci­nam. A przy­naj­mniej tak mi się wy­da­je.

– Ale te­raz je­ste­ście bar­dziej do­świad­cze­ni, star­si… Ty masz już pra­wie trzy­dzie­ści pięć lat. Naj­wyż­sza po­ra, by się ustat­ko­wać. Po­wi­nie­neś mieć ko­goś, kto się to­bą zaj­mie, i tak jak Ju­styn­ka Szy­mo­na prze­ko­na­ła do po­rzu­ce­nia te­go nie­bez­piecz­ne­go za­ję­cia, cie­bie też ktoś po­wi­nien… – Krę­ci gło­wą, wska­zu­jąc nią mo­to­cy­kli­stę, któ­ry wła­śnie nas wy­prze­dził, za­pier­da­la­jąc tak, jak sam lu­bię. – Jak ja so­bie wy­obra­żę, że ty też tak na sie­bie nie uwa­żasz…

– Oj, ma­mo. Uwa­żam.

– Ja­dąc dwie­ście ki­lo­me­trów na go­dzi­nę? – py­ta po­waż­nie, a ja nie od­po­wia­dam, bo ni­by co mam jej po­wie­dzieć? Że dwie­ście to czę­sto tylko na roz­pęd? No lu­bię to, co zro­bić? Może to rze­czy­wi­ście nie­od­po­wie­dzialne, ale ta ad­re­na­lina… Ach!

– Nie chcę, że­by mój syn zo­stał daw­cą or­ga­nów.

– Cze­mu? – py­tam po­god­nie. – Prze­cież to hoj­ne móc się po­dzie­lić z kimś ta­kim wy­jąt­ko­wym da­rem. – Pró­bu­ję żar­to­wać, a ma­ma w od­po­wie­dzi zdzie­la mnie rę­ką przez no­gę.

Pi­ję u ciot­ki dru­gą ka­wę i wra­cam do Szcze­ci­na z nie­co więk­szą pręd­ko­ścią niż w tam­tą stro­nę, bez ma­ru­dze­nia ma­mu­si, któ­ra nie­po­trzeb­nie się mar­twi. Za­jeż­dżam do miesz­ka­nia, szy­ku­ję się do ro­bo­ty i, na­dal nie­mal nie­ustan­nie my­śląc o tej dziew­czy­nie, wsia­dam na mo­ją uko­cha­ną szli­fier­kę, a po pięt­na­stu mi­nu­tach je­stem już w pra­cy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij