Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Obce gniazda. Tom 2. Ocalony - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 listopada 2025
4024 pkt
punktów Virtualo

Obce gniazda. Tom 2. Ocalony - ebook

Poruszający ciąg dalszy losów Maksymiliana Seiferta z sagi „Obce gniazda”. 
Po sierocym dzieciństwie i latach upokorzeń Maks próbuje ułożyć sobie życie u boku odnalezionej matki. Szybko jednak przekonuje się, że rodzinne ciepło bywa pozorne, a nałogi i bieda potrafią zrujnować każdy dom. Ucieczka na Ziemie Odzyskane, praca na kolei, potem służba wojskowa i powojenny chaos – to codzienność chłopaka, który wciąż szuka miejsca dla siebie. W tle akcja „Wisła”, wypalone wsie, pamięć o Majdanku i niespełniona miłość do Hani. Czy Maks znajdzie w sobie dość siły, by przerwać krąg krzywd? Czy odzyska godność i zbuduje dom, którego nikt już nie rozbije?
„Obce gniazda. Ocalony” to opowieść o cenie przetrwania i o nadziei, która – mimo ran – nie gaśnie. Książka dla wszystkich, którzy lubią historie „z historią w tle”: prawdziwe, bez upiększeń, ale pełne wiary w drugą szansę.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura piękna polska
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8412-414-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SKIERNIEWICE

Siedzieli przy stole we troje. Matka z namaszczeniem kroiła na desce pachnącą czosnkiem szynkę i układała ją plastrami na fajansowym talerzu. Jej świeżo upieczony małżonek milczał, pożądliwie obserwując apetyczne odrzynki pieczonego mięsa. Czasami rzucał niespokojne spojrzenia na pasierba, jakby się obawiał, że ten zniknie jak kamfora razem ze smakowitym gościńcem, którym ich niespodziewanie uraczył. Posiwiałe i mocno przerzedzone włosy mężczyzny wyglądały na dawno niemyte, długo też nie widziały grzebienia. Jego drelichowa bluza była poplamiona, a spodnie wpuszczone w gumowce przetarte na kolanach. Maks, który do czystości i wyglądu przywiązywał dużą wagę, z odrazą wdychał odór potu, taniego tytoniu i brudu, jaki ojczym roztaczał wokół siebie.

Śmierdzi jak menel. Jak ona to znosi? – myślał z niechęcią.

– A toś nam, synku, poczęstunek przywiózł! My do takich wspaniałości nie przywykli – cieszyła się matka. – Salceson czasem na rynku kupię, kaszanki trochę, nóżki na galaretę, a kiełbasa to u nas od święta. Ale głodu nie ma. Mój Ziutek trochę zarabia na szewstwie, ja przyniosę co nieco ze sprzątania i tak sobie spokojnie żyjemy. A ty jak jakiś bogacz różnych rzeczy tu nawiozłeś. Musiało ci dobrze w Mosinie być.

– Obcy ludzie mi pomagali, mamo. Przyjaciele ze szkolnych lat i rodzina, która mnie po wojnie przygarnęła jak swego.

– To ty pewnie bez chęci do nas przyjechałeś, skoro na takich dobrych ludzi trafiłeś.

– Prawda, że żal mi było rozstawać się z nimi. Ale to duża rodzina, pięcioro dzieci i rodzice w jednej izbie, i jeszcze ja na dodatek. Trzeba było się w końcu usunąć, choć nie zachęcali do wyjazdu. Pewnie mnie polubili i byli wdzięczni, że ich córką opiekowałem się trochę w obozie. Cieszyli się, że przeżyła.

– Duża ta córka?

– Osiemnaście lat.

– Ho, ho! To pannica na wydaniu! – Matka położyła na stole nadkrojony chleb i sięgnęła po nóż. – I nie zagięła na ciebie paluszka, co? Musi szpetna być.

– Jest piękna i dobra, ale nie myślałem o amorach. Zresztą, ma narzeczonego – wyjaśnił krótko Maks, chcąc przerwać ten wątek. – A tu przecież do swoich przyjechałem, do rodziny, której dotąd nie miałem.

– A co ty go tak męczysz! – oburzył się ojczym. – Chłopak głodny, zmęczony, z drogi, a ty go o jakieś obce dziewuchy wypytujesz! Lepiej kawy zagotuj. Na sucho mamy jeść?

Maks spojrzał na niego z wdzięcznością i zamyślił się. Tkliwe wspomnienie przywiodło go do maleńkiej kuchenki Lodzi i Jakuba Kusiaków, rodziców Jagody, z którą się zaprzyjaźnił w obozie pracy pod Płockiem. I którą polubił. Więcej niż polubił... Jest późno, a ona nie wróciła jeszcze z miasta. Czeladka małych Kusiaków śpi na rozłożonych materacach. Tylko najmłodszy gorączkuje i nie chce opuścić objęć matki. Jakub siada obok i z troską gładzi rozgrzane gorączką czoło małego synka.

– Kochają się, są rodziną, a ja… – myślał ze smutkiem.

Czas się położyć. Chłopak pochyla się nad misą wypełnioną do połowy wodą i obmywa twarz. Woda jest zimna, ale to mu nie przeszkadza. Od dziecka mył się tylko w takiej, nawet zimą. Podnosi głowę, aby sięgnąć po ręcznik, i wtedy światło lampy ulicznej zagląda mu w twarz i przyciąga spojrzenie. Przed domem spostrzega postać smukłej dziewczyny w szerokiej spódnicy, przytulającej się z ufnością do chłopaka. Oboje wydają mu się znajomi. Boleśnie znajomi…

– No, częstujcie się! – Matka postawiła na stole parujące kubki, wyrywając syna z zamyślenia. – Nie mamy dzisiaj mleka do kawy, ale cukier jest. Głodny u nas nie będziesz.

Maks z trudem otrząsnął się z przykrego wspomnienia i sięgnął po chleb. Jedli w milczeniu. Pierwszy skończył Józek. Otarł dłonią okruszki z ust, rozparł się na krześle i głośno beknął.

– Mógłbyś się pohamować – skarciła go matka.

– On nie taki delikatny, łatwego życia nie miał, wojnę w niewoli przeżył. Masz jakąś butelkę? Powrót syna trzeba uczcić.

– Daj sobie spokój! Gość zdrożony, a ty go chcesz wódką częstować!

– Widzisz? – Ojczym rozłożył wymownie dłonie. – Nie da. Taka jest. Ale może ma rację. Kiedy indziej wypijemy. No, to mówisz, że Niemcy cię aresztowali?

– Raczej zapędzili do pracy. W trzydziestym dziewiątym przyszli po mnie żandarmi i zaprowadzili do Niemca, u którego harowałem kilka lat. Był najpierw burmistrzem, a potem komendantem posterunku w Mosinie. Najgorszy okrutnik w mieście. Ciężką miał rękę do swoich pracowników i nieraz nosiłem pręgi od jego bicza. Na koniec chciał mnie zastrzelić, ale uciekłem. A w czterdziestym czwartym wysłał mnie z innymi na roboty pod Płock. Do wyzwolenia ryłem w okopach dzień w dzień. Głodno tam było, chłodno, wszy. Ludzie jak muchy padali, chowaliśmy ich w polu. Mnie się udało przeżyć. Może dlatego, że wcześniej przeszedłem ciężką szkołę życia. Zahartowałem się w biedzie i harówce, jakiej nikomu nie życzę.

– Pij, synu. – Matka dolała kawy do kubków. – Może byś co jeszcze zjadł?

– Chętnie, dziękuję. Zgłodniałem w drodze. A wy… a ty, mamo, jak się tu znalazłaś?

– Nie ma w tym niczego dziwnego. – Stanisława oparła dłonie o krzesło i splotła palce. Ręce miała szczupłe i upstrzone piegami. – Jeszcze przed wojną w jednym majątku na wsi służyłam i tam do przyjścia Ruskich moi państwo mieszkali. Później, jak sołdaty ich ze dworu za ciemnego w samych tylko koszulach jak psów wypędzili, i cały dwór zajęli, nocą z innymi ze służby uciekłam i do Skierniewic pieszo doszłam. A Ziutek przyszedł za mną, bo my się jeszcze we dworze poznali i polubili, jak on buty mojemu państwu naprawiał. – Kobieta spojrzała na męża i uśmiechnęła się z czułością.

– A ten dom? – dopytywał Maks, kładąc plaster pieczystego na pajdę chleba.

– A mało było wolnych? Podobał się nam, to zajęliśmy. Choć tu taki jeden uważa, że do niego należy i mamy mu czynsz płacić. Sądzić się z nami chce. Ale my się łatwo nie poddamy i nie pozwolimy wypędzić. Pierwsi byliśmy i papier z urzędu mamy, że jest nasz. Teraz już pustych nie ma, wszystkie pozajmowane, a przyjezdni na ulicy mieszkają, w namiotach i po klatkach. Mieliśmy szczęście, kto pierwszy, ten lepszy. A ty jedz, boś z drogi. I kawy się jeszcze napij.

– Dziękuję. Kawa dobra, słodka. Ale powiedzcie szczerze, co was naszło, żeby mnie tu sprowadzać? Dotąd się mną nie interesowałaś. Wybacz, ale taka prawda, więc co się nagle zmieniło?

– A to już ci w liście pisałam ręką mojego Ziutka. Znajomi z Mosiny mi mówili, żeś wyrósł na pięknego młodzieńca, to zatęskniłam, chciałam się pogodzić, resztę życia, da Bóg, z tobą w zgodzie spędzić, może wnuków doczekać.

W ciemnych oczach Stasi zaszkliły się łzy.

– Dużo się działo, mamo, zanim wyrosłem. Ciebie przy mnie nie było – poskarżył się, a twarz mu stężała na wspomnienie dzieciństwa.

– To prawda, synku, to prawda – przyznała z westchnieniem Stanisława. – Musisz mi o wszystkim opowiedzieć. I ja ci powiem o swoim życiu. Wstawię teraz kapustę na jutro i placki z jabłkami usmażę na kolację, a ty pochowaj rzeczy w szafie w swoim pokoju na górze, a jak się nie zmieszczą, to ta na korytarzu stoi pusta. Potem możesz odpocząć. Zawołam cię na kolację. A po posiłku wieczorem to mój Ziutek kładzie się już zwykle do spania, a wtedy my sobie pogadamy o wszystkim bez krępacji.

– Pomogę ci, synu – zaoferował się ochoczo Ziutek, a na jego nalanej twarzy pojawił się uśmiech.

– Dobrze, o… Józefie – zgodził się z wahaniem Maks i pomyślał z nadzieją, że wygląd być może nie zawsze idzie w parze z charakterem człowieka, a przynajmniej – nie z jego dobrymi chęciami.

Po kolacji dwoje spragnionych siebie ludzi, matka i syn, pogrążyli się w długiej, oczyszczającej serca rozmowie. Nad kuchennym stołem, okrytym żółtą ceratą w kratkę popłynęła opowieść o głodnym dzieciństwie u kolejnych opiekunów Maksa, którzy wykorzystywali go do ciężkiej pracy ponad wytrzymałość dziecka, o karach chłosty za najmniejszą niedokładność, o Bolechu, który ze znęcania się nad nim czerpał chorą, zwierzęcą przyjemność, o samotności i tęsknocie. Potem Maks opowiedział o harówce u Müllera, niemieckiego oprawcy, z której to służby ledwie uszedł z życiem, o katorżniczej pracy w niemieckim obozie.

Matka z kolei zwierzyła się synowi ze swej ubogiej młodości, służby u panów, u których musiała pracować od świtu do nocy za utrzymanie i niewielką pensyjkę, o tęsknocie za porzuconym dzieckiem i wyrzutach sumienia, że musiała tak postąpić.

– Nie mogłam cię zabrać do siebie, bo żaden z dziedziców, u których służyłam, nie przyjąłby mnie z dzieckiem do pracy. A ja nie miałam z czego żyć, musiałam przecież pracować.

– Kobieta z Poznania zgodziła się, abym z tobą został, dobrze pamiętam. Ale nie chciałaś – sprostował Maks z wyrzutem.

– Tylko tak mówiła, ale jakby się coś nie spodobało jej albo jej mężowi, wyrzuciliby mnie na ulicę bez wahania. Jak szukałam roboty, to każdy pytał, czy mam dzieci albo starszych rodziców, którymi miałabym się opiekować. Przyjmowali, bo byłam sama. Znam tych bogaczy, co to się w luksusach pławią, a biedaków mają za nic.

– Mogłaś się chociaż do mnie przyznać, mamo, porozmawiać ze mną jak z synem. Byłbym szczęśliwy, bo wiedziałbym, że mam matkę, która o mnie myśli. Wiesz, jak ja za tobą tęskniłem, jak mi źle było samemu na świecie żyć?!

Było tyle goryczy w głosie młodzieńca, że twarz kobiety stężała, a policzki spłonęły rumieńcem. Uciekła wzrokiem od tych oczu pełnych wyrzutu, nie znajdując na to odpowiedzi.

– Jak ja miałam ciebie chować bez własnego kąta, bez pieniędzy, chciałam, żebyś o mnie zapomniał, żebyś się nie męczył, nie tęsknił – powiedziała tylko.

– Zapomniał! To nie takie proste. Byłem sierotą, nikim, nie miałem ani ojca, ani matki. Wszyscy mną pogardzali, poniewierali, mamo!

Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

– Powiedz mi chociaż – poprosił po chwili milczenia – kim był mój ojciec. Bo że cię skrzywdził, już wiem.

– Wiesz już? Nie, synu, tego jednego ode mnie nie usłyszysz. Nie pytaj.

– Był Niemcem czy Polakiem? Dlaczego dałaś mi na drugie Helmut? Powiedz mi chociaż to! Wiesz, że przez to imię Niemiec sadysta skatował mnie tak, że ledwie przeżyłem?! I to tylko dzięki dobrym ludziom.

– Nie męcz mnie. Prawda, to moja wina, że się poniewierałeś u obcych ludzi i to mi wybacz, bo młoda byłam i nie z mojej winy to nieszczęście się stało. Ale przecież dałam ci życie i opiekę zapewniłam u dobrych ludzi. A że cię głodzili i do innych odesłali na wychowanie, to… to…

Nie chciała przyznać, że to także jej wina. Maks wpatrywał się w matkę, szukając w wyrazie jej twarzy skruchy.

– Wtedy chciałam… myślałam, jak tu odłożyć najwięcej, jak samodzielnie żyć.

Nad stołem zapadła długa, przepełniona żalem cisza.

– Teraz będzie inaczej, zobaczysz – dodała po chwili z ożywieniem. – Jesteśmy rodziną, a w rodzinie wybacza się, co było złe.

– Taak, wybacza, pewnie trzeba. A ojciec?

– Przestań, Maks! – Matka podniosła głos. – Mówiłam, nie pytaj o to, bo nic ci nie powiem. Tak będzie lepiej dla ciebie i dla mnie. Zapewniam cię. Spójrz, która to godzina! Najwyższy czas się położyć. Pościel masz przygotowaną, to już pewnie zauważyłeś. Rano muszę po mleko skoczyć do spożywczaka. Kakao ugotuję na śniadanie i słodkich bułek przyniosę, piekarnię mam po drodze. Dla mnie też czas na spoczynek. Dobranoc, synku!

– Szkoda, że nie chcesz mi o ojcu powiedzieć. Może kiedyś zmienisz zdanie. Dobranoc, mamo!

***

Po kilku dniach odpoczynku i przyzwyczajania się do nowej rzeczywistości Maks zatrudnił się w prywatnej stolarni w Skierniewicach na podstawie świadectwa ukończenia kursu zawodowego stolarza i pozytywnej opinii zakładu stolarskiego w Mosinie. Majster potrzebował ludzi do szklenia okien. Pracy było dużo, bo wojna zostawiła w mieście wiele pustych dziur w murach, toteż Maks i trójka innych szklarzy mieli co robić i na zarobki nie narzekali. A że stolarz był z nich bardzo zadowolony, czasem i premią wynagrodził. Już po miesiącu nowy szklarz za sprawą swojego szefa stał się właścicielem eleganckiego zegarka z łańcuszkiem, którym się pochwalił kolegom i rodzicom.

Większość swojej wypłaty Maks oddawał matce, która prowadziła ich dom, sprzątała i gotowała posiłki, resztę miał na własne potrzeby. Ojczym zajmował się w domu naprawą butów i pomagał matce, gdy ta sprzątała i prała u ludzi. Oboje pracowali dorywczo i mieli niewielkie dochody, ale dzięki obecności Maksa ich życie znacznie się poprawiło. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę i cieszył się, że może pomóc. Żyli zgodnie i wydawało się, że zawsze tak będzie. Matka rozpieszczała syna smakołykami i dobrym słowem, nie szczędził ich też ojczym.

Jednak któregoś listopadowego popołudnia Maks wrócił z pracy i zastał Ziutka z kolegą siedzących przy stole w kuchni i prowadzących ożywioną rozmowę. Przed nimi stały szklanki, talerzyk z kiszonymi ogórkami i niepełna butelka wódki.

– O wilku mowa! – zaczął bełkotliwie gospodarz. – Poznaj mojego przybranego syna. Pracuje, wypłatę do domu przynosi, nie taki pijaczek jak ty.

Mężczyzna, do którego Ziutek skierował te słowa, spojrzał półprzytomnie na Maksa i przyznał:

– No, ty to… to… masz szczęście.

– Siadaj, Maks! – Ziutek odsunął wolne krzesło. – Siadaj, napij się ze mną i moim sąsiadem. Matka, dołóż trochę zagrychy, bo w butelce jeszcze sporo!

– Już drugą obalamy – pochwalił się sąsiad.

– No, siadaj!

– Dziękuję, nie piję wódki.

– Co?! Z ojczymem się nie napijesz?

– Nie chodzi o to, po prostu nie piję wódki. Wy też macie już dosyć. Matka będzie zła.

– A tam, pijesz czy nie pijesz, raz możesz z nami wychylić szklaneczkę. A matka nic nie powie. Prawda, Stacha?

– A daj ty mi spokój! – odkrzyknęła matka z pokoju. – Chłopaka zostaw!

A chłopak zdążył już powiesić na wieszaku zimową kurtkę, którą kupił niedawno na rynku, wyjął z duchówki miseczkę z ciepłą jeszcze zupą przeznaczoną dla niego na obiad, wziął w wolną rękę dwie pajdy chleba i już się wspinał do siebie na górę. Nie miał ochoty wdawać się w rozmowę z podpitym ojczymem i jego kompanem. Wieczorem, gdy zszedł do kuchni, ojczyma już nie było. Matka wycierała talerze, czekając, aż się woda na kawę zagotuje, i słuchała radia.

– Słyszysz, co oni mówią? Że teraz Ruscy to nasi bracia.

– Widziałem tych braci w akcji i wiem, ile zła ludziom wyrządzili – oburzył się Maks i przed oczyma stanęła mu przerażona twarz Jagody, miotającej się na śniegu, gdy sołdat rozpinał rozporek i przyciskał jej brzuch buciorem. – Ale ja się do polityki nie mieszam, mam swoje sprawy i swoje życie.

– A pewnie, tak tylko powiedziałam.

– Ojczym śpi?

– Zasnął. Jak wypije trochę, to zaraz idzie spać. Nie robi awantur jak inne chłopy.

– Trochę! Mamo, on się upił, dwie butelki na dwóch! Nie robi awantur, to ci wystarcza? Czemu nic mu nie powiedziałaś?

– A co tam było mówić… nic takiego się nie stało. – Matka wzruszyła ramionami.

– Często mu się to zdarza?

– Jak każdemu.

– Mamo, to nie jest tak. Nie wszyscy piją. Ja nie piję.

– Ty to co innego.

– Jeszcze tego brakuje, żeby został alkoholikiem. Jesteś zbyt pobłażliwa. Nie chcę się wtrącać, ale to mi się nie podoba.

– To się nie wtrącaj. Nic złego się nie dzieje.

Rozmowa ta na długo zasiała niepokój w sercu Maksa, który zaczął dyskretnie obserwować życie matki i jej męża. Musiał przyznać, że Stanisława dbała o dom. Pościel, ręczniki były często zmieniane, odzież wyprana i poukładana w szafkach. Pokoje i kuchnię sprzątała codziennie, posiłki były świeże i smacznie przyrządzone. Pieniędzmi także gospodarzyła rozsądnie, nigdy się nie skarżyła, że jest ich za mało. Niczego jej nie można było zarzucić. Ponadto z przyjemnością odnotował, że umiała się ładnie ubrać, była czysta i zadbana. Nadal zwracała na siebie uwagę cygańską urodą, czarnymi jak sadza oczami i smukłą sylwetką. Maks lubił się przyglądać, jak rozczesuje rano gęste, długie za pas włosy i splata je w gruby warkocz. W takich chwilach czuł, że ciepło ogarnia jego serce i że kocha tę kobietę wielką synowską miłością.

Coraz mniej jednak podobało mu się zachowanie ojczyma. Był brudasem i nie chciał słyszeć o kąpieli.

– A co? – mawiał, gdy Stanisława chciała wyprać jego odzienie – Już ci śmierdzę?

– To się choć umyj i przebierz. Kupiłam ci w przecenie nowe ubrania.

– Przydadzą się od święta. A częste mycie skraca życie.

Na taką filozofię matka machała tylko ręką, godząc się ze stanem rzeczy.

Maks dopiero teraz, gdy zwracał na niego większą niż wcześniej uwagę, spostrzegł, że Ziutek prawie codziennie jest pijany. Jeszcze kilka razy próbował go namówić do wspólnego picia, a gdy odmawiał, upijał się sam.

– A na co ciułasz pieniądze, że nawet na wypitkę ci szkoda! – mawiał Ziutek.

– Wódka to taka przyjemność? – odpowiadał pytaniem Maks.

– A pewnie! Co to za chłop, co do butelki czasem nie zajrzy?

– Szanuję cię, ale nie podoba mi się, że tak dużo pijesz i matkę do tego wciągasz. O sobie nie wspomnę.

– Matka wie, co robi. No, napij się i nie filozofuj! – Ziutek uniósł napełniony kieliszek.

– Nie chcę, mówiłem już. Picie do niczego dobrego nie prowadzi, tylko nieszczęścia przez to. Ja wolę pieniądze na coś pożytecznego wydać, ubrać się, motor może sobie kupię.

– A ja co? Goły chodzę? Starczy mi tego, co mam. – Ziutek przechylił kieliszek i otarł mokre wargi.

– Starczy – zgodził się z nim Maks – bo wam pomagam. Nie to, żebym wymawiał. Ale z tego, co matce daję, powinieneś się jeszcze ubrać po ludzku. Przecież chodzisz w łachmanach. Czemu nie kupicie sobie na przykład nowych mebli, pościeli, ładnych talerzy, czegoś praktycznego do domu? Jeszcze bym dołożył. Kiedy byłeś z matką w kinie, w teatrze? Widziałem afisze w mieście. Kiedy kupiłeś jej kwiaty, słodycze? Kiedy byliście na spacerze, w kawiarni? Tak powinno wyglądać życie, a ty na wódkę wydajesz!

– Kwiaty! – zaśmiał się Ziutek, aż z oczu pociekły mu łzy. – Aleś wymyślił! Matka! Kupić ci kwiaty?

– A daj ty mi spokój, robotę mam! – dobiegło z korytarza.

– Widzisz? – Ziutek aż położył się na stole ze śmiechu. – Matka kwiatów nie chce, ot co!

Maks wzruszył tylko ramionami i poszedł do siebie.

Wieczorem znowu tylko we dwójkę usiedli do kolacji.

– Co? Ojczym dogorywa? – Domyślił się Maks. – Dziwię ci się, mamo, że mu na to pozwalasz. On prawie na okrągło pije!

– Nie jest tak źle.

– To czemu już butów nie naprawia?

– Jakoś mniej ludzie przynoszą…

– A ja słyszałem – upierał się przy swoim Maks – że Józef przepił pieniądze z zaliczki, którą od klientów na zakup materiałów dostał. Dlatego nie przynoszą. Plotki szybko się rozchodzą.

– Już ci się poskarżyli – mruknęła matka i oczy jej zwęziły się do szparek. – Sam mówisz, że to plotki.

– Przecież wiesz, że prawda. Jeszcze do sądu mogą pójść.

– Oddaję im po trochu – mruknęła niechętnie. – Ja też zarabiam. Z twojego nie biorę.

– Mam nadzieję, bo ja na wódkę się nie godzę. Miałem mieć spokój w domu i opiekę. Tak w liście pisałaś, a tu jest pijaństwo i twoje na to pozwolenie! Jeszcze jego długi spłacasz ludziom. Nie lepiej, jakby sam za siebie odpowiadał?

– To co? Ma do więzienia iść?

– Jak zasłużył…

– I ty byś na to pozwolił?! Swojego byś nie bronił?

– Jemu się należy nauczka, to może by pić przestał. A ty go chronisz i tym go tylko do picia zachęcasz. Sama też czasem z nim do butelki siadasz. Myślisz, że tego nie widzę?

– Za dużo złych słów, synu, za dużo powiedziałeś. Nie będziesz mnie, gówniarzu, oceniał!

Potrzebował chwili, żeby opanować wzburzenie i już spokojnym głosem przedkładał swoje:

– To dlatego, że się o ciebie martwię, mamo! Oboje popadacie w pijaństwo. Myślałaś o tym, do czego to doprowadzi?

Ale matka nic na to nie odpowiedziała, wstała obrażona i wyszła do pokoju. Maks długo jeszcze siedział przy stole przygnieciony poczuciem winy, potem i on wspiął się ciężko na schody.

– Co ja mam robić, Boże drogi, co ja mam robić? – rozmyślał. – Przecież oni już piją codziennie i mnie wykorzystują, żeby im na wódkę starczało. Poczekam jeszcze trochę, może się coś odmieni.

Sytuacja stawała się coraz bardziej klarowna i nie widać było dobrego wyjścia z niej. Maks już zrozumiał, że ojczym jest alkoholikiem, co wcześniej skrzętnie ukrywał przed pasierbem, a matka się z jego piciem godzi. Radość przebywania z nią zmieniła się w troskę. Przecież nie mógł udawać, że nie widzi pijaństwa ojczyma, ale i matce czasami język się plątał, co za każdym razem tłumaczyła bólem głowy, rozstrojem żołądka czy innymi dolegliwościami.

Któregoś dnia, wracając do domu z zakupami, Maks zauważył szyld nad jedną z bram. Krawiectwo męskie. Szybka usługa – przeczytał. No właśnie, uzbierał trochę pieniędzy, wystarczy na uszycie garnituru, może nawet dwóch na zmianę. Czas wykorzystać materiały, które otrzymał w prezencie od dawnych zbieraczy węgla z Mosiny. Ten trzeci zostawi na później. Kupony były porządne, wełenka pierwszy sort. Będą z tego ubrania jak się patrzy! Już widział się w eleganckim stroju. Przyjdzie wiosna, będzie mógł pójść do kościoła w niedzielę, przespacerować się po mieście jak jakiś bogacz. Na wspomnienie dawnych przyjaciół westchnienie wyrwało mu się z piersi. Dobrze mu było z nimi w trudnych chwilach i tak bardzo ich brakowało teraz. Jeszcze tego samego dnia udał się do sieni, gdzie przechowywał swoje skarby z Mosiny. Otworzył szafę i oniemiał ze zdumienia. Była pusta.

– Mamo, przeniosłaś gdzieś moje rzeczy z szafy?

Zbyt długo nie słyszał odpowiedzi.

– Mamo! Słyszałaś?

W końcu wyjrzała z kuchni.

– A co się stało?

– Nie ma moich rzeczy z Mosiny, przecież widzisz!

– Nic o tym nie wiem. – Wzruszyła ramionami, przyglądając się ze zdziwieniem pustym półkom, jakby je pierwszy raz widziała.

– Naprawdę ich nie ruszałaś?

– Nie…

– To co się z nimi stało?

– Nie wiem.

– Jak to, nie wiesz? Jesteś prawie cały czas w domu!

– No nie wiem, może kto obcy wyciągnął – podpowiedziała.

– Obcy? A może ojczym? – Maks wbił oczy w matkę.

– Co ty mówisz? – zaprzeczyła żywo. – On by twojego nie ruszył!

– To gdzie się wszystko podziało? Dobrzy ludzie mi dali, bo wiedzieli, że sam byłem jak palec i znikąd pomocy ani wsparcia nie miałem. Dobrze mówisz, że obcy, bo nie ojciec, tylko ojczym, co miał mi opiekunem być, a on mnie okradł. Z tego pije! Powiedz coś, mamo!

– Gdzie on by ci wziął…

– No to kto?! – Maks złapał się za głowę. – Boże, tyle ubrań, pościeli! Radio! Nawet radio ukradł na wódkę. A ja garnitury chciałem sobie poszyć! Zaraz, bo zwariuję. Powiedz, mamo, za co teraz pije? Butów przecież nie naprawia, szafa pusta, z moich pieniędzy dajesz mu na wódkę?

– Jak daję, to ze swoich.

– Co ty mówisz? Jakich swoich, przecież skarżyłaś się, że od dwóch tygodni nie masz żadnych zleceń!

Maks przeszedł korytarz kilka razy w obie strony i znów zatrzymał się przed Stanisławą.

– Długi ojca pospłacałaś?

W głosie młodzieńca było tyle stanowczości, że kobieta niemal skurczyła się w sobie.

– Niedużo zostało.

– Ile? Powiedz! – nalegał.

– Trzysta złotych.

– Aż tyle? Komu jesteś winna?

– Różańskiej.

– Tej z naprzeciwka?

Mruknięcie matki wystarczyło za odpowiedź.

– Mamo! – Głos Maksa był spokojny i stanowczy. – Oddam Różańskiej te trzysta złotych. Nie będziemy długów na drugi rok odkładać. Dziś dostałem wypłatę i premię. Bo dobrze pracuję, mamo, nie siedzę w domu jak twój Ziuteczek. Jutro zrobię zakupy na święta i od teraz to ja będę chodzić do sklepu. Dasz mi tylko listę.

– A jak mam ją napisać, przecież wiesz, że nie umiem – poskarżyła się cicho.

Maks spojrzał na matkę i serce wypełniło mu wzruszenie.

– Zapomniałem, mamo, głupek ze mnie. Przepraszam. Mogłabyś mi podyktować, ale mniejsza o to. Dam na życie trochę mniej, żebyś mu picia nie fundowała.

Mimo zgrzytu w rodzinie, święta spędzili razem. Była choinka ze świeczkami i prezenty pod nią, była Wigilia z opłatkiem, rybą i makiełkami1 po wielkopolsku, były pierogi z grzybami i kompot z suszu. Zanim poszli na pasterkę, śpiewali kolędy. W następnych dniach jedli szynkę i bigos, a po posiłkach spacerowali ośnieżonymi ulicami miasta, pozdrawiając mijanych znajomych. Był to czas przebaczenia i zgody, wydawało się, że już tak pozostanie.

Przez dwa tygodnie w domu przy Warszawskiej panował względny spokój. Ojczym początkowo się boczył, ale w święta i później stał się dla pasierba wyjątkowo uprzejmy. Kroił chleb, nalewał kawę, częstował papierosami, wciągał w rozmowę o życiu i o tym, co w pracy słychać. Nawet snuł plany remontu łazienki i kuchni. Nie wyglądał na podpitego, co Maks przyjmował z dużym zadowoleniem.

Może sam przemyślał, a może matce udało się na niego wpłynąć… – rozważał z nadzieją.

Bomba wybuchła rankiem w połowie stycznia.

– Mamo, gdzie są konserwy z Unrry2? Wezmę jedną do pracy. Zostaję dziś dłużej. Będziemy szklić przedszkole na drugim końcu miasta.

– Kawałek kiełbasy jeszcze został. Możesz zabrać.

– E tam, mało jej zostało. To wy sobie zjedzcie. Wolę konserwę, jedna na cały dzień starczy.

– Ale konserwy… to my z Ziutkiem… zjedliśmy.

– A to na zdrowie! Ale, ale, zaraz… dwadzieścia dwulitrowych konserw… w dwa dni?!

– Dobre były, co nam żałujesz!

– Nie żałuję, cieszę się, że wam smakowały. – Maks przyglądał się matce i kręcił głową z niedowierzaniem, jakby to, czego był już niemal pewien, nie mogło mu się zmieścić w głowie. – Ale tylu konserw nie mogliście zjeść od soboty, mamo! Nie widziałem, żebyście w ogóle jedli. Dlaczego mnie oszukujesz? A gdzie jest Ziutek?

– Poszedł gdzieś z samego rana. – Stanisława odwróciła się do okna.

– Pewnie do koleżków. – Głos Maksa stał się nieprzyjemny. – Wyniósł konserwy, żeby mieć na wódkę, tak? Przecież ty, mamo, dobrze o tym wiesz! Jesteś obok, widzisz, co on robi. Co jeszcze z domu wynosi? Może też twoje rzeczy, tak?

– To nasze sprawy.

– Niezupełnie. Jesteś moją matką, a on cię krzywdzi. Powiedz, co ci wyniósł na wódkę?

– Nic takiego…

– Powiedz!

– Kożuch. Stary był. Mole go pożarły.

– No tak! To już do tego doszło, że rzeczy żony sprzedaje! I co ty chcesz z tym zrobić? Podarujesz mu?

– A co ja mogę? Porozmawiam z nim…

– Porozmawiam! Przecież to nic nie da! Nie daj mu jeść, z domu wygoń, to może zrozumie, że nie przelewki.

– Dam sobie radę. Ty się do tego nie wtrącaj.

– Chcę cię bronić przed nim, a ty stajesz nie po stronie swojego syna, tylko po stronie obcego człowieka, nałogowego pijaka, który cię krzywdzi i mnie wykorzystuje. Nie chcę was skłócać, ale nie pozwalaj mu pić, przecież on cię zniszczy!

– To mój mąż. Chcesz, żeby mnie zostawił? Myślisz, że dobrze samemu żyć?

– Mnie to mówisz? Całe życie jestem sam, mamo. Zapomniałaś o tym? I pewnie zostanę, bo tobie zależy tylko na wygodzie twojego Ziutka, nie na mnie. Przymykasz oczy na to, co on robi. Pozwalasz mu okradać własnego syna! Oboje siedzicie w domu, zamiast się wziąć za normalną pracę. Ludzi wszędzie do roboty potrzebują, a wy przecież młodzi i zdrowi. Czterdziestki jeszcze nie masz. Myślałem, że się mną naprawdę zaopiekujesz jak matka. Nie chodzi o to, żebyś mnie utrzymywała. Dorosły jestem i sam na siebie potrafię zarobić. I tobie chętnie pomagam. Ale myślałem, że się wreszcie doczekam twojej miłości, której nigdy nie zaznałem. A ty mnie wezwałaś po to, żebym na was harował, na tego pijaka, który nas okrada. Tylko z tego powodu kazałaś mi przyjechać. Taka jest twoja miłość i taka jest prawda! – wyrzucił z siebie wzburzony.

– Zostaw nas, synu, w spokoju. Ja się do twoich spraw nie mieszam.

Maks stał chwilę, jakby nie wierzył temu, co usłyszał, potem zdjął z kołka kurtkę i wypadł na ulicę. Miasto spało jeszcze wybielone śniegiem. Poranne słońce przeglądało się w zasnutych szronem oknach kamieniczek. Zapowiadał się słoneczny, mroźny dzień.

***

Od tej rozmowy ucichło w domu przy ulicy Warszawskiej. Stanisława z Ziutkiem spożywali posiłki dopiero po wyjściu chłopaka do pracy, popołudniami przesiadywali w swoim pokoju często przy butelce wódki lub wychodzili do sąsiadów. Maks zamykał się u siebie na górze. Czasami umawiał się ze szklarzami w mieście i wtedy znikał z domu wieczorem, informując o tym matkę, a ona aprobowała to skinieniem głowy. Przestrzeni do rozmów nie było. Dawna zażyłość i wesołość prysła. Chłopak odnosił wrażenie, że ojczym, a nawet matka tylko czekają, kiedy wyniesie się z ich domu. Czary goryczy dopełnił kolejny ubytek odzieży chłopaka. Tym razem znikł mu z pokoju gruby, wełniany sweter, który otrzymał od ojca Jagody. Nie zdążył go ani razu ubrać. Nie powiedział już o tym matce, uznając, że to i tak nie zmieni jej nastawienia do ojczyma. Niepewność jutra, przygnębienie znaczyły kolejne dni chłopaka. Wiedział, że musi coś postanowić, ale nie miał na to ani sił, ani pomysłu i tylko praca dawała mu chwilowe zapomnienie.

Był koniec marca, gdy w drodze do pracy rzucił się Maksowi w oczy ogromny plakat na słupie ogłoszeniowym. Przedstawiał postać robotnika z kilofem w ręku na tle fabrycznych kominów. Plakat został opatrzony dużym napisem: „Ziemie Odzyskane – przyszłość Polski”. Słyszał już o masowej migracji mieszkańców z południowej Polski „na zachód”, ale dotąd ten temat go zbytnio nie interesował. Teraz, wiedziony nagłą ciekawością, podszedł bliżej i odczytał dokładnie zamieszczoną pod plakatem informację. Dowiedział się z niej, że Urząd Repatriacyjny w Skierniewicach zaprasza chętnych do zapisywania się na wyjazd bezpłatnym transportem na Ziemie Odzyskane w celu osiedlenia się tam na stałe. Na repatriantów czekają praca i mieszkania.

Tak, to było najlepsze wyjście z obecnej sytuacji. Po tygodniach przemyśleń decyzja objawiła się teraz w jednej chwili. Ryzykując spóźnienie do zakładu, od razu poszedł do urzędu. Okazało się, że był jednym z ostatnich, którzy zmieścili się na liście oczekujących na transport mający wyruszyć już za kilka dni. Nie było więc czasu na zastanawianie się nad skutkami decyzji. Wiedział, że musi coś zmienić, musi się uwolnić od destrukcyjnej atmosfery tego domu i odzyskać możliwość kierowania własnym losem. Następnego dnia zwolnił się z pracy, co szef przyjął z dużym niezadowoleniem. Jednak kiedy Maks wyjaśnił mu powody tak nagłej decyzji, wykazał pełne zrozumienie, wydał mu zaświadczenie i pozytywną opinię z pracy w stolarni.

Pozostało tylko powiadomić matkę i spakować się. Nie zobaczył ulgi na jej twarzy, co odnotował z zadowoleniem, ale teraz był już tak zdeterminowany, że nic nie zmieniłoby jego decyzji.

– Gdzie ojczym? – zapytał dla porządku.

– Śpi w pokoju.

– Nie budź go, tylko pożegnaj ode mnie. A ty… nie daj się mu skrzywdzić. I jeszcze jedno. Za kilka dni, po pierwszym, odbierz moją wypłatę za maj. Szef ci wypłaci, masz tu upoważnienie. Tylko swój dowód musisz okazać. Jak się tam na zachodzie gdzieś ulokuję, wyślę ci adres. Wtedy odeślesz mi te pieniądze, dobrze?

– Dobrze, odeślę na pewno. Musisz z tym wyjazdem tak się spieszyć?

– Nie mam wyboru, transport rusza jutro. Nie wiem, czy będzie następny. Nic tu po mnie, mamo. – Głos mu się załamał. – Nie udało się nam życie rodzinne. Wolę się usunąć, to dobre wyjście dla nas wszystkich.

Nazajutrz wczesnym rankiem z płócienną torbą na ramieniu, do której włożył tylko zakupiony przez siebie prowiant na drogę, czekał na pociąg do nowego życia. Kolejny raz miał je zaczynać od początku. Tym razem nikt go jednak nie odprowadzał.

1.

1 makiełki – kluski z makiem

2.

2 UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration, inaczej: Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy, powstała 9 listopada 1943 roku w Waszyngtonie, międzynarodowa organizacja udzielająca pomocy krajom wyzwolonym po II wojnie światowej.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij