Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pociąg z Wenecji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pociąg z Wenecji - ebook

Jedna z powieści psychologiczno-obyczajowych Georges'a Simenona.

Dla Justina Calmara miała to być nudna podróż powrotna do domu w Paryżu z włoskich wakacji. I byłaby nudna, gdyby nie ciekawski pasażer z przedziału. Wypytał najpierw Calmara o różne fakty z jego życia, a potem miał prośbę. Pozornie zwyczajną – by na dworcu kolejowym w Lozannie wyjął on ze skrytki bagażowej aktówkę i odwiózł...

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-262-7668-8
Rozmiar pliku: 357 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Dlaczego tak bardzo utkwiła mu w pamięci sylwetka córki? Jej wspomnienie uparcie wysuwało się na pierwszy plan. Trochę go to niepokoiło, choć w gruncie rzeczy zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy pociąg ruszył — a i wtedy było to zaledwie przelotne wrażenie, zrodzone do wtóru stukotu kół, które wkrótce rozwiało się i znikło tak jak wenecka panorama za oknem.

Dlaczego akurat Josée, a nie żona czy syn, którzy przecież także stali na peronie dworca w wilgotnym upale?

Może dlatego, że jej postać tak bardzo odstawała od reszty oczekujących na odjazd pociągu? Josée miała dwanaście lat, była wysoka i chuda. Miała patykowate ręce oraz nogi, a w blond włosach jaśniejsze pasemka, wysrebrzone przez słońce i wodę morską.

Przed wyjściem z pensjonatu Dominique zapytała ją:

— Chyba nie zamierzasz odprowadzać ojca na stację w kostiumie kąpielowym?

— Czemu nie? Mnóstwo ludzi pływa w takich kostiumach motorówkami, które przystają tuż obok dworca. Później i tak pójdziemy popływać, prawda?

Dominique miała na sobie szorty, a spod pasiatej bluzki z krótkimi rękawami — kupionej w zatłoczonej uliczce nieopodal kanału, którego nazwy już nie pamiętał — prześwitywał zarys biustonosza.

Czyżby wytrącił go z równowagi fakt, że jego córce zaczynały rosnąć piersi?

Wszystko było zamglone niczym światło o poranku — gorące, rozedrgane powietrze, niemal namacalne opary oddzielające wodę i niebo.

W ciele i głowie wciąż czuł pulsowanie silnika łodzi, na którą wsiedli w Lido, kołyszący ruch pokładu, który regularnie wznosił się i opadał na długich, spłaszczonych falach oraz gwałtownie podskakiwał, ilekroć mijała ich inna motorówka.

W porannym skwarze ukazał im się widok Wenecji z jej wieżami, kopułami, pałacami, placem św. Marka i Canal Grande, gondolami oraz —jako że była niedziela — dzwonami, których dźwięk niósł się z każdego kościoła, z każdej kampanili.

— Kupisz mi loda, tatusiu?

— O ósmej rano?

— A mnie? — zapytał jego synek, który miał dopiero sześć lat.

Na imię dali mu Louis, lecz już w niemowlęctwie zyskał przydomek Smok z powodu łapczywości, z jaką sięgał po butelkę.

Smok też był w kąpielówkach, które zasłaniała koszulka w kratkę. Oboje z Josée mieli na głowach kapelusze gondolierów, słomkowe, z płaską główką i rondem. Ten jej był przystrojony czerwoną wstążką, a kapelusz brata — niebieską.

Może po prostu w głębi duszy Justin Calmar nie lubił czuć się obco, a czuł się tak od ponad dwóch tygodni: wykorzeniony, pozbawiony solidnego oparcia. To nie była jego decyzja — żona nalegała, aby spędzili wakacje w Wenecji, a dzieci naturalnie z entuzjazmem jej przyklasnęły.

Nie cierpiał również odjazdów i pożegnań. Stał przy opuszczonym oknie niechlujnego przedziału, w wagonie, który odbył najdalszą drogę do Wenecji, bo jako jedyny przyjechał tutaj spoza Triestu. Od innych różnił się kolorem, inaczej wyglądał, inaczej też pachniał.

Sąsiad Calmara zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Siedział tak blisko, że niemal się dotykali. Musiał tu już być, gdy doczepiano wagon do reszty weneckiego składu.

Calmar nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. Z roztargnieniem, trochę niecierpliwie omiótł spojrzeniem spowity żółtawym światłem peron, kiosk z gazetami po lewej stronie i tłum ludzi, którzy podobnie jak jego żona i dzieci wyczekiwali odjazdu pociągu ze wzrokiem utkwionym w twarzy krewnego albo przyjaciela.

Wszystko wyglądało normalnie. Pociąg miał ruszyć o godzinie siódmej pięćdziesiąt cztery. O siódmej pięćdziesiąt dwie mężczyzna w mundurze przeszedł się wzdłuż całego składu, zamykając drzwi wagonów. Za nim szedł mechanik, postukując swoim młotkiem. Rytuał ten powtarzał się, ilekroć Calmar podróżował pociągiem; za każdym razem zastanawiał się, co też dokładnie jest opukiwane, jednak zawsze zapominał o to spytać.

Zawiadowca stacji wyłonił się z biura z gwizdkiem w ustach i czerwoną chorągiewką, zwiniętą na podobieństwo parasola, w dłoni. Tu i ówdzie buchała para. Nie mogła pochodzić z kotła, bo pociąg miał napęd elektryczny, mimo to spuszczaniu powietrza z tłoków cylindrów hamulcowych towarzyszyło sapanie i szarpnięcia dobrze znane podróżującym parowozami.

Wreszcie rozległ się gwizd. Joséé, liżąca z zapałem loda — _gelato,_ jak zwykła teraz mówić — podniosła rękę, aby mu pomachać. Dominique poleciła: — Dbaj o siebie i pamiętaj, że masz się stołować u Étienne’a.

Była to znana im obojgu restauracja na Boulevard des Batignolles, dwa kroki od ich mieszkania, gdzie według Dominique kuchnia była czysta, a posiłki zdrowe.

Zafurkotała czerwona chorągiewka. Zawiadowca podniósł rękę tak jak Josée, a teraz także Smok, który ją naśladował.

Pociąg powinien był już ruszyć. Zegar wskazywał siódmą pięćdziesiąt pięć. Mimo to zamiast dać sygnał do odjazdu, zawiadowca, który ogarniał spojrzeniem cały skład pociągu, opuścił ramię. Rozległa się seria krótkich, władczych gwizdków.

Pociąg ani drgnął. Zgromadzeni na peronie zerkali teraz na początek składu. Calmar wychylił się przez okno, lecz zobaczył tylko inne wychylone głowy.

— Co się dzieje?

— Nie wiem — odparła Dominique. — Nie widzę nic nadzwyczajnego.

Była szczupła — nie tak jak córka, rzecz jasna — i nawet w szortach wyglądała elegancko. Opalała się mniej intensywnie niż dzieci i jej skóra była tylko lekko zaczerwieniona od słońca. Okulary przeciwsłoneczne skrywały niebieskie oczy.

Zawiadowca, który nagle znalazł się w centrum zainteresowania tłumu, najwyraźniej się nie spieszył. Z chorągiewką pod pachą spokojnie przyglądał się lokomotywie, czekając Bóg wie na co. Było trochę tak, jakby czas niespodziewanie się zatrzymał; peron przypominał znieruchomiałą klatkę filmu albo kolorową fotografię.

Dłonie nie wiedziały, co zrobić z uniesionymi chusteczkami. Pożegnalne uśmiechy zastygły, zmieniając się w grymasy.

— Jakiś spóźnialski? — zapytał głos obok Calmara.

— Nie wiem. Nie widzę nikogo biegnącego.

Jego sąsiad wstał, niski i krępy, porzucając gazetę na siedzeniu.

— Pozwoli pan?

Na krótką chwilę jego głowa i ramiona zastąpiły w oknie tułów Justina.

— Z tymi Włochami nigdy nic nie wiadomo...

Miał dość czasu, aby przyjrzeć się Dominique oraz dzieciom, zanim Calmar wrócił na swoje miejsce w oknie, krzywiąc wargi w wymuszonym uśmiechu. Doskonale wiedział, że Josée i Smok niecierpliwią się, wręcz przebierają nogami, żeby się wydostać z przegrzanego dworca i wskoczyć do _vaporetto,_ które zawiezie ich na plażę. Jeśli chodzi o Dominique, miała zmartwiony, melancholijny wyraz twarzy.

— Proszę cię, Justinie, uważaj na siebie.

— Obiecuję.

— Myślę, że teraz pociąg nareszcie ruszy.

Minęły jednak jeszcze dwie ciągnące się w nieskończoność minuty, podczas których uwaga wszystkich była skupiona na obojętnym zawiadowcy.

W końcu przeszklone drzwi biura otworzyły się i wyszedł przez nie jego zastępca. Dał znak zawiadowcy, a ten zagwizdał, odczekał jeszcze moment i machnął chorągiewką. Pociąg ruszył. Peron za oknem przesunął się w tył, a wraz z nim sylwetki oczekujących. Justin bardziej się wychylił. Drobna figurka jego córki malała, a jej czerwony kostium kąpielowy zlewał się z wielobarwnym tłumem na stacji.

Słońce gwałtownie wdarło się do przedziału wraz z podmuchem gorącego powietrza. Calmar z westchnieniem opuścił zasłonkę z niebieskiej tkaniny, która wydęła się niczym żagiel i dwa czy trzy razy podjechała do góry, zanim zdołał odpowiednio ją umocować.

Jechali.

Calmar zajął swoje miejsce. Miał teraz jeśli nie ochotę, to na pewno czas, aby przyjrzeć się współtowarzyszowi podróży, który zmiął swoją gazetę i wcisnął ją pod fotel.

Przez dłuższą chwilę mężczyźni udawali, że się nie zauważają, chociaż nieznajomy odwrócił wzrok jakby z mniejszym pośpiechem niż Calmar.

Był w średnim wieku — mógł mieć pięćdziesiąt pięć albo nawet sześćdziesiąt lat — barczysty, mocno zbudowany, o twardo rzeźbionych rysach twarzy.

Calmar zdążył zauważyć, że gazetę, którą mężczyzna czytał, wydrukowano cyrylicą. Po rosyjsku? A może to był słoweński?

Zaczep zasłonki puścił i niebieska tkanina znów podjechała do góry, wpuszczając do środka słoneczny żar. Tym razem podniósł się nieznajomy i poprawił zasłonkę z taką miną, jakby doskonale się na tym znał.

— Francuz? — zagadnął, ponownie siadając.

— Tak.

— Z Paryża?

— Owszem.

— Zauważyłem, że pańska żona mówiła z paryskim akcentem.

Calmar nie miał nic przeciwko niezobowiązującym pogawędkom, ale początki zawsze były krępujące. Pociąg zatrzymał się na stacji Venezia Mestre, drugim dworcu Wenecji, i korytarz wagonu wypełnili Włosi szukający wolnych miejsc w drugiej klasie.

— Interesy zmusiły pana do wcześniejszego powrotu do domu i pozostawienia rodziny?

— Wszyscy mieliśmy dzisiaj wyjechać. Niestety w ekspresie odchodzącym o dziesiątej trzydzieści dwie było tylko jedno wolne miejsce. Zamiast zmuszać rodzinę do przesiadki w Lozannie i spędzenia całej nocy w kolejnym pociągu, wolałem wyjechać sam i pozwolić im zostać jeszcze kilka dni dłużej, jak chciały tego dzieci.

Odniósł wrażenie, że współpasażer przygląda się natarczywie jego lekkiemu garniturowi z domieszką jedwabiu o ziarnistej fakturze. Pierwszy raz w życiu Calmar miał na sobie coś tak jasnego, w kolorze żółtawej bieli; żona nalegała, aby kupił go na tej samej ulicy, gdzie zakupiła swoje biustonosze.

„Nie znam nikogo poza tobą, kto stale nosiłby się na ciemno, Justinie”.

Wolałby założyć na podróż coś innego. W Wenecji czy w pensjonacie garnitur jeszcze jakoś uchodził, ale teraz Calmar czuł się jak w przebraniu. Ubranie źle leżało na jego tęgim ciele.

— Miał pan udany urlop? Ładną pogodę?

— Jeśli nie liczyć kilku burz.

— Lubi pan włoską kuchnię?

— Dzieci ją uwielbiają, z wyjątkiem owoców morza, których mój synek nie tyka...

— Ale skoro zatrzymaliście się państwo w pensjonacie, owoce morza musiały być podawane codziennie.

Calmar drgnął. Jakim cudem ten obcy człowiek, który przebywał z nim zaledwie od kilku minut, domyślił się, że mieszkali w rodzinnym pensjonacie, a nie w jednym z wielkich hoteli na Lido?

Poczuł się dziwnie upokorzony i po raz drugi pożałował, że ma na sobie garnitur z domieszką jedwabiu o nietwarzowym włoskim kroju.

Siedzący naprzeciwko spokojny mężczyzna irytował go i intrygował zarazem. Z pewnością zdążył już niepostrzeżenie ocenić stan jego dwóch walizek, kupionych specjalnie na ten urlop, których jakość pozostawiała wiele do życzenia. Calmar słyszał, że odźwierni w hotelach oceniają gości na podstawie ich bagażu, tak jak niektórzy mężczyźni oceniają kobiety nie na podstawie noszonych przez nie sukni czy futer, lecz po obuwiu.

— Pracuje pan w handlu?

— Raczej w przemyśle. W rodzinnej firmie. Niestety, nie należy do mnie.

To było silniejsze od niego. Choć mężczyzna nie miał żadnego prawa go przepytywać, na każde pytanie odpowiadał niezwykle wyczerpująco.

— Pozwoli pan?

Calmar zdjął marynarkę. Pot lał się z niego wszystkimi porami ciała, pomimo podmuchów powietrza, które szarpały zasłonką, grożąc ponownym jej zerwaniem.

Pod pachami miał dwie duże, wilgotne plamy, których wstydził się jak choroby. W biurze także się ich krępował, zwłaszcza w obecności maszynistek.

— Pańska córka wyrośnie na piękną kobietę...

Przecież nieznajomy ledwie ją widział!

— Jest bardzo podobna do matki, ale bardziej pełna życia...

Miał rację. Dominique brakowało wigoru, spontaniczności, tak zwanej werwy. W wieku trzydziestu dwóch lat była smukła, miała przyjemną twarz i łagodne niebieskie oczy. Poruszała się z gracją, lecz zawsze sprawiała wrażenie wycofanej, jakby obawiała się zwracać na siebie uwagę, zajmować więcej miejsca, niż jej się należało.

— Pańska żona ma przepiękny głos, kontralt.

Justin uśmiechnął się nerwowo. Kiedy nieznajomy to zauważył? To prawda, że głos Dominique, poważny i stłumiony, kontrastował z jej kruchym wyglądem i w rezultacie brzmiał bardzo poruszająco.

Kolejna stacja: Padwa. Na peronie roiło się od podróżnych, którzy setkami zdawali się szturmować pociąg. Wśród nich widać było rodziny z licznymi dziećmi, niemowlęta w ramionach matek, nawet grubą wieśniaczkę taszczącą kury w wiklinowym koszu.

Pasażerowie wsiadali wszystkimi drzwiami, tłoczyli się na korytarzu i przepychali, usiłując przedrzeć się na przód pociągu w poszukiwaniu wolnych miejsc.

— Zobaczy pan, niedługo nie będzie można zrobić kroku na korytarzu.

— Jechał pan już tym pociągiem?

— Nie tym konkretnie, ale innymi podobnymi. Czasami zastanawiam się, dokąd ci Włosi tak stale się przemieszczają. Doprawdy, bywają dni, gdy cały kraj wydaje się być w drodze, jakby ludzie szukali miejsca, gdzie mogliby się wreszcie osiedlić.

Nieznajomy mówił z akcentem, którego Calmar nie potrafił rozpoznać.

— Pan to inżynier?

Pytanie znowu sprawiło, że się wzdrygnął. Przynajmniej tym razem miał tę satysfakcję, że jego rozmówca się pomylił.

— Nie. Nie mam nic wspólnego z inżynierią. Pracuję w dziale handlowym, moje stanowisko — ponieważ w naszej firmie każdy ma jakieś stanowisko — to dyrektor handlowy na zagranicę.

— _You speak English?_

Calmar odpowiedział po angielsku:

— Uczyłem tego języka w Lycée Carnot.

— Niemiecki także pan zna?

— Owszem.

— A włoski?

— Nie. Jedynie na tyle, żeby zrozumieć kartę dań w restauracji.

Tory ostro skręciły, niebieska zasłonka silniej załopotała i zerwała się z hałasem. Kontroler, który właśnie wszedł do przedziału, potrzebował kilku minut, aby ją zamocować, po czym zażądał od nich biletów.

Bilet Calmara był zwykłym prostokątnym kartonikiem, nieznajomy natomiast podał kontrolerowi plik spiętych ze sobą żółtych kartek. Ten oderwał jedną z nich i schował do służbowej torby.

Gdyby ktoś w pociągu zagadnął go o wrażenia z podróży, Calmar nie byłby w stanie ich przeanalizować i bez wątpienia odburknąłby ze złością, że chciałby jak najszybciej znaleźć się w domu.

Zapytany o urlop, zareagowałby tak samo albo bardzo podobnie. Miał dosyć słońca, rojących się nad brzegiem morza plażowiczów, hałasu czynionego przez tramwaje wodne i motorówki, placu św. Marka z jego gołębiami, sklepików, w których wszystko wydawało się tanie i gdzie kupowało się bezużyteczne przedmioty tylko dlatego, że było się na urlopie. Miał po dziurki w nosie wszystkich męczących odgłosów dnia i nocy, śpiewów i muzyki granej przez orkiestry, krzyków dzieci i kroków na schodach.

Podczas każdego posiłku jego obsesją prędko stało się tłumaczenie Josée i jej bratu listy dań z karty i wykłócanie się z nimi, co mogą zamówić.

Do tego dochodziło dręczące poczucie upokorzenia na myśl, że nie udało mu się wybrać pensjonatu z widokiem na morze.

Mimo to wiedział, że za kilka tygodni albo miesięcy, może za rok, dni spędzone na Lido staną się jednymi z najjaśniejszych, najprzyjemniejszych chwil w jego życiu. Będzie je z żalem wspominał, marząc, aby jeszcze kiedyś przeżyć coś podobnego.

Tak było co roku. Ten miniony był zawsze wspaniały, pomimo jesieni i zimy oraz towarzyszących im gryp i dziecięcych katarów, którymi przecież tak bardzo się przejmował.

Czy chodziło o jego wrodzoną nieumiejętność odczuwania szczęścia inaczej, jak tylko z perspektywy czasu? A może ta przypadłość dotyczyła większości mężczyzn? Nie miał pojęcia i nie śmiał nikogo zapytać, żeby nie stać się przypadkiem obiektem drwin kolegów.

W tym momencie na przykład czuł się wyjątkowo skrępowany i liczył godziny dzielące go od przyjazdu do Lozanny, a następnie do Paryża. Przede wszystkim męczył go upał, a ten z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej nieznośny. W pewnej chwili Calmar otworzył drzwi na korytarz, ponieważ jednak wszystkie okna szeroko pootwierano, przeciąg okazał się nie do wytrzymania.

Zasłonka po raz kolejny się zerwała, lecz tym razem wygięty pręt sprawił, że nie dało jej się prosto zamocować. Przekrzywiona, wpuszczała do przedziału snop słonecznego światła, który oślepiał Calmara i przypiekał go w twarz.

Mógł się przesiąść — w przedziale, pomimo zatkniętych u góry karteczek z rezerwacjami, wciąż były cztery wolne miejsca. Nowi pasażerowie mieli się zapewne dosiąść na którejś z najbliższych stacji.

Pociąg przystawał co dwadzieścia minut: w Lonizo, San Bonifacio, Weronie...

Za każdym razem na peronie kłębił się taki sam tłum. Taki sam ścisk panował przy wejściach do wagonów, a na korytarzach dochodziło do takich samych gorączkowych przepychanek. Te ostatnie jednak wkrótce ustały, bo pasażerowie drugiej klasy kompletnie zatarasowali przejście do dalszych przedziałów. Sterty bagaży zajmowały równie dużo miejsca co ludzie — walizki ściągnięte rzemieniem albo sznurkiem, koszyki, kartonowe pudła, nieforemne zawiniątka...

Wszystko to piętrzyło się, przesłaniając okna, a na podłodze siedziały dzieci. Chcąc dojść do toalety, trzeba było przechodzić ponad ich głowami i przeciskać się obok zmęczonych rodziców. Kilka przystanków dalej w ogóle nie można już się tam było przedostać.

Mimo to wolne miejsca w ich przedziale — tapicerowane, kuszące wygodą fotele — pozostawały niezajęte. Kobiety podróżowały na stojąco, na stojąco też podawały dzieciom butelki albo własne piersi, wstrząsane szarpnięciami pociągu, nie myśląc nawet o tym, że mogłyby usiąść. W oczach miały pustkę, żadnych pragnień, goryczy czy smutku.

— Spędzacie państwo weekendy na wsi?

— Owszem, w okolicach Poissy. Zna pan?

— To między Paryżem a Mantes-la-Jolie, prawda?

W gruncie rzeczy nieznajomy nie tyle pytał, co stwierdzał. Sprawiał wrażenie kogoś, kto z góry zna wszystkie odpowiedzi i zadaje pytania tylko po to, aby uzyskać potwierdzenie.

— Jeździcie państwo samochodem?

— Tak, mamy renault 4CV. Przydaje się w Paryżu, głównie do przejazdów pomiędzy biurem a fabryką.

— Mimo to wolał pan wybrać się w podróż pociągiem, zamiast tłuc się autem po zatłoczonych drogach. Rozumiem — dzieci.

Niewiele brakowało, a przyjechaliby do Wenecji samochodem. Naturalnie to Josée najbardziej nalegała, choć zwykle już po dwudziestu kilometrach głośno odliczała czas pozostały do przybycia na miejsce.

Calmara też kusiło, żeby wziąć samochód.

„Wtedy zabierzemy tylko połowę bagażu. Reszta się nie zmieści” — orzekła na to Dominique, rozsądna jak zawsze.

— Dom na wsi?

Nieznajomy nie musiał ocierać czoła, nie miał na nim ani kropli potu. Podczas postojów, gdy ich wagon zatrzymał się akurat w pobliżu wózka z napojami i przekąskami — który zwykle znajdował się w drugim końcu składu — mężczyzna kupował buteleczkę campari z wodą sodową i w końcu Calmar poszedł w jego ślady.

— W pociągu też jest taki wózek, ale nie dotrze do nas przed Mediolanem.

Zasadniczo Calmara irytowała jego własna uległość. Odpowiadał szczerze na wszystkie zadawane mu pytania, sam zaś nie ośmielił się zadać żadnego z tych, które mu przyszły na myśl.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: