Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze - ebook
Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze - ebook
„To nad strumieniem pochylone drzewo, ta wierzba, co się zanosi szlochem nad upływającym czasem, jest Nocą – w niej ukryte rzeczy, sprawy i czyny oczom i sercu nieznane; łza gwiazdą płynie w bezkresie ostatniej godziny; bramy otwarte, usta Nocy milczą o zbrodniach Dnia, kości umarłych w ucieczce: o czym szepcą trawom, gdy w sukniach pleśni dukat zmurszałego życia wciąż wart tyle co tynf w swoim najmocniejszym blasku i nadal się toczy przez rozprute serca, podcięte gardła, puste oczodoły; o świecie ran niezabliźnionych straszny w swej znikomości pośród wirujących galaktyk w ślepym oku Losu”.
(fragment ""Źródeł"")
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65778-39-0 |
Rozmiar pliku: | 711 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
CIEŃ RZECZY – cień tego, co w jakiś sposób jest, co bytuje w czasie i przestrzeni, co empirycznie poznawalne – pojawia się w umyśle jako ich wyobrażenie, które przekształcone w dźwięk – w słowo – w dalszym procesie przekształcania się i zniekształcania ostatecznie przyjmuje formę pisma – takiego lub innego znaku graficznego, będącego refleksem prawzoru, owej rzeczy realnej, której cień pojawił się w umyśle jako jej obraz, jej wyobrażenie.
2
JUŻ I MORZE w ostoi cynowej misy nie przyzywa mnie, nie omamia, nie wodzi na pokuszenie; jej spękana krawędź w mocy księżycowego blasku wolna od cieni sunących brygantyn, cała w szelestach koronek sunącego piasku, nareszcie uwolniona od ciężaru miecących się wód stała się przyjazna ławicom dogasających solarnych boginek – koniec końców i na nie przychodzi zagłada w lunarnym ognisku, o którym wie się mniej niż o Armagedonie, życiu po życiu, zbawieniu i zmartwychwstaniu ciał razem wziętych; mimo to nadal tkwię przy jej krawędzi wsłuchany w szelest sunącego piasku, skwierczenie ognia i pieniącą się krew w migoczących przedsionkach swego głupiego serca.
3
OD LAT każdego wieczoru przed zaśnięciem wyruszam na Lubinieckie Fiordy; z początku niechętny kiczowatej zorzy polarnej, bryzie drobiącej powierzchnię wód, widmowym światłom promu płynącego na tle czarnordzawego stromego skalistego wzgórza, ostrym zapachom wodorostów smoły i smaru, zdrętwiały od arktycznego chłodu i wilgoci, z biegiem czasu coraz wcześniej kładę się do łóżka, by jak najprędzej znaleźć się na brzegu fiordu w mrocznym blasku nierzeczywistych świateł, w coraz bardziej realnie odczuwanym zimnie północy, aby nasiąkając gorzką wonią morszczynu międlonego falami, stopniowo przyzwyczajać Północ do swej obecności w jej ciasnym bezkrwistym łonie, a siebie do nieuniknionego.
4
WODO GŁĘBINNA, płomieniu wysoki, przepływacie między moimi ramionami w godzinie mrocznych przeznaczeń, gdy milczą lasy i nie śpiewają muszle, a przezroczyste cienie pustych ptaków bezgłośnie zanikają w topieli źrenic; oto chwila, w której się ważą losy świata, chwila, gdy dzień się waha czy nastąpić po nocy, a noc milczy i milczy serce.
5
W MORZU NOCY skrzy się świetlista gałązka: zapowiedź wyspy długiego dnia; na brzegu świtu wyżarzone ognisko, wyschnięte ości, sparciały sandał i cień wędrowca, o którym nie da się powiedzieć już nic pewnego i jeszcze ta cisza niewymownego skrzenia gałązki koralowca w mroku wód; ich ciężar na moich barkach, ich ostra ruń na moich wargach, znak jutra – zapowiedź zimy.
6
ROZŚWIETLASZ się we śnie, piękniejesz w oczach, gdy śpisz, umilka wilcze wycie, tygrysy zawisają w półskoku, z jądra ciemności wybłyskuje zorza, gdy śpisz: w moich rękach jesteś jak pochodnia pulsująca światłem, wiatr znad równiny, plaster miodu, młody śnieg, gdy śpisz śnisz się syrenom w kipieli letejskich wód, abym żeglował bezpieczny między Wyspami Bytu i Niebytu, gdy śpisz.
7
NOC na zawsze nam dana z krótkimi rozbłyskami dni traconych na daremne działania w nadziei, że coś utrwalimy z siebie w przelotnym czasie lub przynajmniej uda się nam urwać cząstkę nocy na pożytek dnia, ale nic z tego, noc to początek i kres, dni zaś czymś przyszłym, co nie musi się wydarzyć, niekoniecznym zdarzeniem, z którym jednak należy się liczyć nawet w środku najciemniejszej nocy jak ze wszystkim, co niezasłużone, już się czuje pod palcami to pasemko zimna z wolna tężejące w lód narastający wokół tej resztki ciepła w gasnącym sercu, w zasypiającej źrenicy, zamilkających wargach i w szroniącym się uchu – już blisko, a tak daleko, tak daleko z niemożliwości do niemożliwej możliwości.
8
DOWODY RZECZOWE przeżytego odłupane, zagubione, roztrwonione, skradzione, wyminięte i porzucone, bo nie pasowały do innych zdarzonych osobowości, nie interesują już nawet kolekcjonerów moich osobliwości; a mity, legendy, półprawdy i półsny zaszyte w surowe lniane płótno trwalsze od bazaltu, którym wybrukowano piekło, a słowa, co niby ulotne, przecież zmartwychwstają i płoną w ciemnościach w miejsce wyrwanego języka z pogardy dla dowodów rzeczowych, żarzą nawet pochowane w martwej sztolni Góry Lodowej, a czyż nie ostrzegał Valéry, wołając: Trouve avant de chercher.
9
NOC DOJRZEWA do czerni pod skrzydłami gawronów, pod spękaną korą świerków, jej cisza spoczywa w sercu dyluwialnego człowieka, wzbudzając w nas nieświadomych własnych przeznaczeń, świadomość rozumu – świetlistej drzazgi jarzącej się w głębi przyrodzonej mu ciemności: a wszystko co zapisane na skórze ziemi, odciśnięte w powietrzu i na wodzie, utrwalone ogniem w bliznach demonów bywa zaczątkiem słowa, zalążnią akordu, pierwociną koloru wydobywającego się z łuski bieli, o czym tamten jeszcze nie wie, czego się jeszcze nie spodziewa, już ów otrzymuje w nadmiarze, z którym nie wie, co począć.
10
ŚWIATŁO ODPŁYWA z nieba, zamyka się powieka dnia, noc nadlatuje stadem wron, lecz ty się nie lękaj napływu ciemności moja rybo głębinna, lutnio muzycznych mrozów, lodowa różdżko snów nieodwracalnych; Ziemia unosi cię we wszechświecie, szybujesz wśród gwiazd, błędnych świecideł, smagany słonecznym wichrem, przeszywany na wskroś włóczniami kwarków – byt niezawisły opiewany przez aniołów umiaru i prostoty, wysławiany przez demony nadmiaru, ty – nieznana samej sobie liczbo kwantowa mająca się za liczbę pierwszą w kosmicznym porządku.
11
NOCĄ WALCZY SIĘ pod godłem dnia; dzień rozwija proporce nocy – dlaczego tak jest, nie wiadomo; tak czy inaczej drży ziemia pod stopami wojowników, kurz osiada na padłych pokotem, na połamanych źdźbłach traw mieszając się z rosą i krwią, i milczeniem; nie można się wycofać, co raz zaczęte – trwa, choć przerwać je nietrudno: wystarczy mocne postanowienie, głuchy niepokój, gęsta mgła, nadmiar uczuć w pustym już sercu, utrata własnego wizerunku w lustrze; tak, można je przerwać, ale nie można się wycofać, nie można w osobliwym procesie anihilacyjnym swej duchowej cząstki i materialnej antycząstki znów zmienić w dwie cząstki elementarne, w jajo kosmiczne i deszcz spermatozoidów – dowodem niemożności, potwierdzeniem nieodwracalności jest krzyżowa śmierć widzialnego Syna Niewidzialnego; umrzeć, zasnąć to nic wielkiego, stracony czas i tyle, nieodnawialny moment przejścia nie do zapamiętania przez postronnych, choć sam akt – naga prawda – tkwi jako drzazga w ślepym oku odwiecznej Jestności; zimny płomień pała w głębi głazu, ciemność stromo wznosi swe pałace, ale mnie wciąż oślepia złota łuna bijąca z tygrysich oczu in the forest of the night: obietnica bezmiaru, nieskończoności, niedomkniętych drzwi do lasu.
12
ZACHOWANY WE WNĘTRZU ceglastych iłów, w miąższu brunatnych torfowisk, w antracytowych głębiach, gaj hesperyjski jawi się w snach jako raj; smok słowa strzeże przed niepamięcią tych, co nie zaznali rajskich wspaniałości z ich niezwykłymi sześcioskrzydłymi ptakami – Sirinem i Ałkonostem, z centuriami ognistogrzywych centaurów, z ważkami większymi od tej w Dziwnym ogrodzie Józefa Mehoffera, z motylami przezroczystymi jak anioły i aniołami o kształtach morskich potworów, z wielkookimi lemurami czyszczącymi niebo stromymi ogonami jak i z kosmatymi długopołymi mamutami o kłach wywiniętych jak jerychońskie trąby; był raj dziś ukryty w swoim prawdopodobieństwie jak nieznana córka w lędźwiach chłopca, jak bezimienny syn w dziewczyńskich wróblich biodrach; był raj, co się zachował pod zatrzaśniętym na głucho wiekiem wieków jako coś samo w sobie niepojęte: więc dotknij i odejdź ścieżką niewiernych, lasem niewidomych, wzgórzem plątonogich w dolinę umarłych żyjących nadal śród strzępków wspomnień, ścinków taśm wideo, palimpsestów; dotknij i odejdź, zapomnij.
13
TA STRONA nie jest tak skuteczna jak Tamta Strona, twierdzą umarli – po ich stronie ogień nie parzy, a płomienie to zabarwione na czerwono sople lodu, jasność widzi się jako ciemność, zaś ciemność jest złudzeniem jak wszystko, co jednym wydaje się rajem, innym – pełnymi blasku niebiosami, a piekłem wiecznym malkontentom i tak to zapewne jest lub choćby bywa w rzeczywistości po naszej stronie – niepojętej, ograniczonej do spekulacji prowadzących donikąd, na Tamtą Stronę.
14
NOC się dopala, płomień księżyca dryfuje ciemną materią między wyspami świateł a wygasłymi już kraterami planet; w moim śnie śnieg i popiół rozwiewa wiatr – na prawo śnieg, na lewo popiół; pod śnieżną zaspą noc zasypia, gdy dzień szarówką wyłania się z popiołu i z bezsenności ktoś jak z cienia się podnosi, by inny ktoś, ponocny ktoś ze swoim się sprzymierzył cieniem i w swoim wąskim cieniu legł; nic to, że obraz niejasny, w błędnych literach zagmatwany jak zamotany róży płatek w lód krwi co świeci ciemnym blaskiem; w szklanych ekranach oddzielających zimowy ogród od zgiełku arterii tkwią zamrożone cienie ptaków: smoliste inkluzje pochwycone w locie i wtopione w przezroczystość lodowej tafli sprasowanego powietrza światła i czegoś nienazwanego jeszcze, co pojawia się w snach albo w nagłym ostrowidzeniu na moment przed, kiedy na wszystko już za późno, kiedy łzy pozostawiły w twarzy blizny lśniące mereżką soli i zna się wagę radości, cierpienia, i chwil adoracji obrotnych obłoków na wrześniowym niebie; w ostrowidzeniu powidoku zimorodka, w rozbłysku diamentu pierścionka na ukochanym palcu, śnieżynki – gwiazdki z nieba, kłębu wiatru toczącego się nad równiną, wszystkich chwil przed zmierzchem, w którym zanika świat widzialny, gdy niewidzące oko jeszcze łzę toczy.
15
PEŁNIA GODZIN już się dokonała – nic dodać, nic ująć; zacienioną stroną wędruje samotnie złoty promień anielskiego skrzydła; gdyby jednak można było cofnąć się do siebie tamtego, co zapomniany nadal przebywa po jasnej stronie, czy chciałby się w nim rozpoznać, gdy on wciąż od niewinności nagi i pełen nadziei – nie ma pewności; przeraża go tamten już wtedy napięty łuk horyzontu z gotową do lotu strzałą możliwości, przyszłość, w której wszystkie godziny daremne, wszystkie złudzeniem, a o tym nie wie jeszcze niepiśmienny chłopiec, jeszcze niebłądzący w lesie, niezawikłany w gąszcz słów – pozorów rzeczy, jak nie wie i tego, że właśnie one są wszystkim, co jest, które jest.
16
SZARY DYM zgęszcza się w karego konia wprost na nas mknącego z wichrem pod jeźdźcem z traw uwitym, pod Królem Elfów; jak dawno niedawno młodzi dosiadaliśmy tożsamych wrażeń, barką księżyca płynąc pod prąd światła rzeczki Czarnej – dziś niesieni jej czarnym biegiem, niecierpliwi nocy, nurzamy się w poświacie wieczoru pod dalekim biciem dzwonu, a wszystko już tak dobrze szło, wciąż trwało południe, droga niosła się lekko i na wprost, w słońcu, pod obłokami i nagle ten szary dym gęstnieje w karego konia z Królem Olch w szkarłatnym siodle księżyca Mongołów, i nagle ten królewski śmiech, co nas porywa, unosi i ciska w płonące źrenice wilczycy złotookiej.
17
Z DALEKIEJ podróży w podróż pozakresną zawsze przygotowany, ale czy gotowy tego wciąż nie wie, choć ostrze trwogi go nie dotyka, a powieka wciąż jeszcze wytrzymuje ciężar ciemności i wieczornej rosy po dniu bez słodkiej drzemki pod brzozą, sosną lub wiązem na rozstaju, z odpryskiem księżyca tkwiącym w źrenicy na znak konieczności czuwania przed bezsenną nocą; niegdyś w ciemnych przepaściach lędźwi, w macicznych prądach noszący się lekko jak czółenko blasku wirujące w przeplotach wiatru i mknących strumieni, tkające nić szkarłatną i tę drugą – słodszą niźli dym kadzidła, dziś wolny i swej wolności także z wolna się wyzbywa, patrząc ku sferycznym migotliwym prężniom bez bólu i żalu, i daremnej nadziei na powrót z Bezczasu do czasu niewoli.
18
TO CO NAJWAŻNIEJSZE w obrazie ukrywa się za nim, mimo że na horyzoncie zdarzeń, za formą, widać cień jako powidok niegdyś przeżytego czegoś – cień i światłość, więc to co najważniejsze, oddalają się ode mnie, pozostawiając suchą tkankę wyobrażenia, obnażone myślą korzenie: w ich kłębowisku śnią lisy filozofów i teologów, wilki wiedzy, a nad nimi czuwa biały kruk nocy wciąż przeistaczający się w kroplę atramentu – macicę słów; to co najważniejsze pozostaje niewidoczne, jest jako nieobecne i już można odejść, i się odchodzi w nieznane rejestry w zetknięciu dnia i nocy lub nocy i dnia zanim z gniazda wyfrunie szary wróbel brzasku.
19
JESZCZE CHWILĘ trwaj chwilo Goethowskiego napięcia między metafizyką a fizyką, geometrią a snem, między tym, co męskie, a tym, co żeńskie w dziecku ptakiem podszytym; trwaj piękna, bo jako Nieskończoność odbijasz się w źrenicy Wieczności, w oku Czasu, co zaledwie majakiem przed moim doraźnym okiem, które mami, obiecując więcej niż zostało mi dane przed chwilą na chwilę.
20
SKOŃCZONOŚĆ nie wie nic o nieskończoności, chociaż ta ją wchłonęła; tak w świetle ginie ciemność, cień zaś zanika w ciemności; żniwo spod sierpa horyzontu wzlatuje złotym płomieniem, lipcowe lipy dymią pszczelim brzęczeniem; środek lata, na jego krańcach błękitnieją pasma obłych pagórów, potok ugina się pod brzemieniem nieba, a przez poszum Leśmianowskiej łąki niesie się szept Czechowicza: Siano pachnie snem / a ukryta w nim melodia kantyczki / chroni przed złem; zapada zmierzch, robi się wieczór, boskie zęby miażdżą słoneczny owoc. Noc.nota biograficzna autora
Andrzej Turczyński (ur. w 1938 r.) – poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Laureat licznych nagród, m.in. Nagrody Fundacji Kultury za Rzeki popiołu (1994), Nagrody im. Księcia Konstantego Ostrogskiego (1997), Nagrody im. Świętego Brata Alberta (1999), Nagrody Specjalnej Ministra Kultury (2005, 2010). Nominowany do Nagrody Literackiej NIKE za Znużenie (2001), do Paszportu Polityki (2001) oraz finalista Nagrody Literackiej GDYNIA za Koncert muzyki dawnej (2012). Wydał m.in. Źdźbło morza (1971), Wypłuczysko (1977), Fiasko (1986), Chłopiec na czerwonym koniu (1991), Rzeki popiołu (1995), Mistrz Niewidzialnej Strony (1996, 2011), Tryptyk ruski (1998), Znużenie (2000), Mgnienia (2000), Ząb mądrości (2001), Święto ikony (2002), Dietdomszczyzna (2005), Latopis. Powieść doroczna (2007), Bezkres. Eseje paradoksalne (2007), Ten szalony pan Puszkin. Słowo o udręce (2008), Moskwa „na Krwi” (2009), Uzurpacje. Eseje paraboliczne (2009), Szron. Poezje (2010), Koncert muzyki dawnej (FORMA 2011), Zgorszenie (FORMA 2011), Mały ikonostas Bogarodzicy (2012), Miniatura z gazelą (2012), Żywioły (FORMA 2012), Homo Pictor, Homo Viator (2013), Bruliony Starej Ziemi (FORMA 2013), Brzemię (FORMA 2015), Ceremoniały (2017), Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze (FORMA 2017). Jego opowiadania znalazły się w antologiach współczesnych polskich opowiadań: 2011 (FORMA 2011), 2014 (FORMA 2014) i 2017 (FORMA 2017).w serii piętnastka ukazały się:
Henryk Bereza „Względy”, „Zgłoski”, „Zgrzyty”
Kazimierz Brakoniecki „Dziennik berliński”
Maciej Cisło „Błędnik”
Jan Drzeżdżon „Łąka wiecznego istnienia”
Anna Frajlich „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Laboratorium”
Paweł Gorszewski „Niecierpiące zwłoki”
Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”
Lech M. Jakób „Poradnik grafomana”, „Poradnik złych manier”
Paweł Jakubowski „Kopuła”
Zbigniew Jasina „Drzewo oliwne”
Gabriel Leonard Kamiński „Pan Swen (albo wrocławska abrakadabra)”
Bogusław Kierc „Cię-mność”
Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Kronika powrotu”, „Ulice Szczecina”, „Ulice Szczecina (ciąg bliższy)”
Krzysztof Lisowski „Czarne notesy (o niekonieczności)”, „Motyl Wisławy. I inne podróże”
Krzysztof Maciejewski „Dziewięćdziesiąt dziewięć”, „Osiem”
Tomasz Majzel „Opowiadania w liczbie pojedynczej”, „Treny Echa Tropy”
Piotr Michałowski „Cisza na planie”
Mirosław Mrozek „Odpowiedź retoryczna”
Ewa Elżbieta Nowakowska „Merton Linneusz Artaud”
Halszka Olsińska „Bliskie spotkania”, „Małostki”, „Złota żyła”
Paweł Orzeł „Cudzesłowa”
Mirosława Piaskowska-Majzel „(Po)między”
Karol Samsel „Jonestown”, „Prawdziwie noc”, „Więdnice”
Bartosz Sawicki „Krucha wieczność”
Eugeniusz Sobol „Killer”
Ewa Sonnenberg „Wiersze dla jednego człowieka”
Wojciech Stamm „Pieśni i dramaty patriotyczne i osobiste”
Grzegorz Strumyk „Re _ le rutki”
Leszek Szaruga „Kanibale lubią ludzi”
Wiesław Szymański „Skrawki”
Michał Tabaczyński „Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane”
Paweł Tański „Glinna”, „Kreska”
Maria Towiańska-Michalska „Akrazja”, „Engram”, „Z Ameryką w tle”
Andrzej Turczyński „Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze”
Miłosz Waligórski „Długopis”
Henryk Waniek „Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994)”
Leszek Żuliński „Suche łany”