Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Perspektywa. Tom 1. Zaślepienie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 kwietnia 2025
E-book: EPUB, PDF MOBI
54,90 zł
Audiobook
39,90 zł
54,90
5490 pkt
punktów Virtualo

Perspektywa. Tom 1. Zaślepienie - ebook

Życie fotografki Oliwii Maleckiej wydaje się idealne: przystojny mąż – wzięty prawnik, wymarzona i satysfakcjonująca praca, piękne mieszkanie w prestiżowej okolicy. Jednak za zamkniętymi drzwiami tego mieszkania kobieta od lat żyje w bańce manipulacji stworzonej przez męża, który stosuje wobec niej wyrafinowaną przemoc i kontroluje każdy aspekt jej życia. Część rodziny i przyjaciół Oliwii podejrzewa prawdę, ale dopiero pojawianie się nowego sąsiada sprawia, że również Oliwia otwiera oczy i decyduje się zwierzyć bliskim. Rozpoczyna się walka o nią i jej dalszy los. I nie tylko jej, ponieważ zachodzi w upragnioną ciążę...
„Perspektywa. Zaślepienie” to pierwsza część trylogii opisującej dzieje trójki przyjaciół – Oliwii, Ulki i Andrzeja. Każdy tom porusza trudne społecznie tematy – m.in. przemocy, alkoholizmu, nietolerancji – ale jednocześnie nie brak w nich nadziei i ciepła.
Autorką serii jest Natalia Pożarowszczyk, świeżo upieczona specjalistka neurologii. Już jako nastolatka publikowała w internecie fanficki potterowskie, a następnie serię krótkich opowiadań o zróżnicowanej tematyce. Wyobraźnia i otaczający świat nieustannie podsuwają jej pomysły z kręgu przeróżnych gatunków literackich – na powieści obyczajowe, romans, kryminał, thriller czy fantasy.  „Perspektywa. Zaślepienie” w pierwotnej wersji ukazała się w serwisie Wattpad, gdzie autorka publikuje pod pseudonimem „Le Papillon Noir”.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8394-980-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

_Styczeń 2018_

Po raz pierwszy zwlekam z wykonaniem testu. Boję się jego wyniku. Nawet na początku się tak nie denerwowałam.

Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy już to robiłam – z ogromną nadzieją i równie wielkim rozczarowaniem. Z czasem rozczarowanie było coraz mniejsze, lecz równie bolesne. Przestałam się nastawiać. Element zaskoczenia właściwie zniknął, pozostała jedynie frustracja.

Teraz jednak okoliczności się zmieniły.

Siedzę, przekładając test z ręki do ręki. Wstaję, zaczynam chodzić po całej łazience. Za wszelką cenę próbuję nie patrzeć w lustro, co nie jest łatwe – zajmuje ono niemal całą długość ściany.

Nigdy wcześniej nie czułam do siebie takiego obrzydzenia. Złamałam swoją najważniejszą zasadę. Gardzę sobą.

Być może ta myśl powoduje, że koniec końców siadam ponownie na desce klozetowej. Nie mam prawa się nad sobą roztkliwiać ani siebie żałować.

Drżącymi rękami rozrywam opakowanie. Kilka minut później pasek absorpcyjny jest mokry. Odkładam go tak, bym musiała się odwrócić, aby poznać wynik. Wpatruję się w minutnik na komórce. Kolejne sekundy z jednej strony dłużą się, a z drugiej – biegną jak szalone.

Boję się spojrzeć na test.

Boję się jak cholera.

Z zamkniętymi oczami liczę w duchu do stu, ale to nie sprawia, że staję się spokojniejsza. Chyba nic mi nie pomoże.

Nic oprócz informacji.

Więc odwracam się, a na widok wyniku zamiera mi serce.ROZDZIAŁ PIERWSZY

_Czerwiec 2017_

– Tomek nazwał mnie, cytuję, „ohydną zdrajczynią bez uczuć”. – Głos Uli jest beznamiętny, jakby mówiła o prognozie pogody. – A ja przeżyłam z Wojtkiem jedną z najlepszych nocy _ever_.

– No wiesz, miał rację – zauważam. – Wciąż z nim wtedy byłaś.

– On tak twierdził. „Przecież byliśmy razem!” – intonuje, nieudolnie udając męski głos. – A przecież ja zawsze jestem wobec facetów szczera, od razu daję do zrozumienia, że nie szukam nikogo na stałe. Nie każdy niestety to rozumie.

– Uczucia nie są racjonalne, Ulka – mruczę, wpatrując się w papierową słomkę włożoną do mojego dyniowego latte. – Myślę, że mu się na serio spodobałaś.

– Pewnie tak – odpowiada zrezygnowanym tonem. – Ale co mogę zrobić? Wiesz, jakie jest moje podejście. Nie szukam niczego poważnego. Mam jeszcze czas. Chcę się dobrze bawić, zdobywać doświadczenie zawodowe i prywatne. Na ustatkowanie się przyjdzie pora. Przecież dopiero co skończyłyśmy studia! – Wzdycha teatralnie i poprawia okulary przeciwsłoneczne w błękitno-złotych oprawkach.

Moja najlepsza przyjaciółka to ikona stylu. Nic dziwnego, ojciec Ulki to znany na całym świecie francuski projektant mody, z kolei jej matka kiedyś pracowała jako modelka, a później stylistka, bo uznała, że woli projektować ubrania niż chodzić w nich na wybiegu. Razem tworzyli przez jakiś czas wyjątkowo zgrany duet.

Nie poznaliby się, gdyby matce Uli w czasach głębokiej komuny nie udało się pojechać do Paryża, gdzie szybko zdobyła uznanie. Jednak jej największym sukcesem, jak sama twierdzi, było przypadkowe spotkanie słynnego już wtedy projektanta mody, Claude’a Marrona.

Jak widać, moja przyjaciółka miała po kim odziedziczyć urodę, przebojowość i gust. Połączenie kasztanowych włosów i ciemnej oprawy oczu ojca z idealną figurą, pełnymi ustami i błękitnymi jak bezchmurne niebo oczami matki dało mieszankę wybuchową. Dodatkowo Ulka zawsze wygląda, jakby dopiero co wyszła z najlepszego salonu mody w Paryżu czy Mediolanie. Dziś jej fikuśne okulary idealnie uzupełniają lekką błękitną sukienkę, na której wyszyto różnokolorowe kwiaty.

Podobnie jak Ula nie mam pojęcia, dlaczego jej rodzice zdecydowali się przeprowadzić do Konina, rodzinnej miejscowości jej matki, gdy moja przyjaciółka miała kilka lat. Jednak gdyby tego nie zrobili, nie poznałybyśmy się ponad dwadzieścia lat temu. Stało się to całkowicie naturalnie, ponieważ nasze rodzicielki przyjaźniły się w liceum, a ja urodziłam się i dzieciństwo spędziłam właśnie w Koninie. Do Warszawy przeprowadziłyśmy się z Ulką po maturze i mimo wyboru różnych uczelni wynajęłyśmy razem kawalerkę, w której mieszkałyśmy przez większość studiów.

– Ponad dwa lata temu, starzejemy się, kochana. – Nawiązuję do jej ostatnich słów, po czym, unikając jej wzroku, dodaję cicho: – Ula, ty nadal go…

– Nie chcę o tym rozmawiać! – Przerywa mi gwałtownie, a na jej dotychczas beztroskiej twarzy na moment pojawia się coś na kształt mieszanki gniewu i bólu.

Postanawiam odpuścić. Nasza ulubiona, przytulna kawiarenka, o idealnie pasującej do wystroju nazwie „Zielony Raj”, jak zwykle pełna ludzi, nie jest właściwym miejscem do rozpamiętywania związku Ulki z Konradem.

„Nie chodzi o miejsce”, zauważa złośliwy głosik z tyłu mojej głowy. „Po prostu boisz się ją przycisnąć, tak jak ona boi się własnych uczuć. I nie tylko ona…”

Ten cholerny głos niebezpiecznie przypomina psychoterapeutkę, do której chodziłam jakiś czas temu. Postanawiam go zignorować. Stałam się w tym mistrzynią.

– …nie jest zdrada. Wiem, że masz inne zdanie, i szanuję to – stwierdza Ulka, a ja patrzę na nią uważnie, kiwając głową, jakbym słuchała jej cały czas. – A skoro nie jestem w taką relację zaangażowana emocjonalnie, a drugą stronę od początku jasno informuję o moich zamiarach, nie uważam, że można w ogóle mówić o zdradzie. Uważam, że o zdradzie można mówić, dopiero gdy związek jest poważny. Gdy padły deklaracje z obu stron. A wtedy zdrada emocjonalna bywa nawet gorsza… – Mówiąc to, nie patrzy na mnie.

– A co, jeśli druga strona jest zaangażowana? Sama przyznajesz, że Tomek…

– Oliwia, nie odpowiadam za uczucia innych. Zresztą dlatego to przerwałam. Owszem, przyznaję, może nie powinnam iść z Wojtkiem do łóżka, zanim nie powiedziałam o mojej decyzji Tomkowi, ale…

– Nie powinnaś – potwierdzam grobowym tonem, wpatrując się intensywnie w stół. Czuję, jakby zarówno od Uli, jak i wszystkich wokół oddzielała mnie niewidzialna, gruba bariera.

– Kurczę, Oli, przepraszam – mówi łagodnie Ulka i kładzie prawą dłoń na mojej.

Nie zabieram ręki, mimo że w pierwszym odruchu chcę to zrobić. Być może dlatego, że – skubana – użyła zdrobnienia mojego imienia, którym wołała na mnie już w podstawówce.

– Wiem, jak jesteś uczulona na te kwestie – kontynuuje. – Czasami chciałabym, żeby ten jełop po prostu cię zdradził. Wtedy byś od niego odeszła i już. Tego byś mu po prostu nie wybaczyła.

– Ten „jełop”, jak uparłaś się go nazywać, ma imię! – warczę i gromię ją wzrokiem, jednak nie potrafię się na nią długo złościć. Nigdy nie potrafiłam, nasze kłótnie bywały burzliwe i czasem skutkowały cichymi dniami, ale nigdy nie dłużej niż tydzień. Cóż, i wtedy dobrze wiedziałam, i teraz wiem, że tak jak ja dla niej, Marron chce dla mnie jak najlepiej. – Jeśli z taką samą brutalną szczerością ostrzegasz swoich kolejnych kolesi, że interesuje cię tylko dobra zabawa i łóżko, to przyznaję, sami są sobie winni, jeśli poczują coś więcej. Mnie byś odstraszyła.

– Wiesz, brutalna szczerość to moje drugie imię. Między innymi za to mnie tak kochasz. Zresztą łóżko ze wszystkich mebli interesuje mnie najmniej, jest przereklamowane – stwierdza Ula i mruga szybko, eksponując gęste, przedłużone maskarą rzęsy, a malinowe usta układa w dzióbek.

Nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechem. Dobrze, że już jakiś czas temu wypiłam kawę, przynajmniej nikogo nie opluję. Czy fakt, że moja przyjaciółka ma nierówno pod sufitem, automatycznie oznacza, że i ja…? Chyba nie ma co się dłużej oszukiwać.

– Ulka, ja wiem, że nigdy nie lubiłaś Piotrka, a ty wiesz, że jest moim mężem i go kocham – powtarzam to, co mówiłam już niezliczoną ilość razy. – Obie zaś wiemy, że ta dyskusja nic nie da.

– Oli, ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa.

– Pewnie – szepczę i pochylam głowę, by uciec przed jej świdrującym spojrzeniem.

Ula wie sporo na temat moich relacji z Piotrkiem. Ale nie wszystko. Nikt nie wie. Tak naprawdę to jedyna istotna rzecz w całym moim życiu, którą się z nią nie podzieliłam. Nie okłamałam jej – po prostu przemilczałam większość faktów, co bywa jeszcze gorsze. Ale ona robi to samo, jeśli chodzi o Konrada.

Jedno z naszych dziecięcych przykazań z tak zwanego paktu przyjaźni brzmiało: „Mówimy sobie o wszystkim”. I choć w wieku niemal dwudziestu siedmiu lat dobrze wiem, że nasze dziesięcioletnie wersje były znacznie bardziej naiwne i mniej znały życie, to czasami pragnę wrócić do tamtych beztroskich chwil. Chwil, w których największym problemem był wybór smaku lodów albo czwórka zamiast piątki z przyrody. Chwil, kiedy nie wiedziałam jeszcze, podobnie jak moja mama, że ojciec ją zdradza.

– Muszę iść. – Ulka zerka na telefon i wstaje z fotela. – Sknocili coś z projektem, trzeba ratować. Zapłacisz? Stawiam następnym razem.

W przeciwieństwie do mnie Marron poszła do pewnego stopnia w ślady matki i ojca i wybrała architekturę. Ja, córka lekarza i pielęgniarki, uciekłam od medycyny tak daleko, jak tylko się dało.

– Jasna sprawa – potakuję i patrząc, jak odchodzi, rozmyślam, jak subtelnie łamiemy drugi punkt paktu.

„Nie okłamujemy się”.

* * *

_Kwiecień 2008_

– Głowacka, cholera, nie zachowuj się jak dziecko! – karci mnie Ulka.

– Nie zachowuję się jak dziecko! – warczę przez zaciśnięte zęby, nawet nie patrząc na moją tak zwaną najlepszą przyjaciółkę. Nie zasługuje na to. Swoją drogą dobrze, że siedzę, a nie stoję, bo mogłabym jeszcze tupnąć i tym samym potwierdzić jej opinię.

– Ta, jasne – ironizuje Ulka. – Słuchaj, nie mamy po trzynaście lat, żeby uważać chłopaków za zło konieczne i wielbić świat przedstawiony w _Seksmisji_¹. Lada chwila będziemy pełnoletnie.

– To, że niedługo będziesz mogła kupić legalnie alkohol, jeszcze nie czyni z ciebie dojrzałej osoby – zauważam, wciąż wpatrując się w otwarty zeszyt do matematyki. – Choć właściwie tobie wszystko jedno, Czarek ma dwadzieścia lat.

– Dobrze wiesz, że on ma na imię Marek. – W głosie Ulki słyszę złowrogą nutę, która nie wybrzmiewa jednak tak mocno, jak by mogła, ponieważ z racji trwającej lekcji matematyki musimy szeptać.

Ryzykujemy, prowadząc batalię akurat na tych zajęciach. Nasz nauczyciel, stary jak świat profesor Piliński, którego wszyscy nazywamy „Piłą”, nienawidzi niesubordynacji i jakichkolwiek pogaduszek. Tak naprawdę nie wiem, czy istnieje coś, co on lubi. Oprócz maltretowania licealistów liczbami, rzecz jasna. Chyba uważa, że każdy uczeń humana powinien kochać matematykę, szczególnie ten uczęszczający do najlepszego ogólniaka w mieście. Moja klasa od początku pozostaje wyjątkowo odporna na jego starania, choć zazwyczaj na matmie panuje cisza; przynajmniej zachowaniem staramy się nie podpaść.

Teraz jednak sytuacja jest inna. Z niewiadomego powodu Ulka postanowiła wystawić dzisiaj naszą wieloletnią przyjaźń na ogromną próbę.

– …nienawidzisz mężczyzn z powodu swojego ojca i przekładasz to na cały gatunek!

– Nieprawda! – Aż się opluwam na takie niedorzeczności. – Kocham mojego brata, choć wkurwia mnie czasem bardziej niż ty, lubię Krzyśka i Nochala, a że inni się do niczego nie nadają, to nie moja wina.

– Krzysiek i Nochal to nasi kumple od podstawówki! – wytyka mi Ulka i dodaje bez cienia zawahania: – Zamknęłaś się na relacje z płcią męską, odkąd wyszła na jaw afera z twoim starym, a to było dobre pięć lat temu! Pięć, Oli! Ktoś w końcu musi ci to powiedzieć, bo inaczej nigdy się nie ogarniesz!

– A czy pani, pani Marron, może się wreszcie wraz z koleżanką Głowacką „ogarnąć”, jak to mówicie w tym waszym dziwacznym, młodzieżowym slangu? – Za naszymi plecami rozlega się głos Piły, a my zamieramy. Nauczyciel nachyla się nad nami, tak że możemy powąchać zdecydowanie nie najprzyjemniejszy zapach wydobywający się spod jego pach.

Nie to jednak jest najgorsze. Najgorsze, że nie mam możliwości, żeby pokazać, jak zbulwersowały mnie słowa Ulki i że najchętniej wyszłabym z tej sali i poszła prosto na boisko zapalić szluga.

Mamy przejebane.

– Ile, panie profesorze? Trzy czy pięć? – pytam zrezygnowanym tonem, chcąc zdusić jego tyradę w zalążku. Dobrze wiem, jaki będzie finał tej sprawy, więc po co przedłużać?

– Pięć. Dam wam zadanka po lekcji. – Piła uśmiecha się obleśnie. – Macie na nie dwa dni, a nie są łatwe. Mam serdecznie dość waszej niesubordynacji. Nie tylko wam dwóm, swoją drogą, przydałoby się trochę…

Nie słucham go dalej. Na szczęście nauczyciel odchodzi pod tablicę, więc nie widzi, jak klnę pod nosem, ściskając długopis tak mocno, że bieleją mi kłykcie.

Nie mogło być, kurwa, gorzej. Czeka mnie porcja dodatkowych zadań z matmy, których treści zazwyczaj w ogóle nie rozumiem, nie mówiąc o próbach ich rozwiązania. Ale przynajmniej Ulka dostała tę samą karę i nie będzie spotykać się tak często z Mareczkiem.

Skutecznie ignoruję niewygodną myśl, że być może nie jestem sprawiedliwa wobec przyjaciółki, i próbuję skupić uwagę na wielomianach. Marron idzie w moje ślady, otwierając podręcznik od matmy i mrucząc coś pod nosem.

Nigdy wcześniej nie nienawidziłam jej tak mocno. Nawet gdy w wieku dziesięciu lat zepsuła mojego ulubionego Furby’ego.

1 Kultowa polska komedia, przedstawiająca świat bez mężczyzn, reż. J. Machulski.ROZDZIAŁ DRUGI

_Czerwiec 2017_

– Podbródek wyżej. I bardziej na skos! – wołam, zmieniając ustawienia obiektywu, i ponownie fotografuję stojącą kilka metrów przede mną parę. – Dobra, zmiana pozycji i robimy oświadczyny.

Gdy modele bez słowa spełniają polecenie, pozwalam ukochanej lustrzance zawisnąć swobodnie na mojej szyi. Chwytam butelkę wody gazowanej stojącą na jednym z dużych reflektorów i pociągam solidny łyk. Chociaż wolę niegazowaną, ta jest teraz niczym wybawienie – znacznie lepiej gasi pragnienie. Jestem spocona pomimo klimatyzacji. Mam wrażenie, że w moich tętnicach zamiast krwi płynie adrenalina – jak zawsze, gdy fotografuję w tak zawrotnym tempie. Gdy łapię _flow_².

Uwielbiam fotografować. Jako małolata biegałam z aparatem analogowym dziadków albo nieco nowszym taty i pstrykałam zdjęcia wszystkiemu, co wydało mi się interesujące. Z biegiem lat niewinne hobby stało się prawdziwą pasją. Wciąż mogę fotografować praktycznie wszystko, tylko że teraz za pomocą zdecydowanie lepszego sprzętu. Do mojej kolekcji należą między innymi Kaśka, której używam teraz, i Zośka. Od kilku lat nazywam swoje aparaty, co ludzie w studiu uważają za dziwactwo. Ich sprawa.

– Przyciemnij trochę górne światło – wołam do oświetleniowca z tyłu – a my, Ruda, przestawimy ten reflektor. – Kiwam na stojącą obok mnie nastolatkę.

– Oliwia, ty naprawdę nie umiesz odpoczywać, napiłabyś się chociaż tej wody porządnie – odpowiada Ruda, poprawiając kosmyki wpadające do zielonych oczu.

Patrzę na nią uważnie i po raz kolejny nie mogę powstrzymać westchnienia zachwytu. Rzadko zdarza się tak piękny naturalny kolor włosów, w dodatku zadbanych i wyjątkowo długich. Nie potrafię zliczyć, ile razy prosiłam tę dziewczynę, by pozowała mi do zdjęć. Robi to bez większych obiekcji tak długo, jak długo nie uwidaczniam na nich reszty jej ciała.

Nie do końca rozumiem niechęć Rudej. Owszem, nie może poszczycić się figurą klasycznej modelki, ale jej twarz jest jedną z najciekawszych, jakie kiedykolwiek widziałam. Niestety dziewczyna bardziej niż modelką chce zostać profesjonalną fotografką modową; dlatego trzy tygodnie temu dołączyła do ekipy. Choć właściwie słowo „niestety” nie jest trafne. Ruda dopiero co osiągnęła pełnoletniość i ma wielki talent, a my szczęście, że ktoś taki do nas trafił. Albo raczej do nich. W końcu ja nie należę do zespołu na stałe.

– Łap Zośkę i zrób tak, żeby pierścionek był blisko centrum fotografii, ale nieco bardziej w dolnym lewym rogu. Pamiętaj, dłonie modeli są w tej odsłonie kluczowe. Stajesz po mojej lewej – instruuję dziewczynę.

– Tak jest, Thatcherowo³ – odpowiada, salutując niczym żołnierz, i ostrożnie odbiera mi z rąk aparat. – Nadal nie mogę uwierzyć, że je nazywasz.

– A ja nie mogę uwierzyć, że nazywasz mnie Thatcherową, jak reszta tych oszołomów! – stwierdzam na tyle głośno, by mieć pewność, że usłyszą mnie wszyscy obecni. Jednocześnie nie potrafię zachować stuprocentowej powagi i uśmiecham się pod nosem.

– Dobrze wiemy, szefowo, że nas za to kochasz. Ups, przepraszam, Thatcherowo! – woła z tyłu oświetleniowiec.

Nigdy nie muszę go dodatkowo instruować. Dokładnie wie, jakie światło chcę uzyskać. A brak uwag z mojej strony nie zdarza się często. Właściwie dotychczas tylko jedna osoba, z którą współpracowałam przy fotografowaniu, zachowywała się tak, jakby czytała mi w myślach, ale o niej wolę nie pamiętać.

Jeśli chodzi o fotografię, jestem totalną wariatką, i to nie dlatego, że nazywam aparaty. Od innych wymagam tylko nieco mniej niż od siebie. W studiu pragnę mieć kontrolę nad wszystkim. Inaczej niż podczas pracy z naturą. Między innymi właśnie dlatego moim ukochanym miejscem do robienia zdjęć jest plener. Tam czuję się naprawdę wolna.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak fotografowałam.

– Pogadacie sobie później – odzywa się pozująca modelka, przeciągając samogłoski, jakby mówiła z obcym akcentem, chociaż z jej portfolio pamiętam, że pochodzi z Łodzi. – Nie mam całego dnia. Gdyby nie wasza opieszałość, to już wczoraj byśmy skończyli. Tak jak było w kontrakcie.

Ledwo powstrzymuję się od przewrócenia oczami. Plener jest lepszy jeszcze z jednego powodu. Istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo spotkania idiotów. A nawet jeśli, nie trzeba z nimi rozmawiać. Ale gdyby nie „Pryzmat”, pewnie w ogóle bym nie fotografowała, czego z kolei bym nie przeżyła. Uwielbiam ekipę pracującą tu na stałe, a Wojtek Walicki, właściciel studia, toleruje, choć nie bez „ale”, mocno nieregularny tryb, w jakim dla niego pracuję. Pewnie tylko dlatego, że znamy się jeszcze z czasów studenckich.

– Świetnie, że poruszyłaś kwestię kontraktu – stwierdzam słodkim tonem, wpatrując się w modelkę, której imienia nie pamiętam. – Pozwól mi przypomnieć, że na trzeciej stronie znajdują się zapisy na temat przygotowań do sesji, w tym czasu ich trwania. Przeznaczonego, między innymi, na makijaż czy fryzurę.

– To nie moja wina, że wasza fryzjerka nie potrafi używać lokówki! – Modelka, zastępująca chorą koleżankę po fachu, podnosi głos, przez co niemal piszczy.

To automatycznie sprawia, że czuję nutkę mściwej satysfakcji, ale w tym samym momencie patrzę na stojącego obok niej modela, którego znam akurat bardzo dobrze. Chłopak ogólnie ma bardzo wyrazistą mimikę. Potrafi pokazać każdą emocję w takim stopniu, o jaki go poproszę, i między innymi dlatego tak bardzo lubię robić mu zdjęcia. Teraz jednak jego główny atut mnie pokonuje. Model patrzy bowiem na swoją towarzyszkę z prawdziwym niesmakiem. Uczuciem, które znam aż za dobrze i które rozpoznałabym u każdej, nie tylko tak ekspresyjnej, osoby. Uczuciem, którym jestem obdarzana zbyt często.

Po plecach przebiega mi zimny dreszcz.

„Gdyby ktokolwiek z nich zobaczył mnie poza tym pokojem, w życiu by nie uwierzył”, myślę chyba po raz tysięczny. Nigdzie nie zachowuję się tak jak tutaj. Już nie.

– Thatcherowo, ogarniesz, jak nas wszystkich wyprostować, w ramach planowania opanowania świata w swoim centrum dowodzenia dzisiaj wieczorem. Teraz przejdźmy do roboty. – Wyrywa mnie z zamyślenia donośny głos oświetleniowca.

Nie odpowiadam od razu, choć powinnam. W końcu to ja tu rządzę, choć jednocześnie do niczego się nie zmuszam. Dlatego tak bardzo nie lubię, gdy coś wybija mnie z rytmu podczas sesji. Studio jest bowiem jedynym miejscem, gdzie – niemal zawsze – wszystko wychodzi tak, jak tego pragnę.

Chce mi się płakać na samą myśl, że za dwa dni nie będę tego miała na bliżej nieokreślony, lecz z pewnością długi czas. Pojutrze Piotrek wraca z Gdańska.

Tęsknię za nim, oczywiście. Dobrze, że wraca.

– Nie pyskuj, mądralo, tylko przyciemnij jeszcze trochę prawe górne światło – stwierdzam bardziej dla zasady niż z konieczności i włączam Ankę, mój najstarszy, najwierniejszy aparat.

Przez kilkadziesiąt minut jesteśmy tylko ja i moja pierwsza miłość.

Choć to początek tej drugiej pamiętam bardzo dokładnie.

* * *

_Luty 2013_

O klubie, w którym jesteśmy, słyszałam, zanim zaczęłam studia. Wszyscy zachwycali się muzyką, alkoholem, a przede wszystkim atmosferą. Osobiście nie widzę w nim nic nadzwyczajnego. Zlokalizowany w podziemiach, z niewystarczającą liczbą bordowych kanap poustawianych pod ścianami i niskich mahoniowych stolików, jest zdecydowanie za głośny dla kogoś, czyim marzeniem nie jest jedynie taniec lub spicie się do nieprzytomności.

Popijam żurawinowego redd’sa, bezmyślnie stukając w komórkę. Dopóki DJ nie puścił śmierdzącego, dusznego dymu, przez który nic nie widać, mogłam przynajmniej robić zdjęcia, choć daleko im było do doskonałości. Teraz nie mam możliwości zająć się nawet tym.

– Oliwia, chodź na parkiet. – Przede mną wyrasta zbyt pijana, by stać prosto, kumpela z grupy. – Wcześniej tańczyłaś, a teraz siedzisz stę… smętnie w kącie.

– Wcześniej grali muzykę, do której dało się tańczyć. Odkąd zmienił się DJ, to jakaś masakra.

– No co ty, tamten przynudzał, zero efektów specjalnych i same stare bzdy… bzdety, teraz przynajmniej można poszaleć! – Szarpie za rękaw mojej czarnej, koronkowej bluzki i widzę, że bez podstępu nie uda mi się od niej uwolnić.

– Dobra, tylko do kibla wcześniej pójdę. Wiesz, jakie jest piwo. Moczopędne.

– Moczo… co?

– Przypilnuj nam miejsca! – Próbuję przekrzyczeć muzykę i wstaję z całkiem wygodnej kanapy. Mam nadzieję, że koleżanka jest na tyle zmęczona, że mnie posłucha. Nie sądzę, żeby pozostawione samotnie sweterki i żakiety odstraszyły kogoś na tyle, by nie zajął wyjątkowo dobrze zlokalizowanego stolika.

Gdy przedzieram się przez parkiet i chcąc nie chcąc, ocieram o ciała obcych studentów, mam ochotę rozerwać moich przyjaciół na strzępy. Nie wiem, które z nich bardziej. Andrzeja za to, że namówił mnie na tę imprezę („Przecież będą grali lata osiemdziesiąte, no proszę!”), czy Ulkę za obietnice bez pokrycia („Dawaj, pogadamy sobie wszyscy razem, tak dawno się nie widzieliśmy!”).

Gdyby faktycznie grali tutaj muzykę lat osiemdziesiątych, jak przez pierwszą godzinę, i dało się normalnie porozmawiać, bawiłabym się nieźle. Ale po pierwsze, warunków do konwersacji nie ma, a po drugie, jestem skazana na pijane koleżanki, ponieważ przyjaciele mają mnie w poważaniu. Andrzej zniknął pół godziny temu, bo jego beznadziejny chłopak postanowił mu „przebaczyć” po kolejnej kłótni, a Ulka zaszyła się z Konradem w jakimś kącie.

A przynajmniej mam nadzieję, że w kącie. Nie jestem fanką darmowego porno.

„Ale z ciebie zrzęda, gorsza niż matka”, słyszę w głowie denerwujący głos brata bliźniaka. Najgorsze jest to, że gdyby Paweł tu był, nawet nie mogłabym się odciąć.

Może i jestem zrzędą, ale nie lubię oszukiwania. To kojarzy się ze zdradą, której nienawidzę najbardziej ze wszystkich możliwych występków. A jak inaczej niż oszustwem można nazwać to, że ktoś chwali się, że zrobi najlepszą imprezę z muzyką z lat osiemdziesiątych w Warszawie, a następnie puszcza coś, co przypomina przypadkowe obijanie się o siebie różnych metalowych przedmiotów? Albo to, że twoja najlepsza przyjaciółka prosto w oczy obiecuje ci, że spędzi z tobą czas, a od razu po przybyciu do klubu znika gdzieś ze swoim ukochanym? Nawet jeśli nie widziała Konrada ponad pół roku, bo wyjechał na Erasmusa, to powinna mieć resztki przyzwoitości!

„Ty naprawdę musisz sobie kogoś znaleźć”, odzywa się ponownie niechciany głos Pawła.

Jak tak dalej pójdzie, to dostanę psychozy.

Nie chcę nikogo ani na stałe, ani na chwilę. Faceci nie są mi potrzebni do szczęścia. A przynajmniej nie w sensie romantycznym. Brat, przyjaciel, kumpel – jak najbardziej. Ale związki? Randki? Albo, co najlepsze, miłość? Nie, dziękuję.

– Uważaj, jak chodzisz, palancie! – krzyczę do pleców jakiegoś dryblasa, który podczas drogi przez mękę, czyli parkiet pełen studentów, nadepnął mi boleśnie na stopę i prawdopodobnie nawet tego nie zauważył. Dobrze, że zignorowałam wcześniejsze rady Ulki i zamiast szpilek wybrałam ukochane butelkowozielone balerinki, gdyż przynajmniej utrzymuję równowagę.

Kiedy wreszcie udaje mi się przedrzeć przez masę spoconych, pijanych ludzi, z ulgą wciągam powietrze. Nawet mieszanka dymu puszczonego przez DJ-a z tym papierosowym mi nie przeszkadza, bo wiem, że nie muszę już używać łokci, by zrobić chociaż krok. Wychodzę na niewielki korytarz i zaczynam iść schodami w górę. Mam nadzieję, że prócz kolejki i braku papieru toaletowego nie spotkają mnie żadne przykre niespodzianki.

Niestety to nie mój dzień.

– Siemka, mała. Wpadłaś na mnie i po prostu sobie poszłaś? – Ktoś chwyta mocno mój łokieć i odwraca mnie o sto osiemdziesiąt stopni. To musi być dryblas z parkietu. A więc jednak zauważył moją mierzącą niecałe metr siedemdziesiąt osobę, brawo. – Mama nie nauczyła cię dobrego zachowania? No chyba że wolałabyś wejść na mnie, to inna spra… Au, zwariowałaś, idiotko?

Dopiero gdy napastnik łapie się za policzek, a moja ręka aż pali z bólu, zdaję sobie sprawę, że – skorzystawszy z tego, iż stoję na wyższym stopniu – sprzedałam mu naprawdę mocnego sierpowego. Czyli jednak prześladujący w myślach brat bliźniak miłujący sztuki walki na coś się w życiu przydaje.

– Kurwa, popierdolona jesteś?! – drze się dryblas niczym poparzony i chwyta mnie jeszcze mocniej.

Syczę z bólu i rozglądam się gorączkowo. Jak na złość nikt nie nadchodzi.

– Idź sobie – mówię przez zaciśnięte zęby, mimo że na plecach czuję dreszcz.

– A co, jeśli nie pójdę?

– To ja ci pomogę. – Słyszę za moimi plecami głęboki, nieznajomy głos.

– Dobra, koleś, luzuj portki, weź ją sobie, po co mi taka sztywniara? – Dryblas robi się nagle ugodowy i znika ze schodów.

Ja tymczasem odwracam się w kierunku niespodziewanego wybawcy.

Przede mną stoi niemal tak samo wysoki, jak niedoszły oprawca, umięśniony brunet o szarych oczach, taksujących mnie teraz z góry na dół. W granatowej koszuli i czarnych dżinsach, emanuje pewnością siebie kogoś, kto czasy studenckie ma dawno za sobą. Mocne piżmowe perfumy przebijają się nawet przez dym i omotują mnie równie skutecznie, co jego szeroki uśmiech. Zdecydowanie mój typ.

Zanim zdążę uzmysłowić sobie, jak bardzo sztampowe jest to spotkanie, wyciąga rękę i przedstawia się:

– Piotrek Malecki.

2 W psychologii pozytywnej termin oznaczający całkowite zaangażowanie w wykonywanie danej czynności, uskrzydlenie, aż po euforię.

3 Od nazwiska Margaret Thatcher (1925–2013), pierwszej kobiety-premiera Wielkiej Brytanii (1979–1990), nazywanej Żelazną Damą z powodu swojego stanowczego stylu rządzenia.ROZDZIAŁ TRZECI

_Czerwiec 2017_

Lubię sprzątać chyba od zawsze. Niecodzienne hobby stanowiło moją największą zaletę w oczach rodzeństwa w dziecięcych i nastoletnich czasach, szczególnie w przypadku Pawła, który płakał na samą myśl o zaścieleniu łóżka, a co dopiero o posprzątaniu pokoju.

Co prawda mama rozdzielała obowiązki domowe sprawiedliwie pomiędzy całą naszą trójkę, jednak ani brat, ani siostra absolutnie nie oponowali, gdy za plecami rodziców odwalałam za nich robotę. W zamian miałam zrobioną przez Pawła na tip-top pracę domową z matmy i fizyki i pyszne smakołyki od siostry. Gosia od małego uwielbiała piec.

W przeciwieństwie do mnie i siostry brat połączył swoją dziecięcą pasję, czyli zamiłowanie do przedmiotów ścisłych, z tą do morza i po zakończeniu liceum przeprowadził się do Gdyni, by zostać marynarzem. Mama zareagowała na to chyba jeszcze mniej przychylnie niż na wieść, że ja wybrałam kulturoznawstwo i iberystykę, a później pracę jako fotografka.

Jedynie wybór Gosi ją usatysfakcjonował, przynajmniej ten dotyczący ścieżki zawodowej, ponieważ mama nie popierała mężczyzny, którego moja starsza siostra wybrała na męża. Gośka, a jakże, skończyła w Poznaniu medycynę, którą matka widziała jako wymarzony zawód dla całej naszej trójki.

Cóż, Alicja Głowacka uwielbia porządek nie tylko w sensie dosłownym, ale również w życiu własnych dzieci. Ja natomiast nie lubię ani jej wtrącania się we wszystko, ani utrzymywania porządku jako takiego. Uważam, że czasem tak zwany artystyczny nieład może być bardziej inspirujący niż sterylna czystość. W tym znacznie różnię się od mamy, której od dawna mówimy, że przy niej „perfekcyjna pani domu”⁴ to nic.

W przeciwieństwie do niej nie układam książek na półce pod względem wielkości ani nie wstaję z łóżka, gdy tylko zobaczę zawieruszony na podłodze paproch, aby wyrzucić go do kosza. Lubię samą czynność sprzątania – ścierania kurzu czy odkurzania. Właściwie z obowiązków domowych nie przepadam jedynie za zmywaniem – chwała temu, kto wymyślił zmywarkę. Sprzątanie mnie odstresowuje, no i ma natychmiastowy efekt – było brudno i nie jest. Proste i łatwe. I nie przeszkadza mi nawet to, że lada chwila pobrudzi się ponownie, co niezmiennie dziwi Pawła. Tak samo mogłaby powiedzieć Gośka na temat ciast – skoro zaraz wszyscy je zjedzą, po co je robić? Z takim nastawieniem ludzkość do niczego by nie doszła.

Kiedy zamieszkałam z Piotrkiem, moja miłość do sprzątania, zajmowania się domem, a nawet przygotowywania posiłków sięgnęła zenitu. Byłam tak podekscytowana nowiuteńkim, sześćdziesięciometrowym mieszkaniem na Saskiej Kępie, na które udało nam się dostać kredyt, że przez pierwszy rok cały czas coś w nim ulepszałam bądź je sprzątałam. Mojej ekscytacji nie zmniejszył fakt, że wiele pierwotnych planów urządzenia naszych czterech kątów, stworzonych jeszcze przed ślubem, legło w gruzach – głównie dlatego, że Piotrkowi zmieniła się koncepcja. Byłam zachwycona, że jestem panią domu i mogę wykazać się przed osobą, którą kocham i z którą niedługo powiększę rodzinę.

Przynajmniej wtedy tak myślałam. Ba, nadal myślę. Przecież kiedyś nam się uda; musi, skoro oboje tego chcemy.

Potrząsam głową, by zatrzymać łzy zbierające się w kącikach oczu. Nie mam powodu ani tym bardziej czasu, żeby się nad sobą użalać. Piotrek wraca jutro wieczorem i ja i dom musimy być gotowi na jego przybycie. Przenoszę stojący na środku przedpokoju mop do kuchni. Podśpiewując do lecącego w słuchawkach Eda Sheerana, myję jasnobeżową podłogę. Gdy Piotrek jest w domu, nie mogę sobie pozwolić choćby na nucenie. Cóż, nie mam do tego talentu – moje zawodzenie ma prawo go denerwować.

Mój mąż nie przepada również za sprzątaniem w jego obecności; uważa, że mam na to wystarczająco dużo czasu, gdy pracuje. Ale lubi porządek chyba nawet bardziej niż moja mama. Kawalerka, którą wynajmował, zanim zamieszkaliśmy razem, była utrzymana w idealnym porządku dzięki jego sąsiadce z Ukrainy. Wiele osób uznałoby to za dziwactwo, ale ja wiem, dlaczego Piotrkowi zależy na idealnej czystości: w jego rodzinnym domu w Tarnowie zawsze panował niewiarygodny bałagan, a on zrobi wszystko, by jego mieszkanie w niczym nie przypominało tamtego miejsca. Dzięki temu, że znam jego przeszłość, rozumiem też, dlaczego nie chce, żebyśmy mieli sprzątaczkę. Piotrek nie ufa ludziom, a skoro ja nie pracuję na stałe…

Już dawno tak ustaliliśmy, nie ma co rozmyślać. A ja bardzo lubię sprzątać. Chociaż trochę mniej niż wcześniej.

Po moich policzkach spływa kilka łez. Nie wiem dlaczego; przecież sprzątam, i to tak, jak lubię – z głośno nastawioną muzyką i w kolejności, o której sama zdecydowałam. Piotrek wraca jutro po tygodniu nieobecności i już dawno zapowiedział, że zabierze mnie do naszej ukochanej restauracji na sushi. Antykoncepcji nie biorę od prawie dwóch lat, nie zbliża mi się okres, więc nie rozumiem, skąd taka huśtawka nastrojów.

Przyciskam mop do podłogi tak mocno, że kij aż trzeszczy. Ze złością prostuję się, a mój wzrok pada na sterylnie biały kuchenny parapet. Pusty. Nie ma tam nic, żadnego kolorowego akcentu – Piotrek lubi klasyczne wnętrza, bez kwiatów, które tak uwielbiam, a których on nie toleruje. Nie ma też Pchełki – mojego ukochanego kota, bo Piotrek jest uczulony na kocią sierść i trzy lata temu musiałam Pchełkę oddać. Uwielbiała przesiadywać na wszystkich dostępnych parapetach. Nie wiem, nawet w przybliżeniu, ile fotografii zrobiłam jej w moim studenckim mieszkaniu czy w Koninie.

Wiem od Uli, że Pchełka ma się dobrze. Sama nie mogę się tego dowiedzieć bezpośrednio od jej obecnego właściciela. Nie rozmawiałam z Andrzejem od kilku lat. Ta myśl prawie nie robi na mnie wrażenia, czuję tylko niewielki ucisk w żołądku, echo tego, co odczuwałam wcześniej. Nie powinnam czuć nic. Przecież w życiu bywa tak, że drogi ludzi się rozchodzą. Nie ma co rozpamiętywać. Ani żałować.

Zamykam oczy i zagryzam wargę. Może ból sprawi, że się uspokoję, a Andrzej opuści moje myśli. Już wolę wspominać Pchełkę.

* * *

_Lipiec 2011_

– Nie wierzę! Naprawdę, ja nie mogę być z wami spokrewniony. Pojęcia nie mam, kto jest bardziej rąbnięty, ty czy rodzice! – Paweł kręci z udawanym przerażeniem głową i siada z hukiem na huśtawce.

– Nie bądź taki cwaniak, bo zaraz się to ustrojstwo pod tobą zawali. Nie mamy już pięciu lat ani tylu kilogramów, ile mieliśmy wtedy, drogi braciszku. Szczególnie ty – mówię słodko, wciąż skupiona na maleńkim cudzie, który trzymam na kolanach.

– Gdyby odjąć masę mięśni, byłbym chudszy od ciebie. – Zaczyna się huśtać. – Nie bój się, ten plac zabaw jest nieśmiertelny.

– Brakuje tylko, żebyś zaczął całować własne bice, Johnny Bravo⁵. Nie po to dziadek zbudował nam plac zabaw, żeby nie doczekał się naszych dzieci – parafrazuję babcię, z trudem odrywam wzrok od brązowo-białego zawiniątka i obrzucam brata rozbawionym spojrzeniem.

Mimo że Paweł dobił metra dziewięćdziesięciu wzrostu, jego twarz nadal wygląda bardzo młodo. Mam podobnie. Niedawno skończyliśmy dwadzieścia jeden lat i doprowadza mnie do szału, kiedy jestem proszona o dowód osobisty, gdy chcę kupić chociażby piwo smakowe.

– Na nasze to nie wiem, ale na pociechę Gośki na pewno się doczeka – stwierdza Paweł, zeskakując z huśtawki i siadając obok mnie na murku.

Mamy szczęście w postaci dwupiętrowego domu z dużym ogrodem, gdzie wychowywaliśmy się, odkąd skończyliśmy cztery lata. Po rozwodzie rodziców ojciec wyprowadził się do swojej nowej rodziny. Nigdy nie domagał się od mamy żadnego zadośćuczynienia, mimo że tak naprawdę to on wyłożył większość pieniędzy potrzebnych na budowę. Właściwie szkoda, bo gdyby się domagał, mogłabym go po prostu znienawidzić i nikt nie miałby do mnie pretensji.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć. – Wzdycham częściowo z niedowierzania, a częściowo z gorąca. – I że akurat Gośka z całej naszej trójki?! Ty byłbyś oczywistym kandydatem, ale ona?

– Z tym, że byłbym pierwszy, kłócić się nie mogę – stwierdza Paweł z udawanym smutkiem. – Ale w tym rankingu naszą świętą i nieskazitelną do tej pory siostrę stawiałbym mimo wszystko przed tobą. Masz się za zagorzałą feministkę, teraz jeszcze własny kot… No _sorry_, ale sama nie wpadniesz.

Klepię go mocno w ramię za tę seksistowską uwagę i głaszczę kotka, leżącego na moich kolanach. Pchełka w odpowiedzi mruczy głośno i przymyka oczy. Jest absolutnie urocza. W takich chwilach uwielbiam moich rodziców, nawet tatę. Pomimo rozwodu zawsze dają nam na wszelkie okazje wspólne prezenty.

– Nie obrażaj Pchełki, bałwanie! Sam uwielbiasz zwierzęta, jak każdy w tej rodzinie. A to, że nie chcę mieć chłopaka, nie oznacza, że nie interesują mnie dzieci! – krzyczę oburzona i odwracam wzrok od brata, tym razem nie tylko dlatego, że chcę skupić się na kocie.

– Nazwałaś kota „Pchełka”? – Paweł sprytnie zmienia temat. Gang zwierzaków, które mieszkają w naszym domu rodzinnym, ku mojemu zdziwieniu gdzieś zniknął. Pewnie śpią po jedzeniu. – Okej, znam już odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Jesteś bardziej rąbnięta od rodziców.

– Oni dali ci na urodziny najnowsze playstation! – odpyskowuję. Podobnie jak Paweł, stałam się mistrzynią słownych potyczek. Ćwiczymy to na sobie całe życie. – Chyba naprawdę nie chcą, żebyś skończył tę szkołę marynarską. Więc mimo wszystko ten ranking wygrywają starzy, _sorry_, mały.

– Duża się odezwała. Ale może i racja – stwierdza zamyślony. Wyjmuje zapalniczkę i przekłada ją automatycznie w rękach, jednak nie wyciąga papierosów.

Jestem z niego dumna – nie pali już osiem dni. Duma szybko mija, kiedy Paweł ponownie się odzywa:

– Dałabyś temu Bartkowi szansę.

Oczywiście nie mógł odpuścić.

Mrożę go spojrzeniem. Nie robi to na nim najmniejszego wrażenia, za dobrze zna moje sztuczki.

– Dobrze wiesz, że nie mam zamiaru – odpowiadam nieco za głośno. – Cieszę się, że układa ci się z Iwoną, że Ula i Konrad się dobrali, a Andrzej kręci z jakimś nowym chłopakiem, bo każdy jest lepszy od Sebastiana. Wiem, że wszyscy jesteście szczęśliwi – dodaję nieco ciszej oraz poważniej. – A ja jestem zadowolona sama ze sobą i powinniście to uszanować, a nie bawić się w swatki za moimi plecami!

Paweł patrzy na mnie w milczeniu, a w jego oczach nie widzę dobrze znanej iskierki rozbawienia. Otwiera usta, by odpowiedzieć, ale od strony domu słyszymy okrzyki matki:

– I to jeszcze z Grekiem, Małgorzatko? Z kucharzem?! Jak on was utrzyma w ogóle?

– Przepraszam bardzo, ale przeszkadza ci to, jakiego jest pochodzenia? Jesteś rasistką czy co?! – woła piskliwie moja siostra i wychodzi na werandę.

W długiej do kostek zwiewnej spódnicy i beżowej cienkiej bluzce sunie w naszą stronę z przerażającą prędkością. Za nią w sandałach na wysokim koturnie idzie matka w jednym ze swoich nieśmiertelnych kostiumów, tym razem bordowym. Za obiema podąża burza loków koloru ciemnej słomy, których tak bardzo im zazdroszczę. Sama odziedziczyłam po ojcu nijakie, brązowe i do bólu proste włosy.

Przełykam ślinę. Zapowiada się kolejna dawka najnowszej rodzinnej dramy.

– I co, twoim zdaniem po to mi chłopak? Po to mi wielka miłość? Żeby mieć takie problemy? Dzięki, ale spasuję – szepczę do brata, zanim zdążą podejść na tyle blisko, by wciągnąć nas w kolejną kłótnię o tej samej treści, co wszystkie poprzednie od trzech dni, choć ja na szczęście uczestniczę w nich dopiero od wczoraj.

Z relacji Pawła wynika, że gdy tylko Gośka wróciła do Konina, ze łzami w oczach poinformowała rodziców, że jest w ciąży. Co prawda, odkąd dziś rano dowiedziała się, że Petros nie zamierza zostawić jej z powodu wpadki, już nie płacze, ale mama lamentuje za nie obie. Ojciec z kolei nie ma nic przeciwko, skoro Gosia nie zostanie sama. Tyle że on prawie nigdy nie ma nic przeciwko. Pewnie dlatego, że do dziś czuje się winny za to, co zrobił.

– Błagam, powiedzcie jej, żeby dała mi nareszcie spokój! Nie mogę się tak denerwować! – Cienki z natury, teraz niebezpiecznie przypominający pisk starych czajników głos Gośki wwierca mi się w czaszkę. – Nie będę po raz tysięczny jej powtarzać, że urodzę to dziecko i będę je wychowywać z Petrosem, czy ona tego chce, czy nie!

– Dziecko, nigdy nie mówiłam, że nie chcę, byś je urodziła! – krzyczy matka. – Ale czy zastanawiałaś się w ogóle, jak będziecie je wychowywać? Za co, Małgorzatko? No i to nazwisko, przecież tego się nie da wymówić.

– „Karangounis”, ile razy mam ci powtarzać?! I niedługo otwiera restaurację w samym centrum Poznania. A tata na pewno mi pomoże. I nie nazywaj mnie tak, dobrze wiesz, że nienawidzę tego zdrobnienia!

– Nawet nie myśl, żeby go prosić o pie…

– Mamo, dobrze wiesz, że tak czy siak tata to zrobi. – Pawłowi udaje się wtrącić w ich kłótnię.

Wszystkie trzy wbijamy w niego zaskoczone spojrzenie, choć powinnyśmy być do tego przyzwyczajone. Mój brat ma niesamowitą zdolność przerywania naszych krzyków, odziedziczył to po ojcu. Oczywiście w życiu bym się nie przyznała, że uważam, że ojciec ma jakieś dobre cechy.

– Zamiast cały czas omawiać, co się stało, powinniśmy skupić się na tym, co będzie – dodaje spokojnie Paweł. – Po pierwsze twoje studia, Gośka. Ostatni rok. Jak to widzisz?

Ta coś odpowiada, ale ja wciąż wpatruję się w brata, nie potrafiąc skupić się na konwersacji. Nawet Pchełka staje mi na kolanach, po raz pierwszy nim zainteresowana.

Nie wiem, kiedy oboje się tak zmienili. Gośka zaszła w nieplanowaną ciążę, co rok temu byłoby równie prawdopodobne, co odkrycie kolejnego naturalnego ziemskiego satelity. Paweł dorósł, czego prawdopodobieństwo mogłabym określić na takie samo, jak znalezienie trzeciego księżyca naszej planety.

Najwyraźniej tylko ja się nie zmieniam. I sama nie wiem, czy to na pewno dobrze.

4 Określenie na doskonałą gospodynię, od tytułu _reality show_: _The Perfect Housewife_ (polska wersja emitowana w TVN jako _Perfekcyjna pani domu_).

5 Bohater serialu animowanego o tym samym tytule (1997–2004).GDZIE ZWRÓCIĆ SIĘ PO POMOC?

_Perspektywa: Zaślepienie_ w dużej mierze dotyczy przemocy w rodzinie. W przeciwieństwie do przemocy fizycznej przemoc psychiczna lub finansowa często jest niezauważalna dla otoczenia i niestety – łatwiejsza do zignorowania. To wciąż aktualny i pozostający tabu problem społeczny.

Na terenie Polski działa wiele organizacji i jest wiele możliwości pomocy dla ofiar przemocy oraz osób postronnych. Na stronie rządowej „Przemoc w rodzinie” podane są m.in. telefony alarmowe i Niebieskiej Linii, informacje o możliwości założenia Niebieskiej Karty oraz miejsca, w których można bezpośrednio uzyskać pomoc, takie jak Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie i Ośrodek Interwencji Kryzysowej.

Na stronie Policji można znaleźć wszystkie ogólnopolskie telefony zaufania, opisane tematycznie (nie tylko dotyczące przemocy, ale również np. osób znajdujących się w kryzysie samobójczym, bezdomności lub uzależnionych).

Na stronach „Młode głowy” i „Sukces pisany szminką” znajduje się lista telefonów zaufania i danych kontaktowych do organizacji zajmujących się wsparciem osób (przede wszystkim kobiet, dzieci i młodzieży) będących ofiarami przemocy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij