Facebook - konwersja

Alfabet literacki Artura Górskiego

Blog - baner - Alfabet literacki Artura Górskiego

Znacie go z serii wywiadów z najsłynniejszym polskim świadkiem koronnym - Jarosławem S. pseudonim Masa. Teraz wraca z osadzoną w latach 90. historią polskiego przemytnika heroiny. Z tej okazji zapraszamy Was do poznania lepiej tego specjalizującego się w tematyce zorganizowanej przestępczości autora. Oto alfabet literacki Artura Górskiego.

Przemytnik26 stycznia na półki księgarń trafia powieść "Przemytnik" - inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia człowieka zajmującego się przemytem heroiny.

Początek lat 90. – Polska przechodzi z szarości PRL do rzeczywistości, w której nic nie jest niemożliwe, i nic – przynajmniej pozornie - nie jest zabronione. „Na mieście” pojawiają się wielkie zorganizowane grupy przestępcze, do Warszawy przyjeżdżają gangsterzy ze Wschodu Europy i z Azji.

Młody chłopak trafia do międzynarodowej grupy przestępczej. Swoje zadania traktuje jako przygodę i realizację młodzieńczych marzeń o podróżach. Zafascynowany kinem, wierzy, że uda mu się doświadczyć tego, co bywa udziałem jedynie bohaterów filmowych.

Gdy w końcu zostanie zatrzymany, będzie musiał słono zapłacić za swoje przygody…

 

Artur Górski – laureat Bestsellerów Empiku. Autor bestsellerowej serii „Masa o polskiej mafii” (ponad półtora miliona sprzedanych egzemplarzy). Od lat zajmuje się tematyką zorganizowanej przestępczości na świecie. Jest także autorem książek o działalności rosyjskiej mafii w naszym kraju („Ruska Mafia”, „Ruscy Narcos”) oraz serialu audio „Dorwać Gangstera”. Niektóre z opisanych w książce wydarzeń były osobistym doświadczeniem Górskiego.

Poznajcie alfabet literacki autora: 

A - agent. Nie tylko Tomek. Poznałem wielu funkcjonariuszy służb specjalnych, zresztą przez jakiś czas pozostawałem w kręgu ich nienatarczywego zainteresowania. W kontaktach mojego telefonu miałem takie nazwiska, że pewnie wzbudzałem zazdrość kontrwywiadu. A to również Al Capone, ale… Właściwie powinienem go uwzględnić, bo przyjaźniłem się z jego rodziną, serio!

B – Bóg. Na pewno jest i na pewno jest zupełnie inny, niż to sobie przez tysiące lat wyobraziliśmy. Zdziwimy się, jak się z Nim w końcu spotkamy.

C – Czas. Licznik bije, czas upływa, a ja wciąż jestem na początku drogi, bo mam świadomość, że nie zrobiłem tego, do czego mnie powołał B jak Bóg (patrzy – wyżej). A do czego mnie powołał? Nie mam pojęcia, ON pewnie też. 

D – Dom. Coś, do czego się wraca po ciężkich przeżyciach, otwiera piwo i ogląda mecz w telewizji. To podstawowe funkcje domu. Można w nim też coś zjeść i poczytać. 

E – Erudycja. Aspiruję do tego, żeby być erudytą, ale nie mogę się zdecydować: znać się na jednej rzeczy, ale dogłębnie, czy mieć wszechstronną wiedzę, ale płytką jak rzeka Swider? Na wszelki wypadek, w szerszym gronie raczej rzadko zabieram głos. Wymownie milczę. 

Festiwal. Oczywiście kryminału. Byłem w pierwszym składzie jury, a nawet wymyśliłem nazwę Nagroda Wielkiego Kalibru. Miałem ją obiecaną, ale jakoś nigdy nie została mi przyznana. Może zabrakło talentu, a może uznano, że jurorowi nie wypada sięgać po własne laury. 

G – Granica. Pisząc książki o mafii, zawsze staram się ją widzieć. Jeśli się ją przekroczy, można nieźle oberwać. Nie tylko od gangsterów. Instytucje bezpieczeństwa też nie lubią, jak się za dużo ujawnia. 

H – Humor. Prawie zawsze mam dobry, choć życie tego nie uzasadnia. Chyba za dużo się naczytałem o benedyktynach i ich pozytywnym nastawieniu do otaczającej rzeczywistości. A przecież taki benedyktyn też czasem ma wszystkiego dość i tylko udaje, że się uśmiecha. 

I – Informacja. Coś za czym gonię od kilkudziesięciu lat i czasem zdobywam. A potem okazuje się, że to dezinformacja. 

– Jugosławia. Spędziłem kilka lat na frontach wojny na Bałkanach, omal tego nie przypłaciłem życiem. Napisałem kilka książek na temat tej absurdalnej masakry („Syn Zgwałconej”, „Gucci Boys”). Tyle w temacie, bo to trudny temat. 

K – Kodeks i to jeszcze w dodatku Karny. Staram się być dobrze zorientowany w jego artykułach, bo w mojej pracy literackiej lepiej wiedzieć, co w tej trawie piszczy. Jak się nie wie, to się można poparzyć. 

L – Lex czyli prawo. Ale właściwe rozwinięcie brzmi: Lexus. 

Ł – Łódź. Tam powstała większość moich książek z Masą. Żeby było jasne – jestem z Warszawy, ale Łódź znam prawie tak dobrze jak moje miasto. A repertuar Opery Łódzkiej mam zaliczony w całości. Proszę spytać panie w kasie. 

M – Mam problem. Bo nie wiem, czy bardziej mafia, czy bardziej Masa. Jest jeszcze Miasto, czyli slangowe określenie podziemia kryminalnego. Jest też Mossad. Niech więc będzie polubownie: M jak Miłość. 

N – Nobel i Nike. Nagrody, których nigdy nie dostanę. Generalnie, omijają mnie nagrody, wyróżnienia, stypendia i ordery. Pogrzebu państwowego też miał nie będę. Dlatego skupiam się na zarabianiu pieniędzy. Dzięki nim mogę sam sobie fundować nagrody. 

O – Ojej! No przecież nie upadnę tak nisko, żeby epatować Orgazmem. Nie będę też kokietował Objawieniem czy Ojcem Pio. Niech będą zatem organy, ale nie wewnętrze, lecz ścigania, z którymi miałem kontakt więcej niż bliski. Organy jako instrument też są ważne w moim życiu – przez pewien czas studiowałem muzykologię kościelną i byłem bliski posady organisty. Naprawdę!

P – Prasa. Coś, w czym pracuję od ponad trzydziestu lat i bez czego coraz lepiej sobie radzę. Kiedy ostatnio kupiłem gazetę codzienną czy tygodnik opinii? Biję się w pierś – nie pamiętam. A i tak wiem wszystko, co powinienem wiedzieć. 

R – Rosyjska mafia. W jakimś sensie moja miłość, a na pewno  wspaniała przygoda. Spędziłem za Bugiem dużo czasu, docierając do bardzo wpływowych przedstawicieli tamtejszego podziemia kryminalnego. Z byłem rezydentem rosyjskiej mafii w Polsce, Siergiejem N. Niedźwiedziem, napisałem dwie książki („Ruska Mafia” oraz „Ruscy Narcos”). Dużo wiem w temacie i większość rzeczy muszę zachować tylko dla siebie. Szkoda.

S – Seks? Otóż nie: siłownia. Regularnie uczęszczam od czterdziestu lat. To tam nawiązałem pierwsze znajomości, które okazały się znajomościami z półświatka. Jeśli piszesz o mafii, to musisz choć trochę przypominać człowieka z tego środowiska. Inaczej będą ci opowiadali farmazony albo w ogóle nie podadzą ci ręki. 

T – telewizja. Nie wiem dlaczego ją tu umieściłem. Chyba nic innego nie przyszło mi do głowy. Oczywiście oglądam – głównie mecze i programy dokumentalne, w tym krajoznawcze i historyczne. Serwisy informacyjne omijam szerokim łukiem. 

U – Uzi, izraelski pistolet maszynowy. Nie jestem fanem uzbrojenia, ale pisząc książkę o izraelskich służbach specjalnych „Pięść Dawida”, sporo czasu poświęciłem tej śmiercionośnej zabawce. Poznałem nawet syna jej twórcy. Może być też Ulster, czyli Irlandia Północna, gdzie pracowałem jako reporter wojenny. Byłem młody, głupi i niczego się nie bałem. A jednak czasami trzeba się bać. Może być też Urban II – papież, który zainicjował wyprawy krzyżowe (patrz niżej). 

Wyprawy Krzyżowe. Możecie wierzyć bądź nie, ale z wykształcenia jestem historykiem Kościoła i pracę magisterską pisałem na temat IV Krucjaty. Ale już wtedy czułem, że – jak pisał Kundera – życie jest gdzie indziej. 

V – Vice, a dokładnie: Miami Vice. Serial, który zrobił ze mnie tego, kim jestem. Gdyby nie przygody przykrywkowców Tubbsa i Crocketta, nie zajmowałbym się mafią, kartelami czy służbami specjalnymi. W tamtych czasach uszyłem sobie nawet białą, lśniącą marynarkę, żeby się upodobnić do Crocketta. Na stylówkę tę zwróciła uwagę pewna początkująca modelka (już ją prawie miałem w garści), która niedługo później stała się gwiazdą wybiegów, a ja Crockettem, niestety, się nie stałem. 

Z – Zakład Karny. Czyli pierdel, czyli pucha. Napisałem na ten temat kilka książek i zwiedziłem – jako dziennikarz – wiele polskich więzień.  Niemal co noc powraca do mnie koszmar senny, że tym razem wjeżdżam za kraty już nie jako dziennikarz, ale jako… pensjonariusz.

 

fot. autora: Paweł Krzywicki 

Kategorie: