-
Blog
- Recenzje
- |
- Wywiady
- |
- Wokół książek
- |
- Porady
Magdalena Majcher: w każdej powieści autor zostawia swój ślad, nawet jeśli tego nie planuje
Z pisarką Magdą Majcher spotykamy się przy okazji premiery jej najnowszej powieści „Deadline”, thrillera psychologicznego o kulisach rynku wydawniczego. Brzmi intrygująco? Właśnie dlatego mieliśmy do autorki sporo pytań.
W Twojej najnowszej książce główna bohaterka jest pisarką. Czy to jest książka trochę o Tobie?
Prywatnie Klara jest zupełnie inną osobą, wręcz moim całkowitym przeciwieństwem: ona introwertyczka, najlepiej czuje się sama ze sobą, ma niewielu znajomych, stroni od towarzystwa, ja – wręcz przeciwnie, najlepiej czuję się wśród ludzi, jestem komunikatywna, bardzo łatwo nawiązuję nowe kontakty. Inna jest też nasza sytuacja życiowa, mamy inne potrzeby, doświadczenia, a jednak skłamałabym, gdybym powiedziała, że w Klarze nie ma nic z Magdaleny Majcher. Przeciwnie, ona dostała bardzo dużo z Majcher-pisarki. Podobnie podchodzimy do tworzenia, mamy niemal identyczne przemyślenia na temat pisania i wydawania, czułyśmy podobne zagubienie podczas kryzysu twórczego. To właśnie mój impas z przełomu 2022 i 2023 roku i wnioski, które wyciągnęłam z tej niemocy, były jednym z czynników, które popchnęły mnie do stworzenia „Deadline’u”. Są w tej powieści bardzo osobiste fragmenty, będące swego rodzaju spowiedzią.
Dlaczego zdecydowałaś się opisać kulisy świata wydawniczego? Czy piszesz o nim całą prawdę, czy coś są podkoloryzowane fragmenty?
Dlaczego? Bo chciałabym przeczytać tę książkę niemal dziesięć lat temu, kiedy wchodziłam na rynek wydawniczy. Chciałabym, aby ktoś mi wtedy powiedział, czego właściwie mogę oczekiwać, jak ta machina funkcjonuje, czego mogę i powinnam wymagać od wydawcy i jakie działania mogę podjąć ja sama. Z pewnością byłoby mi łatwiej, nie czułabym się sfrustrowana, kiedy okazało się, że wbrew temu, czego oczekiwałam, wymarzony dzień premiery mojej debiutanckiej książki – przecież to wielka rzecz, prawda?! – wcale nie znalazł się nawet w top dziesiątce najpiękniejszych dni mojego życia, a wręcz przeciwnie, emocje opadły i przyszło skrajne rozczarowanie. Za drugim, trzecim, czwartym i kolejnym razem było tak samo. Zrozumienie, że dla świata moja powieść jest tylko jedną z setek tysięcy, przyszło dużo później. Sama doszłam do tego, że nie powinnam się nakręcać, że muszę skupić się tylko na tych działaniach, które realnie mogę podjąć i po prostu robić swoje. Jeśli będziemy oczekiwać wielkich rzeczy, szybko możemy się spalić. Jestem pisarką w Polsce, gdzie sprzedaż książki papierowej na poziomie pięciu tysięcy egzemplarzy wydawcy uznają za dobrą, bardzo przyzwoitą, a wielu, bardzo wielu autorów może o tych pięciu tysiącach tylko pomarzyć.
Czy w „Deadline’ie” znajdziemy całą prawdę o rynku wydawniczym? Myślę, że tak, przynajmniej z mojej perspektywy. Jest to więc subiektywna prawda pisarki z niemal dziesięcioletnim stażem.
W Deadlinie opisujesz współpracę między pisarką, a asystentką, która zatrudniona jest, żeby spisać książkę. Co sądzisz o takim układzie, czy Twoim zdaniem jest możliwe napisanie książki dyktując ją drugiej osobie?
Każdy z nas inaczej tworzy, nie ma jednego uniwersalnego sposobu. Mam koleżankę, która pisze od piątej rano, ja nie siadam do komputera przed dziesiątą, bo wiem, że i tak nic sensownego nie wymyślę, ktoś inny tworzy wyłącznie nocami. Znam pisarzy, którzy są w stanie pisać wszędzie, w kawiarni, bibliotece, pociągu, hotelu, parku. Ja umiem się skupić tylko u siebie w domu. Myślę, że tak samo jest z dyktowaniem tekstu – ja sobie tego sobie nie wyobrażam, u mnie nie zdałoby to egzaminu, ale przypuszczam, że są autorzy, którzy tworzą w ten sposób.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat widzimy w Tobie zmianę jako w autorce. Literaturą obyczajową przyciągnęłaś do siebie grono wiernych czytelników, powieści true crime cieszą się ogromną popularnością, widać, że bawisz się formą i rozwijasz jako pisarka. Teraz przyszedł czas na thriller psychologiczny, czy docelowo wcześniej myślałaś, żeby dojść do pisania powieści w tym gatunku, czy to było impuls?
Jestem nadpobudliwa, przez moją głowę w ciągu minuty przetacza się tysiące myśli, fizycznie też nie potrafię wytrwać bez ruchu. Mocno identyfikuję się z moją twórczością, wszystko to, co Państwo widzicie – zabawy formą i konwencją, zmiany gatunków, swego rodzaju nieprzewidywalność – wynika z tego, jaka jestem. Na ten moment czuję się najmocniej związana z tematyką okołokryminalną, czytelnicy mogą spodziewać się kryminałów, thrillerów i powieści true crime. Nie mam żadnych pomysłów na powieści obyczajowe, czuję, że się skończyłam w tym gatunku i nie planuję powrotu. Co będzie za pięć, dziesięć lat? Nie mam pojęcia. Jeszcze kilka lat temu nie spodziewałam się, że zacznę pisać kryminały i thrillery.
Wolisz pisać fikcyjne wątki kryminalne, czy łatwiej Ci tworzyć fabułę opartą na faktach?
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Czerpię satysfakcję zarówno z pisania powieści w stu procentach fikcyjnych, jak i takich opartych na faktach. Nie wyobrażam sobie, że musiałabym wybrać i już do końca życia tworzyć wyłącznie fikcję lub tylko książki inspirowane prawdziwymi wydarzeniami.
Pisanie powieści opartych na faktach jest zarazem łatwiejsze i trudniejsze od tworzenia fikcyjnych historii. Łatwiejsze – bo nie zdarzają mi się takie momenty, kiedy grzęznę w fabule i nie wiem, jak ją dalej popchnąć. Trudniejsze – bo i emocje są większe. Bardziej przeżywam prawdziwe historie, one zostawiają we mnie trwały ślad. Pisanie „Deadline’u” i świetna zabawa przy tworzeniu tej pokręconej historii były dla mnie terapią po „Rakowiskach”, powieści true crime, która emocjonalnie mnie przeczołgała.
Dużo Twoich książek niesie za sobą jakiś przekaz, czy ten tytuł pisałaś z myślą o innych lub przyszłych autorach? Masz dla nich jakieś rady?
Jak już wspomniałam, pisałam tę książkę dla siebie z przeszłości, a więc i dla debiutujących teraz autorów. Wiem, że macie jeszcze trudniej ode mnie, że sytuacja na rynku wydawniczym jest mniej ciekawa od tej, którą ja zastałam debiutując w 2016 roku, a przecież już wówczas było niełatwo. Jaką mam radę? Nie obwiniajcie o całe zło tego świata działu promocji waszego wydawnictwa! (śmiech) Dlaczego? Tego dowiecie się z książki.
Czy mogłabyś powiedzieć, że „Deadline” to Twoja najbardziej osobista książka?
Nie wiem, czy najbardziej osobista. Na pewno najbardziej osobista na ten moment, ale prawda jest taka, że w każdej swojej powieści autor zostawia swój ślad, nawet jeśli tego nie planuje. Tutaj rzeczywiście ten zabieg był zamierzony, zebranie moich doświadczeń i refleksji bardzo pomogło mnie samej uporządkować sobie wszystkie przemyślenia i, cóż, po prostu pójść dalej.
Istnieje takie jedno polskie przysłowie, które idealnie pasuje do tego, co autorzy zastają po wejściu na rynek wydawniczy: „wyżej du*** nie podskoczysz”. Jak dobrze, że w końcu jestem w stanie wypowiedzieć te słowa z szerokim uśmiechem na twarzy! A „Deadline” z całą pewnością był kamieniem milowym w moim procesie zdrowienia i wychodzenia z kryzysu twórczego.
Zachęcamy do lektury, a powieść "Deadline" znajdziesz tu: https://virtualo.pl/ebook/deadline-i548389/
Zainteresował Cię ten tekst? Chcesz podyskutować z innymi czytelnikami? Zaloguj się na swoje konto na Facebooku, komentuj i czytaj komentarze innych!