Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Żywe istoty - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 czerwca 2025
4497 pkt
punktów Virtualo

Żywe istoty - ebook

Opowieść o wielkich ludzkich ambicjach i dawno zaginionych gatunkach.

Decyduje się na śmiałe posunięcie i publikuje kontrowersyjne twierdzenie: krowa morska wymarła. To niewiarygodna myśl, by człowiek mógł być dla innego gatunku taką samą plagą jak asteroida czy potop.

W 1741 roku Georg Wilhelm Steller dołącza do słynnej wyprawy Beringa i choć nigdy nie udaje im się dotrzeć do Ameryki, dokonuje przełomowego odkrycia nowego gatunku, który zostaje nazwany krową morską Stellera.

W 1859 roku rosyjski gubernator na Alasce rozpoczyna poszukiwania szkieletu ogromnego morskiego ssaka, który, według plotek, zniknął sto lat temu.

W 1952 roku w Muzeum Historii Naturalnej w Helsinkach zostaje podjęte zadanie odrestaurowania szkieletu słynnej krowy morskiej Stellera zwanej już syreną morską. Gatunku, który wyginął bezpowrotnie.

Żywe istoty to zapierająca dech w piersiach opowieść o trwającej trzy wieki przygodzie człowieka z syreną morską i o niemożliwym do zaspokojenia pragnieniu wskrzeszenia tego, co być może na zawsze zniszczyliśmy.

 

Kiedy stajemy przed szkieletem krowy morskiej, zderzamy się z żałobą po utraconym gatunku. Powieść Iidy Turpeinen pozwala nam się z tą żałobą spotkać, zamiast z nią walczyć. Pokazuje, jak bardzo potrzebujemy dzisiaj prozy, żeby ułożyć się ze światem w dobie katastrofy klimatycznej.

Maria Krześlak

publicystka, humanistka środowiskowa

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368479461
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Przez wzgląd na czło­wieka prze­cie Naj­wyż­szy Wszech­rze­czy Stwórca wszyst­kie istoty w trzech kró­le­stwach na­tury za­warł, a tak zdat­nie je ukształ­to­wał i tak za­chwy­ca­jąco roz­mna­żać się im przy­zwo­lił, aby po­myśl­nie w ist­nie­niu je pod­trzy­my­wać i na po­ży­tek czło­wie­kowi prze­zna­czać. A ten już ro­zu­mem swoim na­wet naj­dzik­sze zwie­rzę oswoi, na­wet naj­szyb­sze wy­tropi i poj­mie, na­wet naj­głę­biej w wo­dzie mor­skiej skryte do­się­gnie.

LIN­NE­USZ, Oeco­no­mia na­tu­rae, 1749,
tłum. TO­MASZ KWIE­CIEŃ53°3’55”N, 158°37’32”E

Kam­czatka, da­leki wschód Ro­sji

1741

Wszyst­kie eks­pe­dy­cje na­ukowe roz­po­czy­nają się od her­baty. Ka­pi­tan-ko­man­dor Vi­tus Be­ring na­peł­nia fi­li­żankę, z któ­rej pije dok­tor teo­lo­gii, przy­rod­nik i dzi­wak Georg Wil­helm Stel­ler. Duń­czyk na­peł­nia fi­li­żankę, do­stał bo­wiem za­da­nie. Go­su­dar im­pe­ra­tor po­le­cił mu zna­leźć drogę przez mo­rze i wy­kre­ślić na ma­pie szlak z Azji do Ame­ryki, Be­ring wy­ru­szył za­tem w po­dróż. Wy­ru­szył dwa­dzie­ścia lat temu, po­rzu­cił bez­pieczne wody i po­że­glo­wał na pół­noc ku mo­rzom nie­uka­za­nym na żad­nej ma­pie, lecz mgły się nie roz­wie­wały i po­goda nie po­pra­wiała, a na do­da­tek skoń­czyły się im za­pasy wody pit­nej, na­ka­zał więc od­wrót. I mimo że wró­cił z do­kład­niej­szą mapą pół­wy­spu Kam­czatka, górny róg mapy Ziemi na­dal po­zo­staje białą plamą, a Piotr Wielki umiera, nie po­znaw­szy za­rysu No­wego Świata.

Im­pe­ra­tor umiera, lecz nie jego myśl. Trzeba znowu spró­bo­wać, bar­dziej się po­sta­rać. Ca­ryca Anna wy­daje roz­kaz – i dziś na wo­dach Za­toki Awa­czyń­skiej ko­ły­szą się dwa statki: „Święty Piotr” i „Święty Pa­weł”. Oba mogą za­brać po setce za­łogi, do sa­mych ża­gli po­trzeba dwu­dzie­stu lu­dzi. Wo­kół przy­stani szybko po­wstaje port: ba­raki, warsz­taty, pro­wi­zo­ryczne po­miesz­ka­nia, lecz wszystko poza nimi jest tu­taj małe, brudne i zimne.

Do Wiel­kiej Eks­pe­dy­cji Pół­noc­nej wy­brano trzech na­ukow­ców, ce­nio­nych uczo­nych z nowo po­wsta­łej pe­ters­bur­skiej Aka­de­mii Nauk. Ce­sa­rzowa wy­po­sa­żyła ich szczo­drze. W skład ich świty we­szło sze­ściu asy­sten­tów, sze­ściu mier­ni­czych, dwóch ry­sow­ni­ków i trzy­na­stu żoł­nie­rzy, a do tego tłu­macz, le­karz, tech­nik, bęb­niarz, prze­wod­nicy, wio­śla­rze i tra­ga­rze. Do swo­jej dys­po­zy­cji mieli li­czącą setki wo­lu­mi­nów bi­blio­tekę na­ukową i dzie­więć sań wy­ła­do­wa­nych wszel­kimi in­stru­men­tami; do­stali cztery te­le­skopy, pięć astro­la­biów, dwa­dzie­ścia ter­mo­me­trów, dwa­dzie­ścia sie­dem ba­ro­me­trów, dwie­ście szes­na­ście koni i wiele be­czek wy­bor­nego wina reń­skiego. Opusz­czali sto­licę w pod­nio­słym na­stroju, choć przed sobą mieli osiem ty­sięcy ki­lo­me­trów Sy­be­rii, a póź­niej wy­prawę w nie­po­znane mo­rze.

Kiedy pro­fe­so­ro­wie do­je­chali do Je­ni­sej­ska, po­dró­żo­wali już od kilku lat. Kilku dłu­gich, mo­zol­nych i żmud­nych lat, a nie byli jesz­cze na­wet w po­ło­wie drogi. W Ja­kucku w po­ża­rze ich kwa­ter znisz­cze­niu ule­gają wszyst­kie zgro­ma­dzone próbki i no­tatki. Ich wie­lo­mie­sięczna praca ula­tuje z dy­mem pod niebo i uczeni za­czy­nają mieć tego dość. Astro­nom wcho­dzi w kon­flikt z et­no­gra­fem i czym da­lej jadą na wschód, tym go­rzej się wszystko układa. W końcu za­pada de­cy­zja. Pro­fe­so­ro­wie pi­szą do Aka­de­mii prośbę o zwol­nie­nie ich z mi­sji i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, za­wra­cają na za­chód.

W dro­dze po­wrot­nej przy­rod­nicy Be­ringa spo­ty­kają ba­da­cza, na któ­rym mi­ze­ria Sy­be­rii zdaje się nie ro­bić żad­nego wra­że­nia. Ów oso­bliwy czło­wiek za nic ma pu­der i pe­ruki, używa jed­nego kubka do kwasu i piwa, ale jest świetny w tym, co robi: ze znaw­stwem roz­wo­dzi się o zio­łach i pta­kach od­por­nych na wschod­nie mrozy. Pro­fe­sor Gme­lin re­ko­men­duje go na swo­jego na­stępcę i Be­ring robi to, co zro­bić musi. Pi­sze uprzejmy list i prosi wiel­moż­nego pana Geo­rga Wil­helma Stel­lera, by ze­chciał za­szczy­cić go wi­zytą w por­cie nad Za­toką Awa­czyń­ską.

Przy­rod­nik i dok­tor teo­lo­gii, a do tego dzi­wak Georg Wil­helm Stel­ler sie­dzi wy­pro­sto­wany w krze­śle. Wło­żył swoje naj­lep­sze ubra­nie, co w jego przy­padku nie zna­czy wiele; cztery lata na Sy­be­rii od­ci­skają swoje piętno na jego stylu. Do­je­chał aż tu­taj psim za­przę­giem i stara się nie oka­zy­wać, jak wiele dla niego zna­czą su­che po­miesz­cze­nie i cie­pła, mocna her­bata. Aka­de­mia Nauk po­wie­rzyła mu za­da­nie opi­sa­nia fauny i flory Kam­czatki oraz tam­tej­szych złóż ka­mieni szla­chet­nych, lecz Da­leki Wschód roz­pala w jego sercu wielki pło­mień. Nie­miec wi­dział już ni­ziny i góry, łódką wio­słową prze­pły­nął cały Baj­kał, ale bar­dzo chciałby po­je­chać jesz­cze da­lej: wy­stą­pił już o zgodę na wy­prawę do Ja­po­nii. To eks­pe­dy­cja i to eks­pe­dy­cja, czyż nie? – śmieje się ka­pi­tan-ko­man­dor i na­peł­nia fi­li­żankę, którą Stel­ler pod­nosi do ust.

Nie­miec zbiera rze­czy po­trzebne do od­by­cia dłu­giej po­dróży, lecz wy­jazd się opóź­nia, pię­trzą się prze­szkody. Za­pro­wian­to­wa­nie zaj­muje dłu­żej, niż prze­wi­dy­wano; su­chary prze­pa­dają w dro­dze do portu, nowa par­tia rów­nież nie do­ciera do punktu prze­zna­cze­nia, bo prze­wo­żący to­war Ko­riacy pod­no­szą bunt – do­star­cze­nie cze­go­kol­wiek do naj­dal­szego za­kątka Sy­be­rii dłuży się wprost nie­mi­ło­sier­nie, a od­po­wie­dzialny za do­stawy pięć­dzie­siąt­nik Ko­le­sow ni­czego im nie uła­twia. To czło­wiek, który ju­tro może wszystko, lecz dzi­siaj musi się na­pić, tak więc Stel­ler czeka, klnie i czeka – i pi­sze roz­prawę o miej­sco­wych ry­bach.

Czeka pięć mie­sięcy, po­nad dwa­dzie­ścia po­wol­nych i lep­kich ty­go­dni, które mógł był spę­dzić na ba­da­niach zu­peł­nie nie­zna­nych ga­tun­ków Nip­ponu. W końcu jed­nak nad­cho­dzi długo wy­cze­ki­wany dzień. Czę­ści wy­po­sa­że­nia bra­kuje, ale nie można już dłu­żej zwle­kać: mu­szą zdą­żyć wró­cić przed je­sien­nymi sztor­mami, tak więc dwu­dzie­stego dzie­wią­tego maja statki stoją już w peł­nej go­to­wo­ści na ko­twi­cach w za­toce i cze­kają na do­brą po­godę. Gdy czwar­tego czerwca pod­nosi się sprzy­ja­jący wiatr, „Święty Piotr” i „Święty Pa­weł” wy­pły­wają w rejs ku wy­brze­żom Ame­ryki.

Ka­pi­ta­no­wie każą od­kor­ko­wać szam­pana. Twa­rze ofi­ce­rów pro­mie­nieją en­tu­zja­zmem, któ­rym pro­mie­nio­wał i Be­ring, gdy wy­pły­nął w ten rejs kil­ka­na­ście lat wcze­śniej. Ci mło­dzi lu­dzie roją o bo­gac­twach nie­zna­nych krain, o wy­spach, za­to­kach i gó­rach, które zo­staną na­zwane na ich cześć, o po­dzi­wie i sza­cunku, z ja­kim będą na nich pa­trzeć córki ary­sto­kra­tów, a może na­wet sama ce­sa­rzowa, gdy oni będą im opo­wia­dać o swo­ich przy­go­dach – lecz Duń­czyk przy­po­mina so­bie mo­no­tonne dni, koń­czący się pro­wiant i sztor­mowe noce, kiedy mo­dlili się o oca­le­nie od nie­chyb­nej zguby. Wtedy był męż­czy­zną w sile wieku, te­raz już mocno mu ciąży sześć­dzie­siątka na karku; mło­dzi świę­tują, ale w oczach flot­mi­strza Chi­trowa ka­pi­tan-ko­man­dor do­strzega zna­jomy cień. Chi­trow brał udział w pierw­szej eks­pe­dy­cji i do­sko­nale wie, na co się po­ry­wają.

Be­ring opusz­cza to­wa­rzy­stwo. Nie chce wzno­sić to­a­stów, jemu po­trzeba tylko wia­tru i mo­rza, wy­cho­dzi więc na po­kład. Portu w od­dali już pra­wie nie wi­dać, szczyt Awa­czyń­skiej Sopki w peł­nej kra­sie gó­ruje nad za­toką. Wi­dok jest ma­je­sta­tyczny w świe­tle za­cho­dzą­cego słońca, ale Duń­czyk od­wraca się do niego ple­cami i obie­cuje so­bie, że kiedy tylko wróci z tej wy­prawy, resztę ży­cia spę­dzi w cie­ple i wy­go­dzie.

Stel­ler, syn kan­tora z No­rym­bergi, jest uczo­nym przy­rod­ni­kiem, ale nie dżen­tel­me­nem. Nie pro­szą go na szam­pana, więc od­daje się pracy, no­tuje spo­strze­żone ptaki mor­skie i nie­sione z fa­lami ro­śliny. Ob­ser­wuje prądy i robi wy­li­cze­nia, a na wi­dok ka­pi­tana-ko­man­dora spie­szy do niego i dzieli się swo­imi wnio­skami: kurs na­le­ża­łoby zmie­nić o kilka stopni, Be­ring jed­nak wpa­truje się w zni­ka­jący ląd, jak gdyby w ogóle nie sły­szał słów Niemca.

Zo­sta­wiają wy­brzeże i mgła spo­wija sta­tek nie­prze­zier­nym wo­alem, prze­pusz­cza­ją­cym je­dy­nie krzyk ja­kie­goś ptaka. Mżawka mo­czy po­kład i płótna, ubra­nia lgną do skóry ciężką wil­go­cią, nic nie daje cie­pła. Sie­dem dni nie­prze­nik­nio­nej sza­rugi, w końcu jed­nak z po­łu­dnio­wego wschodu za­czyna dmu­chać i mgła się roz­wiewa. Kiedy wy­cho­dzą na po­kład, żeby zo­ba­czyć słońce, ogar­nia ich złe prze­czu­cie. Jak okiem się­gnąć – pu­ste mo­rze. Statki eks­pe­dy­cji roz­dzie­liły się we mgle. Przez kilka dni Be­ring każe szu­kać „Świę­tego Pawła”, ale na próżno. Wraz z nim prze­pada po­łowa wy­po­sa­że­nia Wiel­kiej Eks­pe­dy­cji Pół­noc­nej.

Spo­strze­żeń nie bra­kuje. Na fa­lach uno­szą się ro­śliny, które pro­spe­rują je­dy­nie w płyt­kich wo­dach, Stel­ler ob­ser­wuje także zwie­rzęta oraz ptaki mor­skie, które ni­gdy nie wa­ży­łyby się wy­pu­ścić zbyt da­leko od brzegu. Tłu­ma­czy te znaki ofi­ce­rom i na­ga­buje o ko­rektę kursu, ci jed­nak pa­trzą na niego z góry. Szczur lą­dowy, który pierw­szy raz jest na statku, roi so­bie, że zna się na pły­wa­niu le­piej od nich? Ka­pi­tan-ko­man­dor nie zaj­muje sta­no­wi­ska, nie chce zło­ścić swo­ich lu­dzi, wszak każdy z nich ma usto­sun­ko­wa­nych przy­ja­ciół w Sankt Pe­ters­burgu.

Stel­ler wi­dzi, jak je­den ze sztur­ma­nów, na­no­sząc ich szlak na mapę świata, myli oce­any i umiesz­cza ich na Pa­cy­fiku, a nie na Atlan­tyku. Nikt nie po­pra­wia błędu.

Po­tem na po­wierzchni wody po­ja­wia się zwie­rzę i Nie­miec przy­po­mina so­bie, dla­czego zgo­dził się wziąć udział w tej nie­ła­twej wy­pra­wie. Stwo­rze­nie jest dłu­gie na dwa łok­cie. Jego skórę po­krywa ru­dawa sierść, a łeb przy­po­mina głowę psa. Ma czuj­nie na­stro­szone uszy, wy­łu­pia­ste oczy i ob­wi­słe wąsy, które przy­wo­dzą na myśl orien­tal­nego mę­drca, choć zwie­rzę za­cho­wuje się ra­czej jak roz­bry­kane dziecko. To miota się i znika pod wodą, to znów wy­nu­rza się z kępką trawy mor­skiej w py­sku, by wy­rzu­cić ją w po­wie­trze i zła­pać zę­bami. Na ster­bur­cie gro­ma­dzi się za­łoga, lu­dzie za­czy­nają kla­skać. Stel­ler prosi o za­wo­ła­nie naj­lep­szego strzelca. Zja­wia się Ko­zak Foma Le­pi­chin i Stel­ler każe mu strze­lać, lecz kula nie sięga serca, prze­bija tylko skórę: zwie­rzę daje nura i już wię­cej nie wraca na po­wierzch­nię.

Nie­miec czy­tał uczone trak­taty i dzien­niki da­le­kich po­dróży, wszel­kie opisy zwie­rząt, ja­kie zdo­łał wy­szpe­rać w uni­wer­sy­tec­kich bi­blio­te­kach, a jed­nak to zwie­rzę nie jest mu znane. Od dawna nic tylko mewy i nu­rzyki, nu­rzyki i mewy, a kiedy wresz­cie tra­fia się ja­kieś in­te­re­su­jące stwo­rze­nie, on je wy­pusz­cza z rąk! Stel­ler mysz­kuje w pa­mięci po kunst­ka­me­rach, za­gląda na re­gały z naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­nymi wy­bry­kami na­tury i w końcu wie­czo­rem w koi do­znaje olśnie­nia. W naj­głęb­szych wspo­mnie­niach zna­lazł Hi­sto­riae ani­ma­lium, wielki be­stia­riusz Ges­snera – w nim jest to, czego szu­kał: duń­ska małpa mor­ska, Si­mia ma­rina da­nica! Tu­łów zwień­czony wę­żo­wym ogo­nem, cztery ło­po­czące płe­twy, gru­zło­waty łeb i na­tura bła­zna – wszystko się zga­dza, te­raz już uspo­ko­jony Stel­ler może za­snąć. Od­zy­skał wiarę w swoją na­ukę, cią­gle po­trafi kla­sy­fi­ko­wać świat.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij